Rozdział 4 - Trening
Tego dnia, zaraz po wyjściu Tai, przyrzekłam sobie, że mimo wszystko zachowam dystans. Wierzyłam mu całkowicie, jeśli chodzi o przyjaźń, o którą mnie prosił. Nie mógłby zrobić mi krzywdy. Dlatego obiecałam mu, że spróbuję poukładać sobie wszystko na spokojnie i porozmawiać z nim, jak tylko będę gotowa spojrzeć mu znów w oczy.
Nie mogłam jednak oprzeć się przeczuciu, że to wszystko jest zbyt barwne. Nie jesteśmy już tymi samymi ludźmi. Przyjaźniąc się ponownie z Tai, wpuszczam go do swojego serca i przyjmuję tym razem z małym pakietem, w którego skład wchodzi już nie sam on, ale i jego praca. Oczywiście zawsze się o niego martwiłam, ale teraz niebezpieczeństwo, które mu grozi stało się jego pracą. Każdego dnia może stać mu się coś bardzo, bardzo złego. Startując w tylu ligach, przemieszczając się niemalże codziennie o setki kilometrów jest narażony na nie bardziej, niż ja. W najlepszych ligach krajowych nie ma już litości.
Wzięłam głęboki oddech, próbując przypomnieć sobie kolejny wzór, którego uczyłam się przed przyjściem gościa. Wszystko jakby wyparowało, ale nie mogłam sobie na to pozwolić. Do egzaminu zostało już tylko pięć dni.
- Ruthie? - zagadnęła mama, uśmiechając się blado. - Jadę do firmy. Tato potrzebuje mnie w biurze, rozchorowała się główna księgowa.
Machnęłam dłonią, próbując nie rozproszyć się już całkowicie.
- Jedź, jedź. Mną się nie przejmuj.
Nawet nie usłyszałam, kiedy uruchomiła silnik. Wszystko, o czym mogłam teraz myśleć, to przekładnie.
Kolejne trzy dni minęły zupełnie podobnie. Wychodziłam na zewnątrz, owijałam się kocem i starałam się przypomnieć sobie jak najwięcej. Byłam tak pochłonięta robotyką, że odepchnęłam na bok wszystko, co się z nią nie wiązało.
- Tyłek Ci nie przymarza? - zawołał Jesse zza drewnianego płotu.
Jesse był bardzo szczupłym chłopakiem o czarnych włosach i bladej cerze. Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że jest żywcem wyjęty ze starego serialu Addams Family, ale kiedy miało się okazję przyjrzeć mu trochę dłużej, okazywał się być całkiem przystojny. Zawsze nosił tylko czarne lub białe ciuchy, co miałam okazję zaobserwować pięć lat temu, kiedy przeprowadził się z ojcem do domu obok.
Do jego bezpośredniości trzeba było przywyknąć. Nie miał w zwyczaju kłamać i zazwyczaj tracił na tym przy pierwszym spotkaniu. Nie mówił tego, co chciałoby się usłyszeć. Było to coś, czego bardzo chciałabym się od niego nauczyć.
- Nie wiem, nawet nie próbowałam ruszyć się stąd od jakiś dwóch godzin - odpowiedziałam z uśmiechem.
Chłopak go nie odwzajemnił. Jak zwykle z resztą. Był po prostu Jesse i jego obojętna mina, co wcale mi nie przeszkadzało.
Jego czarna ramoneska zniknęła na chwile z pola widzenia, po czym dziesięć sekund później pojawił się już po naszej stronie płotu. Przeskakiwanie przez niego miał opanowane do perfekcji. Z resztą, nawet jeśli rozdarłby sobie spodnie, to by im nie zaszkodziło. Były już wystarczająco podarte w kolanach i ponad nimi. Nikt raczej nie zwróciłby uwagi na kolejne dziury.
- Cześć, sąsiadko - powiedział wpatrując się w moje rękawiczki z reniferkami. - Jak zwykle stylowo.
Przewróciłam oczami. Nie miałam nawet o co się na niego gniewać. Sama wiedziałam, że są dziecinne, ale to jedyne, jakie znalazłam w swoim nie sprzątanym od tygodnia pokoju.
- Cześć sąsiedzie. Jak zwykle pełen chęci do życia i humoru.
On też nie mógł się gniewać. Wiedział, że nie miałam zamiaru go obrazić.
- Wyostrzył ci się język - rzucił, unosząc jeden kącik ust ku górze. Wyglądał bardziej jak dziecko, któremu coś się nie podoba, niż dwudziestotrzylatek. - Ugryzłbym go.
Roześmiałam się szczerze.
- Nie uważasz, że spędzasz za dużo czasu z Bellamym?
Bellamy był jego psem. Nie miałam pojęcia jakiej był rasy, ale strasznie się ślinił i szczekał głośno, kiedy mnie widział. Miałam niemalże pewność, że chęć do gryzienia wszystkiego brała się właśnie z ich przyjaźni.
- Mam do wyboru albo jego, albo ojca, który przyprowadził właśnie nową lalkę - parsknął, pokazując środkowy palec w stronę domu, na którego nawet nie spojrzał. - Ma na imię Gail i ma wielkie...
- Oszczędź mi, proszę - wtrąciłam, zasłaniając uszy.
To by mi nie pomogło, bo Jesse należał do osób o hipnotyzującym głosie, ale na szczęście ten jeden raz posłuchał mnie i darował sobie opisywanie kolejnej zdobyczy ojca.
- Masz ochotę na coś do picia? - zaproponowałam.
Widziałam, że nie ma zamiaru wracać do siebie, a ja powinnam zrobić sobie przerwę już pół godziny temu.
- Jeśli masz piwo... - zagadnął, opierając się plecami o ścianę.
- Niestety.
Nawet gdybym miała, nie poczęstowałabym go. Nie miałam zamiaru przyczyniać się do jego choroby alkoholowej.
- W takim razie zabieram cię do pubu - rzucił takim tonem, jakbyśmy byli na to wyjście umówieni od lat.
- Jesse... - chciałam zaprzeczyć, ale nie pozwolił mi dojść do słowa.
- Idź ubierz coś, w czym nie będę się ciebie wstydził.
I poszłam.
To nie tak, że nie miałam się w co ubrać. Po prostu zazwyczaj niewiele czasu zajmowało mi dobieranie ciuchów. Tym razem było inaczej. Sądząc po upodobaniach Jessego miał zamiar zabrać mnie do jakiegoś pubu w swoim rockowym stylu. Nie mogłam pokazać się tam w moim ulubionym, bordowym swetrze.
Otworzyłam szafę, do której poupychałam ciuchy przywiezione ze sobą z Sheffield. Nic nie nadawało się na tą okazję.
- Masz problem? - zapytał Jesse, pojawiając się w drzwiach do mojego pokoju w całkowitej ciszy.
Miał tą piekielnie wkurzającą zdolność poruszania się niesamowicie cicho.
- Tak jakby... - westchnęłam, rzucając bezradne spojrzenie w stronę sterty ciuchów.
- Nie sądziłem, że należysz do tej elitarnej grupy rozchichotanych nastolatek "nie-mam-się-w-co-ubrać" - powiedział, podchodząc bliżej i lustrując mnie wzrokiem.
- Bo nie należę.
- I nie wyglądasz jakbyś należała - dodał lekko kpiącym tonem. - Na przykład te spodnie... Gdybyś pożyczyła mi na chwile nożyczki, mogłyby się nadać.
Dziesięć minut później, stojąc przed lustrem, nie wierzyłam, że odbicie w nim należy do mnie.
Dopasowane, czarne jeansy, których nie miałam na sobie od roku, były niechlujnie porozcinane w ten sam sposób, co Jessego. Biała koszulka z logo Muse dotąd uchodziła mi częściej za pidżamę, niż część outfitu. Wsunęłam ją w spodnie, po czym wypuściłam tak, by wypadała luźno z każdej strony. Na nogi wsunęłam czarne vansy, a zamiast kurtki wzięłam ze sobą czarną, rozpinaną bluzę Tai. Zawahałam się tylko na sekundę, ale odpuściłam szybko. W końcu sam ją tutaj zostawił.
Schodząc na dół, gdzie czekał Jesse, rozpuściłam jeszcze włosy i zaczesałam dłonią do tyłu. Na wszelki wypadek wzięłam jeszcze telefon i gotowa weszłam do salonu.
Jesse rozmawiał właśnie przez telefon, ale kiedy pomachałam do niego, szybko się rozłączył.
- Wow - rzucił tylko. - No i teraz możesz już mówić, że mnie znasz.
Machnęłam dłonią, dając mu do zrozumienia, że przesadza.
- Tylko ta bluza... No wiesz... Troche nie pasuje - powiedział, kiedy zamykałam drzwi frontowe na klucz. - No i pachnie jak... jak stacja benzynowa - mówiąc to, zrobił minę, jakby go coś bolało.
- Daj już spokój. Idziemy?
- Jedziemy - powiedział i wskazał palcem motocykl stojący przed jego domem.
Nogi mi się ugięły.
- Nie mówisz chyba poważnie...
Zatrzymałam się w połowie chodnika, zamykając oczy.
- Boisz się? Studiujesz budowę maszyn i boisz się wsiąść na motor?
- Właśnie dlatego aż za dobrze wiem, co może się w nim zepsuć podczas jazdy - westchnęłam zrezygnowana.
Nie odpowiedział. Dopiero kilka sekund później, kiedy otworzyłam oczy, zauważyłam, że się uśmiecha. Nie, stop. On się po prostu śmiał. Śmiał się w głos! Jesse! Prawie nie wierzyłam, że to dzieje się naprawdę. Chłopak tak rzadko się śmiał, że było to dla mnie coś dziwnego, a jednocześnie naturalnego. Tak, jakbym zawsze wiedziała, że potrafię go rozbawić.
Odburknęłabym coś niemiłego, ale jego śmiech był taki przyjemny dla ucha, że nie potrafiłam mu przerwać. Po prostu stałam tam i patrzyłam na jego zaciśnięte oczy i usta rozciągnięte w uśmiechu.
- Dawno nic mnie tak nie rozbawiło, przysięgam - wychrypiał, po czym się odwrócił i stając przy motocyklu rzucił w moją stronę jeden z kasków. - Komu w drogę, temu rachunek za paliwo.
Droga, choć krótka, o mało nie doprowadziła mnie do zawału serca. Na początku chciałam udać twardą i chwycić się poręczy za mną, ale już po uruchomieniu silnika spanikowałam i chwyciłam Jessego w pasie. Czułam doskonale jak jego przepona rusza się spazmatycznie i wiedziałam, że nadal się ze mnie śmieje, ale nic nie mogłam na to poradzić. Trzęsłam się z zimna, smagana wiatrem i zastanawiałam się jak Jesse może tego nie robić. Widocznie był już przyzwyczajony.
Chłopak prowadził o wiele za szybko. Czarny motocykl był pewnie dla przechodzących chodnikiem zwykłą plamą. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że czarnowłosy trochę się popisuje. Chciałam mu przypomnieć do czego prowadzi brawura, ale wtedy właśnie zaczął hamować i skręcił w prawo, zatrzymując motocykl przed samym wejściem do Wendy's Pancakes.
Cokolwiek mogłam powiedzieć o Jessem nie miało związku z Wendy's Pancakes. Był ostatnią osobą, której bym się tam spodziewała.
Było tak pewnie dlatego, że kiedy przekraczało się drzwi restauracji, miało się wrażenie, że czas tam zatrzymał się w miejscu. Całość wyglądała rodem jak z lat pięćdziesiątych. Wystrój wyjęty jak z amerykańskiego filmu. Przyznaję, wyglądało to trochę kiczowato, ale miało swój klimat. Nawet jeśli nie była to zupełnie moja bajka, lubiłam tam przychodzić ze względu na atmosferę. Można było poczuć się jak u siebie.
- Nie wierzę... - szepnęłam, ukradkiem szczypiąc się w przedramię. Zabolało.
Zajęliśmy stolik na samym końcu, a kilkanaście sekund później obok nas pojawiła się kelnerka w biało=czerwonej sukience w wielkie groszki. W pasie miała przewiązany haftowany fartuszek. Uśmiechnęła się szeroko, wyciągając zza ucha żółty ołówek.
- Cześć! - rzuciła wesoło. - Co dla Was?
Nadal byłam w lekkim szoku, więc Jesse odwrócił się w jej stronę, opierając kostkę prawej nogi na lewym kolanie.
- Naleśniki z syropem klonowym i orzechowym. Dla mnie woda, dla niej sok pomarańczowy. I dwa razy latte - rzekł zmęczonym głosem.
Dziewczyna, na oko dwudziestopięcioletnia, wpatrywała się w niego wielkimi oczami. Być może zrobiły na niej wrażenie jego tatuaże, a może po prostu widziała w nim przyszłego męża.
- Och, no tak - bąknęła, zapisując coś szybko w notesie i odchodząc pośpiesznie.
Spojrzałam na Jessego nieco zagubiona.
- Nie do końca wierzę, że właśnie jesteśmy w tym miejscu - zaśmiałam się.
Przechylił głowę w prawo, mrużąc oczy.
- Co cię tak bardzo dziwi? - zapytał. - W końcu to ty mnie tu przyprowadziłaś dokładnie osiem dni po moim przyjeździe. Sam nigdy bym tu nie przyszedł. Nie do końca wiedziałem, na co się piszę.To twoja wina, że polubiłem te naleśniki.
Wyłupiłam oczy i zachłysnęłam się powietrzem. Po części dlatego, że zaskoczył mnie tym, że zapamiętał tą sytuację z przed ponad pięciu lat i mnie tu zabrał, a po części dlatego, że właśnie zauważyłam Tai wchodzącego przez oszklone drzwi. Co gorsza, on też mnie zauważył. No, nie tylko mnie.
Byłam w kłopotach. Tai i Jesse w jednym pomieszczeniu. Będzie się działo, pomyślałam.
__________________________
Cześć!
Co u Was? :)
Poznajcie proszę nowego bohatera, Jessego! W planach miałam wprowadzić go już w poprzednim rozdziale, ale niestety nie załapał się, biedaczek. Co sądzicie o chłopaku? Jaką rolę odegra o opowiadaniu, jakieś pomysły? :) Kogo widzielibyście w roli Jessego?
I najważniejsze: jak wielkie kłopoty będzie miała Ruth?
Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodobał. Piszcie koniecznie w komentarzach co o nim sądzicie. Dziś trochę mniej Tai, ale przecież akcja dopiero się rozpoczyna.
Pozdrawiam Was serdecznie i zachęcam do dawania gwiazdek. Jednocześnie dziękuję za wszystkie wspaniałe słowa, które do mnie kierujecie w komentarzach i wiadomościach prywatnych. Jesteście wspaniałymi perełkami <3
xoxo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top