Rozdział 3.
~Michael~
Otworzyłem oczy i odwróciłem się na prawy bok, przerzucając ramię przez ciało mojej ukochanej.
- Wstawaj, śpiochu - szepnąłem jej do ucha, a po chwili złożyłem delikatny pocałunek na jej odsłoniętej skórze.
Mruknęła cicho w odpowiedzi, jednak ja nie zamierzałem na tym poprzestawać. Odgarnąłem jej blond włosy z twarzy i czule cmoknąłem w policzek.
- Skarbie, chyba nie zamierzasz przespać całego dnia?
- Zamierzam - odburknęła, wyrywając mi kołdrę, którą zarzuciła sobie na głowę.
- Księżniczko... - Nic, zero reakcji. - Kochanie, Słoneczko Moje Najdroższe...
- Daj mi spokój Jackson i jedź na ręcznym.
- Kiedy to wcale nie o to chodzi! - Zaśmiałem się.
- Ja już dobrze wiem, o co ci chodzi. Każdy facet, gdy zwraca się tak czule do swojej kobiety, ma tylko jedno w głowie.
- Ale ja nie jestem jak "każdy facet". Ja jestem Michaelem Jacksonem. - Wypiąłem dumnie pierś.
- To gratuluję - odparła niewzruszona. - Dasz mi wreszcie spać?
Westchnąłem cicho i zrezygnowany oparłem się o zagłówek łóżka. Splotłem dłonie i zacząłem tępo gapić się przed siebie. W pewnym momencie drzwi naszej sypialni otworzyły się i do pokoju, z hukiem wbiegła roześmiana pięciolatka.
- Wstawajcie! Wstawajcie! - wykrzyknęła, wskakując na nasze łóżko.
Zaśmiałem się na ten widok i chwyciłem dziewczynkę w ramiona. Zacząłem ją łaskotać i przytulać bez opamiętania.
- Nasza Królewna już się obudziła? - Zmierzwiłem jej ciemne włoski.
- Obudziła i jest bardzo głodna. - Posłała mi rozbrajający uśmiech.
- No, ale widzisz, mamusia jeszcze śpi. - Wskazałem na swoją żonę, owiniętą kołdrą zupełnie tak, jakby znajdowała się na Antarktydzie, a nie w Kalifornii.
- No, to trzeba ją obudzić. - Mała Susie posłała mi porozumiewcze spojrzenie.
- Łaskotkowy potwór? - Uniosłem pytająco brew, a dziewczynka w odpowiedzi kiwnęła głową. - Trzy, dwa, jeden... Do ataku!
Rzuciliśmy się na biedną, niczego niepodejrzewającą, Martynę, zamęczając ją łaskotkami. Jako mąż wiedziałem dokładnie, które miejsca na jej ciele są najbardziej wrażliwe na dotyk i tam właśnie kierowałem swój atak. Mała Susie szybko się uczyła, dorównując swoim poziomem do mojego. Martyna starała się za wszelką cenę obronić przed kolejną falą łaskotek, jednak marnie jej to wychodziło.
- Dobra już, dobra! Poddaję się! - wykrzyknęła w końcu, chwytając poduszkę i osłaniając nią swoje ciało. - Wygraliście, wstaję.
Uśmiechnąłem się zwycięsko i przybiłem córci piątkę.
- Dobra robota, królewno - pochwaliłem ją.
- Nie dacie się człowiekowi wyspać - mruknęła cicho moja kochana żona.
Ostrożnie zbliżyłem się do niej, chwyciłem za podbródek i bez wahania złączyłem nasze wargi w czułym pocałunku. Ukochana przymrużyła oczy, bezgranicznie zatracając się w tej chwili, gdy nagle... Obraz zaczął mi się rozmazywać. Poczułem się, jakbym spadał w dół, w jakąś nieznaną otchłań. Sprzed moich oczu znikała żona, córeczka, nasza sypialnia, a zamiast tego zapanowała kompletna ciemność. Uchyliłem powieki, bojąc się, co za moment zobaczę. Tak, jak się spodziewałem, byłem całkiem sam w ogromnym małżeńskim łożu, otulony puchową kołdrą. Po prawej stronie zastałem puste prześcieradło, oświetlone promieniami wschodzącego słońca, niepewnie wyglądającego zza zasłonki. Leżałem niemal w bezruchu. Mijały minuty, lecz do pokoju nie wbiegła roześmiana dziewczynka i nie rzuciła się na pościel. Byłem zupełnie sam. Powoli podniosłem się z łóżka i ruszyłem w stronę szafy z ubraniami. Otworzyłem ją, chcąc wybrać coś, w czym mógłbym przechodzić cały dzisiejszy dzień. Już miałem chwycić swoją ulubioną czerwoną koszulę, gdy nagle mój wzrok spoczął na złożonym w kostkę ubraniu mojej żony. Wyjąłem białą bluzkę, u góry ozdobioną czarnym kołnierzem, ze wstawkami przy rękawach, również w ciemnym kolorze i małym łebkiem kotka po prawej stronie. Była w stylu, który od dawna bardzo ją fascynował - mrocznym, połączonym z elegancją i urokiem. Chwyciłem materiał i przyłożyłem do nosa, wciągając przy tym powietrze. Poczułem przyjemny zapach jej perfum, zmieszany z wonią proszku do prania i zapachem jej skóry. Zamknąłem oczy i ponownie zatraciłem w aromacie, który wypełnił ciepłem moje serce. Z lekkim uśmiechem przytuliłem do piersi materiał, wyobrażając sobie, że przepiękny sen staje się rzeczywistością, a moja ukochana wejdzie za chwilę do pokoju i zapyta, co robię z jej bluzką. Jednakże, wiszący na ścianie, zegar odmierzał kolejne minuty, a ja wciąż stałem z materiałem w dłoniach. Całkiem sam, przy otwartej szafie z ubraniami. Odłożyłem niechętnie bluzkę na półkę i chwyciłem swoją koszulę oraz czarne spodnie. W mojej stylizacji nie mogło zabraknąć również białych skarpetek. Zasunąłem drzwi szafy i ruszyłem w stronę łazienki, aby doprowadzić się do porządku. Po wykonaniu porannej rutyny udałem się do pokoju Susie. Ku mojej radości, malutka spała w najlepsze w swojej prześlicznej karocy. Zbliżyłem się do niej po cichu i nachyliłem nad łóżeczkiem. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, widząc jej niewinną, rumianą twarzyczkę. Otuliłem dziewczynkę kocem, aby mieć pewność, że nie jest jej zimno. Delikatnie pocałowałem jej główkę i przez moment obserwowałem, jak powoli unosi się malutka klatka piersiowa. Była taka niewinna, bezbronna. Opuściłem pokój w towarzystwie niezliczonych myśli, kłębiących się w mojej głowie. Zdecydowałem się zrobić sobie śniadanie i w tym celu udałem się do kuchni. Otworzyłem lodówkę i wyjąłem z niej mleko, którym później zalałem płatki wsypane do miski. Usiadłem przy barku i zacząłem leniwie bełtać łyżką w zupie. Bawiłem się cieczą, nabierając ją na sztućca i ponownie wylewając do naczynia. Zdążyłem zjeść zaledwie kilka łyżek przygotowanej przez siebie zupy, gdy usłyszałem dźwięk telefonu. Podniosłem się z krzesła i niechętnie doczłapałem do słuchawki.
- Halo?
- Halo? Mike? - Dzwonił Jerry. - Skontaktował się ze mną właściciel warsztatu, do którego trafił motor Martyny. Miałbyś jak tam dzisiaj podjechać żeby zdecydować, co z nim zrobić?
- Nie możesz po prostu powiedzieć im, by go zezłomowali? - westchnąłem z rezygnacją.
- Wiem, że to dla ciebie trudne, ale mimo wszystko myślę, że powinieneś go zobaczyć. Poza tym, motor przeszedł dokładny przegląd i jest duża szansa, że dowiemy się, co spowodowało wypadek. Sprzęt widziała też policja. Na komisariacie z pewnością będą mieli kilka pytań.
- W porządku, możemy tam pojechać jak tylko dojem śniadanie. Możesz być u mnie za dwadzieścia minut?
- Jasne, już się zbieram.
- Dziękuję. - Po tych słowach rozłączyłem się i wróciłem do jedzenia.
Moją głowę zaprzątało mnóstwo myśli. Oczywiście, że chciałem poznać szczegóły wypadku, dowiedzieć się, czy rzeczywiście było to zdarzenie, na które nie mieliśmy wpływu, czy może ktoś się do niego przyczynił. Jednakże nie czułem się gotowy na to, by stanąć przed maszyną, która wysłała moją ukochaną na oddział intensywnej terapii. Ostatecznie dojadłem przygotowane płatki z mlekiem i w towarzystwie menadżera opuściłem Neverland. Warsztat znajdował się niedaleko posiadłości, dlatego po niespełna pół godzinie byliśmy już na miejscu. Przywitał nas postawny, krótko ścięty mężczyzna. Ubrany był w strój roboczy, na którym dostrzegłem wyraźne plamy od smaru. Spod podwiniętego rękawa wyłaniał się tatuaż, zdobiący przedramię mężczyzny.
- Witam, panie Jackson. - Mechanik podał mi swoją dłoń, którą bez namysłu uścisnąłem. - Bardzo miło mi pana poznać. Zapraszam do środka.
Niepewnie ruszyłem za mężczyzną, uważając by nie uderzyć głową o podniesione drzwi bramy garażowej. Znaleźliśmy się w niedużym pomieszczeniu. Dookoła pełno było narzędzi, starych opon i rożnego rodzaju cieczy, szczelnie zamkniętych w plastikowych butelkach. Mój wzrok skupił się na maszynie stojącej po środku, a raczej tym, co z niej zostało. Zamarłem. Harley zmienił się w stertę złomu i tylko pozostałości czarnego lakieru z wygrawerowanymi na nim inicjałami mojej żony, dały mi pewność, że patrzę na szczątki jej pojazdu. Oczy mi się zaszkliły. Zbliżyłem się do roztrzaskanego motoru i ostrożnie dotknąłem dłonią zimnego metalu. Momentalnie przed oczami miałem obraz z wypadku, zupełnie tak, jakbym był na miejscu. Niemal słyszałem dźwięk blachy uderzającej z ogromną siłą o asfalt. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku.
- Przepraszam na chwilę - wyjąkałem łamiącym się głosem i opuściłem pomieszczenie.
Oparłem się o ścianę, zdjąłem okulary przeciwsłoneczne i schowałem twarz w dłoniach, pozwalając emocjom przejąć nade mną pełną kontrolę. Nie musiałem długo czekać, a u mojego boku znalazł się Jerry. Bez słowa położył mi dłoń na ramieniu, by po chwili mnie przytulić.
- Spokojnie, Mike - wyszeptał, klepiąc mnie po plecach. - Wiem, że jest ci ciężko, ale musisz zebrać się w sobie i stawić temu czoła. Trzeba się dowiedzieć, czy motor był sprawny.
- Wiem. - Chlipnąłem, otarłem wilgotne policzki i odsunąłem od menadżera. - Po prostu, jak pomyślę o tym, że Martyna jechała tą kupą złomu... Pamiętam jak nie raz musiałem na siłę wkładać jej kask. Dzięki Bogu, że podczas tego wypadku miała go na głowie.
- Opatrzność czuwa. Kiedy wypytamy mechanika o wszystkie niezbędne dla nas informacje, sprzęt z pewnością pójdzie na złom. Chyba że chciałbyś coś z niego zatrzymać.
- Dlaczego miałbym chcieć mieć w posiadaniu fragment czegoś, co niemal zabiło moją żonę?
- Wiesz, motor był bardzo ważny dla Martyny. Ty najchętniej byś go spalił, zakopał i jeszcze raz spalił, ale myślę, że ona chciałaby mieć coś... - Zmierzyłem przyjaciela piorunującym spojrzeniem, a on widząc to szybko dodał - To zupełnie tak, jak z ludźmi, którzy zatrzymują sobie pluszowe kostki, które wisiały pod lusterkiem w ich samochodzie, zanim mieli wypadek. Chodzi o przywiązanie do pojazdu, wszystkie wspomnienia z nim związane.
Westchnąłem cicho. Może było w tej pokrętnej logice trochę racji. Po kilku głębokich wdechach byłem gotowy na powrót do pomieszczenia, w którym stały pozostałości po motorze.
- Przepraszam, potrzebowałem chwili... - zwróciłem się do mechanika, który posłał mi pokrzepiający uśmiech.
- Całkowicie to rozumiem, nie ma pan za co przepraszać.
- Wiadomo, co spowodowało wypadek? - wtrącił Jerry.
Mężczyzna kiwnął głową i zbliżył się do pojazdu. Położył rękę na siedzeniu i spojrzał na nas z powagą.
- Pani Jackson straciła kontrolę nad pojazdem. Z początku sądziliśmy, że powodem tego była nierówna nawierzchnia, najechanie na kamień czy niespodziewane wyskoczenie na drogę jakiegoś zwierzęcia. Jednakże, po wnikliwym przeglądzie mogę śmiało stwierdzić, że zawiniły hamulce. Pani Jackson jechała z ogromną prędkością i nie wyhamowała na zakręcie.
Spojrzałem na Jerry'ego, a on na mnie. Motor przeszedł niedawno przegląd, nie wykryto żadnych zaniedbań, wszystko było w porządku.
- Czy możliwa jest ingerencja osób trzecich? - Było to pierwsze, co przyszło mi do głowy.
- Jest to wysoce prawdopodobne. Motor był stosunkowo nowy, dotychczas sprawny, tak więc wątpliwe jest, by zepsuł się z dnia na dzień. Oczywiście policja została już poinformowana o naszych podejrzeniach.
Stałem jak sparaliżowany, przez dłuższą chwilę nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa. Ktoś chciał skrzywdzić moją żonę, zabić ją! Zrujnować życie mojej rodziny, pozbawić nas szczęścia, o które tak długo się staraliśmy. Dlaczego? Z zazdrości? Nienawiści?
- Masz jakieś podejrzenia? - Głos Jerry'ego sprowadził mnie z powrotem na ziemię.
- Tylko jedno, ale mało prawdopodobne.
Jedyna znana mi osoba, która byłaby do tego zdolna to Pauline. Tylko z uwagi na fakt, że przebywała w więzieniu, należałoby z miejsca wykluczyć ją z kręgu podejrzanych. Chyba że zleciła komuś uszkodzenie motoru. Ta kobieta jest niezrównoważona i nieobliczalna. Po niej można się było wszystkiego spodziewać. Kiedy dotarliśmy na policję, przedstawiłem swoje podejrzenia. Komisarz przyznał mi rację, że prawdopodobieństwo popełnienia przestępstwa przez Pauline jest znikome. Nie mniej jednak, odnotował moje zeznania i przypuszczenia.
Ogrom informacji otrzymanych jednego dnia mnie przytłoczył. Jednakże była jeszcze jedna sprawa, która nie dawała mi spokoju.
- Mam jeszcze jedno pytanie.
- O co chodzi? - Mężczyzna w mundurze poprawił się na krześle, odłożył długopis do przybornika i spojrzał na mnie z powagą.
- Czy mógłby powiedzieć pan, kto wezwał karetkę? Chciałbym się jakoś odwdzięczyć, bo to w głównej mierze dzięki tej osobie moja żona nadal żyje.
Komisarz zmierzył mnie podejrzliwym spojrzeniem, odchrząknął i wyprostował na krześle.
- W zasadzie, nie powinienem... - Posłałem mężczyźnie błagalne spojrzenie. Westchnął. - No cóż... Karetkę wezwał pan Johnny Depp.
Momentalnie odebrano mi umiejetność racjonalnego myślenia. Johnny Depp?! Ten Johnny Depp?!
- W sensie... Ten aktor? - Myślałem, że się przesłyszałem.
- Dokładnie. Z jego zeznań wnioskuję, że się znacie.
- Ta - wymruczałem wciąż pełen podejrzeń i niechęci. - Dobrze, bardzo panu dziękuję. Czekam na dalsze informacje w sprawie śledztwa.
- Oczywiście. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby sprawca został odnaleziony i ukarany. Jednakże muszę pana uprzedzić, że poszukiwania mogą się przedłużyć, szczególnie jeśli sprawca opuścił teren Stanów Zjednoczonych. Poza tym osoba, która uszkodziła hamulce w motorze prawdopodobnie działała w rękawiczkach, co dodatkowo utrudni nam śledztwo.
- Rozumiem. Nie mniej jednak, pokładam w panu nadzieję.
Uścisnąłem komisarzowi dłoń i wyszedłem z pomieszczenia. W korytarzu czekał Jerry, który jak tylko mnie zobaczył, zerwał się z miejsca i szybkim krokiem ruszył w moją stronę.
- Dowiedziałeś się czegoś nowego?
Posłałem menadżerowi spojrzenie pełne dezorientacji. Nie mogłem uwierzyć w to, że moja żona zawdzięcza życie mężczyźnie, którego darzyłem tak dużą niechęcią, wręcz wrogością.
- Wiem, kto wezwał karetkę - odparłem po chwili.
- No i kto? Kto to był? Znamy go?
- Tak. To Johnny.
Jerry przez chwilę nic nie mówił, zupełnie tak, jakby przetwarzał w głowie otrzymane informacje. Patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami.
- Żartujesz?
- Chciałbym.
- Johnny? W sensie... Johnny Depp? Przyjaciel Martyny, z którym nieustannie bez powodu rywalizujesz?
- Mam swoje powody - prychnąłem, krzyżując ręce na piersi - i tak, to on. Również nie mogę w to uwierzyć. Prędzej bym podejrzewał, że to on uszkodził motor... - Zawahałem się przez moment. - Myślisz, że mógłby?
- Michael, czyś ty do reszty zdurniał?! - zbeształ mnie menadżer. - Johnny uwielbia Martynę, są najlepszymi przyjaciółmi. Gdyby mógł nawet by się do was wprowadził, byleby tylko móc spędzać z nią jeszcze więcej czasu.
- Fakt. Czuję, że już powoli tracę od tego wszystkiego rozum.
- Najlepiej będzie, jak wrócisz do domu, odpoczniesz, poukładasz sobie wszystko w głowie.
- Masz rację, ale chciałbym jeszcze pojechać do szpitala.
- Ja pojadę i w razie czego dam ci znać. Musisz odpocząć.
- W porządku, przyjadę wieczorem. - Gdybym tylko mógł, najchętniej w ogóle nie wychodziłbym ze szpitala. - Dziękuję ci, że ze mną pojechałeś, za twoje wsparcie, szczególnie u mechanika. Naprawdę to doceniam.
- Nie ma za co, Mike. Jesteśmy jak rodzina.
- To fakt. - Uśmiechnąłem się do niego szeroko i razem wróciliśmy do samochodu.
*****
Kilka godzin później mój spokój został ponownie zakłócony przez dźwięk dzwoniącego telefonu przeznaczonego do kontaktu z ochroniarzami pilnującymi terenu przed posiadłością.
- Tak? - Podniosłem słuchawkę.
- Michael, masz nieproszonego gościa przed bramą. - Usłyszałem głos Ryana, jednego z ochroniarzy. - Spróbować się jej pozbyć czy od razu dzwonić na policję i niech oni ją wyprowadzą?
- Ją? Kogo masz na myśli?
- No... Pauline. - Zmroziło mi krew w żyłach, na dźwięk tego imienia.
Pauline?! Przecież ona jest w więzieniu, a przynajmniej powinna być. Jeśli ją wypuścili, moje podejrzenia dotyczące osoby, która majstrowała przy hamulcach motoru momentalnie się nasiliły. Biłem się z myślami, czy powinienem ją wpuścić czy może kazać odesłać z powrotem za kratki. Ostatecznie, ciekawość wzięła górę.
- Wpuśćcie ją - poprosiłem. - W razie czego, gdyby coś się działo, dam wam znać. - Miałem wmontowany w telefon specjalny przycisk, łączący mnie bezpośrednio z ochroną.
- Jasne.
Odłożyłem słuchawkę i zbliżyłem się do okna, aby mieć wgląd na to, co dzieje się przed bramą Neverlandu. Solidne drzwi powoli się otwierały, a na posesję wjechał czarny Kabriolet. Mimowolnie zacisnąłem pięść na widok znienawidzonej kobiety wysiadającej z auta. Obserwowałem każdy jej ruch, widziałem, jak zamyka drzwi samochodu, poprawia włosy i sukienkę, która ledwo zakrywała jej pośladki. I pomyśleć, że niegdyś byłem w niej ślepo zakochany. W pewnym momencie Pauline podniosła wzrok i ujrzała mnie w oknie. Uśmiechnęła się szeroko i pomachała w moją stronę, jednak nie otrzymała w zamian żadnej reakcji. Powoli zbliżała się w stronę drzwi wejściowych, krocząc dumnie na piętnastocentymetrowych szpilkach. Nie czekając, aż zapuka do drzwi, otworzyłem je i oparłem się o framugę.
- Czego chcesz? - wypaliłem, bez żadnego ,,dzień dobry", zanim jeszcze kobieta otworzyła usta, by coś powiedzieć.
- Nie tak ostro, Jackson. - Zaśmiała się. - Wiem, że tak lubisz, ale bez przesady. - Wzniosłem oczy ku górze.
- Nie miałaś siedzieć w więzieniu?
- Nie zaprosisz mnie do środka?
- Nie - odarłem, lecz po chwili uznałem, że nie mam ochoty dyskutować, stojąc z tą kobietą w drzwiach. - Dobra, wchodź...
Przesunąłem się lekko, robiąc Pauline przejście, po czym zamknąłem za nią drzwi i ruszyłem w stronę salonu.
- Odpowiesz na moje pytanie? - Usiadłem wygodnie w fotelu i wbiłem w nią wyczekujące spojrzenie.
- Jestem na przepustce - odparła, niemal na jednym wdechu, zakładając nogę na nogę, przez co jej sukienka wydała mi się być jeszcze krótsza.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że wystarczy jeden mój telefon i ponownie wylądujesz za kratkami? Wiele ryzykujesz.
- Nie zrobisz tego.
- Chcesz się przekonać?
- Nie, ja to wiem. - Uśmiechnęła się perfidnie. - Podobno hajtnąłeś się z tą swoją wywłoką.
- Nie mów tak o niej. - Zacisnąłem zęby.
- I podobno leży teraz w szpitalu... - Te słowa momentalnie skierowały całą moją uwagę i podejrzenia na kobietę.
- Miałaś coś wspólnego z tym wypadkiem? - Zdecydowałem się nie owijać w bawełnę. Pauline uniosła nieznacznie kąciki swoich ust, wstała i zaczęła niebezpiecznie zbliżać się w moim kierunku.
- Kochany - usiadła na rogu mojego fotela - zapewniam cię, że gdyby to była moja sprawka, twoja ślicznotka byłaby już w drodze na cmentarz, ewentualnie trzymaliby ją jeszcze w kostnicy. Chociaż nie powiem, pomysł był niezły, doceniam. Gorzej z wykonaniem.
To mówiąc rozchyliła lekko materiał mojej koszuli, bezczelnie patrząc mi prosto w oczy. Była taka wyrafinowana i podła. Chwyciłem ją za nadgarstek i odepchnąłem od siebie, przez co zsunęła się z fotela. Stała nade mną przyglądając mi się z wyższością.
- Przypomnij sobie, jak było nam razem dobrze - wyszeptała zmysłowym tonem, odkrywając jeszcze bardziej swój dekolt. Przewróciłem oczami w odpowiedzi na ten gest.
- Dobrze?! - Podniosłem się z miejsca, nie mogąc już dłużej znieść tej szopki. Nie zamierzałem być częścią jej przedstawienia. - Dałaś mi złudne poczucie bezpieczeństwa i miłości! Nie pamiętam nawet, kiedy kochaliśmy się bez przymusu!
- Ale kto cię zmuszał? Ja chciałam po prostu cię zaspokoić i nadal chcę. - Pauline zrobiła krok w moją stronę. Znajdowała się teraz niebezpiecznie blisko. Zbliżyła swoją dłoń i położyła na mojej klatce piersiowej. Gdy tylko poczułem jej dotyk na swojej skórze, momentalnie chwyciłem jej nadgarstek, uniemożliwiając dalsze ruchy.
- Daj mi wreszcie spokój - wysyczałem. - Jestem w szczęśliwym związku, mam żonę, córeczkę i naprawdę nie mam ochoty wracać do przeszłości. Nic nas już nie łączy, nie kocham cię, a wręcz nienawidzę! Pogódź się z tym i odpieprz się od mojej rodziny!
- Masz córeczkę, tak? - Uśmiechnęła się, a ja poczułem, jak moje ciało ogarnia nieprzyjemny dreszcz. - Chyba nie chciałbyś, by coś jej się stało?
- Nie waż się jej tknąć, słyszysz?! - wycelowałem w szatynkę swój palec wskazujący. Uderzyła we mnie fala gorąca.
- Muszę się zastanowić... - Kobieta zaczęła powoli krążyć wokół mnie, sprawiając, że czułem się jeszcze bardziej osaczony. - Takie małe dzieci są bardzo kruche, prawda? Musisz ją bardzo kochać. A gdyby tak... Zdążył się nieszczęśliwy wypadek i twoje maleństwo... Cóż... Trochę się poobijało? Byłaby wielka szkoda, nieprawdaż? Taka strata...
Poczułem, jak buzuje we mnie złość, zacisnąłem pięści, starając się tym samym opanować.
- Dlaczego mi to robisz?! - wykrzyknąłem. - Czego ode mnie chcesz?!
- Mam być szczera? - Przytaknąłem. - Pragnę zemsty, tylko tyle. - Uśmiechnęła się szeroko.
- Zemsty?! Za co?! Kochałem cię, byłem gotowy zrobić dla ciebie wszystko, a ty mnie zdradziłaś! Teraz będziesz zgrywać pokrzywdzoną?!
- Chciałam do ciebie wrócić, a ty?! Wybrałeś tą wywłokę zamiast mnie!
- Wrócić?! - zaśmiałem się. - Przestań pieprzyć! Może i chciałaś wrócić, ale na pewno nie do mnie, a do moich pieniędzy! Wydałaś już swoje kieszonkowe, które wykradłaś z mojego konta przed wyjazdem z kraju? Potrzebujesz kolejnej bezzwrotnej pożyczki? Przykro mi, ale ja ci w tej kwestii nie pomogę, poszukaj sobie innego jelenia!
- Kocham cię, Michael! Czy tak ciężko jest ci to zrozumieć?!
- Kochasz?! I to dlatego chcesz zrujnować mi życie?!
- Chcę byśmy byli razem!
Z każdym kolejnym wypowiedzianym przez siebie zdaniem, Pauline zbliżała się do mnie coraz bardziej. Zanim się spostrzegłem, wylądowałem oparty o komodę, na której leżał telefon. Wiedziałem, że muszę działać.
- Kiedy wyjechałaś ze Stanów, opuściłaś mnie, byłem załamany. - Pauline znieruchomiała, wsłuchując się w mój monolog. - Związałem się z inną. Bezskutecznie próbowałem zapomnieć o miłości do ciebie. Nie sądziłem, że kiedykolwiek jeszcze cię zobaczę.
- Och, Michael... - Pauline chwyciła w dłonie moją twarz. Nie sądziłem, że tak szybko połknie haczyk. - Nie mogę uwierzyć, że w końcu usłyszałam od ciebie to, na co od dawna czekałam.
Kobieta zbliżyła swoją twarz do mojej, na tyle blisko, że mogłem poczuć jej oddech. W tamtym momencie serce uderzało w mojej piersi ze zdwojoną szybkością. Liczyła się każda sekunda, musiałem działać. Dyskretnie wcisnąłem ukryty w telefonie przycisk. Pauline rozchyliła lekko wargi, gotowe do namiętnego pocałunku. Zacisnąłem powieki, modląc się w duchu, by nasze usta nie połączyły się nawet na sekundę. Chciałem uciec, przez moment zastanawiałem się, czy moja decyzja była słuszna, aż w końcu... Drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wpadło trzech ochroniarzy. Uchyliłem niepewnie powieki. Od ust Pauline dzieliły mnie milimetry. Kobieta była wyraźnie zdezorientowana, lecz gdy poczuła silne męskie ramiona, które oplotły jej ciało i odciągnęły ode mnie, zaczęła się wyrywać i szamotać, niczym ryba wyjęta z wody.
- Wszystko w porządku? - spytał mnie pół głosem Spencer, chwytając mnie za ramię.
- Tak, tak, dziękuję. - Uśmiechnąłem się blado. - Gdyby nie wy...
- To jednak był dobry pomysł, by zamontować przycisk alarmowy w telefonie. - Puścił mi oko.
- Popamiętasz mnie, Jackson! - Pauline, ciągnięta przez ochronę w stronę drzwi, krzyczała jak opętana. - Lepiej pilnuj dobrze swojego bachorka, a twoja żonka... Zdechnie w szpitalu! Gwarantuję ci to!
Starałem się nie zwracać uwagi na teksty, rzucane w moją stronę przez kobietę, dla której kilka lat temu mógłbym zrobić wszystko. Kiedy drzwi się zamknęły, poczułem dłoń ochroniarza na swoim ramieniu.
- Sytuacja faktycznie nie wygląda za ciekawie - przyznał pół głosem. - Czy chcesz abyśmy zwiększyli nasze działania? Możemy pilnować Martyny dzień i noc, a teren Neverlandu będzie patrolowany całodobowo.
- Moglibyście to dla mnie zrobić?
- Cała przyjemność po naszej stronie. - Spenc posłał mi promienny uśmiech, który niepewnie odwzajemniłem. - A tą Paulinę powinien zająć się psychiatryk, nie policja.
- Też tak sądzę - przyznałem. - Zastanawiam się, jak można wypuścić kogoś takiego na przepustkę.
- Nie mam pojęcia. Ochroniarze zawiozą ją bezpośrednio na komisariat.
- Mam nadzieję, że po drodze nie przegryzie jednemu z nich tętnicy... - wymruczałem.
- Bez obaw, to profesjonaliści. - Zaśmiał się Spencer. - Przy okazji, potrzebujesz czegoś jeszcze?
- Na chwilę obecną? Świętego spokoju.
- Robi się. - Ochroniarz zasalutował z uśmiechem i bez słowa udał się w kierunku drzwi.
Opadłem bezwiednie na komodę, chowając twarz w dłoniach. Miałem mętlik w głowie, byłem roztrzęsiony, jak nigdy. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić, aż w końcu zdecydowałem się zadzwonić do jedynej osoby, która w mojej obecnej sytuacji, mogła doradzić mi, co mam zrobić z Pauline. Chwyciłem telefon i już po chwili, w słuchawce usłyszałem głos Jerry'ego.
*****
Manager zajął miejsce na kanapie, natomiast ja zdecydowałem się na wygodny fotel naprzeciwko.
- Byłem u Martyny - oznajmił, jeszcze zanim zdążyłem wspomnieć o wizycie mojej byłej dziewczyny w Neverlandzie. - Nadal jest nieprzytomna.
Chwyciłem za dzbanek i bez słowa nalałem mężczyźnie mrożonej herbaty.
- Jestem pewien, że z tego wyjdzie, to silna kobieta. - Dodał po chwili, sięgając po szklankę z napojem. - Zobaczysz, jeszcze będzie skakać z tobą na scenie.
Mężczyzna puścił do mnie oko, jednak ja nie zwróciłem uwagi na jego słowa.
- Chciałbym w to wierzyć, Jerry - odparłem pół głosem. - Jestem tym wszystkim załamany, wykończony, a teraz jeszcze...
- Właśnie, mówiłeś przez telefon, że masz problem. O co chodzi?
- Była tu Pauline - oznajmiłem bez ogródek.
- No, jakieś pięć lat temu na pewno.
- Była tu dzisiaj.
Jerry spojrzał na mnie takim wzrokiem, jakby zobaczył ducha.
- Jaja sobie robisz! Przecież ona siedzi w więzieniu!
- Siedzi, ale wyszła na przepustkę.
- Nie powinni jakoś jej w tym czasie nadzorować?
- Najwyraźniej nie. Może przekupiła strażników, omamiła policję, nie mam pojęcia... W każdym razie, przyjechała do Neverlandu, siedziała na tej kanapie, jak ty teraz. Jej wizyta ostatecznie skończyła się interwencją ochrony, ale nie w tym rzecz. Groziła mi.
- Trzeba zgłosić to na policję, dołożą jej kolejne latka.
- To nie takie proste. Poza tym, mam teraz ważniejsze sprawy na głowie niż ciąganie się po sądach. Myślałem, że może... Mógłbyś mi coś doradzić. Jedyne, co przychodzi mi na myśl to zapłacenie jej jakiejś konkretnej sumy. Może wtedy raz na zawsze odczepiłaby się ode mnie i od mojej rodziny. Gdyby tu tylko chodziło o moją osobę, puściłbym to płazem, ale ta wariatka groziła, że zrobi coś Susie. Boję się, że Martyna również jest w niebezpieczeństwie.
- Słuchaj, jestem pewny, że skoro ochrona zawiozła ją prosto na komisariat, szybko nie wyjdzie zza krat. Jak na razie masz spokój, przecież Pauline nie będzie mieszać w twoim życiu, siedząc w pierdlu.
- Nie znasz jej? Ona ma wszędzie wtyki, wszędzie ma jakieś swoje dojścia.
- Mówię ci, nie ma szans, by zagroziła twojej rodzinie. Nie rób niczego na własną rękę, bo tylko sobie zaszkodzisz.
-To co? Mam siedzieć bezczynnie i czekać aż komuś stanie się krzywda?
- Michael, masz ochronę lepszą niż sam prezydent Stanów Zjednoczonych...
- Sądzisz, że za bardzo panikuję?
- Masz wiele na głowie, ostatnio tyle nieszczęścia na ciebie spadło... Nie dziwię się, że chcesz zapobiec kolejnej tragedii. Uważam jednak, że nie masz się o co martwić. Pauline nie wróci.
- Też tak sądziłem, do momentu aż zobaczyłem ją przed bramą Neverlandu.
- Musisz się uspokoić, bo jeszcze trochę, a popadniesz w paranoję. Usiądź sobie w studiu, zaparz herbatkę i popisz jakieś ckliwe ballady. To dobrze ci zrobi.
- Może i masz rację...
- Na pewno mam. - Jerry uśmiechnął się do mnie szeroko, podszedł i poklepał pokrzepiająco po ramieniu.
- Wybierasz się jeszcze dzisiaj do Martyny? - spytałem, spoglądając na niego spode łba.
- Raczej nie. Byłem już i zastałem pielgrzymkę pod drzwiami sali, w której leży. - Zaśmiał się. - Był Slash, Katherine, Janet, Tito, Randy, Jermaine, La Toya, Johnny, przyjechał nawet ten... Z Niemiec... Thomas Anders, o!
- Mówisz serio?
- Najzupełniej! Jeszcze tylko papieża i prezydenta brakowało.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Byłem przekonany, że moją ukochaną niezmiernie wzruszyłby fakt, że tak wiele osób przyjechało do szpitala, by ją odwiedzić. Fani nieustannie gromadzili się przed budynkiem, skandując imię kobiety, która, jak się okazało, zawładnęła nie tylko moim sercem. Niespodziewanie, z przedpokoju dobiegł mnie dźwięk telefonu. Przeprosiłem Jerry'ego na chwilę, a gdy podniosłem słuchawkę, usłyszałem głos osoby, o której istnieniu niemal zapomniałem.
- Michael?! - To była Diana. Słysząc jej ton głosu, nie wiedziałem, czego mogę się po niej spodziewać. - Dlaczego nie powiedziałeś mi, że Martyna jest w szpitalu?!
- Wiesz, jakoś nie było okazji...
- Nie było okazji?! Pewnie, po co jej przyjaciółka ma cokolwiek wiedzieć?! Lepiej, żeby usłyszała o stanie jej zdrowia z telewizji niż od rodziny, jasne!
- Wyobraź sobie, że kiedy najbliższa ci osoba walczy o życie w szpitalu, ostatnie o czym myślisz to wydzwanianie po ludziach i informowanie wszystkich po kolei o tym, że jest nieprzytomna.
- Jak ona się czuję? - Po moich słowach dziewczyna odrobinę spuściła z tonu.
- Tak jak mówiłem, nie ma z nią kontaktu. Ma wstrząśnienie mózgu, zwichnięty bark, połamane żebra, jest cała poobijana.
- Jezus Maria! Ale wyjdzie z tego?
- Chciałbym w to wierzyć, lecz zdania lekarzy są podzielone.
- Cholera, nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym teraz przy was być. Pieprzona szkoła! Gdyby nie to, że muszę chodzić do tej budy, jeszcze dzisiaj wsiadłabym w samolot...
- Nie kłopocz się, Martyna na pewno nie chciałaby byś z jej powodu opuściła się w nauce.
- Ale to moja przyjaciółka!
- Wiem, ale możesz być spokojna, jest pod dobrą opieką.
- Informuj mnie na bieżąco, choćby nie wiem co, nawet jeśli... Byłeś dzisiaj u niej?
- Jeszcze nie, ale niedługo będę się zbierał.
- Pozdrów ją ode mnie.
- Jasne. - Uśmiechnąłem się lekko.
- A jak tam wasza pociecha?
- Jest cudowna. - Na samo wspomnienie naszej małej córeczki, zrobiło mi się ciepło na sercu. - Bardzo przypomina mi Martynę, jest takim naszym małym aniołkiem.
- Wspaniały z ciebie człowiek, Mike. Martyna ma szczęście, że po tym wszystkim, co ją spotkało, trafiła właśnie na ciebie.
- Staram się jak tylko mogę, by dać jej szczęście. Kocham ją całym sercem.
- Ona też cię kocha, Michael. Jeszcze zanim ją poznałeś, ciągle mówiła tylko o tobie. Byłeś jej największym idolem, guru, jeszcze trochę, a zaczęłaby modlić się do plakatów z twoją podobizną. - Zaśmiała się, a ja nieświadomie oblałem się rumieńcem. - Wiesz co? Muszę kończyć, ale dzwoń, gdy tylko dowiesz się czegoś nowego o jej stanie zdrowia.
- Jasne, nie ma problemu - odparłem i odłożyłem słuchawkę.
*****
Od momentu, kiedy poprosiłem fanów o wsparcie, na adres szpitala trafiły tysiące kartek, listów i rysunków ze słowami otuchy dla mojej żony. Kiedy dotarłem pod drzwi sali, w której leżała moja ukochana, byłem sam. Wszyscy ludzie, o których mówił Jerry, rozeszli się, zostawiając mnie z żoną. Powoli popchnąłem szklane drzwi i wszedłem do środka. Od mojej wczorajszej wizyty nic się nie zmieniło. Te same ściany, to samo łóżko, te same kable podpięte do ciała Martyny i aparatury kontrolującej jej czynności życiowe. Śmierć wisząca w powietrzu. Standardowo, usiadłem na stołeczku postawionym obok szpitalnego łóżka i zacząłem przyglądać się swojej żonie.
- Nie zdążyliśmy się sobą nacieszyć - wyszeptałem łamiącym się głosem. - Najpierw ślub, później urodziła się Susie... Nie mieliśmy nawet miesiąca miodowego. Obiecuję ci, Kochanie, jak wyjdziesz ze szpitala i wydobrzejesz, od razu zabieram cię w podróż. Gdzie tylko będziesz chciała. Wiesz co? Może przyjadę jutro z Susie? Boże, ona jest cudowna! Taka śliczna, podobna do ciebie, cichutka... Jak aniołek. Chciałabyś, by tutaj była? Nasza Królewna rośnie jak na drożdżach. Kiedy wyjdziesz ze szpitala nie uwierzysz, że to to samo maleństwo, które trzymałaś na rękach. - Uśmiechnąłem się przez łzy. - Będzie dobrze...
Po tych słowach chwyciłem jej dłoń i nagle, ciało mojej ukochanej żony zaczęło drgać. Rzucało nią po łóżku, jak w najgorszym horrorze, a ja nie wiedziałem, co mam zrobić. Maszyna kontrolująca czynności życiowe wydawała z siebie nieprzyjemne dla uszu dźwięki, parametry skakały po ekranie jak szalone. Przerażony zerwałem się z miejsca i zacząłem wołać o pomoc, wciąż kurczowo trzymając dłoń mojej ukochanej. To był przerażający widok, rodem z największego koszmaru. Ciało mojej księżniczki miotało się na łóżku, kompletnie nie współgrając z jej spokojną twarzą. Do sali wpadło trzech lekarzy, którzy za wszelką cenę starali się odciągnąć mnie od żony. Trzymałem kurczowo dłoń ukochanej, przekonany, że gdy puszczę ją choćby na chwilę, utracę na zawsze swój największy skarb.
- Panie Jackson, proszę się odsunąć! Utrudnia nam pan pracę! - Głos lekarza docierał do mnie jak przez mgłę.
Trwałem w zaparte, aż w końcu, Josh chwycił mnie od tyłu i odciągnął od Martyny, której ciało wciąż drgało, niczym we władaniu demona.
- Pozwól działać specjalistom!
Wyrywałem się Joshowi, chcąc być jak najbliżej swojej ukochanej. Nie docierały do mnie jego słowa, byłem odporny na bodźce z zewnątrz i ślepo ciągnąłem w stronę żony. Niespodziewanie, drgawki ustały, a wtedy moje uszy zaczął drażnić długi, nieprzerwany pisk maszyny. Oczami pełnymi łez spojrzałem na aparaturę, pod którą podpięta była moja Księżniczka. Widniała na niej ciągła linia, wiedziałem, co to oznacza...
- Siostro, defibrylator! - Jak przez mgłę dobiegł mnie głos jednego z lekarzy. - Szybko, tracimy ją!
- Ratujcie ją do cholery! - krzyknąłem z całych sił, jakby moc mojego głosu mogła zdziałać cuda.
- Michael, musisz wyjść... - Josh chwycił mnie za ramię i zaczął ciągnąć w stronę szklanych drzwi.
- Nie! Muszę przy niej zostać! - krzyczałem, jak w transie. - Ona nie może umrzeć!
Z całych sił starałem się wyrwać z uścisku swojego prywatnego lekarza, jednak nic to nie dało. Wylądowałem za drzwiami, gdzie ze łzami w oczach obserwowałem, jak lekarze walczą o życie mojej ukochanej.
Od autorki
Witajcie Kochani 😘 Jak wrażenia? Nie mogłam się powstrzymać, by nie zakończyć w takim momencie, wybaczcie 😂😘 Mam nadzieję, że mimo wszystko, rozdział Wam się podobał. Niedługo postaram się wstawić coś do mojego drugiego fan fiction, bo wiem, że trochę go zaniedbałam 😏 Jak Wam minął pierwszy tydzień powrotu do męczarni? Ja na szczęścia mam jeszcze wolne do października - magia studiów 😍😂 Dlatego też, strasznie Wam współczuję ❤ Podzielcie się ze mną swoimi wrażeniami odnośnie rozdziału i powrotu do szkoły 😉
Love you all ❤❤❤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top