,,Bałwan"

Chłodny, lutowy poranek, cztery lata później. Za oknem pruszy skrzący się w słońcu śnieg, dzieci znów ślizgają się po lodzie do placówek edukacyjnych, dorośli spieszą się, jak to mają w zwyczaju, do pracy, a kobieta o imieniu Essi przyrządza ulubione śniadanie swej, śpiącej obecnie, pociechy. Była nim owsianka z jabłkami i szczyptą chytrze, ale uczciwie zdobytego cynamonu, rozpraszającego przyjemny zapach po całej kuchni oraz napój kakaowy. W zimowy czas był on kontentującą rutyną dziecka i jego rodzicielki.

Dzisiejszy dzień jednakże miał różnić się od innych, przynajmniej dla wyżej wspomnianej dwójki. Kilka godzin temu nastąpił 24. luty, a wraz z nim czwarte urodziny Estonii, najjaśniejszego promyczka, świecącego w życiu kobiety, kończącej przyrządzać owsiankę i kakao.

Essi położyła miseczkę oraz kubek w pszczółki na stole i udała się do pokoju dziecka. Był on niewielki, ponad połowę przestrzeni zajmowało wygodne łóżko z wzorem ręcznie malowanych kwiatów różnej maści, widocznych na białej ramie mebla. Znajdował się tam również biały stolik z dosyć niskim krzesłem i niewielka szafa na ubrania. Pomieszczenie to należało niegdyś do pierwszej i jedynej miłości kobiety.

Essi - Eesti, kochanie. - matka kucnęła przy łóżku i odgarnęła ostrożnie kosmyki z twarzy śpiącego dziecka. - Pobudka, dziś jest ważny dzień.

E(stonia) - Hmm?... - personifikacja otworzyła powoli ślepia.

Na szczęście kobiety, były niebieskie. Duże i lśniące niczym morze egejskie, okalające greckie wyspy. Takich czysto błękitnych oczu nie posiadała nawet ona.

Essi - Czyżbyś nie pamiętała, kochanie? Dzisiaj są twoje urodziny. - dziecko usiadło i uśmiechnęło się podekscytowane.

E - Zapomniałam! Mamusiu, ja myślałem, że to jutro. - dziewczynka? zaśmiała się cicho. - Głuptasek ze mnie.

Matka nie miała zamiaru poprawiać gramatyki młodej istoty. Nie była pewna, czy córka robi to celowo, czy też nie, ale nie uważała, aby było to czymś karygodnym, niech zwie się, jak chce, niech będzie, kim chce. Essi szanowała zdanie swojego dziecka pomimo, iż było ono od niej dużo młodsze i mniej doświadczone.

Essi - Mój kochany głuptasek. - kobieta pocałowała ostrożnie czoło swej pociechy. - Chodź, śnieżynko, śniadanie i kakao są już na stole. - dziecko zrobiło zdziwioną minkę.

E - Ema (Mamo), mogłaś mnie obudzić, pomógłbym ci.

Essi - To twój dzień, kochanie, dlatego wolałam pozwolić ci dłużej spać i przygotować ci coś pysznego. - dziewczynka wtuliła się w swoją mamę.

E - Jesteś najukochańsza, mamusiu, kocham cię.

Essi - Ja ciebie też kocham, śnieżynko, kocham nad życie. - matka uśmiechnęła się ciepło i przytuliła swoje dziecko.

Obie, personifikacja i jej matka, pomodliły się do jedynego Boga, dziękując mu za wszelkie dobra i zjadły śniadanie w przyjemnej, jak zwykle zresztą, atmosferze. Słychać było stukanie deko krzywych łyżeczek o miski we wzory folkloru estońskiego, pochwały i dźwięki zachwytu mniejszej istoty oraz cichy śmiech tej większej.

Co do prezentu urodzinowego, nie było prezentu. Nie było to zaskoczeniem dla dziecka, wiedziało, że mama stara się, jak może. Nie chciało drogich prezentów, pieniędzy, czy czegokolwiek podobnego, dla niego liczył się tylko czas spędzony z najukochańszą mu osobą w jego krótkim, acz miłym życiu.

Po skończonym posiłku, Eesti pozmywała z mamą naczynia, obie doszły do porozumienia, że ten wyjątkowy dzień chcą spędzić na zewnątrz, a następnie ubrały się cieplej, na tak zwaną cebulkę i opuściły mieszkanie.

E - Ema, Ema, patrz! - dziecko w grubej, niebieskiej kurtce, skakało po schodach kamienicy, omijając co dwa bądź trzy stopnie.

Essi - Ślicznie skaczesz, kochanie, ale uważaj na siebie, żebyś nie spadła. - matka patrzyła na swojego potomka z lekkim, protekcjonalnym uśmiechem.

E - Uważam, mamusiu! - istotka zaśmiała się, wybiegła ze starej kamienicy i natychmiast wpadła w coś miękkiego, pachnącego drewnem. Dziwne połączenie, myślę, że Eesti doszła do podobnego wniosku.

Essi - Oh, dzień dobry, Kristjanie. - kobieta zaśmiała się cicho i podniosła delikatnie swoje zdezorientowane dziecko z białego puchu.

Kristjan - Dzień dobry, Essi, moja droga. - mężczyzna ukłonił się lekko i wyprostował, a następnie zniżył się i spojrzał ciepłymi, piwnymi oczami w oczy Estonii. - Dzień dobry, malutka.

Estonia schowała się za nogami matki. To nie tak, że nie lubiła Kristjana, wręcz przeciwnie, darzyła go sympatią, wiedziała, że jest on dobrym człowiekiem, któremu ona i jej matka wiele zawdzięczają, a w dodatku ten śmieszny pan z siwą, dosyć zadbaną brodą przypominał jej Świętego Mikołaja, którego również lubiła. Problem był jeden. Dziewczynka była wstydliwym dzieckiem.

Kristjan - Ho, ho, ho! - staruszek złapał się za brzuch i zaśmiał donośnie. - Wszystkiego najlepszego, wstydziochu. Oby szczęście ci w życiu dopisywało i oby Bóg miał cię w opiece. Prezent urodzinowy nie trafi do twych rąk dziś, możliwe że i nie jutro, ale w końcu uda mi się go sklecić i ci go podaruję, Eesti, obiecuję. I przysięgam, już zacząłem nad nim pracować, po prostu jest on dosyć pracochłonny. - dziecko kiwnęło nieśmiało głową na tak w podzięce.

Essi - Dziękujemy, Kristjanie. - kobieta ukłoniła się lekko. - Dziękujemy za wszystko.

Kristjan - Oh, kochana, proszę cię, nie dziękuj, każdy człowiek powinien mieć w sobie ludzkie odruchy i pomagać innym w potrzebie, i zresztą nie tylko w niej. Jestem rad, iż mam tak wspaniałe sąsiadki. Jakie plany macie dzisiaj, drogie panie?

Essi - Sanek nie mamy, ale mamy marchewkę i garnek, idziemy ulepić wielkiego bałwana i pobawić się w śniegu. - oczy dziecka automatycznie zabłyszczały z ekscytacji, choć znało ono już wcześniej plan dzisiejszego dnia. Estonia złapała się mocniej kremowego, załatanego w niektórych miejscach płaszcza matki i potrząsnęła energicznie główką, przytakując tym samym niemo swojej rodzicielce.

Kristjan - Ho, ho! - mężczyzna znów się zaśmiał. - Bawcie się dobrze!

Essi - Dziękujemy, Kristjanie. - kobieta ukłoniła się lekko, chwyciła swojego potomka ostrożnie za rękę i powolnym, ostrożnym krokiem odeszła.

Essi miała wobec tego pana dług, którego nie mogła w żaden sposób spłacić, jak tylko dobrocią. Nie musiała się zresztą do tego przymuszać. Ten człowiek był dla niej jak ojciec, którego nigdy nie miała.

Dziwna i apatyczna jest ta męska mania opuszczania rodziny w najbardziej kluczowym dla niej momencie.

~~~

Mała personifikacja i jej matka dotarły na obszerną, zaśnieżoną polanę, na której czasami spędzały czas, najczęściej późną wiosną, gdyż było to wówczas idealne miejsce na piknik, urządzony na połatanym, czerwonym kocu, przebywającym w domu rodzinnym Essi od wielu lat. Tym razem owa połać miała im służyć w innym celu.

Dziecko pobiegło wprzód, z perlistym, czystym, niczym dźwięk dzwoneczków śmiechem, przez przypadek się wywróciło i utonęło częściowo w zaspie, ale nie miało to dla niego większego znaczenia, gdyż od razu zaczęło się tarzać w białym puchu z radością.

Estonia kochała śnieg. Mimo, iż zimny, dawał jej on poczucie ciepła i bezpieczeństwa, w naturalnej pierzynie czuła się tak, jakby otulały ją ramiona ukochanej matki. Wiedziała, że jej przyszły zawód będzie miał związek z zimą, jednak nie do końca wiedziała jeszcze, jaka będzie to profesja, ale kto, Boże drogi, wie, co chciałby kiedyś robić w wieku czterech lat.

Essi - Wszystko w porządku, śnieżynko? - kobieta kucnęła przy dziecku.

E - Tak, Ema! Zobacz, ile tu śniegu! Ulepimy takieeeego bałwana! - dziewczynka pokazała rączkami rozmiar rzekomej śnieżnej figury i się zaśmiała, na co twarz jej matki przystroił się w uśmiech.

Essi - Całe szczęście wczoraj było troszkę cieplej w południe i da się coś ulepić. - Essi pomogła wstać swojemu potomstwu, otrzepała go ze śniegu i pocałowała w chłodne czoło.

E - A dlaczego, jakby nie było cieplej, to by się nie dało? - dziecko patrzyło na rodzicielkę wielkimi oczami, cicho domagając się odpowiedzi.

Essi - Bo śnieg byłby wtedy zbyt puszysty i zamrożony, nie dałoby się zrobić nawet kulki.

E - Lubię, jak jest puszysty śnieg, ale nie lubię, jak się nie da zrobić bałwanka. - Estonia nadęła policzki i skrzyżowała rączki na klatce piersiowej.

Essi - Wiem, śnieżynko. - matka poczochrała dziecku włosy, a następnie poprawiła czapkę na jego główce. - To co? Zaczynamy?

E - Jah! (Tak)

~~~

Nie wiem, czy kiedykolwiek lepiliście bałwana. Jeśli tak, wiecie, jak wspaniała jest to zabawa, zwłaszcza, gdy robicie to w towarzystwie. Dlatego nietrudno jest sobie wyobrazić ciepłe uśmiechy, okalone białą parą, wychodzącą z ust obu istot przy każdym wydechu. Dźwięk śmiechów, okazjonalnych słów, skrzypienia śniegu i głośnych oddechów roznosił się po martwej polanie, czyniąc z niej biały plac zabaw.

Po godzinie wesołej krzątaniny, na samym środku obszernej połaci, stanął dumnie śnieżny jegomość. Pierś miał wyprężoną, oczy czarne, węgielki, nos długi, trochę zakrzywiony, taki marchewkowy. Na jego głowie spoczywała metalowa czapka w postaci garnka, w Estonii mniemaniu dodawała mu ona męskości.

Dziecko bardziej dumne z siebie być nie mogło, stało właśnie obok swojej uśmiechniętej, prawdopodobnie równie dumnej mamy i patrzyło na półtora metrowego pana ze śniegu, który stał naprzeciw nich.

E - Mamo, jak dorosnę, zrobimy jeszcze większego bałwanka i będzie braciszkiem tego bałwanka.

Essi - Nie wątpię, skarbie. A jak nazwiesz tego bałwanka?

To pytanie wstrząsnęło małą istotką. No przecież, musi nadać temu biedakowi imię, jak mogła o tym zapomnieć? To tak, jakby rodzice nowonarodzonego dziecka zapomnieli go nazwać, to grzech, zniewaga, która wymaga krwi. No, może nie dosłownie.

E - Finni. - usłyszała Essi po chwili dosyć gęstej ciszy. - Ten pan nazywa się Finni.

Kobieta nie miała serca mówić swej córce, że ,,finni" oznacza ,,pryszcz" po fińsku, dlatego uśmiechnęła się jedynie i powiedziała:

Essi - Śliczne imię, śnieżynko.

Dziecko uśmiechnęło się szeroko i przytuliło bałwana.

~~~

E - Musimy jutro pójść z powrotem do pana Finni i sprawdzić, czy wszystko u niego w porządku, Ema.

Essi - Tak zrobimy, kochanie, ale po mojej pracy, dobrze?

E - Dobrze. - dziewczynka kiwnęła pewnie główką na potwierdzenie.

Kristjan - Finni?

Po osiedlu rozległ się krótki pisk. Personifikacja schowała się odruchowo za nogami matki i patrzyła wystraszona na staruszka szeroko otwartymi oczkami.

Essi - Oj, śnieżynko, nie bój się, to tylko Kristjan. - rodzicielka pogłaskała pociechę po główce i spojrzała na mężczyznę. - Dobry wieczór, Kristjanie.

Kristjan - Dobry wieczór, drogie panie. - Kristjan zniżył się i spojrzał na Estonię. - Wybacz, Eesti, że cię wystraszyłem, nie chciałem.

E - Nic nie szkodzi... - po tych słowach podróbka Świętego Mikołaja wyprostowała się.

Kristjan - Mogę wiedzieć, kto to Finni?

W dziecku pojawił się nowy płomyczek energii.

E - To nasz bałwanek, nazwałem go Finni, jest bardzo duży i ładny. - Estonia odparła, trochę głośniej niż wcześniej.

Kristjan - Mój pies się tak kiedyś nazywał, ho ho! - staruszek zaśmiał się donośnie. - Kochana psina z niego była, pełna wigoru... O, a wiesz, że ,,finni" to po fińsku ,,pryszcz"?

I to było pytanie, które wbiło małą istotę w ziemię. Nie odezwała się ona po powrocie do domu ani słowem, pomimo, iż Essi próbowała do niej zagadać. Nie uśmiechało jej się, że nazwała swojego ukochanego śnieżnego pana pryszczem. Musiała to przetrawić.

Jednakże po zjedzeniu treściwej kaszy gryczanej z jajkiem i szczyptą soli, doszła do wniosku, że bałwan był Finnim i Finnim pozostanie, dopóki pamięć o nim nie zaniknie.

~~~

1688 słów. Rozdział trochę nudnawy, trzeba przebrnąć przez rozdziały, w których króluje beztroska, aby zrobiło się trochę ciekawiej. Dacie radę? Ślicznie proszę i pozdrawiam, do zobaczenia, Muminki.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top