Rozdział piętnasty


Harry przytupywał nerwowo nie wiedząc co ze sobą zrobić. Minął jeden dzień odkąd podsłuchał rozmowę grupki studentów i naprawdę, naprawdę musiał porozmawiać z Louisem. Chciał, by mężczyzna wyjaśnił mu wszystko i rozwiał wątpliwości, które zostały zasiane. Nie mógł uwierzyć, że szatyn byłby wstanie zachowywać się tak jak mówili studenci, faktycznie na początku ich znajomości był onieśmielający, ale Harry nigdy nie pomyślałby, że może terroryzować swoich studentów. Stał pod drzwiami domu Louisa i coś dziwnego powstrzymywało go przed zapukaniem i wejściem do środka. Mimo wszystko wiedział, że musi poznać prawdę, musiał być pewny, że ten Louis z którym spędzał swój wolny czas, w którym się zakochał jest prawdziwy i nie udaje przed nim kogoś zupełnie innego. Odetchnął głośno i zapukał do drzwi, nie chcąc używać dzwonka. Czekał denerwując się coraz bardziej, kiedy nareszcie szatyn stanął przed nim uśmiechając się promiennie.

- Cześć Harry – przywitał się mężczyzna i wciągnął go do środka – tęskniłem za tobą wiesz? – pocałował go delikatnie i odsunął się zbyt szybko w mniemaniu Harry'ego.

- Dzień dobry Lou i nie widzieliśmy się zaledwie jeden dzień, więc chyba nie tęskniłeś zbyt długo – zaśmiał się cicho, widząc oburzoną twarz szatyn – nie dąsaj się – pogładził zmarszczkę na czole Tomlinsona, posyłając mu psotny uśmiech – chciałem z tobą o czymś porozmawiać – zaczął po chwili, chcąc jak najszybciej załatwić tą nieprzyjemną sprawę.

- O czym? – błękitne tęczówki zatrzymały się dłużej na twarzy loczka, który nie wiedział jak zacząć tę rozmowę.

Patrzył się na wszystko byle nie na Louisa i zaczynał stresować, a jego dłonie drżały nieznacznie. Wydawało mu się, że cofnął się do początków znajomości, kiedy Lou przerażał go i wprawiał w drżenie. Westchną cicho i zebrał w sobie, podnosząc wzrok na szatyna, który przyglądał mu się z zaciekawieniem.

- No wyduś się to z siebie Hazz – zachęcił go Lou i mrugnął do niego okiem.

- Byłem w klubie z Gemmą – zaczął cichym głosem, unikając wzroku mężczyzny.

- I co stało się w tym klubie? – zapytał Louis, a jego głos brzmiał tak smutno, że Harry od razu podniósł na niego swoje oczy i dostrzegł jak zraniona i pokonana jest twarz osoby w której jest zakochany – po prostu mi to powiedz.

- Jezu Lou, to nic z tych rzeczy o których pomyślałeś, za kogo ty mnie masz – powiedział szybko Harry, domyślając się co wywołało tak zły nastrój u mężczyzny.

- Och... ja ... och, przepraszam ja tylko pomyślałem... zresztą nieważne, to co w tym klubie? – zmienił temat, odsuwając się od swoich błędnych i szkodliwych myśli.

- Tak, więc byłem w klubie i siedziałem przy barze i przypadkowo usłyszałem rozmowę pewnej grupy ludzi – przerwał i popatrzył na szatyna, który uśmiechał się do niego zachęcająco, więc postanowił kontynuować – to byli chyba twoi studenci, ponieważ mówili o tobie i o tym jak prowadzisz zajęcia.

- Tak? I co mówiły te głąby? – zapytał z drwiną w głosie, uśmiechając się z politowaniem na samą myśl o tej tępej grupie studentów.

- Co? – wydusił z siebie Hazz, zaskoczyło go to co usłyszał, nie sądził że Lou będzie tak mówił o jakichkolwiek ludziach, a już szczególnie o studentach, czyli o kimś kogo miał uczyć i przekazywać wiedzę. To mu się nie spodobało, ale musiał wyjaśnić do końca co usłyszał – usłyszałem co mówili i chciałem tylko wyjaśnić to z tobą, ponieważ oni... narzekali na to, że ich terroryzujesz i że źle ich traktujesz. Mówili nawet o tym, że chcieli iść ze skargą na ciebie, ale boją się ponieważ wtedy oblałbyś ich wszystkich. Nie uwierzyłem w ani jedno słowo, ale chciałem tylko dowiedzieć się dlaczego tak mówili – oparł się o ścianę i wpatrywał wyczekująco w Louisa, który roześmiał się tylko i pokręcił głową w rozbawieniu.

- Co za kretyni – parsknął nie mogąc uwierzyć, że ta grupka idiotów nawet w czasie wolnego wieczoru rozmawiała na jego temat, jak bardzo nudne było ich życie – i mówili tak dlatego, że to prawda Hazz, terroryzuję ich, obrażam i sprawiam, że boją przyjść na zajęcia, ale jeszcze bardziej boją się nie pojawić na nich. Tylko o to chciałeś zapytać? To teraz chodź, możemy coś razem ugotować i pooglądać film, jeżeli masz ochotę – chwycił go za dłoń i pociągnął w stronę kuchni, ale loczek zaparł się nogami i nie zrobił nawet kroku w stronę szatyna – co się stało? – Lou obrócił się w jego kierunku i popatrzył na niego wyczekująco i niecierpliwie – co się dzieję teraz Hazz? Chcesz porozmawiać o czymś jeszcze? – podszedł do niego i objął go w pasie, przyciągając do siebie – no wyduś to z siebie i pozwól spędzić nam miło wieczór.

- Tak nie można – wydusił się z siebie po jakimś czasie Harry, patrząc na Louisa wzrokiem pełnym wzburzenia – nie możesz ich tak traktować, przecież wcale taki nie jesteś, jesteś dobry i kochany, traktujesz mnie tak czule i kochasz Ernesta i swoją rodzinę, nie jesteś jakimś potworem. Musisz zacząć być dla nich miły i wtedy oni poznają jaki jesteś naprawdę – mówił szybko, gestykulując przy tym rękoma, nie zauważając jak zmieniał się wyraz twarzy Louisa, ale gdy zamilkł i zerknął na mężczyznę cofnął się o krok. Nie poznawał osoby, która stała przed nim, a raczej zapomniał, że Lou może patrzeć na niego w ten pogardliwy, nieprzyjemny sposób – Lou...

- Skończyłeś już? Jak miło, więc powiem krótko to nie jest twój pieprzony interes, jak traktuję moich studentów, nie masz żadnego prawa żeby wtrącać się w moje życie i mówić mi jaki powinienem być, a jaki nie, więc z łaski swojej odpuść sobie. Nie znasz mnie, nie wiesz jaki jestem naprawdę, wydaje ci się że jestem kochany i miły, oj zobacz nasz mały Harry dał się nabrać na ten głupi żart. Niespodzianka, Louis Tomlinson wcale nie jest miły, wprost przeciwnie jest chodzącym dupkiem, który uwielbia poniżać ludzi gorszych od siebie. I tak Harry jesteś kimś gorszym ode mnie, tak właśnie sądzę. A teraz gdybyś mógł dać mi swój telefon – wyciągnął dłoń w stronę loczka, który wpatrywał się w niego oniemiały.

- Mój telefon? – wydukał, ale posłusznie położył przedmiot na wyciągniętej dłoni Louisa.

- Tak, dzięki – mężczyzna robił coś przez chwilkę i z uśmiechem oddał mu telefon – i gotowe.

- Co zrobiłeś? – zapytał Harry, ale po chwili zrozumiał wszystko – usunąłeś swój numer, po co? Dlaczego to zrobiłeś Lou?

- A teraz jeżeli byłbyś tak miły i wyszedł z mojego domu – powiedział zimnym głosem szatyn i wskazał Harry'emu drzwi.

- Słucham? Mam wyjść? Dlaczego mnie wyganiasz? Musimy normalnie porozmawiać Louis, nie zachowuj się w ten sposób, nie możesz tak po prostu...

- Nie mów mi do cholery, co mogę, a czego nie i odwal się w końcu. Dotarło to do ciebie wreszcie?! To świetnie, a teraz wypieprzaj z mojego domu, no już! – krzyk błękitnookiego rozszedł się po korytarzu i Harry zadrżał na ten nagły dźwięk, nigdy nie słyszał jak Lou podnosi głos i teraz wiedział, że nigdy więcej nie chce tego słyszeć.

- Myślisz, że poprzez usunięcie swojego numeru, usuniesz mnie ze swojego życia? Że niby co, nie skontaktuję się już z tobą? Louis dla twojej wiadomości znam ten numer na pamięć.

- Już usunąłem cię z mojego życia, a nie przepraszam, ja tak naprawdę nigdy cię nawet do niego nie wpuściłem. Wyjdź już stąd – szatyn obrócił się na pięcie i zniknął w salonie, ignorując obecność loczka, który stał w tym samym miejscu i wpatrywał się pustym wzrokiem w przestrzeń.

To nie miało się tak skończyć.

***

Ernest siedział w gabinecie pana loczka i przyglądał mu się od początku ich spotkania. Wiedział, że wydarzyło się coś złego, nie miał odwagi żeby zapytać, nie kiedy Harry był taki smutny, a jego uśmiech nie był taki jak zawsze, nie pojawiały się te dziwne dołeczki, oczy nie błyszczały i w ogóle loczek wyglądał nie tak jak powinien. To nie podobało się Ernestowi, który powinien zacząć działać, ale nie wiedział co mógłby zrobić z tą całą sprawą. W końcu był tylko dzieckiem, a niektóre sprawy powinno zostawiać się jednak dorosłym, z drugiej jednak strony właśnie widział, jak wygląda pozostawienie sprawy dorosłym, wszystko zepsuli i teraz każdy chodził smutny. To znaczy nie wiedział, jak wygląda jego brat, ponieważ Louis nie pokazał się w domu od ponad tygodnia i nie chciał nawet odbierać telefonu od mamy. Generalnie Ernest mógł podsumować to tak, wszyscy chodzili smutni i źli, a on chociaż chciał pomóc, to nie miał pojęcia co z tym wszystkim zrobić. Bycie dzieckiem utrudniało wiele spraw.

- Harry – zaczął lekko chłopiec i z dumą zauważył, że dobrze wymówił imię pana loczka, w zasadzie nie miał już problemów z wymową, ale nadal chciał widywać się z logopedą.

- Tak? – zapytał zielonooki i zerknął w stronę chłopca, który przyglądał mu się ze skupieniem – stało się coś Ernest?

- Nie, ale chciałem zapytać, co u Louisa, ponieważ nie odwiedzał nas od tygodnia i nawet nie dzwoni do mamy – wyjaśnił siedmiolatek ze wzruszeniem ramionami i zauważył, że ta informacja podziałała na mężczyznę, ponieważ Harry wpatrywał się w niego z żalem.

- Nie był u was od tygodnia? – zapytał zaskoczony, monotonnym głosem.

- Mhm i nie dzwoni do mamy, a wiesz że on często dzwoni do mamy – dopowiedział chłopiec, oczekując jakiś wyjaśnień od pana loczka.

- To takie dziwne, mam nadzieję, że z nim wszystko w porządku – mówił do siebie brunet nie zauważając, że Ernest przysłuchuję mu się dokładnie – chciałbym z nim porozmawiać, ale nie mogę, po tym co się stało, po prostu nie mogę.

- Co się stało Harry? Co znów zrobił Lou? No mów szybko, ja i mama jakoś to naprawimy, ale musisz powiedzieć nam prawdę – zarządził natychmiastowo chłopiec i nagle Styles otrząsnął się z zadumy i zwrócił uwagę na to, że nie jest sam w gabinecie i wszystkiemu przysłuchiwał się młodszy brat szatyna.

- Ja... ja nic takiego nie mówiłem, Louis nic nie zrobił naprawdę, wszystko jest w porządku, ale nie wiem co u Lou, ponieważ nie widziałem go ostatnio. Może niech twoja mama go odwiedzi, na pewno ucieszy się z wizyty kogoś bliskiego.

- Kłamiesz Harry, a ja dowiem się całej prawdy! – wykrzyknął Ernest i zeskoczył z krzesła – Lou na pewno wszystko zepsuł, ale naprawimy to, nie musisz się martwić, wszystko wróci do normy słowo – poklepał Harry'ego po dłoni i wybiegł z gabinetu szybciej niż loczek mógłby zareagować.

Z całą rodziną Lou było coś zdecydowanie nie tak, zresztą z samym Louisem też.

***

- Proszę kontynuować panie Anderson – powiedział zachęcająco Louis, ale jego wzrok sztyletował chłopaka, który stał na środku sali i wygłaszał swoją prezentację. Nawet z tej odległości szatyn mógł zauważyć, że dłonie studenta trzęsą się niekontrolowanie, a na jego czole pojawiły się pierwsze krople potu – idzie panu dosłownie zadziwiająco, nie spodziewałem się aż takiego poziomu – dodał i ruchem dłoni kazał mówić dalej blondynowi.

- Tak, ja... na czym to skończyłem – przerwał chłopak i odchrząknął cicho, starając się zebrać swoje myśli.

- Och przypomnę panu z przyjemnością, chciał pan właśnie powiedzieć w jakim stopniu specyficzne i osobowe cechy człowieka stającego się ofiarą, mogą zwiększać lub zmniejszać prawdopodobieństwo tego, że ktokolwiek udzieli mu pomocy – powiedział uśmiechając się do niego miło, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że to nie o tym miał mówić ten biedny chłopak.

- Ja... nie sądzę, że właśnie o tym miałem...

- Nie? Och doprawdy? Uważa pan, że nie słuchałem pana wypowiedzi dostatecznie uważnie i nie zapamiętałem momentu na którym pan skończył? – zapytał, udając przesadne oburzenie.

- Nie, nie oczywiście że nie – odparł szybko student, a jego twarz oblała się szkarłatem.

- Świetnie w takim razie proszę kontynuować – skwitował szatyn i wbił w niego swój wzrok, był naprawdę ciekaw jak ten dzieciak poradzi sobie z tematem z którego nie był kompletnie przygotowany.

- Cóż – zaczął ponownie, a drżenie jego głosu było wyraźnie słyszalne – wydaje mi się że ważną cechą, która może wpłynąć na udzielenie lub też nie udzielenie pomocy jest podobieństwo ofiary do osoby, której ma pomóc.

- Proszę kontynuować, jakiś przykład, szczegóły, więcej faktów proszę Panie Anderson – zażądał Lou, przestając silić się na sympatię.

- Tak, oczywiście szczegóły hmm sądzę, że może chodzić tutaj o na przykład wygląd, wiek, albo też pochodzenie. Kiedy zauważymy, że ktoś różni się od nas, najprawdopodobniej nie będziemy chcieli udzielić takiej osobie pomocy.

- Och to ciekawe co pan powiedział i muszę stwierdzić, że prawdziwe – Louis zgodził się ze słowami chłopaka, ponieważ takie były fakty i nie miał zamiaru sprzeczać się z nauką – to niech pan odpowie w takim razie, czy gdybym na przykład – urwał nagle zamyślając się i szukając odpowiedniego przykładu – hmm na przykład został zaatakowany na ulicy przez któregoś z pana kolegów, to pomógł by mi pan, czy raczej przyglądał się lub udawał, że mnie nie widzi? – pytanie zawisło w powietrzu i cisza zapanowała w całej sali, wszyscy wpatrywali się to w Louisa to w biednego Andersona, który nie miał pojęcia co ze sobą zrobić i jak odpowiedzieć żeby się nie narazić – no panie Anderson, ktoś tu właśnie za chwilę może pobić mnie na śmierć, a pan stoi i się tak zastanawia? Szybka decyzja – ponaglił go złośliwym głosem.

- Ja... nie wiem panie profesorze, to zależy od wielu czynników – wydukał speszony, unikając natarczywego wzroku Tomlinsona.

- Od czego? Przecież przed chwilą powiedział pan, że zależy to między innymi od podobieństwa, więc prosta kalkulacja, co byś zrobił, odpowiadaj już! – nerwy zaczynały mu puszczać i był świadom, jaką presje wymusza na studencie, który zaczynał się trząść – czekam Anderson.

- Ale to nie jest to samo, ja znam pana, nie jest pan kimś obcym, więc podobieństwo nie gra tutaj roli – starał się bronić, ale Lou już wiedział, że nie ma ochoty wdawać się z nim w dyskusję.

- Słyszysz samego siebie? Wiesz co mówisz, bo wydaje mi się że nie – parsknął pogardliwie i zmierzył studenta jednym z najbardziej surowych spojrzeń – ratujesz mnie czy nie?

- Nie... tak... Boże nie wiem, czy może pan przestać? – zapytał zduszonym głosem chłopak i oparł się o brzeg biurka.

- Oczywiście, że mogę przestać, niech pan siada panie Anderson, właśnie pan oblał, spotkamy się na poprawce – zatrzasnął swój notes i zszedł na sam dół sali, czując na sobie spojrzenia studentów, uwielbiał takie momenty, gdy wszyscy byli tak zaskoczeni i oniemiali, że jedyne co potrafili zrobić to milczeć i nie ruszać się.

Zapach strachu unosi się w powietrzu, a Lou wdychał go z przyjemnością, do momentu, kiedy nagle cisza została zakłócona.

- Przepraszam, ale niby za co pan go oblał? Przecież nie udzielił błędnej odpowiedzi – wtrąciła się jedna z dziewczyn siedzących w ostatnim rzędzie i Lou naprawdę nie miał ochoty dyskutować w tej chwili z jakąś obrończynią świata i pokrzywdzonego studenta, więc wzruszył tylko ramionami po czym odezwał się szybko.

- Anderson, wyjaśnij zjawisko facylitacji społecznej – rzucił w stronę chłopak, który podniósł na niego wzrok ze swojego miejsca i jeden rzut oka na jego twarz wystarczył, by szatyn wiedział, że nie odpowie – brak odpowiedzi czyli poprawka – skwitował bezczelnie i spojrzał na brunetkę z końca sali – chciałaby pani coś jeszcze dodać? – zapytał i gdy dostrzegł jej spuszoną głowę, wiedział że wygrał tak jak zawsze – koniec zajęć, mam nadzieję że na nasze następne spotkanie przygotujecie się lepiej niż wasz kolega.

Siedział i czekał aż wszyscy opuszczą salę, kiedy został wreszcie sam, oparł łokcie na biurku i ukrył twarz w dłoniach, westchnął głośno, starając się uspokoić. Był świadomy tego, że przesadza i przeciąga strunę, istniały pewne granice, których nawet on nie przekraczał, ale teraz jedyne na co miał ochotę to sprawić by ktoś poczuł się tak źle jak on i nie obchodziło go to, że ten cały Anderson może wcale nie był wtedy w klubie, miał to gdzieś. Chłopak był jednym z jego studentów, a w tej chwili misją Louisa było sprawienie by oni wszyscy pożałowali swoich słów.

Cała reszta nie miała znaczenia.

***

Siedział w salonie i tępo wpatrywał się w ekran telewizora. Nie chciał być dramatyczny i mówić, że życie nie ma sensu i od teraz nie wie co ma ze sobą zrobić, ponieważ to wszystko co łączyło go z Lou skończyło się szybciej niż tak naprawdę zdążyło zacząć. To nie tak, nie był taką osobą, zawsze cieszył się z tego, że nie zachowywał się tak jakby świat kończył się tylko na nim, ale nie miał zamiaru udawać, że wszystko jest w porządku, ponieważ to nie była prawda. Wszystko było bardzo nie w porządku i czuł się z tym fatalnie.

Nie miał pojęcia, że jedna rozmowa z Louisem przybierze taki obrót i że skończy wyrzucony przez niego z domu. Chciał tylko wyjaśnić jedną sprawę, taki drobiazg coś błahego, ale najwidoczniej pomylił się i trafił w coś co tkwiło w Louisie od dawna. Zastanawiał się dlaczego szatyn z nim nie porozmawiał, dlaczego wolał nakrzyczeć na niego, wyrzucić go za drzwi. Dlaczego powiedział tyle okropnych słów, które sprawiły, że zaczął wątpić w to czy naprawdę znaczył cokolwiek dla Louisa.

Przez cały tydzień pojawiały się takie momenty, przychodziły i odchodziły, zjawiały się niezapowiedziane, znienacka, a wtedy Harry chciał się poddać, jedyne o czym mógł myśleć to Louis, a dokładniej głos mężczyzny. Chciał do niego zadzwonić, co z tego że Lou usunął swój numer, to nic nie znaczyło, ponieważ Harry doskonale znał go na pamięć był w stanie wyrecytować rząd cyfr i był pewny, że nie pomyliłby się nawet obudzony późno w nocy. Mimo wszystko trzymał się dzielnie i ignorował swoje pragnienie zadzwonienia do Louisa, nie mógł tego zrobić z wielu powodów, ale jednym podstawowym było to, że miał do siebie szacunek. Cokolwiek czuł Tomlinson w tamtym momencie, nie miał prawa traktować go w ten sposób, nie było takiego powodu, który pozwoliłby mu krzyczeć na niego i obrażać. Harry mógł zrozumieć wiele, każdy miał w swojej przeszłości takie momenty, gdy puszczały wszystkie blokady, granice się zacierały i człowiek nie panował nad sobą i swoimi słowami, czynami, ale nie cierpiał tego kiedy ludzie szukali sobie worków treningowych i wyładowywali swoje złe emocje na innych osobach.

Nie mógł sobie niczego zarzucić, od początku ich relacji był uczciwy, nie zatajał tego, że przeżył bolesne rozstanie z poprzednim partnerem, nie ukrywał tego że potrzebuje czułości i bliskości i wydawało mu się, że zasłużył na to by Lou odwzajemnił się tym samym. Najwidoczniej mylił się i nie poznał tak naprawdę szatyna, może mężczyzna miał rację mówiąc, że Harry go nie zna, może taka była bolesna i przykra prawda. Stworzył obraz Louisa utkany z iluzji i fałszu, z wyobrażeń i sennych marzeń, a nie z faktów i prawdziwej osobowości Tomlinsona. Po raz kolejny okazało się, że jest naiwny i dał się nabrać kolejnemu facetowi.

Niestety kiedy siedział tak jak teraz i rozmyślał, wiedział że wmawiał sobie to wszystko, wcale nie uważał Louisa za złego człowieka, nie sądził że jest okropnym dupkiem mimo wszystkiego co zrobił. Nadal za nim tęsknił i chciał spędzać z nim każdy dzień, każdą wolną godzinę, minutę. Przywiązał się do niego i teraz kiedy spędzał czas samotnie w swoim mieszkaniu, które bez Nialla wydawało się takie puste i bezosobowe wiedział, że Lou nie był tylko epizodem, chciał by to trwało długo, dłużej w zasadzie to bez końca. Chciał Louisa w swoim życiu, nie na jakiś czas, ale na zawsze. Wiedział, że to za dużo, nie powinien myśleć tak o osobie, która pojawiła się w jego życiu nagle i zmieniła wszystko, ale czy tak właśnie nie jest? Ktoś zjawia się niespodziewanie, wchodzi do naszego życia krok po kroku, i nagle nie wyobrażamy sobie jak mogliśmy istnieć bez tego człowieka.

Harry zawsze popełniał ten sam błąd, przyzwyczajał się do ludzi, wiedząc że oni odchodzą szybciej niż mógłby o tym pomyśleć. To było nieodpowiednie i jego mama zawsze powtarzała mu odkąd tylko pamiętał, by nie oddawał całego swojego serca jednemu człowiekowi, ponieważ on może odejść i zabrać je ze sobą. Nie rozumiał tego, ale teraz wiedział co miała na myśli, a on po raz kolejny popełnił ten sam błąd. Czuł bolesny uścisk w piersi tam gdzie biło jego serce, czuł każde uderzenie rozchodzące się po jego ciele, ale miał świadomość, że teraz jest tylko organem, częścią jego ciała, pompuje krew, sprawia że żyje, nic poza tym. Tak wiele, a zarazem tak mało, ponieważ żył, ale ta właściwa część jego serca należała już do kogoś innego.

Obrócił się słysząc kroki i zauważył swoją siostrę idącą w jego stronę. Gemma opadła na kanapę i zwinęła się w kłębek na jednym końcu, ignorując jego obecność. To również nie działało na niego pokrzepiająco, brak obecności Nialla i wiecznie zamyślona, będąca w swoim świecie Gemma. Chciał z nią porozmawiać, wyżalić się ale wiedział że jego siostra przechodzi teraz swój mały dramat, i jej myśli krążą wokół jednej osoby. Miał nadzieję, że wyjazd Horana naprawdę załagodzi tą całą napiętą sytuację. Nialla nie było od ponad tygodnia i Harry skłamałby mówiąc, że nie stęsknił się za przyjacielem. Zawsze pozostawały mu rozmowy telefoniczne, ale musiał uważać, by Gemms ich nie podsłuchała, ponieważ ku jego zaskoczeniu starsza siostra cały czas wierzyła, że nie kontaktuje się z blondynem i nie ma pojęcia, gdzie jest Nialler.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top