Rozdział siódmy
Louis nie wiedział jak to się stało, ale gdy przeczytał tomik wierszy, który pożyczył mu Harry był zachwycony i zdenerwowany równocześnie. Ostatnie na co miał ochotę to przyznanie, że Styles czyta coś wartościowego co mu się spodobało, dlatego też oddał mu lekturę bez słowa, a w zamian rozpromieniony logopeda dał mu kolejną książkę. Tym sposobem zapoczątkowali jakąś dziwną relację w której Harry, pożyczał mu tomiki poezji, a on czytał je z zapartym tchem w zaciszu swojego pokoju i za nic w świecie nie przyznawał się, że podobają mu się te same wiersze, którymi zachwycał się loczek. Aktualnie siedział w dziekanacie i popijając kawę z dużego, zielonego kubka czytał kolejny wiersz Oscara Wilde'a czując na sobie wzrok milczącego Liama.
- No odezwij się w końcu, bo zaczynam martwić się o to, że odgryziesz sobie przez przypadek język – westchnął głośno, zamknął książkę i zerknął na zmartwioną twarz przyjaciela – stało się coś?
- Nie, nic tylko martwię się – odpowiedział Payne smutnym głosem, i Lou naprawdę zaczął się niepokoić.
- O co?
- Zayn mówi, że z Perrie jest źle, bardzo źle Lou. Ja... ja myślę, że to nie potrwa długo – wyszeptał i spojrzał na szatyna oczami pełnymi żalu, a Louis starał się nie zdradzić, ile jest w nim strachu przed przyszłością w której nie będzie już Zayna i Perrie, szczęśliwej rodziny, a pozostanie Zayn samotny ojciec w żałobie.
- Co my zrobimy Lou? Przecież on się załamie... to... to wszystko nie powinno się wydarzyć, oni się kochają, dlaczego coś takiego przytrafia się właśnie im?
- Cytując mojego nowego przyjaciela: serce dopiero wtedy zaczyna żyć, gdy cierpi. Szczęście przemienia je w kamień, bogactwo czyni je nieczułym. Ale cierpienie, och, cierpienie nie złamie go nigdy – powiedział Louis i skierował się w stronę drzwi, po drodze zgarniając książkę i notes leżący na stoliku.
- Kto jest twoim przyjacielem? – zapytał Liam drążącym głosem w którym skrywała się ciekawość.
- Och, nikt specjalny tylko Oscar Wilde – Lou ze śmiechem wyszedł z dziekanatu i oparł się o drzwi, przymykając powieki. Udawanie silnego i zabawnego było trudniejsze niż myślał, dobrze wiedział co dzieje się u Zayna, rozmawiał z nim wczoraj wieczorem, gdy poszedł ich odwiedzić. Wizyta skończyła się szlochającą w jego ramionach Rachel, która cały czas pytała go, dlaczego jej mamusia cały czas śpi. Co odpowiedzieć czteroletniemu dziecku, które właśnie traci najważniejszą osobę w swoim życiu?
- Panie profesorze – rozmyślania przerwał mu kobiecy głos, otworzył oczy i zerknął na stojącą przed nim młodą dziewczynę. Zorientował się, że po policzkach spływają mu łzy, starł je szybko, ale zdawała sobie sprawę, że studentka widziała jego małe załamanie. Starał się nałożyć na twarz maskę obojętności, ale i tak było już za późno.
- Gapisz się tak po prostu, czy podziwiasz? – zapytał i ruszył w stronę sali wykładowej, a dziewczyna dołączyła do niego dotrzymując mu kroku.
- Nie gapię się, tylko zastanawiam – odpowiedziała twardo blondynka i Lou rozpoznał w niej ulubioną studentkę Zayna. Dotarli do sali przed, którą czekali pozostali studenci, wertujący książki i notatki.
- Zapytałbym nad czym tak się zastanawiasz, ale totalnie mnie to nie obchodzi, więc wybacz i odsuń się ode mnie na kilka metrów – warknął w jej stronę – siadajcie na miejsca – powiedział do reszty osób, a wszyscy posłusznie ruszyli.
- Nie musi zachowywać się pan, jak bezuczuciowy dupek, wie pan o tym? Nie wszyscy wierzą w maskę twardego Tomlinsona, który ma gdzieś cały świat. Wie pan co, to że czujemy sprawia, że jesteśmy bardziej ludzcy i pokazuje że naprawdę żyjemy, a w tych czasach większość tylko egzystuje. Niech pan przestanie prawić nam psychologiczne gadki i sam zacznie się do nich stosować – dziewczyna zamilkła i patrzyła na niego ze swojego miejsca w końcu sali. Pierwszy raz ktoś publicznie mu się sprzeciwił i postawił, Lou czuł napiętą atmosferę i strach studentów, wynikający z tego, że zaraz mieli egzamin.
- Do mnie w tej chwili – wskazał ręką na dziewczynę, która odrzuciła swoją torbę z hukiem i skierowała kroki w jego stronę, stanęła przed nim i spojrzała na niego ze strachem w oczach. Tomlinson doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wszyscy czekają na jakąś jego reakcję. Przybrał swój najgroźniejszy wyraz twarzy i pochylił się w stronę blondynki – chwilę temu była pani bardziej odważna, czym muszę się przyznać zaimponowałaś mi – wyszeptał nie zmieniając wyrazu twarzy – właśnie o to mi chodziło, by w końcu ktoś z was znalazł w sobie odwagę, a teraz niech zmieni pani wyraz twarzy na bardziej wystraszony, ponieważ właśnie wysłuchuje pani obelg na swój temat prawda?
- Mhm – przytaknęła dziewczyna, ale delikatny uśmiech pojawił się na jej twarzy.
- Z czego się śmiejesz? – warknął nagle, a ona podskoczyła wystraszona – muszę jeszcze chwilkę cię tu przetrzymać żeby reszta nie pomyślała, że jestem zbyt łagodny, ale tak nawiasem mówić, myślę że będziesz świetnym psychologiem, profesor Malik mówił o tobie dużo dobrego – mówił powoli i uderzył nagle pięścią w stół, tak że wszyscy wstrzymali oddech – mam nadzieję, że się zrozumieliśmy, nie mam zamiaru powtarzać pani tego jeszcze raz – powiedział głośno tak by wszyscy go usłyszeli – a teraz na swoje miejsce i radzę nie drażnić mnie do końca zajęć.
- Tak jest – przytaknęła i szybko usiadła na swoim krześle.
- Dobrze, jeżeli dyscyplina w tej sali został już wprowadzona i przypomniałem wam kto tu rządzi, to może przejdziemy do egzaminu, dobrze chcecie zestaw pytań dla totalnych imbecyli czy normalnych studentów?
- Dla imbecyli – odpowiedzieli zgodnie studenci, a Lou pokręcił głową z politowaniem.
- Cóż nie ma to jak wysoka samoocena – skwitował z uśmiechem na co wszyscy wybuchli śmiechem – porozsadzajcie się, dwie osoby w rzędzie, mam nadzieję że nie będę musiał tego dwa razy powtarzać – zauważył jak studenci zmieniają miejsca i gdy zapanował spokój, zaczął mówić – dyktuję pytania, mówię raz więc radzę się skupić – odchrząknął – pierwsze, co to jest syndrom Draculi, drugie pytanie wymień fazy alkoholizmu, trzecie czym różni się psychopata od socjopaty i na koniec podajcie mi literaturę przedmiotu, tytuł oraz imię i nazwisko autora książki.
- No chyba pan żartuje – rozszedł się głośny jęk studentów.
- A wyglądam jakbym żartował? – zapytał i nie czkając na odpowiedź dodał – powodzenia, obyśmy nie musieli się spotkać po raz kolejny.
Usiadł przy biurku i wyciągnął z torby książkę po raz kolejny zaczytując się w wierszach, od czasu do czasu podnosił wzrok, by przyjrzeć się piszącym studentom i wracał do lektury. Po czterdziestu pięciu minutach wstał i odchrząknął głośno – kartki do przodu – po chwili stos zapełnionych odpowiedziami kart pojawił się w jego dłoni, a on na samą myśl sprawdzania tych bredni poczuł się zmęczony, bardziej niż był w rzeczywistości – a teraz wynoście się wszyscy z sali i dajcie mi godzinę na sprawdzenie waszych prac. No już wynocha – krzyknął, gdy studenci ociągali się i szli wolno w stronę drzwi.
***
Siedział i pił herbatę czekając na swoich studentów, minęła już godzina i za chwilę powinni się zjawić. Jak na zawołanie zaczęli wchodzić do sali z niemrawymi minami. Dopiero teraz zauważył ich elegancki ubiór i zaśmiał się w duchu.
- Wy wystroiliście się tak specjalnie na egzamin? – zapytał rozbawiony i zauważył jak wszyscy przytakuję ochoczo – och mam się poczuć zaszczycony? – zaśmiał się głośno z własnych słów – dobrze przyznam się, że jak na grupę imbecyli, poradziliście sobie całkiem nieźle, a nawet zadowalająco, co nie zmienia faktu, że nie chciałbym już nigdy się z wami spotkać, a strój pani totalnie na mnie nie działa, więc przykro mi naprawdę, ale z wyższej oceny nici – powiedział do studentki siedzącej w pierwszym rzędzie.
- Ale przecież jest seksowny – dziewczyna powiedziała to głośno, wywołując rozbawienie u Louisa i całej grupy.
- Nie wątpię, panowie koleżanka ubrała się dziś seksownie, więc możecie iść razem po zajęciach, świętować zaliczenie egzaminu, a może dla któregoś z was skończy się to czymś przyjemnym. A teraz przejdźmy w końcu do spraw ważnych, pani Evans ocena 4, spójrzmy na panią – przechylił się i zerknął na strój dziewczyny – no całkiem elegancko, możemy dać 4,5 proszę podejść.
- Podwyższa pan oceny za strój? – zapytał student, który nie wystroił się specjalnie tego dnia.
- Jak widać.
- Gdybym wiedział, to ubrałbym się lepiej – jęknął niezadowolony chłopak.
- Może nawet lepiej, że pan nie wiedział, bo jeszcze ubrałby się pan seksownie i nasze oczy mogłyby nie znieść tego widoku – skitował Lou i zaśmiał się z miny chłopaka.
***
Harry siedział w swoim gabinecie i zajadał się z Ernestem, czekoladą z bakaliami. Postanowili uczcić to, że chłopiec po raz pierwszy powiedział poprawnie słowo z literką r. Oczywiście przed zjedzeniem słodkości, odtańczyli taniec zwycięstwa i dopiero później usiedli i rozkoszowali się rozpływającą się w ustach czekoladą. Ernest zaczął opowiadać Harry'emu o całej swojej rodzinie, gdy do środka wszedł Louis.
- Louuu! – krzyknął chłopiec i podbiegł do brata, rzucając się na niego z radością.
- Co się stało? – szatyn patrzył zdezorientowany to na brata to na Harry'ego, który uśmiechał się do niego promiennie.
- Lou, powiedziałem dobrze literkę r!!! - wykrzyknął chłopiec, a Tomlinson roześmiał się głośno, widząc tak podekscytowanego brata.
- Cieszę się, wiedziałem że się uda.
- To wszystko dzięki loczkowi – zauważył Ernest, podskakując w miejscu.
- Mhm, a co teraz robicie? – zapytał mężczyzna, zerkając na Stylesa, który uśmiechał się do niego przez cały czas, i powoli zaczynał go tym irytować.
- Jemy czekoladę i świętujemy – wyjaśnił Harry, a Lou spojrzał na niego zaciekawiony.
- Z każdym pacjentem tak świętujesz? – szatyn uniósł brew, ale w jego głosie nie było złości.
- Nie, tylko z wyjątkowymi – odparł loczek i mrugnął do Tomlinsona, który otworzył szeroko oczy, zdumiony tym gestem.
- Oddaję książkę – położył tomik na biurku Stylesa – dzięki.
- Podobała ci się? – zapytał z nadzieją zielonooki, a Lou odetchnął głośno i postanowił odpowiedzieć.
- To nie było nic wspaniałego, jeżeli mam być szczery, w zasadzie takie nic.
- Och – zawiedzione westchnięcie Harry'ego rozległo się w gabinecie, a Lou poderwał wzrok do góry i spojrzał na chłopaka, który przygryzał wargę niepewnie, trzymając w dłoniach jakąś nową książkę.
Ernest patrzył na dwóch mężczyzn i przewrócił oczami, słysząc jakie bzdury wygaduje jego brat.
- Panie loczku, niech pan nie słucha Lou, on kłamie, tak naplawdę to kocha te książki. Mama nie mogła się do niego dodzwonić i później dowiedziała się, że cały czas czytał te wielsze, któle od pana dostał.
- Ernest – powiedział ostrzegająco Lou.
- To jest plawda, przyznaj się Louis – powiedział chłopiec patrząc na szatyna, który chciał zakryć mu usta dłonią – loczku, on kocha wszystkie te książki, ale jest zbyt nieśmiały by się przyznać, pana pewnie też ko... – Lou zakrył usta siedmiolatka i powoli idąc tyłem zaczął wyprowadzać ich z gabinetu.
- Ach te dzieci – zaśmiał się sztucznym głosem – mają taką szaloną wyobraźnię, prawda? Cóż będziemy się już zbierać, wiesz czekolada źle działa na Ernesta – wyjaśnił pozornie swobodnym tonem – to do zobaczenia.
- Lou, poczekaj – Styles podszedł do niego i wcisnął mu książkę do wolnej ręki – może to ci się spodoba – powiedział z uśmiechem, który szatyn mimowolnie odwzajemnił.
***
- Co to było do cholery?! – warknął Louis, gdy wszedł do domu z Ernestem u boku.
- Nie wiem o co ci chodzi – burknął chłopiec i pobiegł szybko do kuchni, gdzie siedziała jego mama.
- Co się dzieje chłopcy? – Jay spojrzała na swoich synów, którzy patrzyli na siebie ze złością w oczach.
- Mamo – Lou usiadł na krześle naprzeciwko kobiety – Ernest zachowuje się skandalicznie.
- Co takiego zrobił ten mały łobuz? – zaśmiała się Jay, gdy siedmiolatek wdrapał się na jej kolana i razem z nią patrzył na szatyna.
- Wymyśla jakieś bzdury i wygaduje je przy Harrym. Nie powinien wtrącać się w nie swoje sprawy, zresztą po co w ogóle się odzywa na mój temat, przy tym całym logopedzie.
- A co takiego powiedział Ernest?
- Mówił, że lubię książki, które pożycza mi Harry.
- Ale przecież to prawda, sam mówiłeś, że bardzo ci się podobają – zauważyła zaskoczona kobieta, nie rozumiejąc zachowania swojego starszego syna.
- I co z tego, Harry nie musi o tym wiedzieć prawda? – zapytał Lou, zrozpaczonym głosem.
- Louis myślę, że przesadzasz.
- Właśnie mamo – wtrącił Ernest – pan loczek jest świetny i miły i... i naplawdę myślę, że powinniśmy zaplosić go do nas.
- Dobrze kochanie, a teraz idź pobawić się w swoim pokoju – Jay pogłaskała chłopca po włosach i patrzyła, jak biegnie szybko po schodach na piętro – co się dzieje Lou? – zwróciła się do syna.
- Słucham?
- Pytam się, co się z tobą dzieje – patrzyła na niego długo, aż w końcu spuścił wzrok na swoje dłonie.
- Nic takiego, po prostu Ernest nie ma się wtrącać.
- W co nie ma się wtrącać?
- W sprawy moje i... mamo! – krzyknął nagle Lou – nawet nie próbuj stosować na mnie tych psychologicznych pytań, na które sam zacznę odpowiadać, nawet o tym nie wiedząc. Nie wykorzystuj moich sposobów – powiedział oburzonym głosem, a kobieta zaśmiała się głośno z jego reakcji.
- Cóż uczę się od mistrza. Chciałam ci tylko uświadomić skarbie, że Ernest nie zrobił niczego złego, to ty masz jakiś problem z którym sobie nie radzisz, więc może mogłabym ci jakoś pomóc.
- Nie mam żadnego problemu, wszystko jest w porządku, a Harry pieprzony hipster Styles ma zniknąć, jak najszybciej z mojego życia, czy to się wam wszystkim podoba, czy nie.
***
- Nie grajcie piłką w domu! – Jay po raz kolejny krzyknęła do swoich synów, którzy zapomnieli na chwilę o Harrym i zaczęli kopać piłkę na korytarzu. Jej słowa nie doczekały się żadnej reakcji z ich strony, wprost przeciwnie dalej bawili się w najlepsze, a ich głośne okrzyki było słychać w kuchni.
- Chcę grać z wami – Doris stanęła obok Lou i kładąc dłonie na biodrach patrzyła uważnie na braci.
- Nie ma mowy! – wykrzyknął Ernest i kopnął piłę w stronę Lou, który zignorował marudzenie siostry.
- Louis chcę zagrać z wami – dziewczynka tupnęła nogą i szarpnęła szatyna za dłoń, zwracając na siebie uwagę chłopaka.
- Słucham Doris? – spojrzał na siostrę zniecierpliwiony i czekał na wyjaśnienia.
- Mogę z wami zagrać? Nudzi mi się i nie mam co robić, więc pomyślałam, że pobawię się z wami.
- Nie, jesteś dziewczyną – parsknął Ernest ze złością.
- I co z tego?! – krzyknęła oburzona Doris.
- Dziewczyny nie mogą glać w piłkę – wyjaśnił dumnym głosem i z uśmiechem zauważył, jak siostra denerwuje się coraz bardziej.
- Niby dlaczego? – parsknęła siedmiolatka.
- Bo dziewczyny nie glają w piłkę, jesteś głupia nie zlozumiesz tego.
- To ty jesteś głupi, Louis powiedz, że mogę grać w piłkę – dziewczynka popatrzyła na Louisa, który wpatrywał się w swoje rodzeństwo, które za chwilę miało się na siebie rzucić ze złości.
- Dobra dzieciaki – zaczął szatyn, ale Doris przerwała mu i wyrwała piłkę z rąk Ernesta.
- To jest przejaw jawnej dyskryminacji i ja... ja się na niego nie zgadzam! – krzyknęła dziewczynka z zarumienionymi policzkami.
- Wow – Lou, uniósł brwi z wrażenia – Doris skąd znasz takie słowa, jak dyskryminacja?
- Od ciebie głupku – odparła nadal zdenerwowana – powiedz mu Lou, że mogę grać w piłkę.
- Dobrze, Ernest prawda jest taka, że dziewczyny mają takie samo prawo jak chłopacy, by grać w piłkę. Tak naprawdę, to nie jest ważne, czy jesteś chłopcem czy dziewczynką wiesz? Nie możecie pozwolić na to, by ktokolwiek mówił wam, że nie możecie czegoś robić ze względu na waszą płeć, najważniejsze to spełniać swoje marzenia.
- I Doris może być piłkarzem? – zapytał zaskoczony chłopiec.
- Tak, możecie być kimkolwiek tylko chcecie – przytaknął Lou z uśmiechem.
- Tak, Ernest możesz być baletnicą – zaśmiała się dziewczynka i zaczęła uciekać, gdy brat ruszył za nią w pościg z głośnym okrzykiem.
Lou westchnął i usłyszał śmiech swojej mamy, która opierała się o drzwi i przyglądała całej scenie z uśmiechem.
- Co? – zapytał szatyn i podszedł do kobiety.
- Nic, nic po prostu ładnie im to wszystko wyjaśniłeś synku – pogłaskała go po policzku i cmoknęła w czoło – powinieneś mieć swoje dzieci, skarbie. Byłbyś idealnym ojcem.
- Mamoo – jęknął chłopak i odsunął się od rodzicielki – nie zaczynaj znowu.
- Taka jest prawda, masz już trzydzieści lat, więc mógłbyś...
- Mamo proszę cię.
- Lou mógłbyś znaleźć sobie jakiegoś uroczego młodego mężczyznę, nawet mam dla ciebie kandydata, na przykład taki Harry jest całkiem...
- O nie, nawet nie zaczynaj, w tej chwili stąd wychodzę i udam, że nie słyszałem tego co powiedziałaś – ruszył w stronę drzwi ubierając po drodze swój płaszcz.
- On jest naprawę kochany i tak dobrze wychowany.
- Do widzenia mamo! – krzyknął Lou i wyszedł z domu, myśląc że chyba wszyscy postradali rozumy jeżeli uważają, że Harry jest uroczy i kochany.
***
- To do zobaczenia panie loczku – Ernest pomachał Harry'emu i wyszedł z gabinetu.
- Poczekajcie, ja w zasadzie też już skończyłem, więc możemy wyjść razem prawda? – zaproponował radośnie i narzucił na siebie czarny płaszcz idąc w stronę drzwi – Lou idziesz? – zapytał, gdy wyminął mężczyznę, a ten nadal stał w miejscu, nie ruszając się o krok.
- Tak, tak idę – Tomlinson podreptał za Stylesem i Ernestem, którzy szli obok siebie dyskutując o czymś zaciekle, wzruszył ramionami niezainteresowany ich rozmową. Opuścili budynek wychodząc na chłodne Londyńskie powietrze i Lou z zadowoleniem zauważył, że pada. Uwielbiał deszczowe dni, gdy mógł spędzić cały wieczór w domu, na swojej kanapie oglądając seriale lub czytając książki pożyczone od Harry'ego.
- Och co za ulewa – powiedział zielonooki, a na jego twarzy zagościł grymas niezadowolenia.
- Nie lubi pan deszczu? – zapytał Ernest zerkając na logopedę, a w głowie chłopca tworzył się plan.
- Nie, deszcz jest w porządku o ile nie musze iść kawał drogi do domu bez parasola, ale cóż nie jestem władcą pogody – zaśmiał się Styles i poczochrał włosy siedmiolatka.
- Louis – zaczął Ernest miłym głosem, zbyt miłym jeżeli ktoś zapytałby szatyna – przecież możemy podwieźć pana loczka do domu plawda? Mamy miejsce w samochodzie, więc dlaczego pan ma zmoknąć.
- Co? – zszokowany Lou wpatrywał się w brata, chcąc go zamordować na miejscu.
- No możemy...
- Słyszałem co powiedziałeś – westchnął szatyn i zerknął na Harry'ego, który przyglądał im się uważnie.
- Nie róbcie sobie problemu, nie jestem z cukru, nic mi się nie stanie – powiedział, jak zwykle radośnie Styles.
- Słyszysz Ernest, Harry nie chce...
- Przestań Lou, powiem mamie jaki jesteś niewychowany – zagroził mu siedmiolatek ze srogą miną i szatyn chciał wybuchnąć śmiechem.
- Dobra – mruknął pokonany i zwrócił się w stronę Harry'ego – może cię podwieźć?
- Nie trzeba, ja...
- Panie loczku, podwieziemy pana i koniec – zarządził chłopiec – Lou otwórz ten samochód w końcu – zachowanie chłopca było tak podobne do narzekającego zawsze Louisa, że Harry nie mógł powstrzymać śmiechu.
- Dobra dzieciaki, wchodźcie – powiedział i otworzył drzwi, siadając za kierownicą – dlaczego nie wsiadasz? – zapytał Harry'ego, który stał na chodniku i wpatrywał się samochód.
- To jest twój s-samochód? – zająknął się na ostatnim słowie, gdy usiadł w czymś co było warte więcej, niż cały dobytek jego i Nialla razem wzięty.
- No tak – przytaknął zmieszany szatyn, nie mając pojęcia o co może chodzić chłopakowi. Naprawdę nie rozumiał hipsterów.
- Jest... jest dość imponujący – wydusił z siebie Harry, a do Lou dotarło że chłopak jest zdziwiony jego samochodem.
- Hmm taa coś w tym stylu.
- Lou włącz muzykę – poprosił Ernest z tylnego siedzenia.
- Nie rządź się mały – powiedział Lou, ale posłusznie włączył radio i z głośników popłynęła spokojna melodia.
Pamięć
Zupełnie samotna przy świetle księżyca
Mogę marzyć o starych czasach,
Życie było wtedy piękne.
Pamiętam czas, kiedy wiedziałam czym jest szczęście,
Niech pamięć znowu ożyje.
Każda uliczna latarnia wydaje się zbić
Fatalistyczne ostrzeżenie
Czyjeś mamrotanie i latarnia uliczna rynsztoku
I niedługo nastanie poranek...
Lou nucił melodię pod nosem, prowadząc spokojnie auto, nagle poczuł na sobie wzrok Harry'ego siedzącego obok, zerknął w jego stronę i dostrzegł, że chłopak wlepia w niego swoje zielone tęczówki.
- Stało się coś?
- Co? Nie, nie tylko nie myślałem, że słuchasz Barbry Streisand – wyjaśnił loczek cichym głosem.
- Och... ja... wcale jej nie słucham to płyta mojej mamy czy coś – zaczął mówić szybko szatyn, a Ernest siedzący z tyłu prychnął głośno. Przełączył szybko piosenkę i z głośnika popłynął kolejny utwór piosenkarki – cholera – zaklął pod nosem.
- Spokojnie Lou, lubię Barbre, jest wyjątkowa i porusza.
- Nie wiem, ja wcale jej nie słucham – odparł Louis zawstydzony.
- Jasne – wtrącił Ernest, a Harry zachichotał cicho.
- O nareszcie coś innego – westchnął radośnie Lou, gdy nie usłyszał głosu Barbry.
Niektórzy mówią że miłość jest jak rzeka
W której toną łagodne trzciny
Niektórzy mówią że miłość jest jak brzytwa
Która zostawia twoją duszę krwawiąca
Niektórzy mówią że miłość jest wyższa
Niż nieskończoność, boląca potrzeba
Ja mówię że miłość jest jak kwiat
a ty jesteś tylko nasieniem
- Ooo to przecież Bette Midler – Harry rozpromienił się cały i gdyby mógł, to zacząłby klaskać w dłonie jak dziecko. Louis szukał dłonią przycisku, by przełączyć piosenkę, ale nagle poczuł dłoń Harry'ego zatrzymującą go – zostaw Lou, lubię tą piosenkę i ty też ją lubisz, więc możemy jej posłuchać razem prawda? – zapytał patrząc na niego z delikatnym uśmiechem, a Ernest przypatrywał się im szczęśliwy.
To jest serce bojące się złamania
Które nigdy nie nauczy się tańca
To jest sen obawiający się przebudzenia
Które nigdy nie chwyta szansy
To jest jeden, który nie chce być zabrany
Który sobie nie wyobraża dać
I dusza obawiająca się umierania
Która nigdy nie nauczy się żyć
- Dobrze, jasne... jeżeli lubisz, to nie ma sprawy – wyjąkał Louis i wyrwał dłoń z uścisku Stylesa – wspominałeś kiedyś, że mieszkasz, gdzieś w tej okolicy prawda?
- Och pamiętałeś Lou – Harry patrzył na niego zachwyconym wzrokiem – tak, możesz właściwie zatrzymać się tutaj – wskazał na miejsce palcem i Lou zaparkował dokładnie tam – dziękuję za podwiezienie i w ogóle – Styles obrócił się w stronę szatyna i posłał mu jeden z najbardziej szczęśliwych uśmiechów, jaki kiedykolwiek Lou widział.
- Nie ma za co – wzruszył ramionami nonszalancko.
- I tak dziękuję, nawet nie wiesz jak moje włosy wyglądają po deszczu.
- Domyślam się, niestety – mruknął Tomlinson, swoim standardowym tonem.
- To do zobaczenia Lou, cześć Erenst – pomachał im dłonią i zostawił ich samych, wbiegając szybko do kamienicy i potykając się na schodach łapiąc równowagę w ostatniej chwili. Louis pokręcił głową z politowaniem i ruszył powoli kierując się w stronę domu.
Kiedy noc stanie się zbyt samotna
I gdy droga stanie się zbyt długa
A ty pomyślisz że miłość jest tylko
Dla szczęściarzy i silnych
Tylko pamiętaj zimą
Daleko pod gorzkim śniegiem
Leży ziarno, które z miłością słońca
Wiosną stanie się różą.
Słuchał spokojnej piosenki płynącej z głośników, gdy nagle coś sobie przypomniał, spojrzał w lusterko napotykając zadowolony wzrok Ernesta.
- Z tobą sobie jeszcze porozmawiam kolego i uprzedzam, to nie będzie przyjemna rozmowa.
***
Lou spędzał czwartkowy wieczór, wylegując się w łóżku z książką w dłoni. W mieszkaniu płynęła spokojna melodia, a mężczyzna zakopany pod kocem, pijąc swoją ulubioną herbatę rozkoszował się i relaksował po ciężkim dniu, gdy nagle spokój przerwał mu dźwięk telefonu. Rozdrażniony odrzucił okrycie na bok i wstał z łóżka, idąc powoli w stronę z której dobywała się melodia zwiastująca połączenie.
- No przecież idę, boże czy nawet przez godzinę nie mogę odciąć się od świata – marudził sam do siebie i chwycił telefon nie zerkając na wyświetlacz – Słucham?
- L-Lou, jedź do Zayna – w słuchawce rozległ się głos Liama i szatyn bez problemu mógł usłyszeć, że chłopak płacze.
- Co się dzieje? – zapytał zdenerwowany i wsunął buty na swoje stopy.
- Lou jedź do nich.
- Cholera Payne! – krzyknął Tomlinson – co się dzieje?
- Potrzebują cię – wyszeptał tylko Liam i rozłączył się, pozostawiając Lou bez odpowiedzi, chociaż szatyn, zdawał sobie sprawę o co chodzi.
Wsiadł do samochodu i ruszył w stronę domu Malików, a w jego głowie szalała burza niepoukładanych myśli.
- Niech to nie będzie to, o czym myślę, proszę niech to nie będzie to – szeptał do siebie, błagając o coś co wydawało się nie możliwe. Był głupi zdawał sobie z tego sprawę, starał się oszukiwać samego siebie, wmawiać sobie, że nie dzieje się nic złego, że wejdzie do domu Zayna i przyjaciel przywita go, jak zwykle uśmiechnięty z Rachel w ramionach. Może i był egoistą, ale nie był gotowy na radzenie sobie z żałobą, nie wyobrażał sobie, że będzie musiał wspierać Zayna. Sama myśl o łzach Rachel przyprawiała go o mdłości, w tej chwili na nic zdawało się jego wykształcenie i niezliczona ilość kursów, co z tego że powinien być profesjonalny, wiedział że gdy usłyszy co się dziś stało, wszystko się zmieni i to co planował nie będzie miało już sensu, bo czym są nasze plany wobec tego co nieuniknione. Wysiadł z auta i podbiegł do drzwi, nie dzwoniąc wszedł do środka. W domu, wbrew temu co myślał nie panował spokój, słychać było przyciszone rozmowy i głośny płacz dziecka. Ruszył w stronę salonu i zauważył tam kilka osób w tym Liama, który stał przy oknie i wpatrywał się w rozciągający się na ogród widok, ramiona chłopaka trzęsły się delikatnie w cichym płaczu. Na sofie siedziała mama Zayna oraz jedna z jego sióstr, trzymały wyrywającą się i krzycząca Rachel, podszedł do nich powoli i ukucnął przed dziewczynką.
- Na reszcie Lou – westchnął Liam obracając się w jego stronę – mała nie chce się uspokoić.
- Księżniczko – zaczął, a gdy tylko dziewczynka go ujrzała, wyrwała się z uścisku i podbiegła, rzucając się w jego ramiona – kochanie – przytulił ją mocno i wstał nie wypuszczając jej z rąk. Spojrzał pytającym wzrokiem na Liama, a ten pokręcił tylko głową, a w jego oczach zabłyszczały łzy rozpaczy. Ten gest powiedział mu wszystko, nie musiał o nic pytać.
- W-wujku Lou, gdzie jest m-mama? C-co się stało z mamusią? – mała krztusiła się własnymi łzami i ciężko oddychała z trudem łapiąc powietrze.
- Rachel, skarbie – zaczął ciężko Lou, bo co do cholery miał powiedzieć czterolatce, której mama zmarła pozostawiając ją i jej tatę samych i zranionych. Jak Lou miał pozbierać w całość wszystko to, co zostało w nich zniszczone.
- G-gdzie mama? Babcia mówi, że mama odeszła, ale gdzie odeszła wujku? To przeze mnie? To dlatego, że zjadłam ostatnie ciasteczko, chociaż tata mówił, że mi nie wolno? To moja wina, że mamusi już nie ma? – zasypywała go pytaniami, a z każdym kolejnym jego serce pękało coraz bardziej, ponieważ ta mała dziewczynka sądziła, że to jej wina i Lou nie miał pojęcia, jak jej to wszystko wyjaśnić.
- Rachel, posłuchaj mnie to nie jest twoja wina, twoja mama była chora, pamiętasz jak o tym rozmawialiśmy prawda?
- Mhm – mała przytaknęła, a łzy nadal płynęły po jej policzkach.
- Dobrze, więc kochanie pamiętasz o niebie i o tym, że gdy odchodzimy stąd zaczynamy mieszkać w niebie z innymi osobami?
- T-tak, ale ja chcę żeby mamusia nie mieszkała w niebie, chcę żeby była ze mną i tatusiem.
- Wiem kochanie, ja też bardzo tego chcę, ale mama była chora i teraz w niebie będzie czuła się lepiej – mówił powoli, wiedząc że gada zupełne głupoty i nie sprawi nagle że Rachel zrozumie wszystko co się teraz dzieje.
- N-naprawdę?
- Tak malutka – Lou złożył na jej czole krótkiego całusa, a dziewczyna wtuliła twarz w jego szyję.
- Ale wujku, ja tęsknie za mamą.
- Wiem, wszyscy tęsknimy, ale twoja mama będzie patrzyła na ciebie z nieba kochanie i zawsze będzie cię kochała, nieważne gdzie będzie myszko.
- Nawet jeżeli jej tu nie będzie?
- Dopóki ty będziesz kochała twoją mamę, ona zawsze będzie przy tobie i będzie kochała cię bardzo, bardzo mocno, ponieważ serce nigdy nie umiera skarbie.
- W-wujku – Rachel, zaczęła nagle płakać coraz mocniej i tulić go z całej swojej dziecięcej siły – w - wujku... czy... czy ty też umrzesz i mnie zostawisz? I... i tata i wujek Liam i babcia i... nie zostawiaj mnie wujku.
- Boże Rachel – łzy zapiekły oczy Louisa i przymknął powieki by powstrzymać się od płaczu.
- Obiecaj wujku, obiecaj, że nie umrzesz proszę cię – mała odsunęła się od niego i patrzyła załzawionymi tęczówkami na jego twarz, szukając w niej odpowiedzi. Jak miał jej obiecać coś takiego, przecież mógł umrzeć w każdej chwili, co stało by się, gdyby złamał tą obietnicę?
- Nie zostawię cię kochanie – wyszeptał tylko i trzymając dziewczynkę w ramionach usiadł na fotelu, zamknął oczy i zaczął kołysać ją powoli, aż nie poczuł że mała odpłynęła i zasnęła. Zerknął na jej spokojną twarz i policzki nadal wilgotne od łez, była zbyt mała na to wszystko, los nie powinien zmuszać jej do radzenia sobie ze śmiercią najbliższych. Była maleńką dziewczynką, jak miała żyć bez swojej mamy, kto miał ją tulić do snu, śpiewać kołysanki, czytając bajki na dobranoc? Z kim będzie rozmawiała o swoich pierwszych szkolnych miłościach? Komu będzie mówiła o swoich zauroczeniach kolejnymi gwiazdami pop? W czyje ramię będzie płakać, gdy jej serce zostanie złamane, kto stanie się jej kobiecym wzorem?
Chciał krzyczeć na wszystko i wszystkich dookoła, ale to niczego nie zmieni, rzeczywistość nadal pozostanie przytłaczająca i bolesna, przepełniona śmiercią i bólem po stracie, a najgorsze było to, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że tak naprawdę prawdziwy smutek dopiero się zacznie, a codzienność przytłoczy ich wszystkich, przygniatając swoim ciężarem.
Odejście jednej osoby powinno przejść niezauważenie. Odejście jednej osoby nie powinno boleć i łamać serca. Odejście jednej osoby nie powinno niczego zmienić. Odejście jednej osoby, która była dla nas wszystkim sprawia, że odchodzimy razem z nią, ale co jeżeli musimy zostać, by żyć dla kogoś kto potrzebuje nas bardziej?
***
Gemma weszła do domu i już z progu usłyszała głośny śmiech dobywający się z salonu. Odwiesiła płaszcz i ruszyła w stronę pokoju, zastanawiając się co takiego zmajstrowali Harry i Niall.
- Cześć – przywitała się radośnie i zauważyły Horana rozłożonego na kanapie śmiejącego się do łez i młodszego brata, który spojrzał na nią nagle wystraszony.
- Hej Gemms – odparł blondyn nadal chichocząc.
- Co robicie? – zapytała i starała się zrzucić Nialla, by zrobić sobie trochę miejsca do siedzenia, jednak po chwili poddała się i usiadła na wyciągniętych nogach chłopaka.
- Cóż – zaczął powoli Harry, ale dziewczyna zerknęła na ekran telewizora, gdzie właśnie pojawiały się sceny z dzieciństwa jej i Harry'ego.
- Skąd to macie? – zapytała, a jej głos zabrzmiał ostrzej.
- Oj Gemms, chciałem sprawdzić, czy już od dzieciństwa byłaś taką małą złośnicą, a jedynym sposobem na to, było odnalezienie starych nagrań.
- Grzebałeś w moim pokoju? – zerknęła na Irlandczyka, który niczym się nie przejmując przytaknął z uśmiechem – Mówiłam już jak bardzo cię nie lubię? – zapytała ze złością, ale roześmiała się, gdy dostrzegła film podczas którego Harry występował w domu przed rodziną, a ona rzucała w niego mandarynkami rozpraszając go tak mocno, że pomylił się w połowie piosenki.
- Raz czy dwa wspominałaś – Niall odpowiedział na jej pytanie, ale ona już o nim zapomniała śmiejąc się z filmu.
- Jesteś głupkiem Ni – odpowiedziała, gdy ekran stał się czarny i nagranie dobiegło końca.
- Mhm – mruknął leniwie.
- Skąd przyszło ci do głowy, że będę miała u siebie w pokoju jakieś filmy z dzieciństwa co?
- Harry coś wspominał, ale bał się grzebać w twoich rzeczach – wyjaśnił blondyn i mrugnął do niej okiem.
- Świetnie, a ty się nie bałeś tak?
- Cóż, odczuwałem pewien niewytłumaczalny lęk przed tym, co mogę zastać w twoich szafach, ale zdecydowałem się zaryzykować.
- Głupek – uderzyła go w ramię, ale uśmiechnęła się przy tym promiennie – I co? Znalazłeś coś przerażającego? – zapytała i usiadła wygodniej na jego kolanach.
- Nie będę cię kompromitował przed bratem Gemms, uwierz mi nie chcesz tego.
- Nie mam nic do ukrycia Horan – prychnęła dziewczyna i poczochrała mu włosy dłonią.
- Ejjj łapska precz – zaśmiał się chłopak i chwycił jej dłonie nie pozwalając bawić się swoimi włosami.
- Nie bądź taki próżny i chodź – wstała i pociągnęła go mocno za rękę.
- Gdzie mam iść? – spojrzał na nią zszokowany. Po raz pierwszy odkąd tylko pamiętał przeprowadzili normalną rozmowę i nie miał pojęcia dlaczego właśnie teraz, dziewczyna zaczęła traktować go normalnie. To było miłe, móc rozmawiać, śmiać się i żartować tak jak gdyby znali się od zawsze.
- Ja zrobiłam zakupy, więc ty dziś gotujesz – wyjaśniła i wyszła z pokoju, a on posłusznie powędrował za nią.
-To chyba twoja kolej na gotowanie o ile się nie mylę – zauważył rozbawiony.
- Nie bądź taki, gotujesz lepiej, więc możesz mi pomóc prawda? – wyłożyła wszystkie produkty z torby i obróciła się w jego stronę z błagalnym wzrokiem – no Niall, proszę.
- Dobra marudo, ale masz mi pomóc, nie będę robił wszystkiego za ciebie jasne?
- Tak jest – podeszła do niego i cmoknęła go w policzek – zaraz wracam, pójdę się tylko przebrać.
Niall stał zaskoczony, dotknął dłonią swojego twarzy, nie wiedział co tu się do cholery dzieje. Od kiedy Gemma zachowuje się przy nim tak swobodnie i normalnie? Odkąd tylko pamiętał kłócili się, on starał się zrobić wszystko by zwrócić na siebie jej uwagę, a ona skutecznie go ignorowała, aż do dziś. Odetchnął głośno, starając się uspokoić szalejące serce, wiedział że dla Gemmy to nic nie znaczy i dla niego też nie powinno, ponieważ nareszcie zaczął spotykać się z jakąś dziewczyną, która naprawdę mu się podobała i była miła. Niestety miała jedną wadę, nie była Gemmą, ale postanowił że poradzi sobie z tym, nie będzie zauroczony siostrą Harry'ego wiecznie.
***
Harry stanął w progu i przypatrywał się swojej siostrze i przyjacielowi, którzy chichotali podczas wspólnego gotowania. Zmarszczył czoło zdziwiony tym co widzi, Gemma i Niall śmiejący się i spędzający razem czas to była nowość. Gemms stała przy kuchence mieszając coś w garnku, a blondyn stał za nią i opierał swoją brodę na jej ramieniu, mówić coś do niej cicho, po czym oboje wybuchli głośnym śmiechem. Pokręcił głową i wycofał się zostawiając tą dwójkę, miał tylko nadzieję, że Niall nie przestanie nagle spotykać się ze swoją nową dziewczyną, to że Gemma była dla niego miła nic nie znaczyło, ale znając Horana jego uczucia odżyją w przeciągu kilku dni.
***
Gdy zaczniemy zastanawiać się czego tak naprawdę pragniemy w naszym życiu, odpowiedź przychodzi do nas dość szybko i niespodziewanie. Jest krótka i prosta, nie wymaga zbędnych filozofii czy mądrości, wszyscy bez wyjątku pragniemy szczęścia, po prostu chcemy być szczęśliwi. Niestety większość z nas nie odczuwa tego stanu, mimo tego że posiada pozornie wszystko, co nas blokuje i uniemożliwia nam życie w szczęściu? Odpowiedź nie jest skomplikowana, jedyną rzeczą jaka powstrzymuje nas przed spełnieniem swoich pragnień jest ta nagląca, zmuszająca nas do ciągłego poszukiwania potrzeba bycia szczęśliwym. Staramy się coraz bardziej, wymagamy coraz więcej i zapominamy o co tak naprawdę chodzi w życiu do momentu, gdy zatrzymujemy się i nie wiemy kim jesteśmy, nie poznajemy samych siebie. Mimo wszystko nadal wmuszamy na usta sztuczny uśmiech, i chcemy robić wszystko by poczuć szczęście nawet jeżeli będziemy musieli zatracić siebie samych. Nadchodzi jednak chwila, gdy zaczynamy rozumieć swój błąd i dostrzegamy że wszystko co tak naprawdę może uczynić nas szczęśliwymi jest w naszych rękach, że od dawna tutaj było. Nie jest to szczęście, które sobie wyśniliśmy czy też wymarzyliśmy, nie jest to udawane szczęście, które wmawialiśmy sobie od lat. Wszystko czego pragnęliśmy jest tuż obok nas, zaklęte w małych gestach, znanych spojrzeniach, bliskich osobach. Czasami trzeba być na granicy śmierci by sobie to uświadomić, a czasami wystarczy stać na pogrzebie i trzymać w ramionach małą dziewczynkę, która żegna właśnie swoją mamę.
***
Louis stał na końcu tłumu trzymając za rączkę Rachel, w oddali widział Zayna który przyjmował kondolencje od rodziny i najbliższych znajomych. Radził sobie świetnie, ale Lou widział jak zmęczony i przygnębiony jest jego przyjaciel. Niedaleko szatyn dostrzegł swoją mamę z jego rodzeństwem, poczuł jak dziewczynka tuli się do jego nogi, więc pochylił się i podniósł ją do góry. Zi poprosił go by zajął się małą i kim był Lou by mu odmówić, dziewczynka była za mała by zrozumieć dokładnie co się dzieje, a i tak zachowywała się lepiej niż połowa dorosłych osób w takiej sytuacji.
- Wujku Lou – powiedziała cicho patrząc na jego twarz.
- Tak?
- Możemy iść na spacer?
- Pewnie – postawił ją na ziemi i chwytając za rączkę, skierował się powoli w stronę małej dróżki. Szli w ciszy, a jego myśli uciekały do minionych wydarzeń. Na zajęciach z psychologii uczą, że żałoba jest procesem psychologicznej, społecznej i somatycznej reakcji, stanowiącej odpowiedź na utratę i jej konsekwencję. Jest powszechnie spotykaną reakcją, może być dobra lub zła. Żałoba spełnia prawie wszystkie kryteria choroby. Będąc psychologiem Lou nauczył się polegać na podręcznikach i regułkach, które wtłaczał do głów swoim studentom, ale gdy przychodzi pora na prawdziwe życie, definicje nie są przydatne. W życiu żałoba może mieć wiele form, wszyscy przez nią przechodzimy, ale każdy radzi sobie z nią w inny sposób. Louis zdał sobie sprawę, że nie tylko śmierć wywołuje żałobę. Każda zmiana, strata może powodować, że coś w nas umrze i nie będziemy mogli sobie z tym poradzić.
Dotarło do niego właśnie, że on nigdy tak naprawdę nie pogodził się z rozstaniem z Sebastianem, przez tyle lat trwał w żałobie udając, że nic go nie obchodzi i ma gdzieś uczucia swoje i innych osób. Zrozumiał też, że dzięki temu że bolało go, to tak bardzo żył i pozostał żywy. Ten ból, który rozdzierał mu serce utrzymał go przy zdrowych zmysłach i dawał mu nadzieję, że już nikt nigdy nie zrani go tak mocno, że nie pozwoli się tak skrzywdzić. Najgorsze w żałobie jest to, że gdy przychodzi nie potrafimy się przed nią bronić, ani ją okiełznać, pochłania wszystko dookoła i wciąga nas w swoje sidła. Pozostaje nam ją przyjąć i zaakceptować, a ona odejdzie gdy poczuje, że jesteśmy gotowi, by zacząć życie od nowa. Niestety w całym tym procesie straszne jest jedno – jego powtarzalność, gdy tylko wydaje nam się, że wszystko jest już za nami, dzieje się coś i wracamy do punktu wyjścia.
Istnieje pięć faz żałoby, nie muszą przebiegać po kolei, ale zawsze niezależnie co byśmy zrobili będzie ich pięć. Wyparcie, gniew, targowanie się, depresja i akceptacja.
- Akceptacja – szepnął Louis sam do siebie zapominając o obecności Rachel.
- Wujku, wiesz myślę, że ci wierzę – powiedziała poważnie mała, patrząc na niego uważnie.
- Wierzysz? – spojrzał na nią zdziwiony, nie mając pojęcia o czym mówi.
- Tak, wierzę, że mamusia jest z nami nawet jeżeli musiała odejść. Dziś, gdy tatuś starał się zrobić mi warkocza, a pamiętasz wujku, że tatuś nie potrafi robić warkoczyków to poczułam jakby mamusia była obok nas i nagle zobacz – wskazała na swoje upięte włosy – tacie się udało i myślę, że mama mu pomogła, tak jak zawsze – powiedziała Rachel ze smutnym uśmiechem na twarzy.
- Akceptacja – szepnął Lou i ruszył za dziewczynką, która ciągnęła go za dłoń.
Wszyscy mówią nam co robić by nie umrzeć szybko, jak walczyć ze śmiercią, ale niestety nikt nie mówi nam jak żyć dalej, gdy ktoś bliski przegrał walkę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top