Rozdział 5.
~Michael~
Z wielkim trudem uchyliłem ciężkie powieki i rozejrzałem się po pokoju. Leżałem w łóżku, w swojej sypialni, jednak fakt, że miałem na sobie tylko bieliznę nieco mnie zaniepokoił. Wraz z otwarciem oczu pojawił się pulsujący ból głowy, który niemal zwalał z nóg. Niewiele pamiętałem z poprzedniego wieczoru, ale byłem pewien, że przesadziłem z alkoholem. Jak mogłem zachować się tak nieodpowiedzialnie? Kolejny tydzień bez żony przy boku kompletnie namieszał mi w głowie i chociaż operacja przebiegła pomyślnie, wciąż brakowało mi dotyku ukochanej kobiety. Ostrożnie podniosłem się z łóżka, podpierając przy tym ściany i ruszyłem posuwistym krokiem w stronę szafy, by nałożyć na siebie jakieś ubranie. Już po chwili mój tors okrywała pomarańczowa koszula, na biodra wcisnąłem czarne spodnie, a na stopy, tradycyjnie, białe skarpetki i ciemne mokasyny. Związałem włosy w luźną kitkę i nałożyłem na głowę kapelusz, gotów do opuszczenia Neverlandu.
Zszedłem, a w zasadzie stoczyłem się ze schodów, kierując się w stronę wyjścia, lecz tuż przy drzwiach zatrzymała mnie Susan.
- A ty dokąd?
- Do szpitala - odparłem, zarzucając na ramiona płaszcz, nawet nie zerkając w stronę gosposi.
- Patrząc na to, jak wyglądasz, przydałoby ci się - prychnęła.
- O co ci chodzi? - Rzuciłem w jej stronę zdezorientowane spojrzenie.
- Co? Kacyk męczy? Na drugi raz, gdy zaplanujesz schlać się w trupa, proponuję mnie uprzedzić, zabiorę stąd Susie. Dziecko nie musi być świadkiem nieodpowiedzialnego zachowania swojego ojca.
Uniosłem lekko brew, mierząc gosposię spojrzeniem. Nagle zaczęły wracać do mnie wspomnienia z wczorajszego wieczoru. Alkohol... Susie... Susan...
- O Jezu - wymruczałem pod nosem, licząc na to, że kobieta tego nie usłyszy.
- Nie mieszaj Jezusa w swoją głupotę - odparła, wycierając dłonie w ściereczkę trzymaną w prawej ręce. - Poza tym, nie pozwolę ci nigdzie wyjść bez śniadania.
To mówiąc, chwyciła mnie za ramię i zaciągnęła do kuchni, bez słowa przygwoździła do siedzenia za blatem. Wzniosłem oczy ku górze, w milczeniu ściągnąłem płaszcz i położyłem go na krześle obok. Susan postawiła przede mną talerz naleśników, słoik z dżemem, szklankę z wodą, a tuż obok tabletkę. Chwyciłem kapsułkę i zacząłem obracać ją w palcach.
- To na ból głowy - powiedziała, widząc, jak bawię się lekarstwem.
- Skąd... - zacząłem, lecz widząc jak Susan patrzy na mnie z politowaniem, przerwałem i dałem dojść do głosu gosposi.
- Proszę cię, nie trzeba być detektywem, by wiedzieć, że ledwo siedzisz. Tylko nie przesadzaj z tymi lekami. Jedna kapsułka i wystarczy, ma cię postawić na nogi. Przypominam ci, że dzisiaj wybudzają twoją żonę. Nie mam pojęcia, jak zamierzasz się jej pokazać w takim stanie.
Zwilżyłem wargi, by po chwili szybko połknąć tabletkę, popijając ją wodą.
- No, a teraz wcinaj. - Uśmiechnęła się do mnie promiennie, gdy opróżniłem niemal całą szklankę wody. - Nie po to gotuję ci śniadanka, byś chodził z pustym żołądkiem.
- Dziękuję. - Uniosłem lekko kąciki ust.
- No już dobrze, nie gadaj tyle, tylko jedz.
- Ale ja nie mówię o jedzeniu. Znaczy, to też... Głównie chodziło mi o to, co zrobiłaś wieczorem, gdy byłem... Wiem, że przesadziłem, a ty się mną zajęłaś, jestem ci na prawdę bardzo wdzięczny. - Zwiesiłem głowę, niczym zbity pies.
- Nie mogłam postąpić inaczej - odparła po chwili Susan, siadając na krześle obok mnie. - Jesteś nie tylko moim szefem, Michael, ale również przyjacielem. Znamy się tyle lat, jesteś najbliższą mi osobą. Ty, Martyna, Susie... Jesteście moją rodziną.
Uśmiechnąłem się szeroko słysząc te słowa i bez zastanowienia przytuliłem do kobiety. Poczułem jej dłoń, którą delikatnie gładziła moje plecy.
- Jak dziecko... - wyszeptała pod nosem, tak cicho, że ledwo udało mi się ją usłyszeć.
Niechętnie oderwałem się od ciepłych ramion kobiety, która w tak trudnych chwilach okazała mi tyle miłości i wsparcia. Chciałbym jakoś się jej odwdzięczyć. Bez wątpienia zasłużyła na więcej niż tylko podwyżkę. Kiedy zjadłem przygotowane przez Susan śniadanie, byłem zmuszony ponownie zostawić swoją małą córeczkę pod jej opieką. Odkąd Martyna była w szpitalu, nie dane mi było w pełni nacieszyć się tym, że zostałem ojcem. Więcej czasu spędzałem w szpitalu niż w pokoju dziecięcym, ale miałem nadzieję, że wkrótce to się zmieni. Opuściłem teren Neverlandu. Przed budynkiem, w którym leżała moja żona, jak zawsze gromadził się tłum ludzi. Tym razem zdecydowałem się wejść głównym wejściem, szykując się na piski fanów, chmarę rąk wyciągniętych w moją stronę oraz pytań o stan zdrowia mojej ukochanej. Poprawiłem płaszcz i ruszyłem przed siebie, ciągnąć za sobą ochronę. Nie musiałem długo czekać na reakcję ludzi zgromadzonych przed szpitalem. Niemal od razu, gdy tylko znalazłem się w zasięgu wzroku dziennikarzy, w moją stronę rzuciło się kilka osób ściskających kurczowo mikrofony w dłoniach, a wraz z nimi fani z transparentami, pluszakami i innymi drobiazgami.
- Co wiadomo o stanie zdrowia pańskiej żony?
- Czy operacja się udała?
- Pani Jackson wybudziła się ze śpiączki?
- Czy możemy liczyć na komentarz z pańskiej strony?
Ochrona usilnie starała się odsunąć napierający na mnie tłum. Nie byłem w stanie odpowiedzieć na wszystkie pytania, które docierały do mnie zewsząd i odbijały od moich uszu niczym piłeczki pingpongowe od paletek. Zatrzymałem się na chwilę, chwyciłem pierwszy lepszy mikrofon, podsuwany mi pod nos przez jedną z dziennikarek i spojrzałem do najbliższej kamery.
- Chciałbym bardzo podziękować wszystkim za wsparcie, prezenty i ciepłe słowa - zacząłem, czując na swoich plecach czyjąś dłoń, która po chwili nieznacznie musnęła moje pośladki. Kątem oka zerknąłem na ochronę, odsuwającą ode mnie kolejną fankę, zachłannie wyciągającą przed siebie ręce. - To na prawdę wiele dla mnie znaczy i jestem pewien, że moja żona byłaby równie szczęśliwa i wzruszona tym, że tak wiele ludzi gromadzi się przed szpitalem, w którym leży. Operacja przebiegła pomyślnie i mam nadzieję, że dzisiaj się wybudzi. Proszę was wszystkich, raz jeszcze, o modlitwę i przesyłanie pozytywnej energii.
Po tych słowach oddałem dziennikarce mikrofon, odwróciłem się o sto osiemdziesiąt stopni i zacząłem przepychać przez tłum, chcąc dotrzeć do szklanych drzwi budynku. W końcu udało mi się znaleźć tuż przy rejestracji i już miałem udać się na piętro, na którym leżała moja żona, gdy zatrzymała mnie brunetka, machając do mnie zza blatu.
- Panie Jackson! Panie Jackson! - krzyknęła. - Mogę pana prosić?!
Posłusznie podszedłem do recepcjonistki i oparłem się o blat.
- Co się stało? - spytałem, lustrując ją wzrokiem. - Coś z moją żoną?
- Tak i nie - odparła tajemniczo, po czym zanurkowała pod blatem i wyjęła spod niego dwa, wypełnione po brzegi, pudła. - Kolejne prezenty. - Uśmiechnęła się lekko. - Czy mamy zanieść je do sali, w której leży pańska żona?
Spojrzałem na kartony, z których wyłaniały się koperty, kolorowe kartki, a nawet pluszowe misie.
- Byłbym bardzo wdzięczny - odparłem z szerokim uśmiechem.
Kobieta skinęła głową i chwyciła słuchawkę telefonu, leżącego na blacie. Nie czekając aż wykona połączenie, ruszyłem wprost do windy i pognałem do sali, z nadzieją, że ujrzę cudowne, zielone tęczówki swojej ukochanej. Przeszedłem przez szklane drzwi i standardowo zająłem miejsce obok łóżka, na którym spoczywało niemal nieruchome ciało mojej żony. Spojrzałem na jej spokojną twarz, pogrążoną w długim śnie. Chwyciłem delikatną dłoń i zacząłem gładzić ją kciukiem po zewnętrznej stronie.
- Zachowałem się wczoraj jak skończony idiota, wiesz? - wyszeptałem, przypatrując się jej twarzy. - Zamiast być przy tobie, nie opuszczać na krok, czy choćby zająć się naszą córeczką, wolałem schlać się w trupa i doprowadzić do sytuacji, w której Susan ratowała mi skórę. Jestem pewny, że gdybyś wtedy była w domu, zrobiłabyś mi porządną awanturę. - Uśmiechnąłem się pod nosem. - To absurd, ale brakuje mi tego tak samo, jak twojej bliskości, czułych słów i dotyku. Nie mam gwarancji, że w ogóle słyszysz, co do ciebie mówię, lecz mimo to codziennie siadam przed twoim łóżkiem i zaczynam swoje monologi. Mówię, co leży mi na sercu z nadzieją, że kiedy się obudzisz, będziesz to wszystko pamiętać. Otwórz oczy, kochanie. Proszę...
Chwyciłem mocniej dłoń swojej żony, zbliżyłem ją do twarzy i delikatnie musnąłem ustami. Jej skóra wydała mi się cieplejsza, niż ostatnio, lecz nadal pozostała nieruchoma. Podniosłem się ze stołka i ostrożnie zbliżyłem swoje wargi do jej zamkniętych ust, z nadzieją, że pocałunek prawdziwej miłości sprawi, iż odzyska przytomność, niczym księżniczka w bajce. Spojrzałem na żonę wyczekującym, błagalnym wzrokiem, lecz ta ani drgnęła. Opadłem zrezygnowany na siedzenie i wtedy moją uwagę przykuł bukiet kwiatów, stojący w wazonie obok łóżka. Zbliżyłem się do naczynia i ujrzałem niewielką karteczkę, doczepioną do pachnących, czerwonych róż. Ciekawość wzięła górę, zacząłem czytać króciutki list skierowany do mojej żony:
Nie wiem, czy będę w szpitalu, gdy się obudzisz, ale wiedz, że całym sercem jestem przy Tobie.
J.
Zacząłem układać w głowie fakty, wspomnienia, starając się przypomnieć sobie, kim mógł być tajemniczy J. i co łączyło go z moją żoną. Na myśl przyszła mi tylko jedna osoba - Johnny. Chociaż aktor uważał się wyłącznie za przyjaciela Martyny, nie mogłem udawać, że ich relacja jest mi obojętna i momentami nie czuję się zazdrosny. Faktycznie, może czasami przesadzałem, ale bałem się, że wystarczy chwila mojej nieuwagi i powtórzy się sytuacja z Pauline i Jerrym. Mimo wszystko byłem mu niezmiernie wdzięczny za to, że wezwał karetkę. Jak tylko zjawi się w szpitalu będę musiał wypytać go o szczegóły zdarzenia. Co robił w pobliżu wypadku? Czy widział coś podejrzanego? Może ma jakieś przypuszczenia, kto mógłby uszkodzić hamulce?
- Mi... Mich... - moje rozmyślania przerwał cichy, kobiecy głos, starający się wydobyć z malinowych, lekko drżących ust, które przez długi czas pozostawały zamknięte. - Michael...
Nawet na końcu świata poznałbym ten cudowny, pieszczący moje uszy dźwięk. Zerwałem się ze stołka i padłem na kolana przed łóżkiem żony, chwytając jej dłoń, która nieznacznie się poruszyła. Z szerokim uśmiechem przyglądałem się, jak moja ukochana otwiera oczy. Móc w końcu zobaczyć jej przepiękne, zielone tęczówki... Nie jestem w stanie opisać słowami emocji, które mi wtedy towarzyszyły.
- Gdzie ja jestem? - spytała osłabionym, drżącym głosem. Błądziła wzrokiem po sali. Była taka zdezorientowana, zagubiona.
- W szpitalu - odparłem krótko, całując delikatnie jej gładką dłoń.
- W szpitalu? Ale... Co się stało? - Spojrzała na mnie zamglonym wzrokiem, jakby za chwilę, ponownie miała zamknąć oczy.
- Wszystko ci opowiem, ale najpierw pójdę po lekarza. Muszą wiedzieć, że się obudziłaś - odparłem, wciąż szeroko się uśmiechając.
- Ale wrócisz?
- Oczywiście - Przejechałem palcami po jej skórze.
Powoli wstałem i ruszyłem w stronę drzwi, raz jeszcze zerkając przez ramię na moją Księżniczkę, która leżała pod białą, szpitalną kołdrą. Przytomna!
- Obudziła się! - krzyknąłem na całe gardło, gdy tylko otworzyłem drzwi.
Mój głos rozniósł się echem po korytarzu i już po chwili, w moją stronę, szybkim krokiem, zmierzał Josh wraz z dwoma, nieznanymi mi jak dotąd, lekarzami.
- Mówiłem, że będzie dobrze. - Przyjaciel poklepał mnie po ramieniu i wszedł do sali.
Nie czekając ani chwili dłużej, ruszyłem za mężczyznami w białych kitlach i stanąłem tuż obok łóżka, przy którym specjaliści zajmowali się badaniem mojej ukochanej. Wzrok Martyny wędrował po całej sali, by ostatecznie skupić się na dłużej na mojej osobie.
- Jest osłabiona, ale przytomna i świadoma - oznajmił po chwili jeden z lekarzy, zerkając w stronę maszyny, kontrolującej czynności życiowe mojej żony.
- Kiedy będzie mogła stąd wyjść? - spytałem, chcąc jak najszybciej zabrać ukochaną do domu.
- Obawiam się, że nie prędko.
- Co?! Ale przecież... Jest przytomna! Otworzyła oczy! Wszystko z nią w porządku!
- Otóż nie wszystko - przerwał mi lekarz. - Przypominam, że pańska żona odniosła wiele obrażeń i o ile zwichnięty bark czy połamane żebra będzie można wyleczyć w domu, z powodu doznania wstrząśnienia mózgu, jak i późniejszej transfuzji, pacjentka musi pozostać pod naszą opieką i stałą obserwacją jeszcze przez jakiś czas.
- O czym on mówi? - spytała szeptem Martyna, kierując swój przerażony wzrok na mnie.
Dałem jej znak dłonią, żeby nie zadawała żadnych pytań, chciałem wytłumaczyć jej wszystko na osobności.
- Jak długo musi tu zostać? - spytałem, już nieco spokojniejszy.
- Tydzień. Minimum...
Westchnąłem cicho i przejechałem dłonią po zmęczonej twarzy. Wytrzymałem już tyle, dam radę i kolejne siedem dni.
- Dobrze, czy moglibyście... - niepewnie zwróciłem się do Josh'a. - Czy możecie zostawić nas samych?
Mój zaufany lekarz kiwnął przytakująco głową, po czym opuścił salę, ciągnąc za sobą dwóch kolegów. Wróciłem na stołek i ponownie chwyciłem dłoń swojej żony, splatając nasze palce.
- Jak długo byłam nieprzytomna? - spytała niepewnie i zwilżyła językiem wargi.
- Dwa tygodnie - odparłem. - Długo spałaś. - Jej lekki uśmiech był niczym miód na moje serce.
- Jak tu trafiłam?
- Miałaś wypadek. Jechałaś motorem, straciłaś panowanie nad pojazdem i...
- A co z harleyem?
Westchnąłem cicho i sięgnąłem do kieszeni koszuli, by wyjąć z niej coś, co udało mi się zabrać z warsztatu.
- Tyle z niego zostało - oznajmiłem, podając kobiecie kawałek metalu z jej inicjałami. - Niestety, motor musiał pójść na złom. Nie nadawał się do naprawy, ale Jerry namówił mnie, bym wziął coś, co będzie ci o nim przypominać. Uwielbiałaś ten motor i dlatego pomyśleliśmy, a raczej nasz menadżer pomyślał, że może chciałabyś mieć taką pamiątkę po nim.
Wzrok Martyny spoczął na kawałku blachy, którą zaczęła powoli obracać w palcach. Delikatnie dotknęła swoich inicjałów, jakby badała strukturę tłoczenia. Oczy się jej zaszkliły, co nie uszło mojej uwadze.
- Najważniejsze, że żyjesz. - Położyłem dłoń na jej ręce, chcąc dodać jej tym samym otuchy.
- Dziękuję, że to wzięliście. - Uniosła lekko kącik ust i wierzchem dłoni otarła pojedynczą łzę. Odłożyła pozostałości po motorze na szafeczkę przy łóżku. - Przepraszam...
Spojrzałem na nią zdezorientowany, unosząc lekko brew. Za co mnie przeprasza? To ja powinienem ją przeprosić!
- Ten motor to prezent od ciebie... Ja... Ja naprawdę nie wiem, co się stało... - Była bliska płaczu. - Pewnie jechałam za szybko, zawsze jak wyjeżdżałam prosiłeś mnie, bym była ostrożna i nie szalała z prędkością, ale miałam to gdzieś.
Przez chwilę siedziałem w kompletnym szoku, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Mogła zginąć, jedną nogą była już na tamtym świecie, a naprawdę najbardziej przejmowała się tym, że zniszczyła prezent ode mnie?
- Żałuję, że go kupiłem - odparłem w końcu.
- Wiem, jestem ofermą...
- Nie. - Wstałem ze stołka i pochyliłem się nad łóżkiem, na którym leżała. - Żałuję, bo przez tą piekielną maszynę mogłem stracić miłość swojego życia.
Odgarnąłem pojedynczego pejsa opadającego na jej twarz. Uśmiechnęła się lekko w odpowiedzi na ten gest. Nie wiedziałem, czy to odpowiedni moment, by powiedzieć żonie, że ten wypadek nie był w żadnym stopniu jej winą. Nie chciałem, by się obwiniała, uważała za beznadziejnego kierowcę, ale też wolałem jej dodatkowo nie stresować. Z pewnością nie przyjęłaby ze spokojem informacji, że ktoś chciał bez najmniejszych skrupułów pozbawić ją życia.
- O co chodziło z tą transfuzją, o której mówił lekarz? - To pytanie sprowadziło moje myśli z powrotem na właściwe tory.
Ukląkłem przed łóżkiem, wciąż trzymając kurczowo dłoń ukochanej. Spojrzałem jej prosto w oczy, nareszcie mogłem ponownie zagłębiać się w ich kolorze.
- Była konieczna - odparłem. - Dostałaś krwotoku wewnętrznego, potrzebna była krew i... Przetoczyli ci moją.
- Chcesz powiedzieć, że... - Kiwnąłem głową, jeszcze zanim zdążyła dokończyć myśl. - Dziękuję.
- Nie masz za co. - Uśmiechnąłem się szeroko. - Teraz jesteśmy sobie jeszcze bliżsi. Wiesz... Mimo wszystko czuję się winny temu, co się stało. Gdybym nie kupił ci tego motoru...
- Przestań, to było moje marzenie - przerwała mi.
- Tak, wiem, ale...
- Spójrz na mnie. - Posłusznie skierowałem na nią swój wzrok. - Nie mam do ciebie żalu, to nie twoja wina. Już prędzej moja, bo nie potrafiłam zapanować nad motorem, chociaż wydawało mi się, że umiem jeździć.
- Umiesz.
- W takim razie to po prostu nieszczęśliwy wypadek, nie ma sensu się obwiniać. Ale wiesz co? Nie żałuję, że wsiadłam na motor. Zrobiłam to, na co od dawna miałam ochotę. Oczywiście ten... Incydent nie był moim planem, ale... Dzięki tobie mogłam spełnić kolejne marzenie.
Uśmiechnąłem się lekko, a już po chwili pierwsza, długo powstrzymywana przeze mnie łza, spłynęła po moim policzku.
- Ej, dlaczego płaczesz? - Tym razem to ona delikatnie musnęła palcami moją dłoń.
- Ze szczęścia - odparłem bez dłuższego namysłu. - Cieszę się, że w końcu się obudziłaś. Brakowało mi ciebie. Każdego dnia przychodziłem do szpitala, siadałem na tym stołku i mówiłem do ciebie.
- Wiem. - Uśmiechnęła się lekko.
- Słyszałaś?
- Nie, w zasadzie... Czułam twoją obecność. Ciężko to wytłumaczyć, ale... Byłam jakby w innym wymiarze, ale wiedziałam, że jesteś obok.
- Kocham cię najmocniej na świecie, księżniczko - wyszeptałem, wycierając kciukiem kącik oka, w którym zbierała się kolejna kropla mojej słabości i wzruszenia.
- Ja ciebie też, Mike.
Nie chciałem dłużej czekać, uznałem, że to odpowiednia chwila. Powoli wstałem i pochyliłem się nad ciałem żony, by złączyć nasze usta w miłosnym pocałunku, który tym razem został odwzajemniony.
- Brakowało mi tego - szepnąłem, gdy w końcu oderwałem się od jej ust.
Odpowiedziała mi uroczym uśmiechem. Uniosła lekko rękę. Domyśliłem się, co chciała zrobić i ostrożnie chwyciłem jej dłoń, którą po chwili przyłożyłem do swojego wilgotnego policzka. Boże, tak bardzo mi tego brakowało. Poczułem się tak, jakby moją skórę dotknęła sama Afrodyta. Wzdłuż ciała przeszył mnie przyjemny dreszcz.
- Mam ci tak wiele do opowiedzenia - wyszeptałem, zabierając jej dłoń ze swojego policzka, aby za chwilę ją cmoknąć.
- W takim razie zaczynaj, mamy dużo czasu. - Uśmiechnęła się.
- Nie dzisiaj, musisz odpocząć.
- Nie jestem zmęczona.
- Ale osłabiona. - Pogładziłem jej dłoń, a ona przewróciła oczami. Jej wzrok zatrzymał się na bukiecie, stojącym przy łóżku.
- Co to za kwiaty? - spytała, kiwając głową w stronę róż.
- Od Johnny'ego, jak mniemam.
- Był tutaj? - Wydała się przejęta.
- Ta, mieliśmy małą... wymianę zdań. - Spuściłem wzrok, starając się za wszelką cenę uniknąć jej karcącego spojrzenia.
- Michael...
- Tak, wiem to twój przyjaciel i TYLKO przyjaciel. - Przewróciłem oczami.
- Wiem, że go nie lubisz...
- Lubię.
- Tak?
- Dwa metry od ciebie. - Prychnęła pod nosem. - Z resztą, nie mówmy o tym teraz.
- Gdzie jest Susie?
- W domu, z Susan.
- Chyba musimy dać jej podwyżkę. - Kolejny uśmiech zagościł na jej szczęśliwej, aczkolwiek przepełnionej bólem twarzy.
- Pomyślałem dzisiaj o tym samym. Jest cudowna, wiele jej zawdzięczam - przyznałem, lecz zdecydowałem się nie poruszać tematu minionego wieczoru. - A Susie... Urosła od ostatniego razu, gdy trzymałaś ją na rękach. - Zaśmiałem się.
- To na pewno. - Moja żona również uniosła kąciki swoich ust. - Jak dawałeś sobie radę z opieką nad nią?
- Na pewno nie jest łatwo być dwutygodniowym, samotnym ojcem, ale jakoś sobie radziłem. Susan wiele mi pomogła, a poza tym... Susie jest tak wspaniałą małą istotką, tak bardzo podobną do ciebie. Jest jak aniołek, prawdziwy dar od Boga. - Uśmiechnąłem się szeroko na wspomnienie naszej małej królewny. - Jeśli chcesz, mogę jutro z nią przyjechać.
- Mógłbyś? - Jej oczy zabłysły ze szczęścia. - Tak bardzo chciałabym ją zobaczyć, przytulić...
- Nie ma problemu. Poproszę szofera, by podjechał pod tylne wejście i jakoś do ciebie dotrzemy.
- Aż tak?
- Pod szpitalem non stop gromadzą się tłumy. Aż boję się pomyśleć, co będzie się działo, gdy fani dowiedzą się, że odzyskałaś przytomność.
- Stoją tam dla mnie?
- Oczywiście, kochają cię. Mało tego, wysłali mnóstwo kartek, laurek, pluszaków i tym podobne, na adres szpitala. Jeszcze dzisiaj ktoś wniesie do ciebie kilka pudeł. Będziesz miała co przeglądać.
- Chciałabym im jakoś podziękować.
- Jak wyjdziesz ze szpitala...
- Wcześniej. To byłoby nie w porządku z mojej strony, gdybym ich zlekceważyła. Wysłali mi te prezenty, kartki, poświęcili swój czas i nie otrzymają żadnego odzewu z mojej strony, mimo że odzyskałam przytomność.
- Co proponujesz?
- Nie mam pojęcia. Pod szpitalem są też dziennikarze?
- Nie znasz ich? Zdziwiłbym się, gdyby ich nie było - odparłem, lecz już po chwili zrozumiałem, do czego zmierza moja żona. - Wykluczone.
- Co?
- Nie wejdą tutaj, nie ma takiej opcji.
- A jest inne wyjście?
- Coś wymyślę, ale na pewno nie pozwolę tym hienom wejść do szpitala. Będą z tego same problemy.
- Jeśli wpadniesz na inny pomysł, chętnie go poznam tylko proszę, pośpiesz się. Chcę być w porządku wobec tych ludzi.
- Jasne.
Spojrzałem na jej twarz, wyglądała na śpiącą lub po prostu obolałą. Z jednej strony chciałem zostać przy niej jak najdłużej, z drugiej jednak wiedziałem, że potrzebuje spokoju i odpoczynku, by powrócić do pełni sił.
- Wrócę do ciebie jutro - oznajmiłem, całując ją czule w czoło.
- Nie odchodź - wyjąkała błagalnie.
- Będę u ciebie z samego rana. Jak tylko się obudzisz, zobaczysz mnie i Susie.
- Obiecujesz?
- Przysięgam. - Pogładziłem ją po policzku. - A teraz odpoczywaj, potrzebujesz tego. Musisz wydobrzeć, walczyć, bo masz dla kogo. Jutro opowiem ci, co jeszcze działo się podczas twojego długiego snu.
Kiwnęła przytakująco głową, a wtedy ja ponownie pochyliłem się nad nią i, drugi już raz, złączyłem nasze usta w pocałunku. Wyszedłem ze łzami w oczach. Towarzyszyło mi zarówno ogromne szczęście, że moja ukochana w końcu odzyskała przytomność i mogłem z nią porozmawiać, pocałować, ponownie poczuć jej dotyk, jak i strach. Bałem się, że moja radość jest chwilowa, że Martyna otworzyła oczy, by nie odejść bez słowa. Szybko jednak zganiłem się za swoje myśli i wsiadłem do czarnego samochodu, który miał odwieźć mnie z powrotem do Neverlandu. Na miejscu wykonałem kilka telefonów. Zadzwoniłem do Diany, mamy, rodzeństwa, teściów, Slash'a, Thomas'a, a nawet Johnny'ego. Każda, ważna dla mojej żony osoba, dowiedziała się ode mnie, że Martyna odzyskała przytomność. Susan, gdy tylko usłyszała dobrą nowinę, uparła się, że pojedzie ze mną do szpitala, by porozmawiać z moją ukochaną i przywieźć jej swój domowy obiadek. Byłem pewny, że Martyna ucieszy się z każdej niezapowiedzianej wizyty. Pozostało tylko pytanie, w jaki sposób, nie opuszczając szpitala, ma podziękować fanom. Ostatecznie, po długich rozmyślaniach, w mojej głowie zrodził się pewien pomysł.
Od autorki
Kochani, tym razem rozdział nieco krótszy niż ostatnio, nie mniej jednak mam nadzieję, że się podobał i zostaliście usatysfakcjonowani 😘 Z góry przepraszam za ewentualne błędy, ale wstawiam ten rozdział po pierwszej w nocy i, mimo że starałam się go poprawić, być może potrzebna będzie ponowna korekta. Jeśli znajdziecie jakieś mankamenty, piszcie, na pewno poprawię 😉Czekam na Waszą opinię ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top