22
Chodzę po miejscu w którym kiedyś uwielbiałem spędzać czas. Dostrzegłem tam chłopaka siedzącego pod jednym z wielkich drzew, chroniący się przed słońcem w cieniu korony pokrytej gęstej warstwie liści. Podszedłem bliżej, ale zdawało się, że mnie nie widział. Po bliższym przyjzeniu się zdałem sobie sprawę, że to ja tylko 11 lat wcześniej. Mogłem stwierdzić, że dużo się zmieniłem. Był to czas gimnazjum oraz gdy pisałem wiersze. Usiadłem obok młodego siebie patrząc w zeszyt, w którym zapisywał kolejne wiersze. Nie wszystko było czytelne lecz jednym z nich był:
"Ile kwiatów na łące,
Ile kropek na biedronce,
Ile ptaków na niebie,
Ile róż na krzewie,
Ile liści na drzewie,
Tyle łez wylewam na każde życzenie."
Ah te czasy dręczenia, obgadywania i poniżania.
"Nie myśl, że życie różami usłane,
A szczęście samo się przychodzi,
Bo róże rosną między kolcami,
A nienawiść rodzi sie z łzami."
Do tej pory sie z tym zgadzam. Jednak byłem mądrzejszy niż sądziłem.
"Serca które płoną wśród przeszkód, ziębną w cichej przestrzeni"
Odniesienie do mojego dzieciństwa. Na moim przykładzie jest potwierdzone, że tak właśnie jest.
"Wieczorną ciszą pokrył wiatr,
Zgasł jasny płomień na niebie,
Każdy w sercu nosi jakiś kwiat,
Ja noszę tylko cierpienie."
Nie zmieniło się nic, poza tym, ze wychodzę na prostą.
"Po morzu płynie kra,
Po twarzy spływa łza,
Wszyscy się kochają,
Tylko nie ja."
Pamiętam to dokładnie, jak obrzydzały mnie pary, a zarazem marzyłem by być związku, lecz i tak odrzucałem wszystkich.
"Dlaczego taki smutny los?
Dlaczego w oczach łzy?
Dlaczego słyszę te słowa?
- Zabij się właśnie ty!"
Do tej pory je słyszę. Tylko tyle można było się doczytać. Reszta była zamazana i ledwo było widać, jak przez mgłę.
Wtedy Obudziłem się w tej samej pozycji co wcześniej zasnąłem. Światło wschodu padało mi prosto na oczy przez nie zasłoniętą żaluzje co mnie obudziło. Westchnąłem wiedząc, że nie zasnę ponownie. Ciekawe było to co zobaczyłem, że mogłem cofnąć się do starych szczenięcych lat. Starszy się dalej we mnie wtulał i spał z niewinną i słodką miną. Objąłem go bardziej by się wyspał, a nie chciałem wstawać by się nie obudził. Należał mu się sen po wczorajszej pobudce. Jednakże dalej mnie zastanawiało z kim on wtedy rozmawiał. Głos wydawał sie dość niski, a z odbicia sie dźwięku wnioskuje, że ta osoba też była wysoka dość jak i był to mężczyzna. Nie wiedziałem kim jest, i czego chciał. Nic nie rozumiałem z ich rozmowy. Rozmyślałem tak przez około 4 godziny gdyż gdy wybiła 9 Kuba się obudził. Ziewnął i odkleił się ode mnie przecierając oczy. Spojrzał na mnie, a ja na niego.
- od której nie śpisz i o której zasnąłeś? - pierwsze o co zapytał.
- piątej około, a zasnąłem po trzeciej. - odparłem. Ten westchnął i wstał idąc do kuchni.
- co chcesz na śniadanie?
- kawę. - rzuciłem z przekonaniem.
- a do jedzenia? - nie dawał za wygraną.
- mogą być zwykłe kanapki.
- to chodź. - wstałem i poszedłem do kuchni. Niższy wstawił wodę na kawe i wyciągnął składniki na kanapki. Stwierdziłem, że mu pomogę więc wziąłem sałatę. Urwałem kilka listków gdy ten smarował chleb masłem. Przemylem lekko liście i papierem lekko osuszyłem. W tym czasie dopiero zaczynała się zabawa co dać na te kanapki. Dałem sobie sałatę, szynkę i trochę sera wraz z ogórkiem, natomiast Kuba wziął szynkę, ser oraz ketchup. Rozmawialiśmy przy tym tworząc naprawdę miłą atmosferę poranną. Zaczęliśmy wtedy kłaść nasze dania na talerze. Gdy zaha zaczął sprzątać syf z blatu, ja zaparzyłem nam kawę. Wziąłem oba kubki i cukier do salonu i położyłem na stoliku. Wróciłem się po talerze z kanapkami i także jest umieściłem na stoliku. Usiadłem na kanapie włączając telewizor. Niedługo później siedział już obok mnie starszy. Zajadaliśmy śniadanie popijając kawą oraz kontynuowaliśmy oglądanie serialu. Standardowo po zjedzeniu poznawaliśmy. Nie mieliśmy nic ciekawszego do roboty więc zaczęliśmy ogarniać dom.
- jak tam w pracy w ogóle Magister? - usłyszałem głos niebieskookiego.
- dobrze, nie narzekam.
- dogadujesz się już z kimś? - prychnąłem.
- oczywiście, że nie. Wolę być samotnikiem.
- no tak, standard. - mruknął cicho jakby z nadzieją, że nie usłyszę. Zignorowałem to gdyż usłyszałem dźwięk dzwonka. Właściciel domu poszedł otworzyć gdy ja odkładałem przedmioty do czyszczenia które miałem w rękach.
- Louis! - usłyszałem jak radośnie mówi mój współlokator.
- Witaj. - o. Mój. Boże. To ten sam głos z ich rozmowy.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witajcie moi drodzy. Trochę opóźniony rozdział lecz tej nocy będzie maraton rozdziałów z tej książki!
~słów 724
~Kamilek
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top