Rozdział 10.

Impreza powitalna, którą zorganizował Mike, trwała w najlepsze, a jedynymi osobami, które nie miały promili we krwi byłam ja (z racji karmienia piersią) i Michael, który nie chciał bym była jedyną trzeźwą w zgromadzonym towarzystwie. Gdy rozbrzmiała głośna muzyka, Slash starał się za wszelką cenę zaciągnąć do tańca Dianę, która ostatecznie zgodziła się dotrzymać mu towarzystwa podczas One Way Ticket w wykonaniu Boney M. Szybko jednak tego pożałowała. Prawdę mówiąc ciężko było stwierdzić kto prowadził w tym tańcu, czy gitarzysta, wywijający się na wszystkie strony, wykonując przy tym masę nieskoordynowanych ruchów czy Diana, podtrzymującą go co chwilę, by nie zaliczył bliskiego spotkania z drewnianą podłogą. Mike, widząc moją ponurą minę, jak siedząc na wózku przypatrywałam się bawiącym przyjaciołom, bez słowa chwycił rączki pojazdu, który był dla mnie w tamtym okresie niczym woda dla ryby i popchał go na sam środek parkietu. Chwycił moją dłoń i zaczął obracać, zupełnie tak, jakbym stała na własnych nogach. Wózek zdawał się w ogóle mu nie przeszkadzać, robił wszystko co w jego mocy, by mnie rozruszać, podśpiewując przy tym refren kultowego utworu. Na mojej twarzy, mimochodem zagościł uśmiech, który szybko wywołał w moim mężu taką samą reakcję.  Kiedy skończyła się piosenka, Mike zaproponował byśmy przeszli na górę. Z trudem udało mu się wtaszczyć mnie na piętro, lecz na moje słowa: Mówiłam ci, żebyśmy załatwili sobie windę, przewrócił tylko oczami. Kiedy dotarliśmy pod drzwi prowadzące do pokoju naszej małej królewny, oczy zabłysły mi szczęściem.

- Za chwilę ją zobaczysz - wyszeptał Mike, pochylając się nade mną.

Chwyciłam jego dłoń, którą położył na moim ramieniu i powoli weszliśmy do pomieszczenia. Było dokładnie takie, jak je zapamiętałam. Urocze, różowe ściany, mnóstwo pluszaków, biały, puchaty dywan na środku, a przy ścianie... łóżeczko w kształcie karocy. Ten piękny mebel był zarazem urzekający i ekstrawagancki. Mike pomógł mi zbliżyć się do łóżeczka, a wtedy ja oparłam dłonie o barierkę. W środku, okryta pudrowo różowym kocykiem, z misiem znajdującym się tuż nad jej maleńką główką, spała Susie. Uśmiechnęłam się na widok swojego maleństwa, a pojedyncza łza zakręciła się w moim oku. Kochałam ją, całym swoim sercem. Była moim największym skarbem i każdego, kto spróbowałby ją skrzywdzić, utopiłabym w kotle wrzącej wody. Poczułam dłoń męża na ramieniu.

- Tak uroczo śpi, chyba nie będziemy jej budzić - wyszeptał.

- Nie - odparłam, kręcąc przy tym lekko głową. - Musimy zapewnić jej ochronę.

- Co masz na myśli?

- Nie może jej się nic stać. Nie możemy pozwolić na to, by spadł jej choćby włos z głowy. Teraz większość czasu będzie spędzać w Neverlandzie, ale gdy podrośnie... Musi mieć kogoś, kto będzie miał ją na oku, czy to w trasie, czy na zakupach, czy gdy nie będzie nas w pobliżu.

- Skarbie, nie myśl o tym teraz. Tutaj jest bezpieczna i nic jej nie grozi, a gdy podrośnie... Wtedy na pewno coś wymyślimy.

- A Pauline?

- Co z nią?

- Jeśli wyjdzie z więzienia... Ta kobieta jest niezrównoważona, nie może zbliżyć się do Susie choćby na pół metra.

Mike zamilkł na chwilę, jakby długo się nad czymś zastanawiając, po czym energicznie potrząsnął głową.

- Nie pozwolę jej was skrzywdzić, przysięgam. Jej chodzi o mnie. Od początku chodziło o mnie...

Odchyliłam się lekko, by spojrzeć w jego ciemne oczy, z których nie potrafiłam nic wyczytać.

- Co zamierzasz zrobić? - Milczał. - Michael, nie możesz się jej narażać, nie możesz, słyszysz?! Choćby to miała być jedyna słuszna, w twoim pojęciu decyzja!

Mike cmoknął mnie czule w czoło, lecz po tym geście wcale nie poczułam się lepiej.

- Na razie Pauline jest w więzieniu i jestem pewien, że spędzi w nim kilka dobrych lat, więc nie zadręczajmy się gdybaniem. - Po tych słowach zerknął w stronę łóżeczka, w którym jeszcze niedawno spała nasza królewna. - Zobacz, obudziła się.

Błyskawicznie skupiłam swój wzrok na kruszynce wpatrującej się we mnie z ciekawością. Uśmiechnęłam się szeroko.

- Pomożesz mi? Chciałabym... - wyjąkałam. - Chciałabym wziąć ją na ręce.

- Jasne.

Mike ostrożnie wyjął małą z łóżeczka i podał mi ją. Spojrzałam w jej prześliczne, zielone oczy i przytuliłam dziecko mocniej do piersi, a wtedy dziewczynka zaczęła rozchylać rączką bluzkę, którą akurat miałam na sobie.

- Chyba jest głodna - stwierdziłam, po czym zsunęłam materiał okrywający moją klatkę piersiową.

- Pomóc ci jakoś? - Mike stał bezradnie nad moją głową, z miną niewinnego psiaka.

Pokiwałam tylko głową i już po chwili poczułam, że nasza córeczka przyssała się do mojej piersi.

- Stanę przy drzwiach, przypilnuję by nikt nie wchodził - oznajmił.

- Mike, nie musisz...

- Wyobrażasz sobie, że teraz do pokoju wparowałby wiecznie napalony Slash, albo co gorsza...

- Johnny już mnie widział nago, więc na pewno nie zdziwi go ten widok.

Michael zrobił "wielkie oczy" i niemal zachłysnął się powietrzem. Przez pół minuty otwierał i zamykał usta, jakby nie był w stanie wydusić z siebie żadnego dźwięku.

- Że co, proszę, słucham?! - wykrzyczał w końcu, a moja rozbawiona mina wprawiła go w dezorientację.

- Żartuję, głupku - powiedziałam w końcu. - Lubię się z tobą drażnić. - Zrobiłam z ust dzióbek i przesłałam mu buziaka.

Mike przewrócił tylko oczami, westchnął cicho i stwierdził:

- I tak podejdę pod drzwi.

Ledwie zdążył to powiedzieć, do pokoju wleciała Diana. Zaczęła rozglądać się na wszystkie strony, a gdy ujrzała mnie, siedząca przy łóżeczku dziecięcym, z niemowlakiem na rękach, od razu wyrwała do przodu. Michael zatarasował jej przejście.

- Diana, to nie jest najlepszy moment - powiedział, a ja odwróciłam lekko głowę, by zobaczyć, co się dzieje. - Martyna właśnie ją karmi i...

- W porządku, Mike, może wejść - zapewniłam męża, który spojrzał na mnie pytająco.

Dopiero w momencie, gdy kiwnęłam znacząco głową, odsunął się, robiąc mojej przyjaciółce przejście.

- Spokojnie, Dżajkel, nie takie rzeczy się widziało - poklepała mojego męża po torsie i szybkim krokiem zmierzyła w moją stronę.

Michael spojrzał na nią podejrzliwie, a następnie, dla pewności poszedł w jej ślady. Stanął za mną i położył mi dłonie na ramionach.

- O Boże, jaka ona jest cudowna! - wykrzyknęła Diana. - A jaka już duża! Ma twoje oczy, laska! A założę się, że urodę odziedziczy po tatusiu! Na pewno jak podrośnie, będzie miała branie! - W tym momencie Mike zrobił minę, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. - Jezu! To najcudowniejsza istotka jaką widziałam w życiu!

Uśmiechnęłam się na te słowa, a następnie poprawiłam bluzkę, nasuwając ją pewniej na ramiona.

- Mogę ją wziąć na ręce? - spytała Diana, robiąc przy tym maślane oczy.

Spojrzałam przez ramię na Michaela, który kiwnął niechętnie głową, następnie przekazałam przyjaciółce dziecko, pouczając, by podtrzymywała jej główkę i była jak najbardziej delikatna. Dziewczyna ostrożnie wzięła w objęcia Susie, patrząc na nią, jak na największy skarb. Uśmiech nie schodził jej z ust.

- Wiesz kim jestem? - spytała w końcu dziewczynkę, która zaczęła wyciągać rączki w jej stronę. - Twoją ciocią! Będę najlepszą ciocią pod słońcem, zobaczysz! Z taką rodzinką i ze mną nad głową na pewno nie będziesz narzekać na brak rozrywki.

Uśmiechnęłam się szeroko. Byłam niemal pewna, że ta mała kruszyna będzie miała ciekawe życie i wiedziałam, że zrobię wszystko, by dać jej to, czego ja nie miałam. Przede wszystkim zrozumienie i akceptację, bo miłość jest dla mnie rzeczą naturalną.

*****

Impreza zakończyła się około północy, pomimo licznych protestów i niezadowolenia ze strony Slash'a. Teraz leżałam w łóżku, z otwartymi oczami. Nie mogłam zasnąć. Pierwsza noc spędzona w Neverlandzie, po tak długim czasie mojej nieobecności, okazała się być jedną z trudniejszych w moim życiu. Nie miałam siły przekręcać się z boku na bok, więc tylko tępo gapiłam się w firankę, wolno poruszającą się pod wpływem powietrza, wpadającego przez okno. Wtuliłam się w tors Michaela. Jego zapach działał na mnie jak najlepsze lekarstwo, lecz mimo tej nieziemskiej woni, nie byłam w stanie nawet na chwilę zmrużyć oczu. Byłam niemal pewna, że mój mąż śpi w najlepsze. Jego klatka piersiowa unosiła się powoli, oddychał spokojnie i miarowo... Lecz w pewnym momencie uchylił oczy.

- Nie śpisz? - spytał szeptem, odgarniając włosy z mojego czoła.

- Nie mogę zasnąć - przyznałam, zgodnie z prawdą. - To zabrzmi głupio, ale... Przyzwyczaiłam się do spania w szpitalu. Leżąc tyle czasu na ich twardych łóżkach, zapomniałam, że nasze jest tak wygodne.

Mike uśmiechnął się lekko, następnie czule cmoknął mnie w głowę.

- Myślałam, że śpisz - dodałam.

- Zdrzemnąłem się przez krótką chwilę, ale od dłuższego czasu jestem w pełni świadomy. Myślę...

- O czym?

- O tym, co powiedziała Diana.

- Mianowicie?

- Jak to ona ujęła? Że Susie będzie "miała branie" - zrobił cudzysłów w powietrzu.

- To było takie gadanie. - Zaśmiałam się. - Sam przyznasz, że jest prześlicznym dzieckiem, z resztą, mając takiego ojca, wcale się nie dziwię.

Mike spuścił wzrok na pościel i zarumienił się tak, że widziałam wypieki na jego twarzy nawet w mroku, gdy skórę oświetlało tylko światło księżyca.

- Chodzi o to, że... - kontynuował. - Nie wyobrażam sobie jej z jakimś mężczyzną. Jest jeszcze mała, ma czas na randki, wiadomo... Ale wiem, że ten moment w końcu nadejdzie.

- Skąd wiesz, że będą podobać jej się mężczyźni? Równie dobrze, może gustować w kobietach. - Uśmiechnęłam się lekko.

- Nieważne, chodzi o sam fakt. No, bo... To moja córeczka i nie wyobrażam sobie, że miałbym ją oddać innemu... Komuś.

- Mikey, moment, w którym nasza Susie przestanie być małą dziewczynką, zakocha się, usamodzielni i będzie chciała wyjść na swoje, na pewno kiedyś nadejdzie, ale nie myśl o tym teraz. Mamy jeszcze dużo czasu, by się nią nacieszyć. Na razie nasza rola polega na tym, by wychować ją na dobrego człowieka, wpoić wartości moralne, zrobić wszystko co w naszej mocy, by była wspaniałą osobą i przygotować ją do dorosłego życia. Na ten moment właściwie, naszym zadaniem jest karmienie, zmienianie pieluch i utulanie do snu. Nacieszmy się tym okresem, bo on nie potrwa długo. Prawdziwa przygoda związana z rodzicielstwem dopiero się zacznie.

- A później będziemy mieć kolejne dziecko i kolejne, a historia będzie się powtarzać - dodał z uśmiechem.

- A co ty się tak rządzisz? - Zaśmiałam się. - Ile ty w końcu chcesz mieć dzieci?

Mike wzruszył ramionami.

- To się okaże. - Uśmiechnął się niewinnie, a wtedy ja szturchnęłam go w bok.

- Śpij, bo zaczynasz gwiazdorzyć - odparłam, a wtedy mój mąż roześmiał się szczerze, lecz po moich słowach nic już więcej nie mówił.

Przynajmniej przez pewien czas. Wtuliłam się w jego tors, przerzucając rękę przez bok i zamknęłam oczy. Starałam się oczyścić umysł, co nie było łatwe, gdyż nagle mnóstwo nieproszonych myśli zaczęło kłębić się w mojej głowie. Kiedy w końcu udało mi się przejść w stan bliski zaśnięciu, usłyszałam cichy głos:

- Śpisz? - To był Michael.

Westchnęłam cicho, po czym odparłam:

- Prawie, a co?

- Kocham cię.

Uśmiechnęłam się pod nosem i cmoknęłam go lekko w tors.

*****

Obudził mnie hałas, dobiegający najprawdopodobniej z kuchni. Powoli podniosłam się na łóżku i przetarłam zaspane oczy. Ziewnęłam i rozejrzałam się po pokoju, który świecił pustkami. Michaela nie było obok mnie, więc nie było szans, by udało mi się opuścić pomieszczenie. Nie opracowałam jeszcze techniki samodzielnego wsiadania na wózek. Mijały minuty, dudnienie nie ustawało, zaczęłam odczuwać parcie na pęcherz, a mojego męża nadal nie było widać.

- Michael! - zdecydowałam się w końcu zawołać mężczyznę, jednak bezskutecznie.

Powtórzyłam tą czynność jeszcze parę razy, aż w końcu do sypialni wszedł mój mąż, trzymając na rękach naszą córeczkę.

- Już wstałaś? - spytał z uśmiechem. - Wołałaś? Co się stało?

- Nie umiem jeszcze sama wsiadać na wózek, nie było cię obok, a chcę zajść do łazienki... - Spojrzałam na Susie, która ziewnęła uroczo. - W ogóle, co to za hałasy?

- Diana robi sobie śniadanie, jak mniemam.

- Susan ma dzisiaj wolne?

- Tak, mówiła, że chciałaby zająć się swoją chorą mamą...

- Jej mama jest chora?

- Tak, nic ci nie mówiłem? - Pokręciłam głową. - Ma zapalenie płuc. Niby to nic takiego, ale biorąc pod uwagę, że jest starszą kobietą...

- Boże, mam nadzieję, że z tego wyjdzie - przyznałam, zmartwiona.

Niespodziewanie poczułam, że materac ugina się lekko po mojej prawej stronie. Zerknęłam w tamtą stronę i ujrzałam Cezara. Uśmiechnęłam się szeroko widząc psiaka, który położył głowę na moich, przykrytych kołdrą, nogach. Pogłaskałam go za uchem, a wtedy psinka przekręciła się na plecy, dając mi tym samym znak, że jego brzuszek również potrzebuje pieszczot. Uniosłam kąciki ust, przypominając sobie rozbrykanego yorka, który był moim najlepszym przyjacielem w trudnym okresie nastoletniego buntu.

- Poczekaj chwilkę, pomogę ci dotrzeć do łazienki, tylko odłożę małą. - Głos Michaela wyrwał mnie z chwilowego stanu zawieszenia.

- Proponuję, żebyś pomógł Dianie ze śniadaniem. Kucharka z niej marna, a bardzo podoba mi się nasza kuchnia i nie chcę by poszła z dymem. - Mike uśmiechnął się na moje słowa.

- Jasne - odparł. - Masz może ochotę na naleśniki z masłem orzechowym i bananami?

- Zawsze.

- To już za chwilkę się nimi zajmę.

Kiwnęłam głową, po czym odprowadziłam męża wzrokiem. Wyszedł z pokoju niemal tak szybko, jak się pojawił i wrócił do niego z równie zaskakującym tempem. Podjechał wózkiem pod łóżko i pomógł mi na nim usiąść. Powoli skierował nas w stronę łazienki, otworzył drzwi i zostawił mnie w środku, pytając uprzednio, czy na pewno sobie ze wszystkim poradzę. Kiwnęłam przytakująco głową, mimo że nie byłam tego taka pewna. Byliśmy na etapie, w którym Michael pomagał mi się myć, ale nie narzekałam z tego powodu. Bliskość jego ciepłych dłoni, którymi przejeżdżał wzdłuż mojego ciała, rozbudzały we mnie najgorętsze wspomnienia. Kiedy w końcu udało mi się dokolebać do kuchni, zastałam w niej Michaela, który starał się ogarnąć bałagan, który najprawdopodobniej zastał, gdy wszedł do pomieszczenia. Diana siedziała zrezygnowana przy blacie i przyglądała się, jak mój mąż zmywa ślady po mące, pozostawione na szafkach i zmiata z podłogi rozsypane płatki śniadaniowe.

- A co tu się stało? Huragan Katherina zawitał w naszych skromnych progach? - spytałam, rozglądając się wokoło.

Diana, widząc mnie, szeroko się uśmiechnęła i ruszyła w moją stronę.

- Zdaje się, że nie do końca udało mi się odnaleźć w waszej kuchni - oznajmiła z niewinnym uśmiechem. - Obudziłam was? Macie tutaj tak wiele szafek, nie mogłam znaleźć płatków...

- Masz całą lodówkę jedzenia. - Zaśmiałam się.

- Ale ja chciałam płatki! - wykrzyknęła, niczym małe dziecko na środku supermarketu.

- Stały na blacie!

- Teraz już wiem!

Mike zerknął na nas przez ramię, nie mogąc powstrzymać śmiechu. Wiedział, że z Dianą stanowimy mieszankę wybuchową, zagrażającą otoczeniu i z pewnością czekają go niezapomniane dwa tygodnie. Zauważyłam, że sięga po talerz stojący na blacie kuchennym, a po chwili zsuwa na niego naleśniki z patelni.

- Zapraszam panie na śniadanie - obwieścił majestatycznie, stawiając porcję przed Dianą, opierającą się o ladę.

Uśmiechnęłam się pod nosem i podjechałam pod blat, który okazał się być za wysoki. Mike widząc moje nieudolne próby zdjęcia talerza pełnego gorących naleśników w celu posmarowania ich Nutellą i położenia słodkich bananów, szybko wyręczył mnie w tym zadaniu i podał naczynie.

- Jak będą za gorące, to powiedz - powiedział z uśmiechem, w momencie, gdy z satysfakcją wgryzałam się w puszyste ciasto. Kiwnęłam energicznie głową, przymykając oczy w rozkoszy, jaką zapewniał mi smak czekolady w połączeniu z bananami.

- Jakie plany na dzisiaj? - spytała niespodziewanie Diana, nalewając sobie do szklanki zimnego mleka. Bez wątpienia udało jej się już u nas zaklimatyzować.

- Nasz plan to brak planów - odparł Mike. - Coś proponujesz?

- Nie, tylko myślałam...

- No? - zachęcałam ją do skończenia myśli, zaczynając drugiego naleśnika.

- Myślałam, że może wpadłby Slash. - Nie ukrywam, że to zdanie mnie zaskoczyło. - Zawsze tak dużo się dzieje, gdy jest u was...

Spojrzałam na Michaela porozumiewawczo, a wtedy on uśmiechnął się pod nosem, po czym jak gdyby nigdy nic wrócił do pochłaniania ciepłych placków. Ja jednak nie zamierzałam być taka dyskretna.

- Laska... - zaczęłam. - Czy on ci się podoba?

- Kto?

- Jak kto? Hudson! - Spojrzałam na nią wyczekująco, a uśmiech nie schodził mi z twarzy.

- Saul? - Spuściła wzrok, wiedziałam, co to oznacza. Za dobrze ją znałam, by mogła przede mną udawać. - Nieeee, co ty? Lubię go... Po prostu...

- Jasne - odparłam, uśmiechając się nieznacznie do Michaela.

- To co będziemy robić najpierw? - spytała podekscytowana Diana, wstawiając pusty talerz do zmywarki. - Wesołe miasteczko? Zoo? O, a może kino?!

Mike spojrzał na nią z poczuciem winy wymalowanym na twarzy. Przełknęłam ostatni kawałek naleśnika i spojrzałam na niego wyczekująco.

- Diana, nie gniewaj się, ale... - zaczął. - Chciałbym spędzić trochę czasu z Martyną, sam na sam. Dopiero wróciła ze szpitala i... Rozumiesz.

Przyjaciółka przez chwilę błądziła wzrokiem spoglądając to na mnie, to na Michaela, aż na jej twarzy zagościł uśmieszek, mogący bez problemu zaliczyć się do tych nikczemnych.

- Nie no, spoko... Jak chcecie się bzykać, trzeba było od razu mówić - wypaliła, a wtedy ja parsknęłam śmiechem.

Mike spojrzał na dziewczynę zszokowany, blednąć przy tym lekko. Diana bez wątpienia miała w sobie wiele ze Sasha, można wręcz powiedzieć, że był jego żeńską wersją.

- Nie o to chodzi - zaczął bronić się Michael, gestykulując przy tym niezrozumiale. - Po prostu... Chciałbym spędzić z nią trochę czasu, porozmawiać... Mam nadzieję, że rozumiesz. W razie czego, zostawiam ci cały Neverland do dyspozycji. Możesz robić, co chcesz, a w razie czego, jakbyś czegoś nie wiedziała, pytaj.

Diana pokiwała energicznie głową, następnie podeszła do mnie, pochyliła się lekko i wyszeptała przy moim uchu:

- Ja i tak wiem, że będziecie się bzykać, więc pamiętaj, że jak wyjdzie z tego córeczka, macie nazwać ją Diana.

Uśmiechnęłam się do niej szeroko, kiwając pobłażliwie głową. Przyjaciółka wykonała teatralny obrót i wyszła z pokoju, machając przy tym na pożegnanie ręką.

- Jeśli zwiąże się z Hudsonem, będę kibicował im z całego serca, na prawdę - oznajmił niespodziewanie Mike. - Nikt inny nie będzie do niego pasował tak, jak ona.

Zaśmiałam się cicho i szybko zmieniłam temat:

- Więc jak planujesz spędzać ze mną czas? Praktycznie wygoniłeś Dianę, zakładam, że musiałeś mieć powód.

- Powód jest taki, że... Zabieram cię na spacer.

- Co? - Spojrzałam na niego jak na wariata.

- No tak, zabieram cię w magiczne miejsce. Po tylu miesiącach spędzonych w czterech ścianach, do tego szpitalnych, musisz zaznać świeżego powietrza.

Westchnęłam cicho, kiwając przy tym głową.

- Dobra, niech ci będzie, ale bierzemy ze sobą Susie.

- Zgoda. - Uśmiechnęłam się pod nosem, wiedziałam już, że nie opuścimy terenu Neverlandu. Gdyby było inaczej, Mike z pewnością nie narażałby prywatności i bezpieczeństwa naszej córki, poprzez wystawienie jej na talerzu dla paparazzi.

- Pójdę po nią - oznajmił, cmokając mnie uprzednio w głowę.

Westchnęłam cicho, po czym odprowadziłam męża wzrokiem. Nie musiałam długo czekać, aż ponownie ujrzałam jego sylwetkę, zbliżającą się do mnie z niewielkim zawiniątkiem trzymanym w ramionach. Uśmiechnęłam się lekko na ten widok i już po chwili trzymałam na kolanach śpiącą córeczkę.

- Myślę, że wam obu przyda się wyjście na świeże powietrze - oznajmił Mike, pchając wózek, na którym siedziałam, w stronę drzwi wejściowych.

Poczułam jak ciepłe podmuch wiatru muska moje policzki, wzięłam głęboki wdech i poza kłuciem w klatce piersiowej, poczułam coś jeszcze. Rześkie powietrze wypełniło moje płuca.

- Gdzie idziemy najpierw? - spytał po chwili Mike, gdy udało mu się już bezpiecznie zwieźć mnie ze schodów. - Zoo, wesołe miasteczko, a może...

- Wiesz dobrze, że o przejażdżce chociażby kolejką górską, mogę narazie pomarzyć. - Spojrzałam na męża spode łba.

- Tak, ale pomyślałem, że może... Z resztą, nieważne. Mam lepszy pomysł.

Po tych słowach zaczął pchać wózek przed siebie. Byłam podekscytowana, niczym mała dziewczynka, której tata obiecał kupić watę cukrową podczas spaceru po parku.

- Zamknij oczy - poprosił niespodziewanie Mike. Spojrzałam na niego jak na wariata. - No zamknij, nie ufasz mi?

Westchnęłam cicho, po czym zrobiłam to, o co mnie poprosił. Przytuliłam córeczkę mocniej do piersi, jakby bojąc się, że gdy zamknę oczy, ktoś mi ją odbierze. Ciepły podmuch wiatru przyjemnie smagał moje policzki. Uśmiechnęłam się lekko pod wpływem przyjemnego dotyku na skórze, jakby liści muskających moje ciało, a już po chwili poczułam, że zatrzymaliśmy się w jakimś zacienionym miejscu. Mike dotknął mojego ramienia i wyszeptał mi do ucha krótkie:

- Możesz już otworzyć oczy.

Niepewnie uchyliłam powieki i rozejrzałam się dookoła. Moim oczom ukazała się drewniana ławka z serduszkiem wyciętym na środku oparcia. Trawa w tym miejscu była nadzwyczaj zielona, a w powietrzu unosiła się zarówno woń kwitnących wokół kwiatów, jak i prawdziwej miłości. Uśmiechnęłam się szeroko, a pojedyncza łza zakręciła mi się w oku. Pamiętałam to miejsce, doskonale je pamiętałam i aż dziwne, że nie było nas w nim razem tyle lat.

- Poznajesz? - spytał Mike, również unosząc wysoko kąciki ust.

- Oczywiście, że tak! - Udało mi się zbliżyć do ławki, z którą wiązało się wiele wspomnień i korzystając z okazji, przejechałam dłonią po powierzchni drewna, z którego została zrobiona. - Nasze sekretne miejsce...

- Stworzone z myślą o tym, że kiedyś będę tu przychodzić ze swoją prawdziwą miłością - dokończył Michael.

- Pokazałeś mi je w pierwszych tygodniach mojego pobytu w Neverlandzie. Jeździliśmy konno, pamietam, jakby to było wczoraj... Siedzieliśmy na tej ławce i...

- Całowaliśmy się.

- Po tym, jak zobaczyłam ten romantyczny zakątek, Neverland wydał mi się jeszcze piękniejszy, jeszcze bardziej magiczny...

- Pomyślałem, że warto by było tu wrócić, po tylu latach...

- Nic się nie zmieniło.

- Dbałem o niego należycie. - Uśmiechnął się.

Zerknęłam na Susie, która leżąc na moich kolanach, zaspana chwytała końcówki moich włosów, a później na Michaela, stojącego tuż obok z miną, która gościła na jego twarzy w dniu, gdy przyjęłam jego oświadczyny. Ostrożnie chwyciłam jego dłoń i przyłożyłam do swojego policzka, po którym zaczęła powoli spływać pierwsza łza. Mike czując wilgoć pod swoją skórą błyskawicznie przykucnął przede mną i spojrzał prosto w oczy, nie odkrywając ręki z mojego ciała.

- Skarbie, co się stało? Dlaczego płaczesz?

- To wszystko... - Pociągnęłam nosem. - To wszystko, ta ławka, kwiaty... Przypominają mi o tym jak wspaniałym człowiekiem jesteś, jak bardzo cię kocham i jakie mam szczęście, że to właśnie ja mam zaszczyt być tutaj z tobą. Wzruszyłam się... Jesteś dla mnie najważniejszy, jak się okazało, ważniejszy nawet od najbliższej rodziny, która jeszcze niedawno była dla mnie wszystkim, co miałam.

- Wiesz, że powinnaś pogodzić się z mamą i...

- Nie mów mi teraz o niej, proszę - przerwałam mu. - Nie psujmy tej chwili. Po prostu... Po prostu mnie pocałuj, jak wtedy, gdy pierwszy raz mnie tutaj zaprowadziłeś.

Na twarzy Michaela ponownie zagościł uśmiech. Oparł dłonie po obu stronach wózka i zbliżył swoje wargi do moich ust.

- Kocham cię, Księżniczko - wyszeptał, po czym złączył nasze ciała w długim, namiętnym pocałunku.

Odgarnął do tylu moje włosy, nie odrywając swoich warg od moich, poczułam jak nasze języki przeplatają się i tańczą w rytm dyktowany im przez nasze serca. Ta chwila zapewne trwałaby w nieskończoność i kto wie, co jeszcze mogłoby się wydarzyć, gdyby nie niemowlę, nieustannie bawiące się moimi włosami. Niechętnie oderwałam się od ust męża, czując nieprzyjemne ciągniecie.

- Znalazła sobie zabawę. - Zaśmiałam się, wyplatając swoje włosy z uścisku małej piąstki.

- Daj mi ją - poprosił Mike, a ja posłusznie przekazałam mu dziecko.

Dziewczynka, widząc twarz ojca uśmiechnęła się lekko i wlepiła w niego swoje prześliczne oczy. Michael usiadł z nią na ławce i zaczął kołysać w ramionach, nucąc jakąś, nieznaną mi jak dotąd melodię.

Ten widok sprawiał, że czułam przyjemne ciepło w sercu. Znając Michaela prywatnie tyle lat, widząc, jak czułym i kochającym człowiekiem był, nie mogłam uwierzyć w to, że było tak wielkie grono osób, mówiących o nich okropne rzeczy. Takich, jak moja matka...

*****

Wieczorem, gdy Susie już grzecznie spała, a my cieszyliśmy się chwilą prywatności, dobiegły nas szmery dochodzące z salonu. Byliśmy niemal pewni, że to Diana demoluje nasz dom, dlatego przez długi czas nie reagowaliśmy. Dopiero w momencie, gdy dziewczyna wpadła do naszej sypialni, bez pukania, i stając w drzwiach spytała, kto tak hałasuje, zaczęliśmy się niepokoić. Michael zaoferował się, że sprawdzi, kto lub co jest źródłem irytujących dźwięków, lecz ja nie zamierzałam pozwolić mu iść na tak niebezpieczną misję w pojedynkę. Dotarliśmy na dół nieco później, niż gdybym mogła chodzić o własnych siłach i niepewnie skierowaliśmy się w stronę salonu. Mike ruszył pierwszy, niemal osłaniając mnie własnym ciałem. Po drodze chwycił pusty wazon, w razie, gdyby trzeba było się obronić przed napastnikiem. Pominę fakt, że nóż byłby znacznie tańszą bronią, niż naczynie warte kilka tysięcy dolarów, ale nie wnikajmy w szczegóły, Michael po prostu chciał zaoszczędzić na czasie. Ostrożnie zbliżyliśmy się do łuku prowadzącego do salonu, a wtedy wpadł na nas powód hałasu. Mike zamachnął się i już miał uderzyć, gdy nagle...

- Jackson, ja pierdole! Zawału bym przez ciebie dostał! - To był Slash. - Po co ci ten dzbanek?!

Michael złapał się za serce, po czym ciężko oddychając odstawił naczynie na najbliższą półkę.

- Mógłbym powiedzieć to samo - odparł. - Co ty u diabła tutaj robisz i jak się tu dostałeś?

- Magik nie zdradza swoich sekretów...

- To już nie pierwszy raz, gdy zakradasz się tutaj, jak włamywacz... Czy Neverland wygląda dla ciebie jak przytułek?!

- Nie, bardziej jak muzeum. Strasznie tu wieje nudą ostatnio, więc przyszedłem. Poza tym, byłem ciekaw, czy zostało jeszcze to przepyszne winko z imprezy...

- A tą demolkę to ty zrobiłeś? - spytałam niepewnie, rozglądając się po pokoju, w którym pełno było porozrzucanych poduszek, a na środku leżał przewrócony fotel.

- Szukałem kieliszków... O! Cześć Dianka! - Uśmiechnął się szeroko na widok mojej przyjaciółki, którą w końcu dostrzegł za rogiem. - W ogóle skoro wszyscy się tu zebraliśmy, a zakładam, że nie macie planów na dzisiejszy wieczór, mam propozycję...

- Już się boję - przyznał Mike.

- Poróbmy coś... Może zagralibyśmy w butelkę?

Michael spojrzał na Saula jak na wariata, a ja niemal od razu podzieliłam jego reakcję. Jedynie Diana wyszczerzyła się jak głupia i pełna entuzjazmu zbliżyła do gitarzysty.

- To świetny pomysł! Wieki w to nie grałam!

- To fatalny pomysł - powiedziałam jednocześnie z Michaelem.

- Oj, no weźcie... Będzie zabawa - namawiała nas Diana. - Nie macie nic do stracenia.

- Jacksony, no! Nie bądźcie jak stare wapniaki!

Spojrzałam pytająco na Michaela, który po chwili westchnął cicho, wiedziałam już, co to oznacza.

- No dobra - odparłam w końcu.

- Tylko bez żadnych głupich zadań i alkoholu - dodał Michael.

- No dobra, no. Wy nie musicie pić, jak nie chcecie - zaśmiał się Saul, a w odpowiedzi przewróciliśmy oczami. - No, to gdzie macie jakieś puste butelki? Pełne oczywiście też się przydają, ale podobno z szkłem powinno się obchodzić delikatnie.

Diana bez słowa udała się do kuchni, jakby była u siebie w domu i po chwili wróciła, niosąc w ręku pusty plastik po soku jabłkowym.

- Nada się? - spytała, machając butelką przed oczami gitarzysty.

- Idealnie - odparł kudłacz, wyszczerzając się psychopatycznie w stronę mojej przyjaciółki. - To wy się ulokujcie gdzieś na dywanie, a ja zajmę się barkiem i zaraz do was wracam. Jackson, bądź tak dobry i przynieś kieliszki, chyba, że Dianka chce pić ze mną z jednej butelki...

- Oszczędzę ci tego - powiedział Mike, klepiąc brunetkę po ramieniu i już po chwili zniknął w kuchni.

- Dasz radę usiąść na dywanie, Królowo? - Slash spojrzał na mnie podejrzliwie, po czym ruchem głowy wskazał miejsce, w którym już za chwilę miała rozpocząć się gra, w przypadku połowy z nas, zakrapiana alkoholem.

- Myślę, że tak, tylko będę musiała się o coś oprzeć, no i nie wstanę sama...

- Bardzo chętnie bym ci pomógł, ale obawiam się, że gdybym niechcący cię jeszcze bardziej uszkodził, co w sumie w moim przypadku jest bardzo możliwe, twój mężulek uszkodziłby mnie. - Chcąc nie chcąc, uśmiechnęłam się pod nosem. - Także, wybaczcie panie - ukłonił się lekko - lecę zbadać asortyment, który zapewni nam niezapomniane przeżycia.

Po tych słowach wyszedł z salonu, właściwie prawie wybiegł, kierując się w stronę barku. Spojrzałam na przyjaciółkę, która śledziła wzrokiem gitarzystę, wpatrując się w niego niczym ciele w malowane wrota. Mogła mówić co chce, a ja i tak wiedziałam, że jej się podoba.

- Mam złe przeczucia - powiedziałam w końcu, chcąc tym samym sprawić, że myśli przyjaciółki wrócą na właściwy tor. Ta jednak patrzyła nieobecnym wzrokiem przed siebie. - Ziemia do Diany - pomachałam dłonią przed oczami przyjaciółki, która zaczęła szybko mrugać. - Słuchasz mnie?

- Tak, tak...

- To co przed chwilą powiedziałam?

- Że... Że... Masz ochotę na masło orzechowe.

- Nieprawda! Poza tym, jestem wierna Nutelli.

- Przepraszam, wyłączyłam się na chwilę...

- Mówiłam, że mam złe przeczucia co do tej gry w butelkę. Ostatni raz, gdy brałam udział w tej zabawie, skończyło się na tym, że mój kolega z liceum biegał po podwórku w stringach. Zapewniam cię, że nie chciałam tego widzieć.

- Nie marudź, przynajmniej masz niezapomniane wspomnienia...

Spojrzałam na nią z politowaniem, a wtedy do salonu wrócił Michael, trzymając w dłoniach cztery szklanki, w dwóch z nich znajdowały się kieliszki.

- Saul już się rozgościł, jak mniemam - powiedział, odstawiając naczynia na niewielki stolik.

- Poszedł po procenty - odparła Diana.

- Mike... - zaczęłam, spoglądając na niego spode łba. - Czy mógłbyś...

- O co chodzi, Kochanie? - Mężczyzna zbliżył się do mnie, przykucnął, opierając dłonie po obu stronach wózka i spojrzał mi prosto w oczy.

- Chciałabym usiąść z wami, tutaj, na dywanie. Będzie mi wygodniej kręcić butelką i czułabym się bardziej... zintegrowana z wami. Potrzebuję tylko się o coś oprzeć...

- Jesteś pewna?

- Slash już był gotów pomóc mi podnieść się z wózka, ale ostatecznie zwątpił, mówiąc, że boi się mnie uszkodzić... i tego, że wtedy ty uszkodzisz jego.

- Słusznie - odparł, uśmiechając się pod nosem, po czym rozejrzał się dookoła. - Dobra, ulokujemy ciebie tutaj przy kanapie, będziesz miała o co się oprzeć. Potrzebujesz jakiejś poduszki, czy... - Pokręciłam głową. - Okay, to na trzy. - Chwycił mnie ostrożnie pod kolanami. - Raz... - Zarzuciłam mu ręce za szyję. - Dwa... Trzy...

Trzymał mnie na rękach, niczym pannę młodą, jednak ta chwila nie trwała długo. Nie zdążyłam nawet pomyśleć o bólu, gdy już po chwili siedziałam wygodnie na dywanie, oparta o kanapę.

- Wróciłem! - wykrzyknął kudłacz, wchodzący do salonu z kilkoma butelkami pod pachą i jedną, otwartą, trzymaną w dłoni. Na ten widok zaczęłam się głośno śmiać. - Mam nadzieję, że się na mnie nie pogniewacie. Wziąłem łyka, czy dwa tego przepysznego whiskey, aby sprawdzić, czy to na pewno to. No Daniels jak ta lala! - Przewróciliśmy oczami. - O! Widzę, że Królowa już siedzi sobie wygodnie... To co, gramy?

Kiwnęliśmy z Michaelem zrezygnowani głowami, tylko Diana wyglądała jak podekscytowane dziecko, które za chwilę ma wejść na kolejkę górską. Wszyscy usiedli na dywanie, oczywiście Michael zajął miejsce obok mnie.

- No, to kto kręci pierwszy? - spytała Diana, pocierając dłoń o dłoń, niczym nikczemny złoczyńca.

- Może Slash? W końcu to był jego pomysł...

- Cykory... - Zaśmiał się i już po chwili plastikowy przedmiot leżący na środku zaczął się kręcić z zawrotną szybkością.

Zdawało mi się, jakby to trwało wieczność, gdy w końcu butelka zatrzymała się, a nakrętka zwrócona była w stronę Michaela.

- Uuuuu, Jackson! - wykrzyknął gitarzysta. - No to się pobawimy... Pytanie czy wyzwanie, Mordko?

- Pytanie - odparł, niemal na jednym wdechu.

- Jesteś pewien? - Kudłacz uniósł lekko jedną brew, a wtedy Mike pokiwał energicznie głową.

- Jak często uprawiacie seks? - wypalił, a ja prawie zachłysnęłam się powietrzem.

- Kto?

- No wy. - Kiwnął głową w moją stronę, z trudem powstrzymywałam się przed parsknięciem niepohamowanym śmiechem. - Chyba, że o czymś nie wiem.

- Czy ty sobie teraz jaja robisz?!

- Chyba nie myślisz, że zrobię z tak zajebistej gry jakąś rozrywkę dla starych pierdół? No odpowiedz i przejdziemy do ciekawszych osób. Codziennie, raz na miesiąc, kilka razy dziennie? Nie wiem na ile pozwala ci twój wiek, staruszku...

Oj zdziwiłbyś się - pomyślałam.

- To zależy - odparł w końcu Mike, robiąc łyk soku pomarańczowego, którego uprzednio sobie nalał.

- Od czego? - Slash drążył temat. - Poczuj się jak podczas wywiadów...

- Wyobraź sobie, że żaden dziennikarz nie zadał mi takiego pytania!

- Jeszcze...

- Mamy ci to zaprezentować?

- Boże, nie! Ja chcę żyć! - Gitarzysta zakrył oczy i teatralnym gestem wyciągnął w jego stronę dłoń, po czym dodał - Poczekaj na zadanie - I chwycił napełniony kieliszek. - No to co, Dianka? Chluśniem, bo uśniem i do dna!

Rozległ się brzdęk szkła i już po chwili naczynia zostały opróżnione po raz pierwszy.

- Dawaj Jackson, kręć!

Michael westchnął cicho, wyraźnie nie był zadowolony z pomysłu przyjaciela. Po chwili butelka ponownie się zatrzymała, tym razem wskazując Dianę.

- O! Może być ciekawie! - wykrzyknął roześmiany gitarzysta, odchylając się lekko z kolejnym kieliszkiem w dłoni, gotowym do opróżnienia.

- Chcę wyzwanie! - oznajmiła moja przyjaciółka, jeszcze zanim Mike zdążył cokolwiek powiedzieć.

- Okay. - Potarł zmieszany kark. - To może... Hmmm... Zaśpiewaj coś.

- O Boże, nie! - wykrzyknęłam, chowając twarz w dłonie.

- Aż tak źle? - zaśmiał się mój mąż.

- Jak zarzynany kot...

- Nie przesadzaj...

- Racja, przepraszam... Jak oskubywana kura.

- Bardzo śmieszne... - Diana przewróciła oczami. - Nie mam takiego talentu jak wy, ale coś tam potrafię.

- Grać na nerwach. - Uśmiechnęłam się do niej, sztucznie szczerząc zęby.

- Dobra, co mam zaśpiewać? - spytała, podciągając rękawy bluzy.

- Może coś z repertuaru swojego idola? - zasugerowałam.

- Dobra - odparła, odchrząknęła i zaczęła swój popis. - Smileee, though your heart is achiiiiing, smileeee, even though it's breakiiiing...

Przewróciłam oczami i z ciężkim westchnięciem zdecydowałam się przeczekać te kilkanaście sekund katorgi. W końcu przyjaciółka skończyła swój pokaz talentu, a ja odetchnęłam z ulgą.

- Wow - stwierdził Mike. - To było... Niespotykane. - Uśmiechnął się niepewnie, a ja dobrze wiedziałam, co to oznacza.

- No! Widzisz, co mówi twój mąż! On przynajmniej zna się na sztuce.

- Ta...

- To teraz ja kręcę!

- Nie! Najpierw kolejka! - Slash, niemal wepchnął w jej dłoń napełniony kieliszek.

- Powinieneś dostać nagrodę za aktorstwo - wyszeptałam do męża, który uśmiechnął się do mnie zawstydzony.

Butelka ponownie zaczęła się kręcić, a kiedy się zatrzymała wskazała na mnie.

- No! Przyjaciółeczko... Za to, że tak mi dogryzałaś i nie wierzyłaś w moje możliwości wokalne nie masz wyboru i musisz... - Przełknęłam głośno ślinę. - Zrobić loda.

- Co?! - Myślałam, że się przesłyszałam. - Komu?

- Michael na pewno nie pogardzi...

- Ty chyba żartujesz!

- Nie, mówię całkowicie serio. Widziałam, że macie truskawkowe w zamrażarce, Dżajkel pomoże ci się tam dokolebać, świntuszku. - Wyszczerzyła się w głupawym uśmiechu, a ja westchnęłam cicho i spojrzałam błagalnym wzrokiem na męża, który już po chwili sadzał mnie na wózek.

Mijały minuty, które zmieniały się w godziny. Zadanie za zadaniem, pytanie za pytaniem, kieliszek za kieliszkiem, aż po kolejnej butelce whiskey...

- O! W końcu buteleczka wróciła do mnie! - wykrzyknął Slash, klepiąc Michaela w plecy tak, że ten zachwiał się lekko i gdyby nie fakt, że siedział, możliwe, że by się przewrócił. - Zobaczymy, na kogo wypadnie, na tego benc! Kręć się szybciej karuzelo, którą życiem zwą!

W końcu butelka zatrzymała się, a nakrętka wskazała...

- Królewno moja złota, promieniąca i błyszcząca niczym jaja psa! - Równie wstawioną Dianę. - Pytanko czy wyzwanko?

Dziewczyna zaczęła śmiać się dziko, do tego stopnia, że mnie samą zaczęła przerażać.

- Zgaduj!

- Nie ma zgadywanek! Daję ci wyzwanie i nie ma odwrotu! Uwaga, cóż to za zaszczyt za chwilę cię kopnie! Musisz... - Udał, że uderza pałeczkami w perkusję. - Pocałować kudłacza siedzącego po twojej lewej!

Zamarłam na moment, próbując przez ułamek sekundy zlokalizować wskazany przez gitarzystę kierunek, odetchnęłam z ulgą, gdy okazało się, że mężczyźnie nie chodzi o mojego kudłacza, lecz ponownie zabrakło mi tchu, gdy zorientowałam się, że Slash mówił o sobie. Zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować, Diana zabrała się za wykonywanie zadania. Buzujące w krwi promile, jak i prawdopodobnie chemia, która od dłuższego czasu istniała między nimi, sprawiła, że nie był to niewinny całus. Dziewczyna przykleiła się do ust gitarzysty, niczym glonojad szyby i z każdą sekundą pogłębiała namiętny pocałunek. Zrobiła coś, na co prawdopodobnie miała ochotę od dawna, a alkohol dodał jej tylko odwagi. Skrzywiłam się lekko na widok, który miałam przed oczami. Saul wplótł palce we włosy brunetki i w tym momencie poczułam na sobie czyjś dotyk. Drgnęłam lekko, po czym spojrzałam zamglonym wzrokiem na męża.

- Proponuję się stąd ulotnić, nie przeszkadzajmy im - zasugerował, a ja nie zamierzałam protestować.

Nie wiem, czy powinnam się cieszyć z zaistniałej sytuacji. Z jednej strony, moja przyjaciółka w końcu natrafiła na faceta, z którym rozumie się bez słów. Z drugiej, znałam Slasha i bałam się, że szybko znudzi się Dianą... O ile w ogóle będą coś pamiętać z tego wieczoru.


Od autorki

I jak Wam się podobało, Kochani? Rozdział ma około sześciu tysięcy słów, to prawie nowy rekord. 😂Wiecie, że lubię ostrą jazdę bez trzymanki, a myślę, że ten rozdział taki jest. 😉Co myślicie? Zaznaczam, że nie był sprawdzony w całości, więc jak znajdziecie jakieś błędy to piszcie 😏 Podzielcie się swoją opinią w komentarzu i do następnego 😘

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top