Rozdział 6 - Ambicja

Przestało padać po kilkudziesięciu minutach. To wcale nie oznaczało, że atmosfera w pubie uległa zmianie. Zach niewiele się odzywał, co bardzo mi ciążyło, a Jesse, kiedy już to robił, był opryskliwy i nieuprzejmy.

Z braku innych zajęć znalazłam regał z płytami i zaczęłam je przeglądać. Było tam kilka ciekawych krążków, więc uruchomiłam odtwarzacz. Na pierwszy ogień poszło Arctic Monkeys z "AM". Znałam ten zespół i wiedziałam, czego mogę się po nich spodziewać. Klimat "Do I Wanna Know?" idealnie pasował do obecnej sytuacji. Całkiem lubiłam tą piosenkę. Usiadłam na podłodze, zaraz obok odtwarzacza i zaczęłam cicho nucić kolejne linijki tekstu, zamykając oczy. Muzyka pochłonęła mnie tak mocno, że nie zauważyłam, kiedy Zach wstał, chwycił czarno-białą gitarę i dosiadł się obok mnie.
Otworzyłam oczy, kiedy usłyszałam, jak zaczyna cicho grać początek refrenu. Nie patrzył na mnie. Wzrok zatrzymał na gryfie. Widać było, że tak samo jak ja szuka dla siebie jakiegoś zajęcia. To ewidentnie nie miała być żadna romantyczna scena jak z tanich komedii romantycznych. Co prawda Zach potrafił grać i to całkiem nieźle, ale ja wyłam niczym wściekły kojot. Bo to, co robiłam, nie było ani trochę śpiewem. Widocznie mu to nie przeszkadzało, bo nie odszedł, kiedy piosenka się skończyła. Przeciwnie, zmienił tylko utwór z "R U Mine?" na "One For The Road" i dalej grał. A ja dalej śpiewałam, teraz jednak na tyle cicho, że ja sama niemal nie słyszałam swojego głosu. Byłam trochę zawstydzona, ale obecność Zacha, mimo tego, że poznaliśmy się raptem dwie godziny wcześniej, wcale mi nie przeszkadzała.

Piosenka się skończyła. Poczułam się lepiej.
- A znasz to? - zapytał chłopak chwytając inną kostkę i zaczynając grać delikatne dźwięki.
Nie od razu rozpoznałam dźwięki "Lost It To Trying", bo nie przywykłam, że słyszę je wyłącznie na gitarze. 
- To Son Lux - powiedział, poruszając lekko głową do rytmu i szarpiąc struny. 
Widać znajdował się w swoim ulubionym świecie, bo zaczął cicho śpiewać
- What will we do now? We lost it to trying We lost it to trying
To było dla mnie kolejne zaskoczenie: nie dość, że gra, to jeszcze całkiem dobrze śpiewa. Chciałam się przyłączyć, bo kojarzyłam tekst z soundtracku do filmu, ale wtedy przerwało nam głośne chrapanie.
Spojrzałam na Zacha, który roześmiał się pod nosem. 
- Księżniczka Jesse chyba za dużo wypiła - skomentował, odkładając gitarę na stojak. 
Wstał, otrzepał spodnie i podał mi rękę, żebym zrobiła to samo.
- W takim razie dobrze, że już nie pada - rzuciłam bardziej w przestrzeń niż do chłopaka.
- Mieszkasz gdzieś w okolicy Jessego? - zagadnął, nalewając sobie Sprite'a do szklanki.
- Tak, jest moim sąsiadem.
Zachary pokiwał głową w zrozumieniu i chwycił zza baru czarną, skórzaną kurtkę oraz kluczyki.
- Chodź, podrzucę cię.

Nie miałam zamiaru mówić "Och, nie trzeba" albo "Dam sobie radę", bo perspektywa przejścia niemalże całego miasta nie była mi na rękę. Tym bardziej, że nadal było zimno. Skorzystałam więc z okazji, że Zach nie ma mnie jeszcze dość i wyszłam za nim na zewnątrz. Miałam tylko nadzieję, że ma auto. Ledwo co się wysuszyłam, a nie mogłam pozwolić sobie teraz na chorowanie.
- Stella stoi za budynkiem - powiedział, prowadząc mnie na tyły.
Torba z rzeczami, którą trzymałam w prawej dłoni omal mi nie wypadła, kiedy zobaczyłam klasyczne Camaro Z28. Czarny lakier i dwa białe pasy lśniły, jakby właśnie wyjechał z fabryki, a pochodził najprawdopodobniej z lat siedemdziesiątych.
- Nie wierzę! - wrzasnęłam bardziej paranoicznie, niżbym chciała. - To twoje auto?
W oczach Zacha pojawił się błysk radości i dumy. Uśmiechnął się szeroko i otworzył mi drzwi.
Bałam się, że pobrudzę tapicerkę, czy chociażby dywaniki. 

Jazda tak świetnie utrzymanym klasykiem, choćby w roli pasażera, przynosiła mi wiele radości. Więcej, niżbym mogła sobie wyobrazić. 
- Niesamowite, że wreszcie mam okazję się nim przejechać - powiedziałam bardziej do siebie, niż do Zacha, ale ten podchwycił temat.
- Stella jest dla mnie najważniejsza. 
Wcale się mu nie dziwiłam. Gdybym ja miała takie auto, chyba bym w nim zamieszkała, nie chcąc się rozstawać ani na minutę dłużej, niż to konieczne. 
"To małe, złośliwe zwierzę które zjada Mustangi"- zaśmiałam się.
Zach wydał się trochę zmieszany moim cytatem jakiegoś łepka z Chevroleta. 
- Gadasz trochę jak facet napalony na laskę, czy coś.
- Studiuję mechanikę i budowę maszyn, więc, cóż... trochę w tym prawdy- wzruszyłam ramionami.
Chłopak wyszczerzył do mnie swoje idealnie białe zęby i udał, że mdleje.
- Właśnie zostałaś powiadomiona, że kiedyś zostaniesz moją żoną! - zaszczebiotał. - Gdzieś Ty się uchowała, dziewczyno?
Cóż, w tym czasie sama się nad tym zastanawiałam.

Kiedy znów znalazłam się w domu, pierwsze, co zrobiłam, to wrzucenie swoich ciuchów do pralki. Nadal miałam na sobie jednak te pożyczone od Zacha, ale nie czułam potrzeby ich zdejmować. Przypomniałam sobie, że w kurtce został mój telefon. Odetchnęłam z ulgą, kiedy znalazłam go w bocznej kieszeni torby. Widocznie ktoś pomyślał, żeby mi go tam wsunąć. 
Dźwięk był wyciszony, ze względu na to, że uczyłam się wcześniej. Nie mogłam więc usłyszeć dzwonka, kiedy nieznajomy mi numer próbował się połączyć ładne kilkanaście minut wcześniej. Obawiając się, że to ktoś z uczelni, szybko wybrałam numer.
Kiedy pięć sygnałów później nadal nikt nie odbierał, już miałam zrezygnować...
- Ruth? - usłyszałam w słuchawce zasapany głos.
Pewnie, gdybym nie słuchała go połowę życia, mogłabym pomyśleć, że to jakiś napaleniec...
- Skąd masz mój numer, Tai? - zapytałam delikatniej, niż na to zasługiwał.
Cichy klakson w tle dał mi do zrozumienia, że najpewniej biega gdzieś niedaleko drogi.
- Nie rozłączaj się, proszę - powiedział smutno, na co momentalnie zareagował mój żołądek.
Ścisnął się w supeł i lekko zabolał. Nie wiem, czy to dlatego, że byłam piekielnie głodna, czy dzięki wyrzutom sumienia.
- Dlaczego dzwonisz? 
Myślę, że jasno dałam mu do zrozumienia, że średnio podoba mi się rozmawianie z nim.
- Chciałbym przeprosić. 
Tak, niezła rewelacja, Tai. Dobre sobie.
- Przepraszam, Ruth. Nie chciałem być nieuprzejmy dziś rano - tłumaczył się. - Po prostu, kiedy zobaczyłem cię z nim... z Jessem. Myślałem, że oszaleje - jego głos to potwierdzał. Na samo wspomnienie tego momentu podniósł głos. - Nie uważam, że to ktoś, z kim powinnaś spędzać czas.
- Na szczęście nie masz nic do tego, z kim się widuję - warknęłam. 
Momentalnie żołądek znów mnie zabolał. Cholera,spokojniej! Przecież się stara!
- Miałem na myśli, że chciałbym, abyś spędzała go ze mną. 
Chyba zatrzymał oddech, bo nie usłyszałam kolejnych głębokich oddechów. 
- Nie wiem... Może moglibyśmy coś razem zjeść... póżniej - mówiłam, walcząc sama z sobą. 
Z jednej strony, bardzo tego nie chciałam... Ale z drugiej chciałam... I to jak cholera!
Trudno jest być mną.
- Mówisz poważnie? - usłyszałam. 
Tak, tak, Tai. Sama sobie nie dowierzam, że to powiedziałam. Nie przypominaj mi...
- Chyba tak.
- Będę! - rzucił tylko i się rozłączył.
Piekielny człowiek! Nie można rozłączać się w połowie rozmowy... 
Nie, wcale nie chciałam słuchać jeszcze jego głosu. Wcale a wcale. 

Siadając do stołu nie wiedziałam, czy kanapka, którą właśnie sobie zrobiłam, w ogóle nada się do zjedzenia. Nie miałam zbyt dużego wyboru, bo żołądek burczał tak głośno, że ściany się trzęsły i sufit prawie zawalił mi się na głowę. Cóż, ciemny, ziarnisty chleb z masłem i chipsami to najszybsze danie, jakie wpadło mi do głowy. Trudno.
Pierwszy, przerażająco wielki kęs... Okazało się nawet zjadliwe, więc kiedy przełknęłam, władowałam sobie pół kawałka chleba na raz. Jestem MasterChefem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top