Rozdział 2.
~Michael~
Po zażyciu leków miałem bardzo twardy sen, lecz płacz mojej niedawno narodzonej córeczki usłyszałbym nawet na końcu świata. Powoli wstałem z łóżka, wciąż czując niewyobrażalne zmęczenie i udałem się w stronę pokoju Susie. Zająłem miejsce na miękkim fotelu przy łóżeczku malutkiej Królewny i chwyciłem grzechotkę, leżącą najbliżej. Zauważyłem, że mała była bardzo niespokojna, odkąd jej mama leżała w szpitalu. Czyżby więź noworodka z kobietą, która nosiła go dziewięć miesięcy pod sercem, mogła być aż tak silna? Susie płakała nieustannie, wiercąc się przy tym niemiłosiernie, a ja bezskutecznie próbowałem przykuć jej uwagę zabawką. Dopiero wprawiałem się w roli ojca. Starałem się sprostać nowemu zadaniu, co było o wiele trudniejsze, niż mogłoby się wydawać, szczególnie gdy musisz zajmować się niemowlakiem samodzielnie. Twarzyczka Susie powoli czerwieniała pod wpływem płaczu, jednak ja nie zamierzałem się poddawać. Ostrożnie wyjąłem córeczkę z łóżeczka i ułożyłem na swoich rękach. Zacząłem kołysać ją w ramionach, nucąc cicho spokojną melodię. Dziewczynka powoli wyciszała się, przymykając przy tym swoje zielone oczy. Uśmiechnąłem się lekko i pogładziłem ją po delikatnej skórze na policzkach.
- Jesteś moim Słoneczkiem, wiesz? - wyszeptałem. - Sprawiasz, że w mojej duszy gości odrobina radości, pojedynczy błysk szczęścia i nadziei. Mamusia niedługo wróci, zobaczysz. Ona bardzo cię kocha, tak jak i ja. Jesteś naszą Perełką, naszą Gwiazdeczką, Królewną.
Ostrożnie pochyliłem się nad córeczką i złożyłem delikatny pocałunek na jej czółku. Susie drgnęła lekko, lecz nadal leżała spokojnie.
W tym momencie usłyszałem, że ktoś wchodzi do pokoju. Odwróciłem się w stronę drzwi i ujrzałem zmieszaną Susan.
- Wybacz, słyszałam płacz małej i chciałam zobaczyć, co się dzieje - wytłumaczyła niepewnie.
- Już wszystko dobrze. - Uśmiechnąłem się lekko. - Mogłabyś przynieść dla niej mleko z kuchni?
- Ale...
- Coś nie tak?
- Michael, mleko się już skończyło - wyjąkała niepewnie.
Zbladłem, momentalnie wpadając w panikę.
- Jak to?! Chcesz powiedzieć, że... Moja córka potrzebuje mleka!
- Spokojnie, Mike. Za chwilę wyślemy kogoś do sklepu po mleko dla niemowląt i...
- Nie ma mowy! Susie ma pić jakieś sproszkowane nie wiadomo i co?! Dostanie uczulenia! Przecież jej organizm może źle zareagować na tą chemię!
- Uspokój się, bo ją wystraszysz. - Ledwie wypowiedziała to zdanie, Susie zaniosła się głośnym płaczem. Widząc to, zacząłem ponownie kołysać ją w swoich ramionach.
- Przepraszam, Królewno - wyszeptałem. - Nie chciałem cię przestraszyć.
Susie łkała jeszcze kilka minut, lecz ostatecznie, jakby dała za wygraną i ponownie wtuliła się w moje ciało.
- Co mam zrobić? - Posłałem gosposi błagalne spojrzenie.
- To jedyne rozwiązanie - odparła spokojnie. - W obecnym stanie Martyna nie nakarmi małej. Nie masz się czego bać, Michael. Wiele kobiet nie ma mleka, a ich dzieci przecież muszą coś jeść. To bezpieczne rozwiązanie. Jeśli cię to uspokoi, dla pewności kupimy mleko hipoalergiczne.
- W porządku, ale weźcie najdroższe i najlepsze, jakie tylko znajdziecie - poradziłem. - Chcę dla niej jak najlepiej.
- Wiem. - Poczułem dłoń Susan na swoim ramieniu. - Daj mi ją, powinieneś się przespać.
- Nie, już nie zasnę. Poczekam na rodziców Martyny, powinni być w Neverlandzie za kilka godzin. - Kobieta wzruszyła ramionami, nie chcąc wdawać się ze mną w dalsze dyskusje. - Myślę za to, że tobie należy się porządny wypoczynek. Dziękuję za wszystko, co dla mnie robisz, wytrzymujesz moje humorki. Pewnie jestem nieznośny...
- Nie bardziej niż zazwyczaj - odparła niewinnie, a ja spojrzałem na nią z wyrzutem. - Zachowujesz się jak każdy kochający mąż i ojciec.
Susan wyszła, pozostawiając mnie samego z dzieckiem, śpiącym spokojnie w moich ramionach. Przytuliłem córeczkę delikatnie do swojej piersi, by po chwili ostrożnie włożyć ją do łóżeczka i szczelnie opatulić kocykiem. Oparłem się o jeden ze szczebelków i zacząłem z uwagą przyglądać malutkiej istotce, która była cząstką mnie. Jej ciałko pokrywała skóra cienka niczym papier. Główkę można byłoby objąć obiema dłońmi, rumiane policzki nadawały jej twarzyczce większego uroku. Miała malinowe usta, delikatne jak jedwab, które z pewnością skradną nie jeden pocałunek. Przyglądałem się jej twarzyczce z taką fascynacją, jakbym obserwował jakieś nadnaturalne zjawisko. Moja głowa powoli opadała na dłoń, którą oparłem na łóżeczku Susie, powieki stawały się coraz cięższe, aż w końcu... Poszedłem w ślady swojej córeczki.
*****
Zbudziło mnie energiczne szarpanie. Ktoś nieustannie potrząsał moje ramię. Powoli otworzyłem oczy i skierowałem zaspany wzrok na osobę zakłócającą mój spokój. Nad sobą dostrzegłem trochę niewyraźną i zamgloną twarz Susan.
- O co chodzi? - wymamrotałem, czując, jak moje powieki ponownie się zamykają.
- Przyjechali rodzice Martyny, czekają w salonie.
Te słowa sprawiły, że błyskawicznie oprzytomniałem, zerwałem się z fotela i rzuciłem na korytarz w stronę sypialni. Moi teściowie są w Neverlandzie, a ja paraduję sobie w piżamie, bo grunt to wiedzieć jak zrobić dobre wrażenie. Szybko narzuciłem na siebie swoją ulubioną czerwoną koszulę, czarne spodnie, białe skarpetki i pognałem do łazienki, aby umyć zęby i zrobić ekspresowy makijaż. Schodząc po schodach przeczesywałem palcami włosy, z nadzieją, że to wystarczy, by doprowadzić je do porządku. Zatrzymałem się przed wejściem do salonu i wziąłem głęboki wdech. Nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać. Na samą myśl konfrontacji z teściową, nogi się pode mną ugięły, a plecy oblał zimny pot. Niepewnie przeszedłem przez łuk prowadzący do salonu i stanąłem przed obliczem teściów siedzących na kanapie.
- No, nareszcie! - wykrzyknęła brunetka siedząca na kanapie. - Ile można na ciebie czekać?!
- Przepraszam, byłem u małej... - zacząłem. - Może chcą ją państwo zobaczyć?
- Nie mamy na to czasu. W tym momencie najważniejsze jest życie naszej córki.
- Oczywiście, już do niej jedziemy. Zadzwonię po szofera i...
- Michael - poczułem czyjś dotyk na swoim ramieniu, odwróciłem się i ujrzałem uśmiechniętą Susan - samochód już stoi przed posiadłością.
- W takim razie, chodźmy - rzuciłem w stronę teściów i niezwłocznie udałem się do holu, aby włożyć ulubione mokasyny.
Nawet nie spytałem gosposi, czy zajmie się Susie. Wypadłem przez drzwi posiadłości, niczym wystrzelony z procy i pognałem w stronę stojącej przed bramą limuzyny. Byłem niczym robot, zaprogramowany tylko po to, by odwiedzać w szpitalu kobietę w śpiączce i sprostać wymaganiom jej rodziców. Zatrzymałem się przed drzwiami auta, otworzyłem je i cierpliwie poczekałem na teściową, aby przepuścić ją pierwszą, jak na gentlemana przystało. Kobieta bez słowa usiadła na skórzanych siedzeniach i zaczęła pustym wzrokiem wpatrywać się w widok za oknem. Podobna atmosfera towarzyszyła nam przez całą drogę do szpitala. Nikt nie odezwał się ani słowem, a mi głupio było zaczynać rozmowę. W powietrzu wisiał ciężar poczucia winy, niepewności, rozpaczy, a nawet złości, jeśliby zagłębić się w uczucia mojej teściowej. Kiedy dojeżdżaliśmy do szpitala, zauważyłem tłum ludzi kotłujący się przed drzwiami budynku, w którym leżała moja żona. Z jednej strony to urocze, że fani czekają na wieści o stanie jej zdrowia, martwią się, jakby chodziło o życie najbliższej im osoby. Z drugiej jednak wolałbym, aby nikt spoza naszej rodziny, nie mieszał się do sprawy wypadku. Mój szofer pomyślał o wszystkim i sprawnie podjechał pod tylne wejście do szpitala, nie narażając ani mnie, ani moich teściów na niepotrzebne zamieszanie i dociekliwe pytania dziennikarzy. Byłem przyzwyczajony do szumu wokół mojej osoby, czego nie mogłem powiedzieć o rodzicach Martyny, którzy z pewnością nie przywykli do oślepiających fleszy aparatów i niekończących się pytań dotyczących ich jedynego dziecka. Kiedy weszliśmy do szpitala, od razu poprowadziłem teściów w kierunku windy i już po chwili znaleźliśmy się na właściwym piętrze. Przed drzwiami sali, w której leżała moja nieprzytomna żona, gromadziło się kilka osób. Przez moment zacząłem się obawiać, że mogą to być dziennikarze lub fani, którzy jakimś, nieznanym mi sposobem, przedostali się przez ochronę szpitala i znaleźli w środku, by czatować przy swojej ulubienicy. Jednakże, gdy podeszliśmy nieco bliżej, momentalnie się uspokoiłem. Przed drzwiami stała Janet, moja mama i... Johnny?! Jeszcze jego tu brakowało! Martyna jest moją żoną, nie jego i jeśli choćby na chwilę o tym zapomni, przysięgam, że wyrzucę go na zbity pysk, prosto w łapy dziennikarzy! Podeszliśmy pod drzwi sali. Przywitałem się ze wszystkimi, posyłając Johnny'emu sztuczny, wymuszony uśmiech. Kątem oka zerknąłem na rodziców Martyny, którzy stali za mną, przyglądając się niepewnie mojej rodzinie i aktorowi, z minami, jakby za chwilę mieli uciec ze szpitala. No tak, zapomniałem, że nie znają angielskiego.
- Co z nią? - spytałem niepewnie mamę, która prawdopodobnie, była przy mojej żonie już dłuższy czas.
- Bez zmian. - Westchnęła. - Lekarze wciąż ją badają, starają się ją obudzić, jednakże bezskutecznie. Jedni mówią, że z tego wyjdzie, inni spisują ją na straty...
- A John? Jakie on ma zdanie?
- On jest gdzieś pomiędzy tym wszystkim - wyszeptała niepewnie Janet.
- Boże... - Schowałem twarz w dłoniach czując, jak do moich oczu napływają świeże łzy.
- Będzie dobrze, Michael, zobaczysz. - Poczułem czyjąś dłoń na swoim ramieniu, bez odwracania się mogłem poznać, do kogo należy.
Odsunąłem się, jak poparzony od Johnny'ego i posłałem mu mordercze spojrzenie.
- Po co tu przyszedłeś?! - wysyczałem przez zęby.
- Chciałem ją zobaczyć, jest moją przyjaciółką...
- Przyjaciółką, tak?! Ty też chcesz mi ją odebrać! Chciałbyś, by była twoja!
- Ona nie jest niczyją własnością - obruszył się Johnny. - Poza tym, myślałem, że wszystko sobie wyjaśniliśmy. Naprawdę chciałbym się z tobą zaprzyjaźnić. Nie zamierzam rozbijać waszego związku. Widzę, że się kochacie i nie możecie bez siebie żyć.
- Nic o nas nie wiesz - syknąłem, po czym odwróciłem się na pięcie i skierowałem w stronę teściów, opartych o szklane drzwi do sali, w której leżała ich córka.
Popchnąłem jedno skrzydło i wparowałem do środka. Rodzice mojej ukochanej weszli zaraz po mnie.
- Możemy tu być bez obecności lekarza? - spytał niepewnie tata Martyny.
- Lekarz, który zajmuje się pana córką, jest moim dobrym przyjacielem. Poza tym, ja mogę trochę więcej, niż inni pacjenci tego szpitala - odparłem z lekkim uśmiechem i bez zastanowienia chwyciłem za stołek znajdujący się przy łóżku, który ostatnio stał się moim nieodłącznym towarzyszem odwiedzin.
Rodzice Martyny przez moment stali niepewnie, przyglądając się nieprzytomnej córce. Chwyciłem dłoń żony, pokazując tym samym, jak ważne jest dla mnie ich dziecko.
- Co jej właściwie jest? - Usłyszałem za sobą głos teściowej.
- Połamane żebra, wstrząśnienie mózgu, śpiączka... - wymruczałem z kamienną twarzą, nie odrywając wzroku od ukochanej.
- Możesz poprosić lekarza? Nie zamierzam tak ślęczeć pół dnia - żachnęła się.
Zerknąłem na nią przez ramię i niechętnie ruszyłem się z miejsca. Znałem mamę Martyny bardzo dobrze. Zarówno z opowieści mojej żony, jak i własnego doświadczenia. Przy niej zacząłem rozumieć znaczenie wszystkich kawałów o teściowych, tak chętnie opowiadanych przez polskich mężczyzn. Łagodnie to ujmując, nie darzyliśmy się wzajemną sympatią. Co innego mogę powiedzieć o moim teściu. To wspaniały człowiek, z którym bez problemu znalazłem wspólny język. Z opowieści jego córki wiem, że to dzięki niemu zaczęła słuchać mojej muzyki. Łączyły ich wspólne zainteresowania, ale również charaktery. Co więcej, Martyna sama określała się mianem "córeczki tatusia". Marzyłem o tym, by moja relacja z Susie wyglądała podobnie. Bym był nie tylko jej ojcem, ale i najlepszym przyjacielem, powiernikiem. Kimś, do kogo może zwrócić się z każdym problemem, ale też zbudować niezapomniane wspomnienia. Chciałbym być dla niej takim tatą, jakiego sam nigdy nie miałem. Wyrwany z chwili zadumy posłusznie poszedłem po Josha i wróciłem z nim do sali, w której leżała moja ukochana. Rodzice Martyny siedzieli przy łóżku, na którym spoczywało jej bezwładne ciało. Gdy tylko otworzyliśmy drzwi do sali, od razu odwrócili głowy w naszym kierunku.
- Możesz zapytać lekarza, kiedy nasza córka z tego wyjdzie i co jej dokładnie dolega?
Posłusznie wykonałem polecenie teściowej i, gdy tylko przetłumaczyłem słowa Josha, kobieta wybiegła z sali, trzaskając za sobą drzwiami. Przeprosiłem przyjaciela i udałem się za nią, chcąc jakoś ją uspokoić. Kobieta stała oparta o ścianę, ukrywając twarz w dłoniach.
- Wszystko będzie dobrze - wyszeptałem, dotykając niepewnie jej ramienia.
Teściowa odsunęła się ode mnie nieznacznie, lecz nie odezwała się ani słowem. Czułem na sobie wzrok mojej rodziny, wciąż zgromadzonej przed salą.
- Co z nią? - Usłyszałem za sobą głos mamy.
- Bez zmian - odparłem, wzdychając ciężko.
- Wiesz co, synku? Chyba będzie lepiej jeśli wrócicie do Neverlandu. To z pewnością wielki szok dla rodziców Martyny. Sama świadomość tego, że ich jedyna córka leży w ciężkim stanie w szpitalu... Nam jest niezmiernie ciężko, a nawet nie chcę myśleć, co oni muszą teraz czuć. Ja zostanę tutaj i w razie czego będę cię informować na bieżąco. Oczekuj również telefonu od Josh'a.
- Dziękuję, mamuś. - Zbliżyłem się do kobiety i delikatnie cmoknąłem ją w policzek.
Poprosiłem teściów, aby udali się do tylnego wyjścia i poczekali na mnie w limuzynie, sam zdecydowałem się wyjść głównymi drzwiami, świadomy tego, że za nimi gromadzi się tłum ludzi. Miałem w tym konkretny cel. Spencer nie zamierzał protestować i pokornie zgodził się osłaniać mnie przed atakiem ze strony fanów. Gdy tylko otworzyłem drzwi, rzucili się na mnie dziennikarze, wpychając pod usta puchate mikrofony z różnych stacji telewizyjnych. Byłem na to przygotowany, wręcz na to liczyłem.
- Panie Jackson, co z pańską żoną?
- Czy z tego wyjdzie?
- Jak pan sobie radzi z wychowaniem dziecka?
Takie i podobne pytania docierały do mnie co chwilę, zlewając się z czasem w niewyraźny bełkot.
- Martyna leży na oddziale intensywnej terapii. - Zdecydowałem się w końcu zabrać głos i rozwiać wszelkie wątpliwości. - Jest w naprawdę ciężkim stanie i, szczerze mówiąc, nie wiadomo, czy z tego wyjdzie. - Głos mi się łamał, mimo że starałem się za wszelką cenę kontrolować swoje emocje. - Lekarze robią wszystko, co w ich mocy, by moja żona powróciła do pełni sił, lecz jak na razie wciąż pozostaje w śpiączce. Chciałbym z tego miejsca podziękować wszystkim ludziom, którzy wspierają nas w tym momencie. Zarówno mnie, moją żonę, jak i naszych najbliższych. Jestem pewien, że Martyna byłaby wzruszona postawą fanów, którzy czatują dzień i noc pod szpitalem, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej o stanie jej zdrowia. Chciałbym prosić was o coś niecodziennego. Wiem, że bardzo zależy wam na tym, by moja żona wybudziła się ze śpiączki, by ponownie zarażała pozytywną energią, występowała u mojego boku na scenie... Jednakże to nie zależy od nas. Jej życie jest w rękach Boga. Chciałbym was prosić o modlitwę. Widzę również, że macie transparenty z hasłami, które z pewnością dodałyby otuchy mojej żonie. Jestem pewien, że gdy w końcu się wybudzi i zobaczy, jak wiele miłości jej dajecie, będzie miała mnóstwo siły i motywacji do walki o powrót do zdrowia.
Po tych słowach uśmiechnąłem się lekko do kamery i przepchałem przez tłum dziennikarzy.
*****
Przez całą drogę powrotną moja teściowa nie odezwała się do mnie ani słowem. Teść starał się nawiązać kontakt, jednakże marnie mu to wychodziło. Gdy zajechaliśmy pod bramę Neverlandu, mama Martyny wyskoczyła z limuzyny jak poparzona, trzasnęła za sobą drzwiami i ruszyła pędem w stronę wejścia do posiadłości. Zastaliśmy ją w towarzystwie Susan, która kołysała w ramionach jej wnuczkę. Powoli zbliżyłem się do kobiet, z delikatnym uśmiechem na ustach.
- Jest cudowna, prawda? - zwróciłem się półgłosem do teściowej.
Kobieta zerknęła na mnie przez ramię, następnie ponownie zwróciła swój wzrok na moją małą królewnę, jakby chciała dostrzec między nami podobieństwo.
-Tak - odparła po chwili. - Aż dziwne, że jest twoja.
- Słucham? - Spojrzałem na nią z niedowierzaniem. Myślałem, że się przesłyszałem. W porządku, rozumiem, że mnie nie lubi, ale oczekuję od niej wyłącznie szacunku, nic więcej.
- To przez ciebie nasza córka leży teraz w szpitalu! Przez ciebie i twoje chore pomysły! - wrzasnęła, wywołując na moim ciele gęsią skórkę.
- Susan, czy mogłabyś zabrać małą do jej pokoju? - zwróciłem się pół głosem do gosposi. - Nie chcę, by była świadkiem...
Kobieta posłusznie udała się z moją córcią na górę, a gdy tylko znikła mi z pola widzenia, zwróciłem się ponownie do teściowej:
- Może usiądziemy i porozmawiamy na spokojnie?
- Nie! Nie mam zamiaru nigdzie siadać! Jeśli Martyna umrze, to będzie tylko i wyłącznie twoja wina!
- Kochanie, uspokój się. - Mój teść, jak na dobrego męża przystało, starał się ostudzić emocje żony, zanim ta powie coś, czego później będzie żałować.
Walczyłem sam ze sobą, by nie rozpłakać się jak małe dziecko. Mimo iż słowa kobiety uderzyły we mnie niczym ostrze, próbowałem zgrywać twardziela i zachować pokerową twarz.
- Dlaczego pani mnie tak nie lubi? - spytałem w końcu. Chciałem znać prawdę. Nie dałem jej powodu do tego, by mnie nienawidziła, nikogo nie skrzywdziłem, zawsze starałem się być dla wszystkich miły i wyrozumiały, troszczę się o jej córkę najlepiej, jak potrafię i kocham ją całym sercem...
- Mam swoje powody - odparła z pogardą.
- Jakie? - Milczała. - W takim razie, skoro pani tak mnie nie cierpi, dlaczego więc nie próbowała pani zepsuć naszego związku? Dlaczego, gdy Martyna przedstawiła mnie pani i obwieściła, że jesteśmy razem, nie starała się pani nas ze sobą skłócić? Dlaczego zgodziła się pani na nasz ślub?!
- Chciałam dać ci szansę!
- Szansę? Na co?! Kocham państwa córkę bardziej niż kogokolwiek innego, jest dla mnie całym światem i zapewniam, że teraz, gdy walczy w szpitalu o życie, nie myślę o niczym innym, jak tylko o tym, by ją przytulić! Marzę o tym, by ponownie usłyszeć jej głos, ujrzeć ją rozpromienioną, szczęśliwą, a przede wszystkim żywą! - Poczułem, jak do oczu napływają mi łzy, wziąłem głęboki wdech, aby nie rozkleić się całkowicie. - Przysięgam, że gdybym mógł, cofnąłbym czas i nie kupiłbym tego cholernego motoru.
- Teraz już na to za późno.
- Wiem! - wykrzyknąłem, lecz już po sekundzie żałowałem, że nie ugryzłem się w język.
- Jesteś zwykłym egoistą, który zamącił mojej córce w głowie! Typowa gwiazdeczka, która nie widzi niczego, poza czubkiem własnego nosa. Schlebia ci to, że udało ci się owinąć sobie wokół palca młodą dziewczynę, zrobić jej dziecko, omamić i zawładnąć jej uczuciami! Nie mam pojęcia, co ona w tobie widzi, ale nie pozwolę, byś dłużej mieszał w jej życiu! Nie wierzę, że kochasz ją prawdziwie, takie związki między ludźmi z dwóch różnych światów, z taką różnicą wieku nie mają szansy przetrwać! Dlatego proszę cię po dobroci, gdy Martyna odzyska przytomność, zostawisz ją i pozwolisz wrócić do Polski, tam, gdzie jej miejsce. Zamydliłeś jej oczy tym całym show businessem i co jej z tego przyszło?!
- Nie możesz żądać tego od Michaela! - Do dyskusji wtrącił się teść. - On ją kocha, nie widzisz tego?! Są razem szczęśliwi! Przecież jeszcze zanim się poznali Martyna bez przerwy o nim mówiła, nałogowo słuchała jego muzyki...
- Wszystko zaczęło się od tego cholernego koncertu. - Te słowa zabolały mnie jeszcze bardziej. Zostały wypowiedziane niemal bezgłośnie, jednak nie uszły mojej uwadze.
Nie wiedziałam, dlaczego ta kobieta tak bardzo mnie nienawidziła. Przecież nie zrobiłem niczego złego, nikogo nie skrzywdziłem, nie zmusiłem do miłości. Czy to z tęsknoty za córką wylewała na mnie cały swój żal i frustrację? Co by to nie było, nie zamierzałem stać bezczynnie i wysłuchiwać tych przykrych słów rzucanych pod moim adresem.
- To, co pani o mnie myśli jest pani indywidualną sprawą - starałem się jakoś załagodzić i tak już napiętą atmosferę. - Ja i państwa córka jesteśmy razem szczęśliwi i nie zamierzam jej zostawiać tylko dlatego, że wyrobiła sobie pani o mnie takie, a nie inne zdanie. Podejrzewam, że to, jak mnie pani postrzega jest w dużej mierze zasługą mediów. Zapewniam, że nie jestem złym człowiekiem. Rozumiem, że zależy pani na szczęściu córki, ale to właśnie ze mną jest naprawdę szczęśliwa i nie pozwolę, by ktokolwiek zagroził naszej relacji.
- W takim razie, wychodzimy - oznajmiła, z pokerową twarzą. - Nie zamierzam spędzić w tym miejscu ani minuty dłużej. Poza tym, jesteś dorosłym facetem, a mieszkacie w miejscu pełnym postaci z bajek, lalek, figurek... To jest chore! Jak ktoś taki może w ogóle zapewnić bezpieczne, dobre życie mojej córce?! Jesteś jak duże dziecko, sam potrzebujesz opieki! Mógłbyś z łaski swojej zameldować nas w najbliższym hotelu?
- Oczywiście. - Posłałem kobiecie wymuszony uśmiech, starając się nie dać po sobie poznać, jak bardzo zabolały mnie jej słowa. Chwyciłem za telefon i wykonałem połączenie do najlepszego hotelu w mieście, w którym nie raz zapewniałem pobyt swoim znajomym. - Nocleg jest już zapewniony, pokryję koszty. Samochód czeka przy bramie - oznajmiłem, gdy tylko odłożyłem słuchawkę.
- Świetnie. - To mówiąc, odwróciła się na pięcie i wyszła bez pożegnania.
Teść zbliżył się do mnie, położył rękę na moim ramieniu i powiedział pół głosem:
- Przepraszam, porozmawiam z nią.
Kiwnąłem głową, posyłając mężczyźnie dziękczynny uśmiech i obserwowałem jak teściowie opuszczają teren posiadłości. Gdy zamknęły się za nimi drzwi osunąłem się po ścianie i opadłem bezsilnie na podłogę. Usłyszałem na schodach kroki zbliżającej się do mnie Susan.
- A gdzie są...
- Mama Martyny powiedziała, że nie zamierza spać w Neverlandzie i mam zapewnić im pobyt w hotelu - odparłem, pomijając bolesne szczegóły.
- I co? Zrobiłeś to?
- Oczywiście, w końcu jesteśmy rodziną...
- Dupa tam, nie rodziną! - Spojrzałem zaskoczony na gosposię, która z reguły była oazą spokoju. - Ta kobieta nie ma dla ciebie krzty szacunku! Obraża cię i upokarza na każdym kroku!
- Jest mamą mojej żony... Doszło między nami do ostrej wymiany zdań, w zasadzie do kłótni. Martyna mnie zabije, jak się dowie.
- Kto jak kto, ale ona najlepiej zna swoją matkę i jestem pewna, że stanie po twojej stronie. O co poszło?
- O to, że to moja wina, w jakim stanie jest teraz jej córka, bo to ja kupiłem jej motor.
- Wiesz, że to nie prawda.
- Nie wiem! Susan, nic już nie wiem! Uwierzysz, jeśli ci powiem, że moja kochana teściowa każe mi się rozstać z jej córką, bo podobno "tak będzie dla niej lepiej"?
- Matko Święta! Michael, nawet nie próbuj...
- Nie zamierzam. Martyna jest dla mnie całym światem i będę z nią nawet wbrew woli jej świrniętej mamuśki. - Susan zaśmiała się cicho.
- Ta kobieta jest nieprzewidywalna, jak huragan! Jeszcze trochę, a będzie chciała cię przekupić, byś zostawił jej córkę w spokoju.
- Może próbować, bezskutecznie.
- Mike, a może to ona wysyłała do ciebie te anonimy?
- Nie, przecież to Pauline i... - zacząłem, ale gdy zobaczyłem roześmianą Susan, wiedziałem już, że żartuje. - Zaczynam rozumieć, skąd w Polsce tyle dowcipów o teściowych - westchnąłem.
- Oj, nie marz się. - Gosposia potarła z uśmiechem moje ramię. - Wiem, co poprawi ci humor.
- Ach tak? - Uniosłem brew.
- Yhym... Szykuj się na ciasto marchewkowe i lody czekoladowe.
- Serio? - Uśmiechnąłem się szeroko, momentalnie zapominając o nieprzyjemnej sytuacji sprzed kilku minut.
- Serio, serio. - Puściła mi oczko.
- A co z Susie?
- Śpi jak aniołek.
- Myślisz, że mógłbym zabrać ją któregoś dnia do szpitala?
- Nie wiem, czy to najlepszy pomysł. To jeszcze dziecko, niemowlę... A w szpitalu pełno wirusów, bakterii i jeszcze ten unoszący się w powietrzu zapach lizolu.
- Chcę, aby czuła obecność mamy i, aby Martyna wiedziała, że jej mała córeczka jest obok.
- Rozumiem, ale nadal uważam, że to nie jest najlepszy pomysł.
Momentalnie posmutniałem. Susan, widząc to potarła pokrzepiająco moje ramię, a po chwili ruszyła w kierunku kuchni, by przygotować obiecane mi smakołyki. Podniosłem się z podłogi i przejrzałem w lustrze. Wyglądałem jak cień samego siebie. Nie byłem już tym samym Michaelem Jacksonem co kiedyś, Królem Popu, którego pokochały miliony. Byłem... Słaby i bezsilny.
Od autorki
Kochani, wróciłam! I strasznie przepraszam, że tak późno 😔 Czuję się okropnie z faktem, że musieliście tak długo czekać na rozdział... Co prawda, jeszcze nie mam nowego sprzętu, ale jakoś daję radę pisać na starym telefonie mamy. Powodem mojej długiej nieobecności był nie tylko brak dobrego urządzenia, lecz, jak się okazało, kompletny dół i niechęć twórcza. Nie wiem, jestem jakoś nie zadowolona ze swoich fan fiction i dobija mnie to, że jest w nich tyle błędów, które ostatecznie jakoś będę musiała poprawić, o czym oczywiście Was poinformuję. Chciałabym, by moje prace były perfekcyjne, bym sama była z nich zadowolona, no ale niestety... Mam jednak nadzieję, że spodobał Wam się ten rozdział, którego wstawiłam po wielu trudach i łzach... Szczególne podziękowania należą się HappyCherryLady, która non stop musztrowała mnie i truła, bym w końcu wstawiła rozdział 😂😘 Ale wcale nie mam jej tego za złe 😉 Dziękuję za pomoc, Kochana ❤❤❤ A Was, Kochani, zachęcam do podzielenia się swoją opinią dotyczącą tego rozdziału w komentarzach 😘 Raz jeszcze przepraszam za tak długą nieobecność, Love you all ❤❤❤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top