Rozdział Pierwszy
Louis patrzył na Ernesta i Doris, którzy siedzieli z nim przy stole w kuchni i próbowali odrabiać zadania domowe. Jego młodsze rodzeństwo tak szybko rosło. Pamiętał chwilę, gdy zobaczył ich po raz pierwszy, byli tacy malutcy, jak dwie kruszynki. Większość czasu zaczął wtedy spędzać w domu rodzinnym, byleby tylko móc obserwować te dwa małe brzdące. Teraz mieli już po siedem lat, i cały czas się kłócili, tak jak dawniej on i Lottie. Zerknął na zegar wiszący na ścianie, niedługo powinna pojawić się mama, a on będzie musiał wracać do domu, ponieważ czeka go umówiona wizyta, w jego prywatnym gabinecie.
- Skończyłam Lou, sprawdź – Doris podsunęła mu pod nos książkę z wykonanym zadaniem.
- Tak szybko? – zdziwił się, widząc zadowoloną twarz siostry, która powoli stawała się szkolną prymuską.
- Mhm, jestem mądra tak jak ty – usiadła mu na kolanach i obserwowała uważnie, gdy czytał to co napisała. – Ernest może ci pomóc, dużo tam literki r, więc ohh... przecież ty nie potrafisz mówić r, a pisać umiesz? – zachichotała złośliwie, patrząc na brata bliźniaka, który cały poczerwieniał ze złości.
- Doris nie bądź nie miła dla brata – upomniał ją Louis, widząc jak Ernie próbuje dać sobie radę z zadaniem, które ewidentnie sprawiało mu dużo trudności.
- Ale to prawda, on nie umie powiedzieć r – zeskoczyła z jego kolan i tupnęła nogą ze złości. – Jestem od niego mądrzejsza, zapytaj w szkole wszyscy to wiedzą.
- Jesteś głupia – prychnął Ernest, zamykając zeszyt i odkładając go z trzaśnięciem na stół.
- Ernest – powiedział ostrzegawczo Lou, widząc jak ta dwójka aż gotuje się ze złości, a Doris wyglądała jakby zamierzała pobić brata. Cóż kobiety w jego rodzinie miały temperament, nikt w to nigdy nie wątpił.
- Nie jestem głupia, Lou mówił że jestem najmądrzejszą dziewczynką ze wszystkich i to ja będę taka jak on - szatyna zszokowało jak dziewczynka umiejętnie potrafiła uderzyć brata bez wykorzystania siły fizycznej.
- Ja jestem chłopcem, więc ja będę jak Lou, a ty możesz być jak Lottie, bo jesteś babą, głupią babą – wpatrywał się w bliźniaki coraz szerzej otwierając oczy. Nie tego się spodziewał po swoim rodzeństwie, ale najwyraźniej istniał tu poważny konflikt płci.
- Pfff... - prychnęła – tak jesteś wspaniały Elllnest – rudowłosa parodiowała wadę wymowy brata – to powiedz r, no powiedz r no dalej, dalej – podeszła do chłopca i szturchała go w ramię wyciągniętym palcem. To było okrutne i naprawdę nigdy nie widział siostry w takim stanie.
- Dobra, spokój – Lou podniósł się z miejsca w momencie, gdy dziewczynka rzuciła się na brata. Wziął ją i odciągnął od Ernesta trzymając mocno w ramionach – Matko, Doris oddychaj i się uspokój.
- Trzy oddechy na uspokojenie, tak Lou? – zapytała go ostrożnie, zachowując się zupełnie inaczej niż chwilę wcześniej. Kobiety były nieprzewidywalne, nawet w tym wieku.
- Tak, dokładnie tak – przytaknął, spoglądając na młodszego brata.
- To technika relaksacji, widzisz Lou? Pamiętam czego mnie uczyłeś, ponieważ jestem mądra jak ty.
- Ok., Doris to idź do pokoju i się zrelaksuj dobrze? – popchnął ją lekko w stronę schodów, chcąc pozbyć się jej na chwilę z kuchni. Było mu żal Ernesta, który musiał zmagać się ze swoją wredną bliźniaczką.
- Mhm, a ty pogadaj z Elnestem – zaśmiała się i w podskokach pobiegła do pokoju.
Zerknął na brata, który podpierał głowę i ze smutną miną patrzył na stół.
- Hej Ernest – chłopiec spojrzał na niego ze łzami w oczach. – co się dzieje? – usiadł obok niego, obejmując go ramieniem. Nikt nie powinien się zmagać z czymś takim, ale pamiętał jak okrutne potrafią być dzieciaki w tym wieku.
- Nawet nie umiem dobrze mówić, Dolis ma lację, jestem głupi i nigdy nie będę taki mądly jak ty, a mama nie będzie ze mnie dumna. – zaczął płakać i zakrył twarz małymi dłońmi. Cichy szloch rozbrzmiał w przytulnej kuchni, a Lou myślał co zrobić, by pomóc swojemu młodszemu braciszkowi. Płaczące dzieci łamały mu serce.
- Chodź tu maluchu – przyciągnął chłopca jeszcze bliżej siebie, a ten przytulił się do niego nadal płacząc i pociągając nosem.
- Nie chcę być głupi – wyszlochał cicho.
- Nie jesteś, nikt nie jest głupi – zapewnił ciepłym głosem, głaszcząc splątane włosy chłopca.
- Oplócz twoich studentów, tak?
- Mhm, oni są bardzo dziwni – zaśmiał się i zaczął zastanawiać, kiedy mówił w domu, że jego studenci to debilne istoty. Musiał zacząć uważać na to co mówi przy dzieciakach.
- N-Nie lubię Dolis. – wyjąkał chłopiec, powoli się uspokajając.
- Ernest – zaczął, ale rozmowę przerwała im Jay, która pojawiła się w kuchni z torbami pełnymi zakupów i radosnym uśmiechem na ustach.
- Cześć chłopcy – kobieta przywitała się ze swoją dwójką dzieci, a młodszy wybiegł z pomieszczenia i rozsiadł się przed telewizorem, oglądając bajkę. Zachowywał się tak jakby całej tej kłótni i płaczu zwyczajnie nie było.
Louis zabrał się za wypakowywanie zakupów i układanie ich w wyznaczonych miejscach. Czasami czuł się takim maminsynkiem.
- Bliźniaki były grzeczne? – zapytała kobieta, patrząc na swojego pierworodnego.
- Powiedzmy, że tak, do momentu kiedy Doris chciała pobić Ernesta – odparł spokojnie, siadając obok mamy przy stole, gdy wszystko zostało już rozpakowane i poukładane.
- Boże, ostatnio zrobiła się taka nieznośna. O co poszło tym razem? – Jay westchnęła głośno, patrząc wyczekująco na syna.
- Standardowo, literka r – wyjaśnił szatyn, to nie była żadna nowość – musimy coś z tym zrobić mamo.
- Wiem, mały musi iść do logopedy, ale zupełnie nie mam czasu na znalezienie kogoś odpowiedniego. W pracy jest teraz tyle do zrobienia, że nie mogę nawet wyrwać się wcześniej.
- Mamo przecież mogłaś powiedzieć, ja się tym zajmę, daj mi kilka dni, znajdę najlepszego logopedę w okolicy, obiecuję – uśmiechnął się do kobiety i wstał ze swojego miejsca po raz kolejny zerkając na zegar – musze już uciekać, mam pacjenta za godzinę, a to tej porze korki na mieście są nieznośne.
- Do zobaczenia i synku dziękuję za to co dla nas robisz – uścisnęła go mocno i cmoknęła w policzek – powinieneś zająć się swoim życiem, a nie nami.
- Mamo daj spokój, kocham was, odezwę się gdy znajdę jakiegoś specjalistę. Do zobaczenia niedługo – narzucił na siebie płaszcz i wybiegł z domu rodzinnego. Przejechał kilka przecznic unikając korków i zaparkował przed swoim domem, zanim wysiadł zanotował w swoim kalendarzu Jutro zadać pracę domową studentom.
***
Prowadził właśnie zajęcia z grupą, która wyjątkowo go nie drażniła, oczywiście widział kilka jednostek, które działały mu na nerwy ale umiejętnie je ignorował. Nagle rozległo się pukanie i drzwi do sali uchyliły się cicho. W pomieszczeniu zapadła cisza, zerknął na zegarek, wykład odbywał się od dwudziestu minut. Jeden ze studentów wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi. Lou przysiadł na biurku i nie obrócił się, by spojrzeć na spóźnialskiego.
- Wynocha z mojej sali – powiedział spokojnym głosem, a po pomieszczeniu rozszedł się szept zdenerwowanych osób. – Jeszcze tu jesteś? Nie tolerujemy spóźnialskich, wyjdź i poczekaj do przerwy, zrozumiałeś?
- Tak, przepraszam.
Gdy drzwi za studentem zamknęły się zeskoczył z biurka i przeszedł się po sali, obserwując wystraszone twarze.
- Dobrze powiem to raz i nie będę powtarzał, spóźniam się na wasze cholerne zajęcia piętnaście minut, by każdy z was, nawet gdy zaśpi, mógł zdążyć i się pojawić, ale jeśli ktoś jest tak tępy i przychodzi, gdy siedzimy już w tej sali, to niech nawet nie puka do drzwi, ponieważ wtedy mnie wkurza i tak, aktualnie jestem wkurzony. Proste? – dwadzieścia osób pokiwało głowami w zrozumieniu – proste, to świetnie, że się rozumiemy.
Dalsza część zajęć minęła spokojnie i bez rewelacji, ale wszyscy siedzieli jak na szpilkach czekając na wybuchy złości Louisa. Gdy do końca zostało dwadzieścia minut, postanowił zrealizować swój plan.
- Dobrze – zaczął nagle, zyskując tym uwagę wystraszonych studentów – w każdej szkole istnieją dwa pasożyty, pielęgniarka i pedagożka. Wszyscy się zgadzają prawda? To świetnie. Ale czasami, poza oczywiście szkołą, czyli instytucją produkującą bezmózgie kreatury, takie jak wy, pedagog jest potrzebny. Wiemy też o wyższości psychologa nad pedagogiem, ale jednostka wybitna, czytaj psycholog nie może się zajmować wszystkim. W związku z czym istnieją sobie pedagodzy, czasami są nawet logopedami. Mam dla was zadanie, z którym powinniście sobie poradzić. Jak już ustaliliśmy ostatnio, wszyscy którzy tu siedzicie posiadacie deficyt intelektualny, zwanym brakiem mózgu, więc zadanie jest bajecznie, żeby nie powiedzieć debilnie proste. Macie zrobić mi listę, najlepszych logopedów w okolicy uczelni, każdy ma wypisać około dziesięciu nazwisk. Radzę nie korzystać z Internetu. Mamy dzisiaj poniedziałek, więc do środy chcę znaleźć listy na moim biurku, zrozumieliście? – spojrzał na studentów, którzy pospiesznie przytaknęli. Dostrzegł jedną rękę wyciągniętą w górę. – słucham?
- Przepraszam panie profesorze, ale co to zadanie ma na celu?
- Co to zadanie ma na celu? – zaśmiał się głośno, poczym nagle spoważniał wlepiając swoje błękitne tęczówki w ambitnego studenta – Nic, zupełnie nic. Wymyśliłem je sobie, ponieważ stwierdziłem, że macie zbyt dużo wolnego czasu, więc kiedy będziecie szukać logopedów, pomyślcie sobie, że robicie tak nudne i bezcelowe zadanie, tylko dlatego, że ten skurwiel Tomlinson tak sobie wymyślił i tyle. Spacer w styczniowym mrozie jest taki przyjemny. A Ty – wskazał palcem na osobę, która zadała mu pytanie – masz jakieś oczekiwania co do naszych zajęć?
- Tak – odparł cicho student, a cała reszta milczała wiedząc, że lepiej się nie odzywać i nie narażać.
- Tak? Oczekiwania? – spojrzał na pozostałe osoby – cudownie, możecie mieć i tak ich nie spełnię, a teraz wynocha.
***
- Niall co oglądamy? – zapytał po raz kolejny loczek, przeglądając ich kolekcje płyt. To blondyn wymyślił sobie ten wieczorek filmowy, a teraz siedział w swoim pokoju, strojąc się i przygotowując tak jakby miał oglądać ten film z samą królową. – Możesz nareszcie zaszczycić mnie swoją obecnością? Jeśli nie wyjdziesz za minutę, to zapewniam cię, że spędzisz ten wieczór sam.
- Styles przestań mi grozić, i tak dobrze wiemy, że oprócz mnie nie masz żadnych znajomych – Horan wyszedł ze swego pokoju i łaskawie zjawił się w ich ciasnym salonie.
- Boże Niall aż tutaj czuję jak śmierdzą twoje perfumy, wylałeś na siebie cały flakonik? – zaśmiał się Harry, krzywiąc się przy tym teatralnie.
- Kto w tych czasach używa słowa flakonik – prychnął Niall, siadając obok przyjaciela.
- Ja, a wiesz dlaczego? Ponieważ... - zaczął lecz Irlandczyk nie pozwolił mu na dokończenie.
- Jesteś gejem – zakończył za niego ze śmiechem, znał tę odpowiedź zbyt dobrze.
- Nie stygmatyzuj mnie Irlandczyku – powiedział brunet, przewracając oczami. To były ich stałe sprzeczki.
- Właśnie ty to zrobiłeś – wytknął mu blondyn, machając palcem przed nosem młodszego chłopaka.
- To był świadomy zabieg ofiaro – odparował Styles, zaplatając ramiona na piersi w zadowoleniu.
- Mój też był świadomy.
- Jasne, już w to wierzę – prychnął loczek, nie zaszczycając Horana spojrzeniem.
- Cieszę się bardzo – Niall rozsiadł się wygodniej na kanapie, która okres świetności już dawno miała za sobą, ale nadal była tak samo wygodna, jak wtedy, gdy przywieźli ją do mieszkania.
- Ja też – Harry musiał mieć ostatnie zdanie, chociaż nigdy nie udawało mu się wygrać sprzeczki z przyjacielem.
- Fajnie, że się zgadzamy.
Dzwonek do drzwi przerwał ich kłótnię, a następnie po mieszkaniu rozległ się krzyk Gemmy.
- Hazz, otwórz drzwi, Patrick przyszedł, i skończcie tą swoją debilną dyskusję, która nic nie wnosi.
- Jasne – Harry posłusznie podniósł się z kanapy, spiesząc do drzwi.
- Patrick – prychnął blondyn, a cały jego dobry nastrój wyparował w ciągu jednej chwili.
- Tak, przecież mówiłem, że idą na randkę – Harry spojrzał na przyjaciela, zatrzymując się na chwilę.
- Na randkę? – głos Nialla stawał się coraz bardziej napięty.
- Tak, takie spotkanie dwóch osób, które są razem, najczęściej kino i kolacja, no chyba że ktoś jest bardziej pomysłowy. – wyjaśnił mu Harry, naprawdę nie rozumiejąc, dlaczego musi tłumaczyć coś tak oczywistego.
- Wiem co to jest randka dupku.
- Brzmiałeś jakbyś nie wiedział – wyśmiał go loczek i poszedł otworzyć drzwi nim Gemma zaczęłaby na niego krzyczeć, że się guzdra.
- Cześć, ty pewnie jesteś Harry – mężczyzna wyciągnął dłoń, którą Styles uścisnął.
- Tak, miło mi, ty musisz być Patrick. Wejdź Gemma zaraz będzie gotowa – wpuścił go do środka obserwując dokładnie. Zaprowadził gościa do salonu, gdzie siedział wkurzony i rozdrażniony Niall. – To Niall, nasz przyjaciel, mieszkamy razem.
- Tak wiem, Gemma mi dużo o was opowiadała – Patrick uśmiechnął się pogodnie, rozglądając po salonie.
- Doprawdy? Bo jakoś nam o tobie nie wspominała, ciekawe dlaczego? – zauważył Horan, wpatrując się w mężczyznę, który nieświadomy niechęci irlandczyka usiadł naprzeciwko niego – to może lepiej się poznamy, ile masz lat?
- Hmm trzydzieści trzy, a wy?
- To nie istotne. – Odparł szybko Niall – gdzie pracujesz?
- Prowadzę swoją kancelarię adwokacką, domyślam się, że to czym ty się zajmujesz jest nie istotne – najwidoczniej przyjazne nastawienie Patricka skończyło się w chwili w której zrozumiał, że Niall nie ma zamiaru prowadzić z nim towarzyskiej pogawędki.
- Doskonale, że się rozumiemy. Skąd pochodzisz? – Niall prowadził przesłuchanie i nie miał zamiaru zachowywać się kulturalnie.
- Jestem rodowitym Brytyjczykiem.
- I co? To czyni cię lepszym od innych? – blondyn prychnął ze złością, nie mogąc znieść wyniosłego wyrazu twarzy mężczyzny.
- Przecież niczego takiego nie powiedziałem.
- Cóż tak to zabrzmiało, rodowity Brytyjczyku z rodowitym Irlandzkim imieniem – prychnął Horan, posyłając mu cwany uśmiech.
- Niall – powiedział ostrzegawczo Harry, bojąc się co może wydarzyć się za chwilę, jeżeli Gemma nie pojawi się w pokoju.
- Jak długo znasz Gemmę?
- Dwa miesiące – mężczyzna odpowiadał na pytania, ale złość czaiła się w jego głosie.
- Cóż to i tak długo jak na Gemms, jakie masz plany w stosunku do niej? – każde kolejne pytanie było coraz bardziej wścibskie i nie na miejscu, ale Niall nie przestawał pytać.
- Słucham? To chyba nie jest Twoja sprawa kolego.
- Nie jestem Twoim kolegą Brytyjczyku.
- Ooo Gemma nareszcie jesteś – zauważył z ulgą loczek – to miłego wieczoru, bawcie się dobrze – czym prędzej wypchnął ich z mieszkania, bojąc się że Niall powie o kilka słów za dużo, a wtedy siostra zgotuje im piekło na ziemi. Kiedy wyszli opadł na sofę obok blondyna, i patrzył na niego badawczo. - Co to było?
- Nie wiem o czym mówisz – odparł przygaszonym głosem Horan, tracąc całą swoja energię.
- Nie możesz się tak zachowywać Niall. Ile razy Gemma dawała Ci jasno do zrozumienia, że nic z tego nie będzie? Ona cię nie chce. Wybacz, że to powiem, ale ona nawet za bardzo cię nie lubi, tylko ją denerwujesz tym swoim zachowaniem. Odpuść Ni, proszę cię. Znajdź sobie dziewczynę i bądź szczęśliwy, zasługujesz na to. – poklepał przyjaciela po ramieniu w pocieszającym geście i poszedł do swego pokoju, mając dość zachowania Nialla. Wiedział, że z wieczorku filmowego i tak już nic nie będzie.
- Gdyby to było takie proste już dawno bym to zrobił Harry.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top