Rozdział 7 - Drugi wiraż

Po rozmowie z Tai poczułam się przeraźliwie wyczerpana. Nie sądziłam, że może to być dla mnie takie emocjonujące. Przecież wiedziałam, że tak się w końcu stanie. 
Najlepszym lekiem na zmęczenie wydała mi się kąpiel. Szybko zrzuciłam z siebie ciuchy Zacka, obiecując sobie, że oddam mu je jak najszybciej. Mimo, że był bardzo uprzejmy, oddając mi je, wiedziałam, że był z nimi związany.

Problem nastał dopiero, kiedy zorientowałam się, że nie mam pojęcia w co się ubrać. Nie wiedziałam, gdzie Tai będzie chciał mnie zabrać. Postawiłam na grube rajstopy i prostą, czarną sukienkę z długim rękawem. Do tego jasnoniebieskie espadryle i jeansowa kurtka. Powinno być w porządku, powiedziałam do siebie. 
Zeszłam na dół i uzmysłowiłam sobie, że nie mam pojęcia o której powinnam być gotowa. Nie umówiliśmy się na żadną konkretną godzinę. Wybiła siedemnasta trzydzieści. Postanowiłam poczekać na Tai w salonie. Włączyłam telewizor i zmieniając kanały natknęłam się na starą powtórkę meczu żużlowego szwedzkiej Elitserien. Elit Vetlanda, z Tai w składzie wygrywała po pierwszym biegu 5-1. Ostatnie, co pamiętam, to zjazd Tai do parkingu maszyn. Później, zawinięta w koc, z głową opartą o sofę, zasnęłam. 

Obudziło mnie delikatne szarpnięcie. Przez jedną, krótką sekundę myślałam, że spadam w przepaść, śniąc. Później mój mózg zaalarmował: ktoś cię porywa! Pobije, będzie torturował, a następnie zabije!
Pewnie zaczęłabym się szamotać, gdyby nie zapach, który dobrze znałam: dobre perfumy pomieszane z wonią spalanego paliwa motocykla żużlowego. Tai niósł mnie, najpewniej chcąc podnieść z podłogi, gdzie się usadowiłam. Nie do końca rozumiejąc, co się wokół mnie dzieje, objęłam chłopaka dłonią za szyję, delikatnie ją gładząc. Była ciepła i przyjemna w dotyku. Woffinden wziął głęboki oddech i wydał z siebie cichy pomruk. To było jak najpiękniejsza muzyka dla moich uszu. Bardzo chciałam usłyszeć to jeszcze raz. Opuszkiem palca przecięłam linię jego żuchwy. 
- Proszę, nie rób tego - szepnął, nachylając się do mojego ucha.
Powiedzieć, że dreszcz, który miałam, to najprzyjemniejszy w życiu, było grubym niedomówieniem.
- Dlaczego? - zachrypiałam.
Bardzo chciałam wiedzieć. Bardzo, bardzo.
- Bo nie zniosę Twojego dotyku, wiedząc, jak bardzo mnie nienawidzisz...
Serce zabiło mocniej. Czy naprawdę mogłabym go nienawidzić? Już kiedyś mnie o to pytał, ale naprawdę nie mogłam sobie tego wyobrazić. Tai był człowiekiem, którego znałam większość życia... On też znał mnie jak nikt dotąd. Oczywiście miałam przyjaciół takich jak Jesse czy Tina, dziewczyna ze studiów, ale żadne z nich nie mogło równać się z młodym, wytatuowanym, gniewnym i buntowniczym chłopakiem, który trzymał mnie mocno w ramionach i patrzył prosto w uchylone lekko oczy. 
- Dobrze wiesz, że tak nie jest - wydusiłam zza zaciśniętych zębów.
Kosztowało mnie to masę energii i opanowania. 
- Po prostu nie potrafię znieść tego, że spędzasz czas z tym dupkiem, Jessem, a nie ze mną. Że chcesz spotykać się z nim i jeść obiad w naszym ulubionym miejscu. Że to ja nie mogłem być na jego miejscu, kiedy potrzebowałaś rozmowy i wsparcia. Dorosłem, Ruthie.
Tak, ja też dorosłam, Tai.

Tyle zamieszania było wokół mojego zaśnięcia, że nie zdążyłam pomyśleć o naszej rozmowie, a już gnaliśmy w towarzystwie zachodzącego słońca w stronę Raventhorpe. Kiedy wjechaliśmy na drogę A18 nadal nie wiedziałam, dokąd się udajemy. Myślałam, że Tai zabierze mnie do jakiejś knajpki, ale chyba się na to nie zanosiło.
- Chyba mnie nie uprowadzasz, prawda? - upewniłam się.
- Uwierz mi, chciałbym... Ale nie tym razem.
Tai był wyraźnie z siebie zadowolony. Nic mi nie mówiąc powodował, że niepewność mnie przygniatała. Mój brzuch był mocno ściśnięty i bałam się, że zaraz zwymiotuję na piękną, skórzaną, lśniącą tapicerkę w jego aucie.
Już-już miałam go poprosić, żeby się zatrzymał, kiedy zauważyłam, że zaczyna zwalniać. Wytrzymasz jeszcze trochę, żołądku? Zapytałam w duchu, modląc się, żeby dał radę.

Kiedy auto zupełnie się zatrzymało wypadłam z niego najszybciej, jak tylko mogłam i łapczywie nabrałam powietrza do ust. Nie sądziłam, że moje własne nerwy mogą tak sobie ze mną pogrywać. Widać ich nie doceniałam. 
Odwróciłam się i napotkałam zdziwione oraz nieco zatroskane spojrzenie Tai. Skinęłam głową w odpowiedzi i dopiero teraz się rozejrzałam. W ręku chłopaka znajdował się kosz piknikowy i kolorowy koc w szkocką kratę... A dookoła nas Ashby Vile i powracająca do życia po zimie naturą.

Jezioro Ashby Vile miało to do siebie, że mimo, iż nie było ani największe, ani najczystsze, miało niesamowity urok. Zachowało też masę wspomnień. Kiedyś spędzaliśmy tu czas w weekendy, kiedy zabieraliśmy namiot, trochę jedzenia i niezliczoną ilość dobrego humoru. Nie można było się tu nudzić. Czasami przyjeżdżali z nami znajomi z okolicy i razem graliśmy w podchody czy skakaliśmy do wody z prowizorycznych huśtawek, za które uważaliśmy grubą gałąź zamocowaną na sznurze przyczepionym do drzewa. Była masa rzeczy, którą mogliśmy razem robić, a nigdy nie brakowało nam pomysłu na nowe, czasami głupie i lekkomyślne zabawy. Teraz, stając u brzegu wąskiego molo, bardzo mi tego brakowało. Poczułam się, jakby od tych chwil minęło pięćdziesiąt lat, a ja sama mocno bym się zmieniła.
W rzeczywistości jednak było zupełnie inaczej. 
Wzięłam głęboki oddech, jakbym chciała przywołać wszystkie wspomnienia spowrotem. 
- Nic się nie zmieniło, odkąd Rob wpadł tutaj ostatnim razem i utopił swój nowy telefon. Pamiętasz, jak zareagowała jego matka? Wszyscy mieliśmy zakaz wchodzenia na jej podwórko. Do dziś, kiedy mnie widzi, obdarza mnie spojrzeniem, w którym widzę oburzenie, że ściągałem jej synka na złą drogę. 
Tai mówił o tym wszystkim, jakby był z tego powodu smutny. Po części tak pewnie było.
- Brakuje Ci ich, prawda? To znaczy Roba, Toma, George'a i reszty? - zapytałam, siląc się na luźny ton. 
Zdawałam sobie sprawę z tego, że to dla niego trudny temat.
- Nie tęsknię za osobami, które tak bardzo się zmieniły. Przestałem ich poznawać. Nie są już tymi samymi chłopakami, których znałem.
Zaduma w jego głosie była mocno wyczuwalna.
- George został ojcem jakieś pół roku temu - rzuciłam jakby od niechcenia. 
Uznałam, że ta informacja go zainteresuje.
- Zawsze wydawało mi się, że to on pierwszy założy rodzinę. 
- Jego dziewczyna mówiła mi, że jest bardzo opiekuńczy. Mają córkę, Mayę.
Na twarzy Woffindena pojawił się lekki uśmiech. 
- Pogratuluję im, kiedy ich spotkam następnym razem. 
Nie wydawało mi się jednak, że byłby do tego zdolny po tym, co zrobili. Jego przyjaciele odrzucili go po tym, kiedy zaczął odnosić sukcesy. Tom i Rob również kiedyś startowali, ale nie mieli tyle talentu i samozaparcia, więc niespecjalnie im szło. Byli urażeni, że Tai jest świetny, a im się nie powiodło. Chociaż dobrze zdawali sobie sprawę z tego, że ciężko pracował na każdą wygraną i nie dostał nic za darmo, zaczęli go o to obwiniać, co w konsekwencji skończyło się na tym, że zerwali z nim całkowicie kontakt. I pomyśleć, że byli kumplami od kołyski.
- Ludzie się zmieniają, ale nie Ty, Ruthie. Ty zawsze byłaś i jesteś najszczerszą osobą, jaką poznałem. Zostań taką na wieki. 

Przytulił mnie lekko, obejmując ramieniem i zaśmiał delikatnie. 

_______
UPDATE!
Dobry wieczór! Witajcie!
Minęło trochę czasu, co?
Niestety, straciłam dostęp do konta na całe wieki. Szczęśliwie udało mi się je odzyskać.
To co, kontynuujemy przygodę? Dajcie znać w komentarzach. :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top