3.
Czuła trawę pod stopami. Zimną i mokrą od rosy.
Zaraz... Trawę? Gdy wchodziła do tego domu, znajdowała się na ulicy skutej betonem. Tam nie było ani źdźbła trawy. Przystanęła, rozglądając się wokół. Wyszła z domu tymi samymi drzwiami którymi weszła, jednak teraz nie znajdowała się na ulicy, a w jakimś ogrodzie. Rozejrzała się jeszcze raz, uważnie studiując każdy metr pogrążonego w ciemnościach ogrodu i dostrzegła furtkę w ogrodzeniu, zaledwie kilkanaście metrów od niej. Była pewna, że może nią wyjść na zewnątrz. Jeszcze tylko te kilkanaście metrów. Czuła niesamowity przypływ energii. Znów ruszyła biegiem, czując jak łzy radości płyną jej po twarzy, gdy nagle zahaczyła o coś stopą i runęła jak długa, czując jak zderzenie z ziemią wybija jej powietrze z płuc.
- Takie to małe, a takie nieznośne - Usłyszała za sobą ochrypły głos diabła. - Sądzę, że powinnaś dostać szlaban.
***
- Steve, to karygodne! - Zawył Melchior, udając wściekłego. - Miała mi dostarczyć te ametysty już tydzień temu!
- Mel, naprawdę chciałbym ci pomóc, ale nie widziałem jej od tamtego momentu kiedy ją do ciebie wysłałem... - Zaczął lamentować Steve, nerwowo wycierając kurze z blatu. - Pewnie wróciła do domu i od tamtego czasu z niego nie wyszła. Podłe, leniwe dziewuszyszko...
Melchior puścił tę uwagę mimo uszu, choć przez chwilę miał ochotę zganić Steve'a. Nikt nie miał prawa obrażać jego córeczki.
- Toż to skandal! Co za okropna obsługa! - Ruszył w stronę drzwi. - Płacę to wymagam! Wiesz co, Steve... Nie chcę już tych ametystów. Wyprowadzamy się z Balthazarem, nie będę opóźniać wyjazdu ze względu na twoją niekompetencję. Żegnaj...
Wyszedł, trzaskając drzwiami i ruszył do pobliskiego sklepu. Musiał kupić jeszcze kaszkę dla swojej ukochanej pierworodnej. Wyciągnął telefon z kieszeni i wybrał numer Balthazara.
- No cześć, ty mój ogierze... Co u naszej gwiazdeczki? - Rozejrzał się po ulicy, czy aby nikt na pewno nie słyszy jego rozmowy. Tak jakby było to konieczne. - JAK TO ZNÓW JEJ NIE WYKĄPAŁEŚ, TY NIEUDACZNIKU, TY SIĘ NIE NADAJESZ NA OJCA
Szedł ulicą i krzyczał na cały regulator, próbując dać upust swej agresji. Mamusia znów musiała wszystko robić sama.
KONIEC
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top