Rozdział szósty


Louis naprawdę miał dosyć ciągłego spotykania się z Harrym Stylesem. Był piątek, miał w końcu weekend tylko dla siebie, koniec ze studentami, nudnymi wizytami w szpitalu i spotkaniami ze swoimi pacjentami. Kochał swoją pracę, ale bardziej kochał siebie i cóż nikt nie miał prawa mieć mu tego za złe, wystarczyło na niego spojrzeć by popaść w zachwyt, a przecież on codziennie rano spoglądał w lustro prawda? Niestety oprócz siebie kochał też swoją rodzinę, więc nie potrafił odmówić mamie, kiedy poprosiła go, by po raz kolejny odebrał Ernesta od logopedy. Jedyne co go pocieszało to spotkanie z przyjaciółmi, na które niestety się spóźni ponieważ, zamiast iść do pubu w którym zwykle się spotykali, Zayn postanowił, że dziś idą do kawiarni ponieważ nie ma ochoty siedzieć w zadymionym, głośnym miejscu, gdzie co chwilkę będzie widział swoich studentów. Louis oczywiście nie omieszkał przypomnieć mu, że to on zazwyczaj pali przy nich i nie za bardzo interesuje się tym, że Lou nie chce dostać raka płuc. Tak, więc dziś mieli spotkać się w kawiarni, która była dość mocno oddalona od miejsca do którego teraz wchodził, mianowicie poradni pedagogicznej. To wszystko stało się taką rutyną, wchodził do gabinetu cholernego Harry'ego Stylesa, witał się z nim wymuszonym uśmiechem i wychodził wraz z bratem. I tak każdego dnia. Stanął przed drzwiami i zapukał, po usłyszeniu cichego proszę znalazł się w środku, ale nigdzie nie zauważył Ernesta. Zmarszczył brwi w zdziwieniu i zerknął na Stylesa, który siedział przy biurku z jakąś książką w ręku i wydawał się być tak samo zszokowany jak Lou.

- Hmm cześć – zaczął Harry i odłożył na bok książkę – stało się coś?

- Co? – zapytał niegrzecznie – Gdzie jest mój brat? – nie miał ochoty silić się na grzeczności, kiedy nie było tu Ernesta.

- Ochh... Twoja mama odebrał go piętnaście minut temu, tak jak zwykle w piątki. Myślałem, że o tym wiesz – wyjaśnił cicho loczek, a Louis obrzucił go chłodnym wzrokiem, pełnym pogardy i dystansu.

- To nie myśl tyle, ponieważ widać, że ci to nie wychodzi – odparł poważnym głosem i Harry nawet nie próbował doszukać się w nim cienia sympatii, ponieważ ten Lou, który stał teraz przed nim w niczym nie przypominał mu tego uroczego chłopaka, który zapomniał odebrać Ernesta i pojawił się tutaj w starych ubraniach i okularach na nosie – co tutaj robiłeś w takim razie? – zapytał wyzywająco i patrzył z góry na siedzącego na krześle loczka.

- Czytałem.

- Co takiego? – szatyn zmrużył powieki i wpatrywał się w Stylesa z zaciekawieniem.

- Dlaczego o to pytasz? – głos zielonookiego brzmiał cicho i niepewnie, ale jego oczy utkwione były w Tomlinsonie.

- Och zastanówmy się dlaczego o to pytam? – zadrwił z chłopaka z niewzruszoną miną – może dlatego, że jestem ciekawy i chcę wiedzieć co czytasz? To nie jest takie trudne do zrozumienia Styles, wiesz może gdybyś częściej przebywał wśród ludzi trochę bardziej cywilizowanych, a nie tylko z hipsterami twojego pokroju to umiałbyś prowadzić nieskomplikowaną rozmowę. Więc co czytasz? Odpowiedź na pytanie – użył tonu, który zazwyczaj działał na opornych studentów i tak jak zawsze udało mu się.

- To Cummings Edward i akurat teraz czytam jego wiersz Noszę Twe serce z sobą – odpowiedział Harry i zaczął unikać wzroku Louisa, który przechylił lekko głowę na jedną stronę i uniósł brew.

- Hmm kontynuuj.

- Słucham? – niezrozumienie wymalowało się na twarzy logopedy i chłopak podniósł wzrok, wlepiając zielone tęczówki wprost w Lou.

- Boże, gdzieś ty się wychowywał, w hipsterskiej dżungli – westchnął teatralnie i przewrócił oczami – przeczytaj mi ten wiersz – zarządził po raz kolejny i Harry zastanawiał się kiedy Louis zacznie tupać nogą jak przedszkolak. Dawno nie widział kogoś tak rozpieszczonego i zapatrzonego w siebie.

- Mam przeczytać? – odchrząknął i marzył tylko o tym, by znaleźć się w swoim pokoju z daleka od Louisa Tomlinsona, który go terroryzował.

- Nie, możesz mi to namalować.

- Ok... jasne... rozumiem... mam przeczytać – odetchnął głośno i rozpoczął czytanie, w zasadzie nie musiał patrzeć na tekst, ponieważ doskonale znał akurat ten wiersz na pamięć – Noszę twe serce z sobą (noszę je w moim sercu) nigdy się z nim nie rozstaję (gdzie idę ty idziesz ze mną; cokolwiek robię samotnie jest twoim dziełem, kochanie) – zawiesił głos i spojrzał na Tomlinsona, który obserwował go w zadumie – i nie znam lęku przed losem (ty jesteś moim losem), nie pragnę piękniejszych światów (ty jesteś mój świat prawdziwy), ty jesteś tym co księżyc od dawien dawna znaczył, tobą jest co słońce kiedykolwiek zaśpiewa, oto jest tajemnica której nie dzielę z nikim – Harry zauważył, jak drzwi do jego gabinetu zatrzaskują się z hukiem, gdy Louis wybiegł z pomieszczenia pozostawiając go samego –korzeń korzenia zalążek pierwszy zalążka, niebo nieba nad drzewem co zwie się życiem; i rośnie wyżej niż dusza zapragnie i umysł zdoła zataić), cud co gwiazdy prowadzi po udzielnych orbitach, noszę twe serce z sobą (noszę je w moim sercu)...

***

Louis wszedł szybko do kawiarni i trzasnął drzwiami tak gwałtownie, że spojrzenia wszystkich skupiły się tylko na nim, nie żeby mu to przeszkadzało, lubił skupiać na sobie uwagę, ale akurat teraz nie miał na to ochoty. Przeszedł między stolikami, kierując się w stronę tego, gdzie siedzieli jego przyjaciele, gdy usłyszał dziewczęcy głos po swojej prawej stronie.

- Dzień dobry panie Tomlinson – obrzucił wzrokiem jakąś dziewczynę i rozpoznał w niej swoją studentkę.

- Zejdź mi z oczu w tej chwili – warknął i przeszedł obok niej, po czym opadł na wolne miejsce obok Zayna.

- To było niegrzeczne z pana strony – dotarły do niego słowa studentki skierowane w jego stronę.

- Wpisz się do księgi skarg i zażaleń, rozpatrzę twoją uwagę w wolnym czasie, czyli nigdy – spojrzał na przyjaciół i wymusił na twarzy lekki uśmiech – cześć – burknął i zrzucił z siebie płaszcz, kładąc go na krześle obok.

- Cześć Lou, dlaczego warczysz na wszystkich dookoła? Czyżbyś przegapił swój serial w telewizji? – zapytał Malik, nie ukrywając złości na przyjaciela.

- Zamknij się.

- Louis stało się coś? Jesteś chyba zdenerwowany – powiedział ciepłym głosem Liam i szatyn miał ochotę go czymś uderzyć.

- Ochh co za celna uwaga Liam, naprawdę zasługujesz na odznakę.

- Louis przestań w tej chwili zachowywać się jak palant, bo nie mam zamiaru tolerować twoich kolejnych kapryśnych humorków. Uwierz mi mam inne problemy na głowie, nie potrzebuję dodatkowo znosić ciebie w nastroju socjopaty – poważny głos Zayna sprowadził Lou na ziemię i chłopak potarł twarz dłonią, po czym zerknął na przyjaciela z łagodniejszą miną.

- Przepraszam czy coś? – mruknął cicho Tomlinson.

- Czy coś? – prychnął Zayn i pokręcił głową z politowaniem.

- Ja... ja nie mam zamiaru przepraszać, nic złego nie zrobiłem – Mailk wpatrywał się w przyjaciela i zastanawiał się, co dzieje się w życiu Louisa i co wydarzyło się kiedyś, ponieważ to nie jest normalne, że trzydziestoletni facet zachowuje się jak rozkapryszone dziecko, nie potrafiące nawet powiedzieć słowa przepraszam. Louis był tak nieprzewidywalny, przy tym pełen arogancji i tylko on potrafił zachowywać się tak chamsko i elegancko z pełną klasą jednocześnie.

- Louis dorośnij – Zayn westchnął i napił się kawy z filiżanki, którą trzymał w dłoni.

- Nie masz najmniejszego prawa zabijać mojego wewnętrznego dziecka z nieznanych mi bliżej powodów – burknął szatyn, a na jego twarzy zagościł pełen wyższości i pewności siebie uśmiech.

- Wydaje mi się, że Zaynowi chodziło o to, że... - zaczął Liam, ale Tomlinson gwałtownie mu przerwał, wbijając w niego swoje pozbawione emocji spojrzenie.

- Od kiedy stałeś się tłumaczem z języka Zaynowego na wybitny Louisowy?

- Ja... ja... - Liam zmarszczył czoło, myśląc o co chodzi szatynowi – o czym ty w ogóle mówisz? – zapytał zmieszany.

- Widzisz Li, chciałem zapytać o to samo – stwierdził błękitnooki i nie spuszczał wzroku z Payne'a – ale stwierdzam, że robisz to co zwykle, czyli bredzisz, w związku z czym ja również zrobię to co zwykle, czyli cię zignoruję.

- Nie spóźniłeś się aż tak bardzo, co się stało? – zapytał Zayn, zmieniając temat ponieważ widział, że Lou wchodzi w stan, podczas którego mówił coraz więcej, nie licząc się z uczuciami innych.

- Byłem odebrać Ernesta, ale okazało się, że mama mnie uprzedziła – wyjaśnił, a przez jego twarz przeszedł jakiś ledwie widoczny grymas złości, który chłopak szybko ukrył.

- Jesteś zły na mamę? – Malik zdziwiony zerknął na przyjaciela, który obrzucił go spojrzeniem pełnym oburzenia.

- Słucham? Powiedz, że w tym momencie nie zwracasz się do mnie, albo że słowa wychodzą z twoich ust bez twojej zgody.

- Hmmm nic z tych rzeczy Lou, po prostu przyszedłeś i wydawałeś się delikatnie rozdrażniony, a teraz powiedziałeś dlaczego, więc tak tylko pytam.

- Jesteś tak głupio głupi Zayn, że aż nie mam siły bardziej cię obrażać – odparł Louis wznosząc oczy do góry – oczywiście, że nie jestem zły na mamę, niby dlaczego miałbym być?

- To co cię tak wkurzyło? – zapytał Liam, który postanowił wtrącić się do dyskusji po jakiejś chwili.

- Lub raczej kto – dodał Zayn z cwanym uśmiechem.

- Proponuję Zi, żebyś ograniczył swoje wypowiedzi do tego czego jesteś pewny, i dał sobie spokój z tymi, pozbawionymi sensu i prawdy wywodami, z których nie wiele jesteśmy w stanie zrozumieć.

- A ja proponuję, żebyś był z nami szczery i powiedział co się stało, a nie udawał bezuczuciowego dupka – Zayn patrzył na szatyna i czekał na jakąś reakcję z jego strony. Tego dnia Louis przechodził samego siebie w byciu nieznośnym.

- Dobra, powiem wam kto mnie wkurzył...

- Czyli jest jednak kto, a nie co – zauważył z tryumfem brunet, na co Lou obdarzył go lodowatym spojrzeniem.

- Jeszcze słowo, a wyjdę stąd i tak skończy się to urocze spotkanie – zagroził, a Zayn machnął ręką pozwalając mu mówić – dobrze więc, jak już mówiłem, ktoś mnie dziś zdenerwował i oczywiście był to ten imbecyl, pozbawiony jakiegokolwiek intelektu i taktu – zamilkł i zerknął na swoich siedzących cicho przyjaciół – no i co nic nie powiecie?

- Hmm Lou, a powiesz nam kto cię zdenerwował czy nie? – zapytał cicho Liam, bojąc się kolejnego wybuchu mężczyzny.

- Przecież powiedziałem – spojrzał na dwóch mężczyzn jak na najbardziej nieudolne istoty.

- Louis, nie wiemy kim jest imbecyl pozbawiony intelektu i taktu – wyjaśnił mu Zayn, a do Louisa dotarło, że nie powiedział jeszcze imienia tego tępego hipstera.

- Ochh no tak, zapomniałem, że nie czytacie mi w myślach, wy nudne, proste ziemskie istoty, które ubieracie się tak kiepsko, że całe wasze szafy powinny spłonąć i....

- Louis – warknął Malik gromiąc go spojrzeniem.

- Dobra, dobra, chodzi mi oczywiście o Harry'ego hipstera Stylesa.

- Ooo o tego logopedę – twarz Liama rozjaśniła się nagle, a Louis pokręcił głowa z politowaniem.

- Taa właśnie o niego.

- A co zrobił ten biedny chłopak, że tak ci się naraził? – twarz Zayna wyrażała czyste zaciekawienie, nie miał pojęcia co mógł zrobić ten Harry, by wywołać taką złość u Tomlinsona.
- Och szczerze powiedziawszy, to po prostu siedział w tym swoich gabineciku, w swoich głupich, pozbawionych stylu ciuchach, a te jego włosy żyjące swoim życiem obwiązane były jakimś kolorowym czymś tam i... i w dodatku czytał jakąś głupią książkę, udając, że jest taki fajny i wyjątkowy – skończył mówić, i przy stoliku zapadła cisza, przerwana głośnym śmiechem Zayna, który nie potrafił dłużej się powstrzymywać.

- Boże Louis, a co dokładnie złego zrobił ten chłopak?

- Co? Przecież przed chwilką powiedziałem ci wszystko – oburzony Lou spojrzał na przyjaciela, który w ogóle go nie zrozumiał.

- Stary przykro mi, że to ja muszę to powiedzieć, ale Harry nie zrobił niczego co byłoby niedozwolone, wiesz o tym prawda?

- Jesteś pozbawiony wszystkiego co cenię Zi, powiedz mi dlaczego się z tobą przyjaźnię?

- Hmm wspominałeś coś kiedyś o uroku osobistym, nienagannych manierach i...

- Nie, zamilcz już sobie przypomniałem, przyjaźnię się z tobą tylko dlatego, ponieważ masz uroczą córkę, którą w przyszłości planuję wyswatać z Ernestem – wyjaśnił szatyn zniecierpliwiony.

- Ty co?! – wykrzyknął Zayn – nawet nie próbuj bawić się w cholerną swatkę i trzymaj się z daleka od Rachel – zagroził Louisowi z morderczą miną.

- Ochh Zi wyobraź sobie bylibyśmy rodziną, czy to nie wspaniała wizja przyszłości, te wszystkie wspólne święta spędzone razem – mówił Lou z udawanym entuzjazmem, a Liam chichotał słysząc jego słowa.

- Nie zmieniaj tematu, mówiliśmy o Harrym, a nie o Rachel – zauważył brunet ze złością – ten chłopak wydaje się być całkiem w porządku, a ty wymyślasz jak zwykle.

- Co on czytał? – zapytał Payne zwracając się do Tomlinsona.

- Naprawdę mnie o to pytasz? – zerknął na przyjaciela, który przytaknął ochoczo – Boże otaczają mnie sami tępi, cofnięci intelektualnie faceci. Czytał jakieś wiersze Cumminsa czy jakoś tak.

- Ochh uwielbiam jego wiersze – zachwycił się Liam i aż podskoczył w miejscu.

- Cudownie, ta informacja zmieniła całe moje życie, dziękuję ci za to – ironizował złośliwie Louis.

- Co jest złego w tym, że czytał wiersze? – zapytał Zayn nie mogąc zrozumieć swojego najlepszego przyjaciela – przecież to nic złego, nawet nie wiesz co to był za wiersz, więc nie masz prawa go oceniać.

- Wiem co czytał – powiedział poważnie mierząc się wzrokiem z Zaynem.

- Niby skąd?

- Kazałem mu przeczytać ten wiersz na głos – wyjaśnił Louis i uniósł z dumą brodę. Zayn czasami zastanawiał się czy Tomlinson nie ma jakiś korzeni arystokratycznych, ponieważ przez większość czasu zachowywał się jak jakiś władca, mówiący do swoich poddanych.

- Co zrobiłeś? – szok wymalował się na twarzy Liama.

- To co słyszałeś – odarł chłodnym, lekceważącym głosem pokazując im, gdzie ma to co teraz mówią.

- Boże Lou jesteś okropny.

- Jeżeli chciałbym usłyszeć twoją opinię Malik, to bym po prostu zapytał.

- Malik tak? Dobrze Tomlinson w takim razie teraz posłuchasz co mam ci do powiedzenia – wycedził Zayn i Lou wiedział, że przesadził, ale miał to gdzieś – zachowujesz się jak skończony egoista i dupek, obrażasz wszystkich dookoła, a najczęściej tych którzy nawet na to nie zasługują ponieważ są twoimi przyjaciółmi. Ten cały Harry na pewno jest miłym facetem, który chce być dla ciebie sympatyczny i jestem przekonany, że ty też go polubiłeś. Zaczynasz zachowywać się jak cham i atakować wszystkich naokoło, gdy tylko zaczynasz czuć, że tracisz kontrolę i coś mogłoby nie iść po twojej myśli, i zapewne tak właśnie teraz jest, ponieważ nie umiesz przyznać, że lubisz tego logopedę. I co przeczytał ci jakiś wiersz o miłości i spanikowałeś? Uciekłeś jak zwykle prawda? Kiedyś ktoś cię zranił, a ty masz teraz zamiar ranić wszystkich dookoła tak? Gratulację Louis w ten sposób do końca życia będziesz sam.

- Nie znasz mnie, nie masz prawa wygadywać takich głupot, gdy o niczym nie masz pojęcia – warknął Louis i podniósł się z miejsca, opierając dłonie na blacie stołu.

- Louis dlaczego nie potrafisz powiedzieć, że na kimś ci zależy? Do wszystkich zachowujesz się w ten sam sposób, rozkazujesz ludziom i nic po za tym. Niedługo kupisz sobie cholernego kota i będziesz z nim rozmawiał.

- Lubię koty – mruknął cicho Lou, gdy trochę się uspokoił.

- No właśnie koty, jasne są tak samo egoistyczne i humorzaste jak ty – wytknął mu ze złością Zayn.

- Wiesz co nie mam ochoty tego słuchać, zajmij się psychoanalizą kogoś innego i dla twojej wiadomości, nie lubię Harry'ego Stylesa – szatyn zaczął ubierać swój płaszcz – i po co chciałeś się ze mną spotkać co? Jeżeli tylko po to, by mnie obrażać to udało ci się, gratulacje – chciał wyjść, gdy zatrzymał go głos Zayna.

- Chciałem tylko z wami porozmawiać, ponieważ z Perrie jest coraz gorzej i nie będzie mnie na uczelni do odwołania, ale to cię nie obchodzi Lou, przecież kochasz tylko siebie.

***

Harry wszedł powoli do swojego mieszkania i opadł zmęczony na kanapę w salonie, kątem oka dostrzegł krzątającego się Nialla, który po chwili stanął wystrojony przed lustrem i zaczął się przeglądać. Od czasu, gdy pokłócił się z Gemmą i przestali ze sobą rozmawiać, blondyn coraz częściej zaczął sam wychodzić z mieszkania i wracać późnym wieczorem w całkiem dobrym nastroju. Harry nie zamierzał się wtrącać i pozwolił Niallowi żyć własnym życiem nareszcie z dala od Gemmy, ale nie mógł pozbyć się ciekawości, i musiał dowiedzieć się, gdzie znika jego przyjaciel.

- Ni – zaczął niezobowiązująco i czekał aż blondyn zwróci na niego uwagę.

- Hmm – tylko mruknięcie Horana dało mu znak, że chłopak nie jest całkowicie pochłonięty strojeniem się.

- Gdzie wychodzisz? – i to by było na tyle jeżeli chodzi o sprytne wybadanie sprawy, pomyślał Harry, dając sobie mentalnego policzka.

- Do restauracji – odpowiedział Niall, i przysiadł naprzeciwko loczka, już przygotowany do wyjścia.

- Ochh, ale przecież ty nie chodzisz do restauracji? – zauważył szybko Styles i uśmiechnął się do Irlandczyka.

- Cóż teraz już chodzę – odparł wymijająco Niall i zielonooki zmarszczył czoło w skupieniu.

- Mhm, a co się tak nagle zmieniło Ni?

- Przestań tak drążyć Hazz, po prostu umówiłem się z kimś i myślę, że restauracja to dobre miejsce.

- Ochh... Ochh... Ooooochhh

- Tak, ochh – zaśmiał się blondyn i wstał, idąc po swoją kurtkę.

- Kto to jest Niall? Powiedz mi, koniecznie chcę wszystko o niej wiedzieć, mów no dalej – piszczał szczęśliwy Harry i skakał podekscytowany obok blondyna, aż ten nie chwycił go za ramiona i nie przytrzymał w miejscu – proszę – wyjęczał przymilnie Styles, na co Irlandczyk przewrócił oczami i poczochrał włosy przyjaciela.

- To dziewczyna i tyle powinno ci na razie wystarczyć dzieciaku – loczek otworzył usta, chcąc zacząć prosić dalej, ale przerwał mu głos przyjaciela – i nawet nie próbuj robić tej miny szczeniaczka i tak to na mnie nie działa.

- Dobra – westchnął pokonany – ale kiedyś mi powiesz tak? I przyprowadzisz ją do nas? Mogę zrobić coś dobrego do jedzenia i... i kupię wino i... i będzie fajnie.

- Jasne Hazz, co tylko zechcesz – przytaknął Niall i zerknął na przyjaciela, który opadł na kanapę z głośnym westchnięciem – a teraz ty powiedz mi, dlaczego jesteś taki markotny?

- Wcale nie jestem markotny – zaprzeczył zielonooki, ale wiedział, że i tak Horan wyciągnie z niego prawdę.

- Mhm, a teraz powiedz mi co się stało i dlaczego to wina tego całego pana Tomlinsona? – blondyn zerknął na zegarek i gdy upewnił się, że ma jeszcze chwilkę, przysiadł na fotelu i skupił się na Harrym.

- On... on jest taki... nawet nie wiem jak to określić – zdenerwowany bawił się swoimi palcami – po prostu siedziałem sobie spokojnie w gabinecie, gdy nagle on wpadł do środka i... i był taki niemiły, a przecież nic mu nie zrobiłem.

- I co się działo później? – dopytywał Niall, nie mogąc uwierzyć jak okropny jest Tomlinson.

- On... krzyczał na mnie, chociaż nie, ponieważ on nigdy nie krzyczy, ale mówił tym strasznym tonem i... i później kazał czytać mi na głos wiersz i za chwilkę wybiegł z gabinetu. Nie wiem co mu się stało Niall, naprawdę przecież nic takiego nie zrobiłem.

- Stary myślę, że ten facet jest odrobinę szurnięty i ma jakieś zaburzenia czy coś, trzymaj się od niego z daleka tak na wszelki wypadek dobrze?

- Co? Nie, przecież on jest bratem Ernesta i czasami jest miły i taki normalny, a za chwilkę staje się przerażający.

- Harry, rozumiem że uważasz, że każdy ma prawo mieć zły dzień i nastrój, ale z tego co mówisz to Tomlinson przez cały czas zachowuje się jak palant i nic go nie usprawiedliwia.

- Może mnie nie lubi i dlatego jest taki nerwowy – powiedział cicho Styles i spuścił wzrok na swoje dłonie.

- Jak mógłby cię nie polubić, przecież to on jest wredny i chamski, nie ty – Niall pokręcił głową z politowaniem, obserwując pogrążonego w myślach przyjaciela, który doszukiwał się w sobie powodu złego zachowania Tomlinsna – Daj sobie spokój, rozumiem że Ernest jest świetny i jego mama też, ale ten koleś jest psychiczny i to nie jest twoja wina, a teraz wybacz, ale muszę już iść – podniósł się z miejsca i podszedł do loczka klepiąc go pocieszająco po plecach.

- Miłej randki Ni, baw się dobrze.

- Dzięki, a ty nie siedź i nie zamartwiaj się.

Po chwili Harry został w mieszkaniu sam, nie licząc Gemmy siedzącej w swoim pokoju. Położył się na kanapie i włączył telewizor, przeskakiwał z kanału na kanał nie mogąc skupić swojej uwagi na żadnym konkretnym programie. Nie potrafił zrozumieć dlaczego Louis Tomlinson tak bardzo go nie lubi, przecież był dla niego miły i starał się nie palnąć żadnego głupstwa. Mimo wszystko ciągle coś było nie tak, całe szczęście Ernest był świetnym dzieckiem i każde ich spotkanie przebiegało w dobrej atmosferze, co nie zmieniało faktu, że Harry drżał na samą myśl o spotkaniu z bratem siedmiolatka. Postanowił, że nie zmieni swojego zachowania w stosunku do Louisa, przecież nie będzie się go bał. Jest dorosłym facetem i Louis nie ma prawa na niego krzyczeć. Harry nadal będzie Harrym, a jeżeli Louisowi to się nie podoba to.... to trudno, jakoś to zniesie. Z tym postanowieniem położył się na kanapie i przeciągnął leniwie, wlepiając tęczówki w ekran telewizora, czekał go weekend spędzony na nic nie robieniu i ta myśl napawała go optymizmem. Poza tym Niall w końcu zaczął umawiać się na randki i przestał myśleć o Gemmie jako kobiecie swojego życia. Teraz nareszcie wszystko w tym mieszkaniu mogło wrócić do normy, żadnych kłótni, wypominania sobie kto z kim się spotyka, zapanuje spokój czyli coś co Harry uwielbiał, a jutro z samego rana pójdzie do pobliskiego parku na swój codzienny jogging i nic nie zepsuje mu humoru.

***

Louis od dwóch dni kręcił się po swoim domu i starał się nie myśleć o kłótni z Zaynem. To jak został potraktowany przez swoich przyjaciół wydawało mu się strasznie nieuczciwe, ponieważ to oni zaczęli go atakować, a gdy tylko chciał się obronić to wszystko jak zwykle obróciło się przeciwko niemu. Doskonale wiedział, że nie był idealny, ale ostatnie czego pragnął to wysłuchiwanie wywodu Zayna o tym jaki jest pozbawiony uczuć i upośledzony emocjonalnie. Niesamowite, jak wszyscy łatwo uwierzyli w jego maskę egoisty i wyniosłego typa, którą zakładał na siebie każdego dnia. Przecież naprawdę taki nie był, troszczył się o swoją rodzinę i przyjaciół, nigdy nie chciał by przez niego cierpieli, ale nie potrafił stać się miłym dla obcych, wiedział, że jego zachowanie jest chore i gdyby nie był psychologiem to może sam poszukał by jakiegoś terapeuty, ale nie miał zamiaru upaść tak nisko. Lubił stan w jakim się teraz znajdował, nie potrzebował ogromnej grupy przyjaciół u swojego boku, w zasadzie to co miał teraz w zupełności mu wystarczyło. Może kiedyś wierzył w bezinteresowność ludzi, wieczną miłość i uczciwość, jednak życie nauczyło go, że takie coś nie istnieje, ludzie zawsze będą chcieli czegoś w zamian, partnerzy będą zdradzać i porzucać, a kłamstwo i fałsz będą rządzić światem. On po prostu zauważył to prędzej niż inni, którzy woleli wierzyć w kłamstwa. Co z tego, że obraził trochę tego całego Harry'ego, teraz przynajmniej chłopak przestanie się do niego odzywać i zagadywać za każdym razem, gdy będzie odbierał Ernesta. Jednak wiedział, że musi się pogodzić z Malikiem, nigdy w życiu nie chciałby stracić swojego najlepszego przyjaciela, szczególnie że teraz to Zayn będzie potrzebował wsparcia jak nikt inny. Wziął do ręki telefon i wybrał numer bruneta, mając nadzieję, że Zayn nie obraża się tak jak on, czyli na wieki.

- Halo – po drugiej stronie odezwał się cichy głos, który na pewno nie należał do Malika, uśmiech pojawił się na twarzy Louisa.

- Dzień dobry księżniczko – przywitał się ze swoją chrześniaczką.

- Dzień dobry wujku Lou.

- Rachel skarbie, możesz mi podać tatę do telefonu?

- Tata mówi, że nie ma go w domu – odpowiedziała dziewczynka z radością w głosie, Louis nie mógł się powstrzymać i zachichotał cicho.

- Ochh naprawdę? A co jeżeli powiem, że gdy cię odwiedzę przyniosę twoje ulubione upieczone przez ciocię Jay ciasteczka czekoladowe? – zapytał uśmiechając się do siebie chytrze.

- Tata obiecał mi lody czekoladowe – odparła Rachel, a Lou wiedział, że mała czeka teraz na jego propozycję. Nie wiedział kiedy ta urocza dziewczynka stała się tak wyrachowana, cóż może to była odrobinę jego wina, ale zaczął poważnie się zastanawiać czy chce wyswatać z nią Ernesta. Chłopiec wiódłby życie okropnego pantoflarza.

- Dobrze, a co powiesz na ciasteczka od cioci i lody czekoladowe?

- Umowa stoi, tatoo wujek Lou dzwoni! – krzyknęła mała i słyszał jak biegnie do Zayna, by podać mu telefon. Uwielbiał to dziecko.

- Słucham? – poważny głos bruneta rozległ się niespodziewanie.

- Cześć Zi.

- Czego chcesz? – cóż niedokładnie tego spodziewał się Louis, ale widocznie Zayn nadal jest urażony jego zachowaniem.

- Tak, rozumiem że jesteś zdenerwowany i od dwóch dni żałujesz, że mi nie przywaliłeś, ale chciałem tylko powiedzieć, że jest mi przykro i że nie chcę byś cały czas wyrzucał sobie, że jednak nie wykorzystałeś siły w potyczce ze mną, więc zawsze mogę cię odwiedzić i wtedy będziesz mógł zrobić to co uważasz za słuszne.

- Louis jesteś najgłupszą i przy tym najdziwniejszą osobą, jaką miałem nieszczęście poznać, ale mimo wszystko cieszę się, że jesteś moim przyjacielem i powiedz mi, czy to przed chwilą były przeprosiny? – głos Zayna stał się odrobinę łagodniejszy i Louis odetchnął z ulgą wiedząc, że przyjaciel już mu wybaczył.

- Taa, to były przeprosiny w błyskotliwym stylu Louisa, podziałały? – zapytał z nadzieją i radością.

- Jak zawsze – mruknął Malik, a szatyn odetchnął z ulgą i potarł twarz dłońmi, to wszystko go wykończało.

- Super, ja tak sobie pomyślałem, że może przyszedłbym i zabrał Rachel do mamy, wiesz miałem ich odwiedzić, a ty i Pezz spędzilibyście trochę czasu sami – zaproponował swój pomysł z dumą w głosie.

- Dzięki Lou, ale wiesz ja nie chcę izolować małej od Perrie, tym bardziej że widzę co się dzieje i po prostu niech ona spędzi ze swoją mamą jak najwięcej czasu póki może – wyszeptał Zayn, a jego głos zaczął drżeć z ukrywanych emocji.

- Spokojnie Zi, rozumiem, ale gdybyś czegoś potrzebował to daj znać dobrze? Jestem tutaj zawsze dla ciebie i twojej rodziny tak?

- Wiem Lou, dzięki.

- Dobrze, a teraz uciekaj do swoich kobiet.

Rozłączył się i rzucił swój telefon na bok, i tak właśnie kończą wielkie miłości, pomyślał i stwierdził, że została mu cała połowa dnia, i naprawdę nie ma co ze sobą zrobić. Chcąc nie chcąc, zaczął myśleć o poniedziałku i nieuniknionym spotkaniu z Harrym. Nie miał zamiaru zmieniać swojego zachowania w stosunku do chłopaka, Zayn był dla niego ważny, Liam również, ale nie jakiś obcy typ, który zachowywał się jak.... jak zapatrzony w siebie i swój świat dzieciak.

***

- Hej Hazz – cichy głos Gemmy wyrwał go z zamyślenia, gdy szykował się do wyjścia z mieszkania.

- Tak? – zerknął w stronę siostry, która siedziała w kuchni przy stole i jadła właśnie śniadanie.

- Co się dzieje z Niallem?

- Co masz na myśli? – domyślał się o co chodzi siostrze, ale wolał się upewnić niż palnąć jakąś głupotę.

- Och dobrze wiesz o czym mówię. Gdzie on tak ciągle wychodzi wieczorami? I dlaczego chodzi tak uśmiechnięty? I tak właściwie to gdzie jest teraz, przecież zawsze wychodziliście do pracy razem prawda?

- Tak, cóż Niall się z kimś umawia – zapanowała cisza, a po chwili radosny pisk dziewczyny rozszedł się po mieszkaniu, spojrzał na nią zaskoczony, i wpatrywał się w szczęśliwą Gemmę – hmm, a z czego ty się tak cieszysz co?

- Nareszcie Horan da mi spokój, nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że w końcu znalazł sobie jakąś dziewczynę i zaczął umawiać się na randki. To chyba najwspanialsza wiadomość na początek nowego tygodnia – mówiła podekscytowana, a Harry uśmiechnął się szeroko w jej stronę. Musiał przyznać jej rację, teraz wszystko mogło się zmienić i ta dwójka zacznie ze sobą normalnie rozmawiać – a gdzie jest teraz?

- Mieli iść razem na śniadanie czy coś.

- Ale go wzięło, to super naprawdę się cieszę.

- No nic ja będę już szedł, a ty nie zdemoluj kuchni z tej swojej radości dobrze?

- Jasne, jasne – prychnęła dziewczyna i pomachała mu na pożegnanie.

Jeżeli Harry miał być szczerym to nie oczekiwał takiej reakcji ze strony swojej siostry, raczej spodziewał się jakiegoś złośliwego komentarza lub irytującego śmiechu. Był pozytywnie zaskoczony i miał nadzieję, że związek Nialla z tą nieznajomą wypali.

***

Gdy zrealizowali wszystko, co Harry zaplanował na ich dzisiejsze spotkanie, wdali się w niezobowiązującą pogawędkę podczas, której Ernest opowiadał o swoim weekendzie i o tym jak bił się z siostrą Doris o to, kto jest starszy. Harry śmiał się głośno, a po jego zarumienionych policzkach, spływały łzy wywołane radością. Nie usłyszał nawet, że ktoś pojawił się w jego gabinecie i od jakiegoś czasu się im przygląda, dopóki Ernest nie odwrócił się i nie wykrzyknął głośno imienia swojego brata.

- Och dzień dobry Louis – przywitał się loczek i posłał szatynowi szeroki uśmiech, którego ten nie odwzajemnił.

- Dzień dobry – odpowiedział niechętnie i przyglądał mu się podejrzliwie. Harry pamiętał o tym co sobie postanowił i miał zamiar pokazać Louisowi, że się go nie boi – po tym śmiechu wnioskuję, że już skończyliście.

- Tak, Lou lozmawialiśmy sobie telaz z panem loczkiem – wyjaśnił Ernest radośnie podskakując, ale gdy zauważył ostre spojrzenie brata zamilkł i przystanął w miejscu.

- W takim razie możemy już iść, ubierz się i wychodzimy – zarządził Tomlinson, a Harry uważnie mu się przyglądał, co wyraźnie denerwowało szatyna.

- Jak ci minął weekend Louis? – zapytał z uśmiechem zielonooki, a oniemiały mężczyzna skupił na nim całą swoją uwagę.

- To chyba nie twoja sprawa, nie uważasz? – burknął i przerwał ich kontakt wzrokowy.

- Nie wiem, chciałem tylko porozmawiać – odpowiedział Harry, nie zważając na oschły ton błękitnookiego.

- Nie mamy o czym rozmawiać.

- Louis bądź miły – upomniał go Ernest.

- Nie mów mi co mam robić – warknął Tomlinson, dopiero po chwili zdjąć sobie sprawę z tego, że powiedział to do brata – Boże przepraszam Ernest – ukucnął przed chłopcem i spojrzał na niego z troską – nie chciałem być niegrzeczny, przepraszam.

- W porządku, ale bądź miły dla pana loczka – zażądał chłopiec i wrócił do ubierania kurtki.

- Czym się zajmujesz Louis? – zagadnął Harry, nie zwracając uwagi na zachowanie mężczyzny.

- Jestem psychologiem – odpowiedział cicho Tomlinson.

- Ochh to musi być ciekawe, pomagać ludziom z ich problemami, ale też trudne, gdy trzeba wziąć na siebie odpowiedzialność za te osoby, gdy są naprawdę w kiepskim stanie psychicznym prawda? Musisz uwielbiać swoją pracę – mówił entuzjastycznie Harry, który był zdziwiony profesją szatyna.

- Taa, coś w tym stylu – odparł wymijająco błękitnooki.

- Lou jest też nauczyciele wiesz loczku? – wtrącił Ernest, gdy wcisnął sobie na głowę ciepłą czapkę.

- Naprawdę? – spojrzał zaciekawiony na Louisa, który wydawał się być dziwnie speszony.

- Mhm, jestem profesorem na uczelni – wyjaśnił i zaczął rozglądać się po gabinecie, omijając wzrok Stylesa.

- To świetnie, ale pewnie jesteś zapracowany – stwierdził Hazz i wydawał się poruszony nowymi informacjami na temat Tomlinsona.

- Tak, nie mam za dużo czasu, ale cóż taka praca – wzruszył swobodnie ramionami i zerknął na brata – idziemy mały?

- Mhm, chyba że chcecie sobie jeszcze polozmawiać – odparł siedmiolatek szczerząc się w radosnym uśmiechu.

- Już skończyliśmy rozmowę – Lou zerknął na loczka, który przytaknął z błyskiem w oku – to do widzenia Harry – obrócił się na pięcie i skierował z chłopcem do drzwi.

Harry zastanawiał się przez moment i po chwili sięgnął po książkę, która spoczywała na jego biurku i skierował się w stronę mężczyzny.

- Louis, poczekaj chwilkę – powiedział szybko i podszedł do nich.

- Tak?

- Ostatnio chyba nie usłyszałeś wiersza do końca, więc możesz przeczytać go do końca w wolnym czasie – powiedział i wyciągnął dłoń w stronę szatyna, który wpatrywał się w niego zszokowany. Ernest trącił brata łokciem, by ten otrząsnął się i poruszył – proszę, oddasz mi, gdy przeczytasz.

- Dziękuję – powiedział cicho Louis i wziął książkę z jego dłoni, ich palce musnęły się krótko, po czym szatyn szybko odsunął się od loczka.

- Nie ma za co, mam nadzieję, że się spodoba.

Uśmiech na twarzy Harry'ego utrzymywał się jeszcze przez długi czas, a Louis odwiózł brata do domu i wracając, wpatrywał się w książkę leżąca na siedzeniu obok

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top