Rozdział 3 - Pierwszy wiraż
Stałam z czołem opartym o drzwi, do czasu, aż nie usłyszałam odjeżdżającego samochodu. Dopiero wtedy zdołałam zmusić moje nogi, żeby poprowadziły mnie do jadalni. Mamy w niej nie było. Widocznie ewakuowała się do sypialni, żeby nie być świadkiem tej żałosnej sceny powracania. Wcale jej się nie dziwiłam.
Nalałam sobie szklankę zimnego mleka i siadając na wysepce kuchennej, wypiłam je za jednym zamachem. Byłam rozbita jak nigdy dotąd. Mleko nie było w stanie pomóc jak zazwyczaj. Nigdy nie sądziłam, że moje życie tak się skomplikuje. Przyjaciele powinni dawać wytchnienie, a nie odbierać oddech. Wiem, że Tai tego nie chciał. Widziałam to w jego oczach. Zachowywał się jakby naprawdę mu na mnie zależało... zupełnie jak kiedyś. Wierzyłam, że mogę mu znów zaufać, ale bałam się samej siebie. Nie byliśmy już głupimi nastolatkami. Oboje byliśmy dorośli. To stawiało nas w innej sytuacji.
Wychodząc z kuchni zerknęłam jeszcze raz w stronę jadalni. Przy stole stało odsunięte krzesło, a na nim leżała ciemnoszara bluza. Widocznie Tai zapomniał jej, wychodząc w pośpiechu.
Wzięłam ją i czym prędzej uciekłam do swojego pokoju.
Po wzięciu szybkiej kąpieli, zrzuciłam wszystkie notatki na podłogę i otulając się kilka rozmiarów za dużą bluzą Tai, zasnęłam spokojnie.
Następny dzień powitał mnie zaskakująco piękną pogodą. Tegoroczna jesień nie rozpieszczała, więc czym prędzej zbiegłam na parter, chwytając w pośpiechu teczkę z notatkami, których jeszcze nie przerobiłam. Mama zdążyła juz przygotować gorącą kawę i kilka kanapek. Wiedziałam, że jest świadoma tego, co wczoraj stało się między mną a Tai, ale nie poruszała tematu, za co byłam jej bardzo wdzięczna. Nie mogłam jednak nie zwrócić uwagi na jej pytający wzrok, kiedy spojrzała na bluzę, którą miałam na sobie. Wzruszyłam ramionami, dając jej do zrozumienia, że nie chce o tym rozmawiać.
Mimo tego, że słońce przygrzewało całkiem mocno, owinęłam nogi kocem. Nie miałam zamiaru rozchorować sie na kilka dni przed egzaminem. Siedząc na bujanej huśtawce, stojącej na niewielkim podwórku, z każdej strony odgrodzonym wysokim płotem, czułam się wbrew pozorom bardzo wolna. Przyczyną mojego dobrego humoru najpewniej była właśnie dzisiejsza pogoda.
Nie minęła nawet jedenasta, kiedy ze strony otwartych drzwi balkonowych usłyszałam męski głos. Nie należał jednak do mojego ojca.
- Muszę się z nią spotkać. Nie odbiera telefonów...
Nie, żebym zrobiła to świadomie. Po prostu w ostatnim czasie nie spodziewałam się ważnych telefonów. Nawet nie byłam do końca pewna, gdzie jest teraz mój iPhone.
- Ruth sie uczy, Tai...
- Nie mogę dłużej czekać. To bardzo ważne.
Determinacja w jego głosie była wyraźnie słyszalna. Nie mogłam tego zbagatelizować. Nie ruszałam się jednak, czekając na rozwój wydarzeń.
- Jest na zewnątrz - powiedziała moja matka, zrezygnowana.
Stukot ciężkich butów, uderzających o panele upewnił mnie w tym, że zaraz znów go zobaczę. I w tym, że pewnie mama dostaje właśnie nerwicy, bo buty to bałagan, którego nie znosiła.
Stanął przede mną, rozpromieniony i całkowicie szczęśliwy. Jego oczy błyszczały.
- Tai... Co ty tu robisz?
- Mam szanse, Ruthie! Jest szansa, że zdobędę puchar! - powiedział z wiarą, obejmując moje okryte kocem kolana. - Rozmawiałem z trenerem.
Przeszył mnie nagły dreszcz. Reagowałam na niego zupełnie inaczej, niż bym chciała.
- To wspaniała wiadomość! - nie mogłam powstrzymać się przed wybuchem radości.
Jakkolwiek byłabym na niego zła, nie mogłabym nie cieszyć się z jego szczęścia. Z jednej strony zachowywał się teraz jak dawny Tai, który marzył, żeby być pilotem i nawet do głowy mu nie przyszło, że będzie tak blisko zdobycia tytułu Mistrza Świata w Speedwayu. Z drugiej jednak, właśnie nim miał się stać. Nie musiałam być wróżką, żeby wiedzieć, że to właśnie Tai wygra. Wszystko, czego tylko się dotknął, robił na sto procent. Nie miał najmniejszego zamiaru odpuszczać. I teraz, kiedy dowiedział się, że istnieje cień szansy na wygraną, na pewno już się nie wycofa.
Nawet nie zauważyłam kiedy usiadł obok mnie i chwycił plik kartek z tematami, które zdążyłam już przejrzeć.
- Nadal nie wierzę, że jednak to zrobiłaś - rzucił, nie odrywając wzroku od wzorów fizycznych, które zaznaczyłam na czerwono.
- Co takiego zrobiłam? - zapytałam zdziwiona, wpatrując się w skórę jego prawej ręki, prawie całkowicie pokrytą tatuażami.
- Twoje studia... Z jednej strony nie czuje się jakoś bardzo zdziwiony, że je wybrałaś, ale... na Boga! Jesteś tam chyba jedyną dziewczyną, co nie? - zaśmiał się.
Zawtórowałam mu. Widziałam, że to złe, że powinnam poprosić go, żeby wyszedł, ale rozmowa z nim sprawiała mi przyjemność.
- Była jeszcze Lydia, ale zrezygnowała po pierwszym miesiącu.
Wzruszyłam ramionami, co niebywale go rozbawiło. Śmiał się tak głośno, że nie musiałam się odwracać, by wiedzieć, że mama pojawiła się w drzwiach. Nie odezwała się, więc najpewniej od razu wróciła do gabinetu.
- Mnie dziwi coś zupełnie innego - powiedziałam luźnym tonem, pękając z ciekawości.
- Opowiedz mi o tym - zaproponował.
Chcąc przedłużyć ciszę, pochyliłam się, chwytając koniec koca i narzucając mu go na kolana. Nie okazał zdziwienia, ale wiedziałam, że nie spodziewał się tego gestu. To wcale nie wskazywało na "będę oziębła i ci nie wybaczę" ale co mogłam zrobić, jeśli faktycznie chciałam, żeby został choć chwilę?
Naciągnął mocniej koc, tak, że poczułam jak nasze kolana ocierają się o siebie.
- Dlaczego nagle się tu pojawiłeś? Wiedziałam, że byłeś w mieście już wcześniej, ale chodzi mi o to, dlaczego siedzisz tutaj ze mną? - wzięłam głęboki oddech. - Przecież masz wokół siebie tylu ludzi, którzy chcieliby zostać twoimi przyjaciółmi. Jesteś popularny, masz wszystko. Czego chcesz ode mnie?
Nie odważyłam się spojrzeć mu w oczy, ale wiedziałam, że on patrzy na mnie.
Nie odpowiedział od razu. Skrzyżował dłonie, a po chwili odchylił głowę i spojrzał w czyste niebo nad nami.
- Widzisz. Właśnie dlatego wiem, że im na mnie nie zależy, a tobie tak.
Już chciałam, coś powiedzieć, ale zakrył swoją dłonią moją i ścisnął ją delikatnie.
- Nie zaprzeczaj. Wiem, że ci zależy. Większość z moich znajomych jest ze mną dlatego, że imponuje im to, kim z zawodu jestem. Lubią pochwalić się przed swoimi kumplami "Hej! Tai Woffinden, ten sławny żużlowiec to mój przyjaciel. Czyż ja nie jestem zajebisty, że chce się ze mną kumplować? Podziwiajcie mnie!". Ty natomiast znasz mnie od zawsze. A ja znam ciebie, Ruthie. Wiem, że zawsze, nawet wtedy, kiedy jeszcze nie miałem licencji i byłem okropnym arogantem, chciałaś dla mnie jak najlepiej. Myślisz, że nie pamiętam, jak powtarzałaś mi głosem staruszki przed każdym treningiem, żebym na siebie uważał i żebym tak nie szarżował? Jak przed pierwszym startem w lidze ścisnęłaś mnie mocno, kompletnie czerwona z zawstydzenia i życzyłaś powodzenia.
Chwycił mój podbródek wolną dłonią i zmusił, żebym na niego spojrzała.
- Zawsze byłaś obok mnie i nigdy nie chciałaś niczego w zamian. Będąc na ich miejscu, kiedy ktoś by cię zapytał o to, czy mnie znasz, najpewniej powiedziałabyś "Tai? Ten wydziarany psychol? Nie znam gościa, pozwól mi skończyć McChickena".
Zaśmiałam się po raz kolejny. O ile dobrze pamiętam to właśnie tymi słowami wyraziłam się o nim, kiedy jakaś dziewczyna zapytała mnie o Tai w McDonald's, miesiąc przed jego wyjazdem. Nie sądziłam, że to słyszał, bo właśnie zamawiał dla mnie dodatkowego McFlury. Widocznie miał gumowe uszy.
- Widzisz? - zagadnął, kiedy zauważył, jak bardzo się zaczerwieniłam. - Jesteś tym typem, który jest OD zawsze i powinien być NA zawsze.
Przełknął ślinę.
- Troche się pogubiłem. Nie twierdzę, że mi nie odbiło, ale uwierz, Ruth... to był dla mnie szok. Wszystko potoczyło się tak szybko! Powinienem był docenić, co dla mnie robiłaś, zanim nie otoczyła mnie chmara ludzi żerująca na popularności. Bawiło mnie to, ale tylko na początku. Później, kiedy siedziałem samotnie w hotelach, nie było mi już do śmiechu. Z czasem okazało się, że nie mam nikogo, komu mógłbym się wyżalić. Wszystko dusiło mnie od środka, rozpadałem się... bo nie było cię obok. Bo zawaliłem i pozwoliłem ci zapomnieć o sobie, znienawidzić mnie. Potrzebuję twojej przyjaźni, Ruthie, bo to ona zawsze dodawała mi skrzydeł. Myślę, że gdybym cię nie miał, to nie byłbym teraz tak wysoko, jak jestem.
Myślę, że nawet, gdyby nie powiedział dwóch ostatnich zdań, to bym mu wybaczyła... ale usłyszenie ich po tak długim czasie było jak głęboki oddech po latach duszenia się. Nawet jeśli miał mnie znów zranić, choćby tysiąc razy mocniej, nie chciałam go odrzucić. Nie mogłam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top