Rozdział 13

~Michael~

Uciekłem, zostawiłem ją samą w sypialni, odpychając od siebie niczym natrętnego owada. Usłyszałem tylko jej ciche jękniecie i ruszyłem przed siebie, nie oglądając się. Zachowałem się jak kretyn, ale uznałem, że to jedyne wyjście. Powędrowałem prosto do salonu i usiadłem na kanapie, chowając twarz w dłoniach. Zacząłem ciężko oddychać, w głowie kotłowało mi się multum myśli. Powinienem tam wrócić? Przeprosić? Wytłumaczyć? Nie, ona tego nie zrozumie... A może powinienem ulec jej i przestać się hamować? Fatalny pomysł, powinienem to wszystko odczekać. Zdać się na los, a w końcu, gdy Martyna dojdzie do pełni sił, zrozumie mnie i będzie tak, jak dawniej. Poza tym, miesiąc miodowy nie opiera się wyłącznie na... sprawach łóżkowych. Mieliśmy spędzić ze sobą czas, tylko we dwoje i to jest najlepsza okazja, by nadrobić stracone chwile. Tylko, czy moja żona podziela to zdanie? Gdyby nie ten cholerny wypadek... Tak bardzo chciałbym, by było jak dawniej. Przetarłem twarz dłońmi i powoli podniosłem się z kanapy, skierowałem się z powrotem w stronę sypialni. Nie potrzebnie zostawiłem Martynę samą, wychodząc bez żadnego wyjaśnienia z pokoju. Chciałem uniknąć zbędnych pytań, kłótni. Wolałem to przemilczeć, uznałem, że to najlepsze wyjście. Tylko dlaczego teraz czuję się jak skończony idiota? Wszedłem do sypialni, nie wiedząc, czego mogę się spodziewać. Powoli zbliżyłem się do łóżka i usiadłem na jego krawędzi. Pod kołdrą leżała Martyna. Miała miarowy oddech i zamknięte oczy.

- Skarbie - wyszeptałem, odgarniając blond kosmyki z jej twarzy. - Śpisz?

Nie odpowiedziała. Westchnąłem cicho i niepewnie pochyliłem się nad nią, by złożyć delikatny pocałunek na jej czole. Przejechałem kciukiem po jej wilgotnym policzku. Płakała, a to wszystko przeze mnie.

*****

Obudziły mnie ciepłe promienie słoneczne, wpadające do pokoju przez uchylone okno. Powoli uchyliłem powieki i spojrzałem w miejsce, gdzie powinna leżeć moja żona. Przywitało mnie jednak chłodne prześcieradło. Podniosłem się i rozejrzałem po pokoju. Pod ścianą stał wózek inwalidzki, lecz nigdzie nie było śladu kul. Nie zważając na nic udałem się tam, gdzie podpowiadała mi intuicja - do kuchni. W potarganych włosach, piżamie wiszącej na ramionach, bez makijażu snułem się wzdłuż korytarza willi, w której miały czekać nas wspaniałe chwile. W końcu skręciłem w prawo i zauważyłem Martynę, siedząca przy barku, z głową opartą na dłoni. Mieszała z niechęcią łyżeczką w kubku. Wyglądało na to, że całkowicie zatraciła się w swoich myślach, gdyż nawet nie zauważyła, gdy przekroczyłem próg.

- Cześć - wyjąkałem niepewnie pierwsze słowa, które przyniosła mi ślina na język.

Podniosła na mnie wzrok i kiwnęła lekko głową. Usiadłem obok i spojrzałem wyczekująco, jednak nic nie powiedziała.

- Co pijesz? - Chciałem jakoś zacząć rozmowę, w tamtym momencie nawet jedno zdanie wypowiedziane przez moją żonę, byłoby dla mnie niczym litania.

- Kawę - odparła krótko, a ja poczułem nieprzyjemny ucisk w żołądku.

- Jadłaś coś? - Pokręciła głową. - Skarbie, nie powinnaś pić kawy na pusty żołądek. Zrobię ci śniadanie, co? Na co masz ochotę? Jajecznicę, a może omlet?

- Nie jestem głodna...

- Kochanie... - Chwyciłem jej dłoń, a wtedy ona zadrżała lekko. - Przepraszam.

- Za co?

Jej pytanie zbiło mnie lekko z tropu. Nie mniej jednak, zwilżyłem wargi, przełknąłem ślinę i odparłem:

- Za to, że wczoraj tak cię zostawiłem. Skrzywdziłem cię, słyszałem jak jęknęłaś z bólu... Nie powinienem był wtedy cię odpychać.

- Nie miałeś ochoty. - Wzruszyła ramionami. - Poza tym, nic mi nie jest.

- To nie tak, że nie miałem... - Westchnąłem. - Jesteś zła i masz do tego prawo.

- Nie jestem zła.

- Przecież widzę...

Westchnęła cicho, wstała, dokuśtykała do zlewu i bez słowa wymyła kubek po kawie.

- Jeśli mogę coś zrobić... - Podszedłem do niej i delikatnie przytuliłem od tyłu.

Momentalnie odwróciła się do mnie twarzą, jeszcze zanim zdążyłem wtulić się w jej ciało.

- Możemy wrócić do Neverlandu? - spytała, a ja dostrzegłem łzy, napływające do jej oczu.

- Ale przecież... Myślałem, że chciałaś wyjechać. Mieliśmy spędzić miesiąc razem, to miała być nasza podróż poślubna. Co z tym wszystkim, co planowaliśmy? Na pewno tego chcesz? - Nie mogłem uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałem.

Wraz z moim pytaniem, pierwsza łza spłynęła po jej policzku, a ona sama opadła bezsilnie na krzesło przy barku, chowając przy tym twarz w dłoniach. Niepewnie położyłem rękę na jej plecach.

- Chodzi o to, że... - zająknąłem się. - Nie kochaliśmy się wczoraj wieczorem?

Pokręciła przecząco głową, lecz nadal unikała mojego spojrzenia.

- Zróbmy tak, jeśli po dzisiejszym dniu nadal będziesz chciała wrócić do Neverlandu, spakujemy się i przełożymy ten wyjazd na dogodniejszy termin - zaproponowałem. Wydawało mi się, że to jedyna słuszna decyzja.

Jeżeli nie chodziło jej o miniony wieczór, to o co? Mi również było ciężko, gdy musiałem unikać jej dotyku. Cholernie mi go brakowało. Gdy zobaczyłem ją w tym różowym bikini, musiałem powstrzymywać się, by nie zrobić czegoś, czego bym później żałował. Najprościej byłoby po prostu powiedzieć jej prawdę, porozmawiać. Wiedziałem jednak, że po takiej rozmowie wcale nie będzie nam łatwiej. Martyna chlipnęła pod nosem, wycierając oczy wierzchem dłoni. Serce mi się krajało, gdy widziałem ją w takim stanie, ale co mogłem zrobić?

- Dobrze - wyszeptała w końcu, zgadzając się tym samym na moją propozycję. - Masz jakieś plany na dzisiaj?

- Najpierw, zjemy śniadanie. Nie wyjdziesz nigdzie z pustym żołądkiem.

- Nie musimy nigdzie wychodzić - odparła pod nosem.

- Nie musimy, ale możemy. Zdaj się na mnie. To co? Jajecznica?

- Niech ci będzie - westchnęła cicho.

Otworzyłem lodówkę i wyjąłem z niej potrzebne składniki. Następnie przygotowałem patelnię, pokryłem jej dno oliwą, odpaliłem palnik i zacząłem wbijać jajka. Moje jajecznice, nie chwaląc się, zawsze były pyszne. Tym razem również rozpływała się w ustach. Po zjedzonym śniadaniu przebraliśmy się i doprowadziliśmy do stanu "nie jest idealnie, ale zawsze mogło być gorzej".

- Gotowa do wyjścia? - spytałem, opierając się o framugę i przyglądając, jak kończy robić makijaż.

- Do wyjścia gdzie?

- Mam dla ciebie małą niespodziankę. Samochód jest już w drodze, więc nie przyjmuję sprzeciwu. - Uśmiechnąłem się lekko, na co ona tylko westchnęła.

- Okay - wyszeptała po chwili, brzmiała tak obojętnie, jak jeszcze nigdy.

Miałem nadzieję, że to, co przyszykowałem, poprawi jej humor.

- Nie potrzebujemy jakiegoś specjalnego przebrania? - spytała po chwili, wyrywając mnie tym samym z zadumy.

- Tam gdzie jedziemy nie będzie nam potrzebne.

Po kilku minutach siedzieliśmy już w samochodzie, czarnym BMW, które prowadził wynajęty przeze mnie szofer. Jechaliśmy w niezręcznej ciszy, Martyna wbiła wzrok w krajobraz za oknem. Chciałem chwycić ją za rękę, ale coś mnie przed tym powstrzymywało. W końcu zatrzymaliśmy się na kamienistej dróżce, na kompletnym bezludziu, zewsząd otoczonym dziko rosnącymi krzewami i drzewami. Pomogłem żonie wysiąść i podałem jej kule.

- Dasz radę iść sama? - spytałem, zamykając za nią drzwi. Kiwnęła w odpowiedzi głową.

- Gdzie my jesteśmy?

- Aktualnie, przy drodze. - Zaśmiałem się cicho. - Musimy trochę podejść, dopiero tam zacznie się prawdziwa magia. - Wskazałem palcem przed siebie.

- Dobrze więc, prowadź.

Uśmiechnąłem się lekko i ruszyłem przed siebie, a Martyna posłusznie snuła się tuż obok mnie. Prawdę mówiąc, nie miałem pojęcia, w którą stronę powinniśmy iść. Pierwszy raz byłem w tym miejscu i zdawałem się na intuicję, ale nie mogłem jej tego powiedzieć. Miałem tylko nadzieję, że się nie zgubimy. Szliśmy dobre pięć minut, przedzierając się między krzakami. Zaczynałem się już bać, że moja zaplanowana niespodzianka okaże się jedną wielką katastrofą, gdy nagle... Między drzewami dostrzegłem błękitny zarys, coś jakby... Woda!

- Już niedaleko! - wykrzyknąłem uradowany, niczym małe dziecko, któremu obiecano zabawkę.

Przeszliśmy jeszcze kilka metrów, aż naszym oczom ukazała się przepiękna, piaszczysta plaża.

Z początku wydawałoby się, że nie ma na niej żywej duszy, lecz gdy zaczęliśmy zbliżać się w stronę wody, z oddali wyłoniła się męska sylwetka. Poczułem, jak Martyna przybliża się do mnie i niepewnie chwyta mnie pod rękę. Uśmiechnąłem się pod nosem i powoli ruszyłem przed siebie.

- Kim jest ten mężczyzna? - spytała w końcu, gdy dało się już dostrzec szczegóły postaci.

- Twoją niespodzianką - wypaliłem, zanim zdałem sobie sprawę z tego, jak głupio musiało to zabrzmieć. - To znaczy... - dodałem zmieszany, pocierając przy tym kark. - Oh no! To nie to, co pewnie teraz myślisz, ale nie mogę ci zdradzić szczegółów, bo zepsuję niespodziankę.

Spojrzała na mnie podejrzliwie, ale nic nie odpowiedziała. Rozejrzałem się dookoła, w poszukiwaniu miejsca, które miało zostać przygotowane specjalnie dla nas. Jest!

- Usiądź tutaj i poczekaj na mnie chwilkę. - Zabrałem jej dłoń z mojego przedramienia i wskazałem rozłożony koc, obok którego rozstawione były przekąski. - Będę za sekundkę.

Nie czekając na odpowiedź, pognałem w stronę mężczyzny.

- Pan... - zawahałem się przez chwilę, wyciągając dłoń w stronę postawnego bruneta, którego klatkę piersiową i kawałek ramienia zdobiły tatuaże. - Kekuanao? - Mężczyzna kiwnął w odpowiedzi głową. - Michael. Wszystko gotowe?

- Jak najbardziej - odparł. - Kiedy możemy zaczynać?

- W zasadzie... Za pięć minut. Muszę jeszcze zamienić kilka słów z żoną. Prosiłbym również, żebyśmy w miarę możliwości znajdowali się w cieniu. Mam pewien... Problem ze światłem słonecznym.

- Nie ma problemu.

- Może się pan zacząć przygotowywać - dodałem, szeroko się przy tym uśmiechając, po czym odwróciłem się na pięcie i wróciłem do Martyny.

- Michael, o co tu chodzi? - spytała, gdy usiadłem obok niej na kocu. - Gdzie my jesteśmy i kim jest ten... Gość? - Ruchem głowy wskazała mężczyznę, wykonującego niezidentyfikowane ruchy.

- Jesteśmy na plaży, ale bez obaw, nikt nas tu nie znajdzie. To miejsce zamknięte, a wstęp mają wyłącznie osoby, które wykupią do niego dostęp. Tak więc, można powiedzieć, że załatwiłem nam plażę na wyłączność, na cały dzień. No, a co do tego mężczyzny... Bez obaw, jest przyzwyczajony do kontaktu z osobistościami, więc nic nam nie grozi. Mówiłaś, że marzyłaś by zobaczyć mnie tańczącego hula. Stwierdziłem, po co czekać? Tak więc, pan Kekuanao będzie moim nauczycielem. - Uśmiechnąłem się szeroko, widząc zdziwienie wymalowane na jej twarzy.

- Żartujesz, prawda? Michael! Jest przed południem, słońce będzie tak przygrzewać, że twoja skóra tego nie wytrzyma! - A więc nie jest chyba aż tak zła, skoro nadal się o mnie troszczy...

- Spokojnie, widzisz tą palmę? - Wskazałem drzewo znajdujące się nieopodal. - Jest tak duża, że bez problemu zapewni nam dostatecznie dużo cienia.

- Jesteś niemożliwy - wyszeptała, a ja dostrzegłem lekki uśmiech na jej twarzy.

- Ale myślę, że za to mnie kochasz. Tymczasem, zrelaksuj się, zajadaj ciastkami, popcornem i popijaj soczkiem, obserwując jak twój mąż wylewa z siebie siódme poty, by zadowolić swoją księżniczkę.

Cmoknąłem ją szarmancko w dłoń, katem oka dostrzegając zbliżającego się w moim kierunku tancerza.

- Możemy zaczynać? - zapytał, gdy znalazł się blisko nas.

- Bardziej gotowy być nie mogę.

Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, przywitał się z moją żoną i kiwnął głową w stronę zarośli, zza których zaczęli wyłaniać się po kolei trzej mężczyźni, trzymający w dłoniach bębny i ukulele. Jeden z nich zbliżył się do mnie, wręczył coś, co wyglądało na wianek z kwiatów i... Spódniczka z liści?! Zaśmiałem się cicho, poprawiając fedorę, która opadła mi lekko na oczy. Chwyciłem przyniesione przez mężczyznę rzeczy i pospiesznie narzuciłem na siebie wieniec, a następnie wsunąłem na czarne spodnie liściastą kieckę. Prawdopodobnie jakoś fachowo się nazywała, ale ja nie miałem o tym pojęcia. Okręciłem się wokół własnej osi, prezentując żonie, która, pierwszy raz, dzisiejszego dnia ryknęła głośnym śmiechem.

- Wyglądasz nieziemsko! - wykrzyknęła.

- I tak się czuję!

Mężczyźni rozsiedli się na piasku i zaczęli wystukiwać rytm na bębnach. To był wyraźny znak, że pora zacząć show. Spojrzałem wyczekująco na swojego nauczyciela, który po chwili powiedział:

- Nauczę pana najprostszego tańca, ewentualnie później przejdziemy do czegoś trudniejszego.

Kiwnąłem przytakująco głową, mimo iż nie spodobało mi się określenie "najprostszy". Byłem ambitnym perfekcjonistą, jak już coś robiłem to dobrze i na najwyższym poziomie. Mężczyzna zaczął uczyć mnie pierwszych kroków. Powolne, spokojne ruchy dłońmi i biodrami. Uniesienie prawej ręki, później lewej, klaśnięcie... I ta nieustanna praca bioder, która wydawała mi się bardzo zmysłowa. Była to bez wątpienia spokojna choreografia, wzorowana na tradycyjnych tańcach, lecz wykonywanych głównie przez kobiety. Szybko połapałem się w ruchach i już po około dziesięciu minutach, bez trudu zatańczyłem przed żoną pełen układ.

- Jest pan naprawdę świetnym tancerzem - powiedział w końcu mój nauczyciel, gdy skończyliśmy pierwszy układ.

- Dziękuję. - Spuściłem wzrok zawstydzony, czego na szczęście nie udało się zauważyć przez okulary przeciwsłoneczne.

Mimo to, czułem na sobie przeszywające spojrzenie żony, która znała mnie tak dobrze, że z pewnością i tym razem wyczuła moją reakcję.

- To teraz może coś trudniejszego? Jak pewnie pan zauważył, była to choreografia kierowana głównie do tancerek, ale wybrałem ją ze względu na łatwe kroki. Tym razem nauczę pana tańca wojowników.

Uśmiechnąłem się na te słowa, wyobrażając sobie siebie z dzidą w ręce. Rozbrzmiały głośne bębny, a mężczyzna grający na ukulele, odłożył na bok swój instrument. Widocznie, nie był potrzebny do tej choreografii, która jak się wkrótce okazało, była zdecydowanie trudniejsza. Ruchy nie były już tak płynne, ale bardziej schematyczne. Momentami czułem się jak robot powtarzający po tancerzu te wszystkie kroki. Nieustannie zerkałem w stronę żony, która zajadała się popcornem z szerokim uśmiechem i dziką satysfakcją wymalowaną na twarzy. Całe show trwało około godziny. Kiedy skończyliśmy tańczyć, ukłoniłem się nisko przed Martyną i uścisnąłem dłoń swojemu nauczycielowi. Muszę przyznać, że na prawdę świetnie się bawiłem.

- Mogę zatrzymać wianek i spódniczkę? - spytałem niepewnie, zsuwając z siebie liściaste wdzianko.

- Oczywiście - odparł z szerokim uśmiechem, który odwzajemniłem.

- Widzimy się wieczorem, tak? - dopytałem półgłosem, w trosce o to, by ciąg dalszy niespodzianki nie wyszedł na jaw przed moją żoną.

-  Tak, nic się nie zmieniło.

Kiwnąłem głową i szybkim krokiem ruszyłem w stronę siedzącej na kocu Martyny.

- I jak ci się podobało? - spytałem w końcu.

- Wyglądałeś przeuroczo! W dodatku, ta spódniczka, te kocie ruchy... Zdecydowanie bardziej podobała mi się pierwsza choreografia.

- Głupio mi to przyznać, ale mi również - odparłem niepewnie. - Była taka delikatna, zmysłowa... A ta druga. Niby trudniejsza, ale nie przypadła mi do gustu.

- Dziękuję - wyszeptała, po czym wtuliła się w mój tors.

Uśmiechnąłem się pod nosem, kładąc dłoń na jej głowie. Zacząłem delikatnie gładzić ją po włosach, czując, że załagodziłem napiętą atmosferę między nami.

- Nie ma za co, mam nadzieję, że udało mi się po części spełnić twoje marzenie.

- I to jak! Żałuję tylko, że nie mogłam tam tańczyć razem z tobą.

- Spokojnie, opanowałem już choreografię, więc gdy tylko wrócisz do pełni sił, nauczę cię jej. Strój już mamy. - Zaśmiałem się, wskazując trzymaną w dłoni spódniczkę. Martyna uśmiechnęła się lekko w odpowiedzi. - To jeszcze nie koniec niespodzianek na dzisiaj. Masz ochotę na spacer?

Spojrzała na mnie podejrzliwie, a po chwili przeniosła swój wzrok na kule i westchnęła cicho. Faktycznie, chodzenie sprawiało jej niewyobrażalną trudność. Jak mogłem tego nie przemyśleć?! Bez zastanowienia wziąłem ją na ręce, czemu towarzyszył jej głośny pisk. Nie zwróciłem jednak na to uwagi i śmiejąc się głośno popędziłem w stronę wody. Nie przejmując się słońcem ani tym, że za chwilę będziemy cali mokrzy, zrzuciłem w pośpiechu buty i wbiegłem, z żoną na rękach, wprost do oceanu. Piszczała głośno, ale nie ze strachu. Na jej twarzy zagościł szczery, nie wymuszony uśmiech. Wody miałem po kostki, ale było mi mało. Zrobiłem parę kroków i przykucnąłem tak, że zamoczyłem niemal całe spodnie, to samo stało się z ubraniem Martyny, którą praktycznie położyłem na krystalicznie czystej tafli.

- Michael! Przestań! - krzyknęła, śmiejąc się przy tym do rozpuku. - Będziemy cali mokrzy!

- I o to chodzi! Nie chciałaś przyjść do oceanu, to ocean przyszedł do ciebie! - Zaśmiałem się, po raz kolejny ochlapując żonę, która nie pozostała mi dłużna. Odchyliła się lekko, wciąż będąc na moich rękach, zanurzyła prawą dłoń w oceanie i gwałtownie zgarnęła wodę, oblewając moją twarz.

Poczułem jak włosy kleją mi się do czoła, a z twarzy spływają mokre stróżki.

- Osz ty! Tak traktujesz męża?! - wykrzyknąłem, następnie bez słowa ostrzeżenia, zanurzyłem Martynę tak, że jedynie jej głowa pozostała na powierzchni.

Jej piski i krzyki, a także szczery śmiech dało się słyszeć w promieniu minimum kilometra. Zachowywaliśmy się jak dzieci, tak samo niewinnie i beztrosko, jak dawniej. W końcu wyszliśmy z oceanu, cali mokrzy. Poczułem, że koszula klei mi się do torsu. Martyna wtuliła się w moją klatkę piersiową, lewą dłonią gładząc moje przemoczone ciało. Posadziłem ją na kocu, na którym znalazł się już zaplanowany przeze mnie obiad i okryłem ją ręcznikiem, dostarczonym wraz z jedzeniem. Drgnęła lekko, a po chwili zaczęła wyciskać wodę z włosów.

- Wszystko dokładnie przemyślałeś, co? - spytała w momencie, gdy opatulałem się kocem. - Taniec hula, ocean, teraz obiad... Co będzie następne?

Uśmiechnąłem się pod nosem chwytając po kieliszek, który po chwili zaczął napełniać się hawajskim winem Maui. Zajadaliśmy się makaronem z warzywami. Być może to mało wyspiarski przysmak, ale większość potraw, które miałem do wyboru składały się z ryb, za którymi moja żona nigdy nie przepadała. Pomijając fakt, że nie jedliśmy mięsa. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, żartowaliśmy, a ja z każdą kolejną godziną czułem się coraz szczęśliwszy. Kiedy nastał wieczór, przyszedł czas na ostatnią, tego wieczoru, niespodziankę. Na plażę wrócił dobrze nam już znany mężczyzna. Nie miał na sobie ani butów, ani koszuli, a krótkie spodenki przylegające do ciała, stanowiły jego jedyny ubiór. Wraz z nauczycielem tańca hula, wróciła też jego mała orkiestra. Martyna spojrzała na mnie pytająco.

- Oto ciąg dalszy niespodzianki - wyszeptałem, podając jej miskę popcornu.

Rozległo się głośne uderzenie w bębny, a tancerz wyjął zza pleców dwa długie kije, przypominające pochodnie. Podpalił je i wtedy... Zaczęło się show.

- Czy to jest... Taniec z ogniem?! - spytała przejęta Martyna, a jej oczy rozbłysły z podekscytowania. Kiwnąłem w odpowiedzi głową.

- Wybacz, ale tego nie spróbuję. - Zaśmiałem się, następnie delikatnie objąłem ją ramieniem.

Nie drgnęła. Siedziała niczym zahipnotyzowana, wpatrując się w migoczące przed nami płomienie. Tancerz manewrował nimi tak, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, że igra z ogniem. Wykonywał skomplikowane ruchy, ukląkł na jedno kolano, jedną pochodnię obracał nad głową, a drugą kręcił w palcach prawej ręki. Przed naszymi oczami działa się prawdziwa magia. Byłem zachwycony i podekscytowany. Kątem oka dostrzegłem reakcje żony, która lekko uchyliła swoje usta, nie odrywając wzroku od tańczących płomieni. Finał pokazu zaskoczył nas do tego stopnia, że odebrało nam mowę. Mężczyzna schylił się by nabrać do ust płynu z butelki stojącej pod jego nogami, następnie chwycił jedną z pochodni i zbliżył do ust. Ogień rozproszył się wyglądając jak ogromna chmura płomieni, a sam tancerz sprawiał wrażenie smoka. Po skończonym pokazie ukłonił się nisko, lecz nie usłyszał od nas żadnej reakcji. Siedzielismy jak zahipnotyzowani, niczym z kamienia, nie mogąc ruszyć się z miejsca. Zupełnie tak, jakby ktoś przygwoździł nas do koca lub przykleił niewidzialnym klejem. Dopiero po dłuższej chwili moje dłonie drgnęły lekko i zaczęły o siebie uderzać. Mojej żonie nieco dłużej zajęło obudzenie się z transu, w jaki wprowadził nas mężczyzna z tatuażami. Jednak, gdy w końcu się otrząsnęła, wydała z siebie głośny aplauz. Tancerz uśmiechnął się szeroko, ponownie się kłaniając. Nigdy nie sądziłem, że taką radość sprawi mi patrzenie, jak moja żona zachwyca się na widok innego mężczyzny.


Od autorki

Kochani, ten rozdział starałam się napisać dość szybko, lecz mam nadzieję, że mimo tego nie stracił na jakości. Powiem szczerze, że ostatnimi czasy coraz ciężej pisze mi się to fan fiction. Nie mam pojęcia, co jest tego przyczyną, ale myślę, że moim największym przekleństwem jest bycie perfekcjonistką. Nigdy nie jestem dumna ze swoich prac, nie pamiętam też, bym kiedyś przyznała, że na prawdę podoba mi się to, co tworzę. Dlatego też ciągle poprawiam i doskonale wszystko, co robię. Mam nadzieję, że kiedyś nadejdzie ten dzień, w którym wstawię poprawione rozdziały i stwierdzę: są idealne, nie będę już nic w nich zmieniać 😏 Chciałabym podziękować HappyCherryLady , która ostatnimi czasy bardzo pomaga mi w tworzeniu kolejnych rozdziałów i znosi moje ciągle pytania o to, jak bardzo jest beznadziejnie i co zmienić 😂 Dziękuję Ci za wyrozumiałość, wiesz, że Cię kocham 💗😘😁 Mam nadzieję, że kolejny rozdział będzie mi się pisało sprawniej i liczę na to, że uda mi się wstawić go równie szybko, a także, że zdobędzie Wasze uznanie. Do następnego 💗

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top