Rozdział ósmy


Louis wyglądał jak gówno. Dobrze, może nie dosłownie i zazwyczaj nie lubił myśleć o sobie w ten sposób, ponieważ był pewny, że jego studenci mają w tym o wiele więcej wprawy i ich określenia są zapewne bardziej wyszukane, ale naprawdę dziś nie wyglądał zbyt reprezentatywnie. Od pogrzebu Perrie minęły dwa tygodnie i w zasadzie powoli docierało do niego, że nie zobaczy już swojej przyjaciółki, ale ból nadal się utrzymywał i czasami zupełnie niespodziewanie czuł uścisk w piersi, który przypominał mu o tym, co się stało. Podczas rozmowy z Liamem, mężczyzna mówił mu zaskoczony o tym, ja dobrze radzi sobie Zayn, ale Li nie był psychologiem, więc nie widział tego, co dostrzegał Louis swoim spostrzegawczym okiem. Malik może i nie załamywał się przy wszystkich, trzymał się, kiedy trzeba było, uśmiechał przy Rachel, by mała powoli doszła do siebie i odnalazła się w nowej sytuacji, ale w środku był załamany i kompletnie zniszczony. Lou mógł sobie tylko wyobrażać, jak czuje się Zi, kiedy teraz został sam ze swoją małą córeczką, dom bez Perrie wydawał się bardziej pusty, a Zayn wrócił jak najszybciej do pracy, by oderwać się od przygnębiającej atmosfery. Szatyn musiał przyznać, że Zayn radził sobie w pracy tak dobrze, jak zwykle, czego nie mógł powiedzieć o sobie samym. Na pierwszych zajęciach po pogrzebie Pezz, wszedł do sali bez słowa i rozpoczął wykład, a gdy tylko ktoś przerwał mu jednym pytaniem, dotyczącym omawianego zagadnienia, wybuchł krzycząc, że jeżeli mają jakieś cholerne pytania, to niech poszukają odpowiedzi w książkach, a jeżeli są tak głupi, to może niech po prostu zrobią tę przyjemność wszystkim i zrezygnują ze studiów, po czym wyrzucił delikwenta z sali. Cóż, nie trzeba chyba wspominać, że od tego momentu nikt nie śmiał odezwać się na jego zajęciach, a on nie czuł się z tym zbyt dobrze, ale nie dał tego po sobie poznać.

Dodatkowo, oczywiście Ernest nie potrafił zachować niektórych informacji dla siebie i od razu wypaplał wszystko swojemu idolowi – Harry'emu, który po dowiedzeniu się o tym, że zmarła przyjaciółka Louisa, obchodził się z szatynem jak z przysłowiowym jajkiem. I może, ale tylko może, Lou czuł się przez to odrobinę lepiej. Stał przed gabinetem chłopaka, trzymając za dłoń Rachel, która rozglądała się dookoła zaciekawiona. Musiał przypilnować dziś swoją chrześniaczkę, ponieważ Zayn załatwiał jakieś ważne sprawy na mieście i nie miał z kim zostawić małej. Liam zaoferował się, że może zostać z dziewczynką, ale Lou zaproponował, że zawiezie później czterolatkę do swojego domu rodzinnego, gdzie będzie mogła pobawić się trochę z Doris i Ernestem i wszyscy razem stwierdzili, że to będzie najlepsze rozwiązanie, ponieważ mała powinna spędzać czas z dziećmi, a nie ze zestresowanymi, dorosłymi facetami.

- Co tutaj robimy wujku Lou? – zapytała, zerkając na niego swoimi dużymi oczami.

- Przyszliśmy odebrać Ernesta, a później pojedziemy do Doris, dobrze? Może ciocia Jay upiekła jakieś dobre ciasteczka.

- Mhm, lubię bawić się z Doris – stwierdziła dziewczynka radośnie.

- Ona też lubi się z tobą bawić, skarbie – powiedział, głaszcząc ją po włosach. Zayn naprawdę musiał nauczyć się robić coś z jej fryzurą, ponieważ Rachel całą drogę narzekała na swoje nierówne warkocze. – A teraz chodźmy po Ernesta.

- Dobrze – przytaknęła i Lou otworzył drzwi do gabinetu Stylesa, oczywiście bez uprzedniego zapukania.

Weszli do środka i zastali dwójkę osób, rozmawiających o czymś i zajadających się czekoladą. Nie miał pojęcia, co Harry miał z tą czekoladą, za każdym razem opychali się nią z Ernestem, a loczek nadal wyglądał jak patyczak z jakimś dziwnym monstrum na głowie. Cóż, Lou może troszkę zazdrościł mu jego przemiany materii, ale pocieszał się, że pod tymi luźnymi koszulami chłopak może ukrywać jakieś fałdki tłuszczyku. I nie, wcale nie myślał o ciele Harry'ego. Zauważył, jak Harry przypatruje się małej dziewczynce, która odwzajemniała jego spojrzenie i całkiem odważnie lustrowała wzrokiem logopedę. Louis był z niej dumny, ale zastanawiał się, co teraz wymyśli Harry, hmm, może Rachel to jego córka albo kolejna siostra.

- Cześć – Styles odchrząknął i przywitał się z nimi, jak zwykle z uśmiechem, który Louis nauczył się odwzajemniać.

- Dzień dobry – mruknął, dając Ernestowi znak, by ruszył się w końcu z miejsca, ale chłopiec skutecznie go zignorował i odwrócił się do niego plecami.

- Jak masz na imię, śliczna? – zapytał Harry, podchodząc do czterolatki i kucając przed nią.

- Jestem Rachel, a ty? – słysząc imię dziewczynki, oczy logopedy powiększyły się i popatrzył na nią uważnie, a Lou dostrzegł, że jego uśmiech stał się troszkę bardziej smutny i przygaszony.

- Mam na imię Harry – wyciągnął w jej stronę dłoń i gdy panna Malik chwyciła ją, potrząsnął nią lekko witając się – Może chciałabyś zjeść czekoladę? My właśnie z Ernestem ją jedliśmy, ale myślę, że mu już wystarczy, więc co ty na to?

- Poproszę, Harry – powiedziała grzecznie, a Lou już wiedział, że dziewczynka starała się oczarować chłopaka, by później owinąć go sobie wokół palca.

- Świetnie, chodź – chwycił ją i posadził na swoim fotelu, a szatyn patrzył, jak zaczynają ze sobą rozmawiać, jak gdyby byli starymi znajomymi. Zastanawiał się, co ma w sobie Harry, że wszyscy pałają do niego sympatią od pierwszego spotkania i czy tylko on potrafił się oprzeć urokowi loczka.

- Harry, masz śliczne włosy wiesz? – zapytała Rachel z buzią pełną czekolady, a Lou westchnął głośno, gdy dostrzegł, jak na te słowa rozpromienił się dorosły facet.

- Dziękuję, ty też masz piękne włosy.

- Mhm, ale tatuś nie potrafi ich ładnie uczesać, zawsze robiła to mamusia, a teraz jej nie ma, więc tata się stara, ale to nie to samo. Jeszcze trochę i będę duża, wtedy sama będę potrafiła zrobić sobie warkocze prawda? – popatrzyła na Harry'ego z nadzieją w oczach, a ten przytaknął tylko i zamrugał szybko, nie pozwalając, by łzy pojawiły się na jego policzkach, smucąc dziewczynkę.

- Wiesz co, może mógłbym cię uczesać? Co ty na to?

- Och, potrafisz czesać włosy dziewczynek? – zachwycona czterolatka popatrzyła na niego zauroczona, a Louis wiedział, że nie wyjdą stąd za szybko, więc przysiadł się na jednym z krzeseł i zrzucił ciepły płaszcz ze swoich ramion.

- Myślę, że coś tam potrafię – odparł skromnie Harry, a Tomlinsona przewrócił oczami, widząc, jak chłopak aż pali się, by pokazać co potrafi zrobić z włosami Rachel. Ten facet był definitywnie dziwny i byłby dobrym obiektem do przebadania. Przebywając z nim chwilkę, można było dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy, a co dopiero, gdyby obserwować go przez cały dzień.

Siedział i wpatrywał się w Harry'ego, bawiącego się włosami Rachel, chichotali razem i szeptali coś do siebie radośnie i może loczek wkurzał go i irytował, ale jeżeli dzięki niemu Rachel śmiała się i choć przez chwilę zapomniała o trudnej sytuacji w domu, to Lou mógł go znosić nawet przez kilka godzin. Rachel była tego warta.

- Długo jeszcze, Lou? – Ernest podszedł do niego i stanął przed nim wynudzony.

- A co, znudził ci się twój ukochany pan loczek? – zapytał z cwanym uśmiechem szatyn.

- Nie, ale zaczynam być głodny, a mama mówiła, że zrobi coś dobrego, ponieważ przychodzi Rachel, więc możemy już jechać do domu? – poprosił niecierpliwie i Lou musiał przyznać mu rację, ponieważ sam był coraz bardziej głodny.

- Dobrze, moja panno – zaczął rozbawiony, a Harry i Rachel spojrzeli na niego w tej samej chwili. – Musimy się już zbierać, ciocia Jay czeka z obiadem i Doris pewnie też już nie może się doczekać, kiedy przyjedziemy.

- No dobrze – westchnęła rozczarowana mała. – Al.e będę mogła jeszcze odwiedzić wujka Harry'ego? Proszę wujku Lou, proszę, proszę – wpatrywała się w niego błagalnie, a Harry uśmiechał się jak wariat i błękitnooki zaczynał się o niego martwić.

- Oczywiście, że tak, kochanie. Myślę, że Harry też z chęcią zobaczy cię ponownie.

- Naprawdę? – zerknęła na loczka, który przytaknął ochoczo. – Dobrze, to do zobaczenia, wujku, lubię cię, naprawdę – stwierdziła, przytulając się do Stylesa. – Jeżeli się postarasz, to możesz być prawie tak fajny, jak wujek Lou – cmoknęła go w policzek i podeszła w podskokach do Tomlinsona, który czekał na nią przy drzwiach. – Pa pa, wujku Harry – pomachała mu dłonią i wybiegła z gabinetu z Ernestem, który krzyknął tylko „Do zobaczenia, panie loczku".

Louis zerknął na śmiejące się na korytarzu dzieci, gawędzące z Niallem, bo chyba tak miał na imię ten pedagog, przyjaciel Stylesa, odwrócił od nich wzrok i spojrzał na logopedę, który miał smutny uśmiech na twarzy.

- Co ci się stało? – zapytał Lou, nie mając pojęcia, skąd ta zmiana nastroju u Stylesa.

- Nic, dlaczego pytasz? – zielonooki wzruszył ramionami i uciekł spojrzeniem w bok.

- Po prostu, nagle stałeś się smutny, gdy tylko dzieci zniknęły.

- Och... ja... nie wiem, chyba żal mi Rachel, ona jest taka cudowna i urocza, to przykre, że jej mamy nie ma już wśród nas, prawda? – Lou zauważył, że chłopak ponownie się na niego spojrzał i zauważył u niego autentyczny smutek. Cholera, musiał stąd wyjść i to szybko, nie mógł zacząć myśleć o loczku pozytywnie, a wiedział, że zaraz zacznie, ponieważ kto martwi się obcymi dziećmi, które straciły rodziców? Chyba tylko Harry.

- Nie martw się, poradzi sobie, ona jest silną dziewczynką – pocieszył go krótko.

- Możemy wyglądać na silnych, ale w środku wcale tacy nie jesteśmy, Lou. Chyba ty wiesz to bardzo dobrze – powiedział tylko loczek, a starszy spojrzał na niego zaskoczony, bo skąd Harry może wiedzieć takie rzeczy, przecież nawet się nie znają.

- O czym ty... Skąd wiesz...? – jąkał się, nie wiedząc, co powiedzieć.

- Jesteś psychologiem, prawda? Wy chyba wiecie takie rzeczy instynktownie – wyjaśnił cicho młodszy. – Proszę, książka na ten tydzień, Louis – wyciągnął w jego stronę rękę.

- Dziękuję, oddam za tydzień, tak?

- Jasne, miłego czytania i pozdrów twoją mamę, dawno jej nie widziałem.

- Dobrze, ja będę się już zbierał, nie można spuścić tej dwójki z oczu na zbyt długi czas, więc muszę uciekać – nie wiedział, dlaczego się tłumaczył, ale robił to i czuł się z tym jak totalny dupek.

- Do zobaczenia, Lou.

- Cześć, Harry – wyszedł z gabinetu, zamykając za sobą drzwi i podszedł do dwójki dzieciaków, śmiejących się z czegoś, co powiedział Niall. – Idziemy na obiad – pisk maluchów rozległ się na korytarzu, a Harry wyjrzał z gabinetu, patrząc, co dzieje się na zewnątrz.

- Obiad, obiad, obiad – skandowali razem Rachel i Ernest, biegnąc na zewnątrz.

- Smacznego! – krzyknął za nimi loczek, a Lou uśmiechnął się szeroko i pokręcił głową z politowaniem.

- Wariat – szepnął sam do siebie i wolnym krokiem opuścił poradnię, zostawiając za plecami radosną twarz Harry'ego.

***

- Ciociu Jay – zaczęła Rachel, gdy siedzieli przy stole i jedli deser, a bliźniaki nareszcie przestały dyskutować na temat tego, czy Matt, ich wspólny kolega z klasy, jest fajny, jak sądzi Ernest, czy też jest tępym imbecylem, zdaniem Doris.

- Tak, kochanie? – kobieta spojrzała z uśmiechem na dziewczynkę, która patrzyła na nią uważnie.

- Poznałam wujka Harry'ego – wyjaśniał dumnie, a Lou sapnął ze złości, ponieważ to był ostatni temat, na który chciał prowadzić rozmowę ze swoją rodziną.

- Och, naprawdę?

- Mhm, i on jest cudny – stwierdziła uradowana. – Ma piękne włoski i umie robić mi warkoczyki, częstuje dzieci czekoladą i... i cały czas się uśmiecha – mówiła przejętym głosem, a Louis miał ochotę sprowadzić ją na ziemię, mówiąc, jaki naprawdę jest Styles, ale jego mama spojrzała na niego ostrzegawczo.

- Też bardzo lubię Harry'ego – Jay zaczęła mówić o Harry'm, a do rozmowy wtrącił się Ernest i razem zachwycali się loczkiem, więc szatyn wyłączył się na chwilę, nie chcąc wysłuchiwać tych głupot, które go nie obchodziły - ...to bardzo dobry pomysł, skarbie – słysząc te słowa, skupił się ponownie na ich dyskusji, chcąc wiedzieć, co takiego wymyślili, chociaż z drugiej strony wolał nie wiedzieć.

- Jaki pomysł? – do kuchni weszła uśmiechnięta Lottie i opadła na krzesło obok Louisa.

- Och, Ernest wymyślił coś bardzo fajnego i sądzę, że to świetna myśl.

- Mianowicie? Do rzeczy, mamo – ponaglił ją Lou.

- Zaprosimy Harry'ego na kolację – wyjaśniła jego mama, a on poczuł, jak jego serce zamiera. Co tu się do cholery działo i co go ominęło? Od kiedy to zaprasza się logopedów na kolację do domu pacjenta? Nie mógł na to pozwolić, po jego trupie.

- Chyba sobie żartujecie?

- Nie, Louis, to świetny pomysł, nareszcie będę mogła lepiej poznać tego uroczego młodzieńca i dowiedzieć się w spokoju o postępach Ernesta. I proszę mi tutaj nie marudzić i nie zgłaszać sprzeciwu, bo już widzę, jak wszystkie twoje trybiki w mózgu zaczynają działać na zwiększonych obrotach.

- Mamo, naprawdę nie wiem, o czym mówisz, ale sądzę, że to fatalny pomysł – starał się mówić spokojnym i opanowanym głosem. – Harry może czuć się osaczony i będzie mu niezręcznie odmówić nawet, jeżeli nie będzie miał ochoty do nas przyjść, to i tak się zgodzi, więc pomyśl, w jakiej sytuacji go postawisz – tłumaczył przekonująco, ale widział tylko sceptyczne spojrzenie swojej mamy, a do jego uszu doszło parsknięcie Lottie. – A ty nawet się nie odzywaj – mruknął do niej cicho.

- Kochanie, myślę że Harry z chęcią nas odwiedzi, a jeżeli będzie się źle tutaj czuł, to po prostu wyjdzie wcześniej, a zresztą, nie udawaj, że martwisz się tak nagle tym uroczym chłopcem – wytknęła mu ze śmiechem. – Będziesz miał okazję mu dopiec.

- Oj, wybacz mamo, ale raczej nie będę mógł... - zaczął mówić, ale Jay przerwała mu w pół zdania.

- Nie, nie, Lou, nawet nie próbuj wymigać się tym, że będziesz zajęty, masz pojawić się na tej kolacji, czy to ci się podoba, czy też nie – zarządziła kobieta nieznoszącym sprzeciwu głosem, a on pokiwał głową pokonany.

- Świetnie, mamo, a przypomnij mi jeszcze, ile mam lat? – parsknął oburzony i zupełnie zapomniał o siedzącej obok Rachel i pozostałych dzieciach.

- Trzydzieści, skarbie, masz trzydzieści lat – zaśmiała się głośno, ale zamilkła, gdy dostrzegła wzrok syna.

- Nie mam jeszcze trzydziestu lat – warknął i podniósł się gwałtownie ze swojego miejsca. Miał ochotę tupać nogą i krzyczeć jak dziecko, ale wiedział, że mu to nie przystoi, ponieważ jest prawie trzydziestoletnim facetem. Nagle do jego uszu dotarł cichy płacz i zaskoczony spojrzał na Rachel, po policzkach której spływały łzy. – Co się stało, myszko? – podszedł do niej szybko i podniósł, biorąc czterolatkę w ramiona i przytulając do siebie.

- W-wujku Lou – wyjąkała płacząc. – Dlaczego k-kłócisz się ze swoją mamusią? – zapłakała głośno, wtulając twarz w jego szyję.

- Boże, kochanie, nie kłócę się z moją mamą – pogłaskał ją po plecach i przymknął powieki, by uspokoić się chociaż trochę.

- A-ale jesteś zły i n-nie miły dla mamy, a ja nie mam już m-mamusi.

- Rachel, nie płacz, proszę cię, kocham swoją mamę, naprawdę nie musisz się martwić – mówił uspokajająco aż dziewczynka nie przestała płakać i spojrzała na niego ostrożnie.

- Na pewno?

- Tak, myszko, na pewno – zapewnił całując ją w czoło. – A teraz może pobawisz się z Doris w jej pokoju? – postawił Rachel na podłodze i obserwował, jak wybiega z bliźniaczką, zapominając o sytuacji sprzed chwili, ale on nie zapomniał.

- Boże, tak bardzo mi jej żal – powiedziała smutno Lottie i wszyscy pogrążyli się na chwilę w swoich myślach, zastanawiając się, jak może czuć się czteroletnie dziecko, któremu nagle została odebrana najważniejsza osoba w życiu.

- Mamo – zaczął mówić Louis. – Nie podoba mi się pomysł zaproszenia Harry'ego, ale jeżeli to ma ci sprawić radość, to nie mam nic przeciwko – powiedział spokojnym głosem, wiedząc, że jeżeli jego mama coś sobie ubzdurała, to i tak nie ma szans, by zmienić jej zdanie.

- Cieszę się, zobaczysz, będzie bardzo miło – kobieta rozpromieniła się i poklepała go po dłoni. – Rozchmurz się, synku.

- Jasne, pójdę do dzieciaków, ktoś musi ich przecież kontrolować – wyszedł z pokoju, zostawiając Lottie i Jay, nie mając ochoty słuchać o Harry'm i innych, głupich sprawach.

- Mamo – Lottie spojrzała na kobietę z uśmiechem. – To chore, że Lou tak bardzo nie lubi tego całego logopedy, prawda?

- Tak, dlatego właśnie musimy zaprosić go na kolację i wybadać całą sprawę – zgodziła się z nią Jay. – Poproszę Ernesta, by podpytał, co lubi jeść Harry i czuję, że to będzie całkiem miły wieczór.

- Tak, chyba, że Lou postanowi pokazać się z najlepszej strony – zaśmiała się dziewczyna. – Może nawet uda nam się ich zeswatać, chociaż, szczerze mówiąc, żal mi tego całego Harry'ego, facet nie wie, w co się pakuje.

***

Harry stał przed lustrem w swoim pokoju i przyglądał się swojemu odbiciu, by po chwili po raz kolejny zrzucić ubrania usiąść przed szafą, zastanawiając się, co ma na siebie założyć. Niall obserwował uważnie przyjaciela, który siedział zestresowany i mówił sam do siebie. Dawno nie widział Stylesa w takim stanie, usłyszał trzask drzwi i domyślił się, że Gemma wróciła do domu. Nie miał pojęcia, co się między nimi zmieniło, ale dziewczyna zaczęła traktować go nad wyraz normalnie i nie kłócili się od tak dawna, co u nich stanowiło prawdziwy cud.

- Gemms! – krzyknął, a po chwili dziewczyna pojawiła się w sypialni brata.

- Cześć, co się stało? – zapytała, widząc brata w pełnej rozsypce.

- Hazz przechodzi mały kryzys, więc przyłącz się do mnie i pośmiejmy się razem – zaproponował blondyn i zaskoczony obserwował, jak Gemma wchodzi do pokoju i kładzie się na łóżku Harry'ego zaraz obok niego, nie niwelując odległości między nimi.

- Co słychać, młody? – blondynka zerknęła na brata, który obrócił się w jej stronę zestresowany.

- Boże, Gemma, musisz mi pomóc, co ja mam na siebie włożyć?! – wykrzyknął przerażony.

- A gdzie idziesz?

- Jak to, gdzie idę? Zwariowałaś?! Niall wyjaśnij jej, bo naprawdę nie mam cierpliwości w tym momencie – loczek odwrócił się od nich i zniknął w swojej szafie, szukając czegoś odpowiedniego na tą okazję.

- Harry idzie dziś na kolację do domu Ernesta – odparł Niall i rozłożył się wygodnie na dużym łóżku Stylesa.

- Och, to dziś? Zupełnie zapomniałam, Harry, ale powiedz mi, dlaczego się tak stresujesz? Przecież to tylko kolacja w domu tego chłopca, nic wielkiego.

- Gemms, zapomniałaś tylko o jednym, istotnym szczególe – wtrącił Horan, a blondynka obróciła się w jego stronę tak, że leżeli zwróceni do siebie twarzami. – Na tej kolacji będzie Louis.

- Ten Louis? – oczy Gemmy rozszerzyły się w szoku, a Niall zaśmiał się z reakcji dziewczyny.

- Tak, ten Louis, Louis Tomlinsona, zauroczenie Harry'ego.

- Nie jestem nikim zauroczony – burknął loczek ze swojego miejsca na dywanie.

- Jasna sprawa, skarbie – Gemma zachichotała i razem z Niallem odwrócili się, by przyglądać się poczynaniom zielonookiego, który wybrał coś i postanowił to przymierzyć. Loczek zerknął na lustro i zmarszczył czoło nadal niezadowolony, po czym westchnął pokonany.
- Ubierz się normalnie, Harry, na luzie, ale ze stylem, wygodna klasyka czy coś – doradziła dziewczyna.

-Myślisz? – Harry zerknął na siostrę, a ta pokiwała entuzjastycznie głową

- Posłuchaj Gemmy, ona zazwyczaj ma racje w takich sprawach – dodał Niall, czym zyskał promienny uśmiech panny Styles. – Mi też doradzisz, co mam na siebie założyć na następną randkę.

- Nie ma sprawy, Ni, mogę zostać waszą prywatną stylistką. I jak tam Hazz, myślisz, że w tym stroju oczarujesz swojego lubego? – zapytała, gdy Harry wybrał ostateczny strój, kierując się słowami siostry.

- Odczepcie się i nie wymyślajcie jakiś bzdur, dobrze? – powiedział oburzony, ale po chwili dodał. – Myślicie, że to nie jest zbyt hipsterskie?

- A co, Lou nie lubi hipsterów? Przejmujesz się jego zdaniem? To urocze, mały Hazz się zakochał – zadrwiła Gemma, śmiejąc się głośno, a Niall jej zawtórował.

- Nie jesteście zabawni – prychnął. – I wcale nie obchodzi mnie, co myśli sobie Louis, chcę po prostu ładnie wyglądać...

- Dla Louisa – wtrącił Niall. – Oj, Gemms, musze ci powiedzieć, że ostatnio zostali nawet sam na sam w gabinecie, dzieci były ze mną, a co oni tam robili? Nie wiem, nie wiem – mówił teatralnie Irlandczyk i razem z panną Styles pokładali się ze śmiechu. – Znajomość kwitnie – wyksztusił pomiędzy śmiechem blondyn.

- Wychodzę, a wy zajmijcie się czymś produktywnym – zarządził loczek, widząc tych dwoje wylegujących się na jego łóżku w najlepsze.

- Jasne, pooglądamy jakiś film? – zaproponowała Gemma, a blondyn zgodził się od razu, przystając na jej propozycję. – Widzisz Harry, spędzimy miło wieczór, a ty masz nasze błogosławieństwo, idź i oczaruj tego przystojniaczka – blondynka pomachała mu na pożegnanie i po chwili usłyszeli głośny trzask oznaczający, że Harry wyszedł z mieszkania.

- Mówiłaś poważnie z tym filmem? – Horan zerknął na nią nieśmiało, nie wiedząc czy dziewczyna powiedziała to tylko, by zdenerwować brata, czy brała to na serio.

- Pewnie, chyba, że jesteś zajęty?

- Nie, nie, mam wolny wieczór, jestem cały twój – mówił szybko, nie zastanawiając się nad swoimi słowami. – Zrobię nam coś do jedzenia, a ty wybierz co oglądamy, ok?

- Dobrze – leżała na łóżku i obserwowała Nialla, który z uśmiechem wyszedł z pokoju, znikając w kuchni, nucąc pod nosem jakąś melodię. Przez głowa przeleciała jej myśl, że mogłaby przyzwyczaić się do normalnego życia z Niallem, chłopakiem, jakim stał się teraz.

***

Stał przed drzwiami i zastanawiał się, co tu właściwie robi i czy ma jeszcze czas na ucieczkę, ale wiedział, że nie może stchórzyć i po prostu zapomnieć o tej sprawie. Przystępował z nogi na nogę, czując się coraz bardziej idiotycznie, przecież Louisa wcale mogło tutaj nie być, w końcu pewnie ma swoje mieszkanie lub dom, patrząc na to, jakim samochodem jeździ, Harry potrafił dodać dwa do dwóch i wydedukować, że Lou ma dość dużo pieniędzy, ale cóż, pedagodzy zawsze czuli się gorsi od psychologów. Miał nadzieję, że zastanie tylko panią Jay i Ernesta. No, może będzie też Doris, ale nie oczekiwał, że będzie tu cała rodzina.

- Dobra, Harry, dasz radę – zaczął mówić do sam do siebie, starając się zmotywować do działania. – Przecież nic strasznego się nie stanie, spędzisz miły wieczór, a później wrócisz do domu i pooglądasz film z Niallem i Gemmą, o ile ta dwójka się nie pozabija. A teraz zadzwoń do drzwi i miej już to za sobą. Przecież wcale nie boisz się Louisa, on nie jest przerażający, paraliżujący i złośliwy, wcale nie – odetchnął głośno, wyciągnął drżącą dłoń i zadzwonił. Czekał cierpliwie, aż nagle drzwi otworzyły się i jego oczom ukazał się...

***

- Mamo, naprawdę muszę tu być? – wyjęczał Louis, obserwując swoją mamę, robiącą ostatnie poprawki w salonie przygotowanym na przyjście Harry'ego.

- Tak, Lou, naprawdę musisz tutaj być i proszę cię, zmień nastawienie – wyjaśniła Jay, mając odrobinę dość marudzenia swojego najstarszego dziecka.

- Właśnie, Lou, zmień nastawienie, bo jeszcze pomyślimy, że nie lubisz Harry'ego – wtrąciła rozbawionym głosem Lottie, a wchodząca za nią Fizzy zaśmiała się głośno i przybiła sobie piątkę z siostrą.

- Nie rozumiem, mamo, dlaczego one wszystkie tu są! – wykrzyknął rozdrażniony mężczyzna.

- Boże, Lou, to są twoje siostry, chyba mają prawo być w tym domu, czyż nie?

- Powiedzmy, że tak, ale dobrze wiem, co tu się dzieje i powiem wam tylko tyle, że wasz plan nie dojdzie do skutku. Tak mi was żal – skwitował szatyn, mierząc swoje siostry pogardliwym wzrokiem.

- Uuu, Louis, czy ty nam grozisz? – Daisy, która właśnie zjawiła się w kuchni, dołączyła do drużyny zajmującej się męczeniem Tomlinsona.

- Tobie małolato radzę się nie odzywać.

- Bo?

- Bo pożałujesz tego prędzej, niż się spodziewasz.

W salonie zapanowała dziwna atmosfera, rodzeństwo wpatrywało się w siebie zdenerwowane, gotowe do kolejnej sprzeczki, a ich mama stała obok i obserwowała swoje dzieci z nieukrywanym zdziwieniem. Nie miała pojęcia, co się tu dzieje i dlaczego wszyscy nagle dziś, w dniu wizyty Harry'ego, postanowili się pokłócić. Fakt, może ona i Lottie miały jakiś plan w związku z dzisiejszą kolacją, ale reszta dzieci nie miała o tym pojęcia, no chyba, że one rozmawiały zbyt głośno, a dzieciarnia nauczyła się jeszcze lepiej podsłuchiwać.

- Mam nadzieję, że nie muszę żadnemu z was mówić o tym, że macie zachowywać się poprawnie, prawda? – spojrzała na swoją rodzinę, zatrzymując swój wzrok na każdym po kolei i widząc, jak potakują, odetchnęła radośnie.

- Mama mówiła także do ciebie, Lou, masz się zachowywać – powiedziała Daisy, patrząc złośliwie na brata.

- Ja zawsze się zachowuję, więc zamknij się i lepiej zajmij się swoim wyglądem, bo jeszcze Harry przerazi się i ucieknie, gdy tylko na ciebie spojrzy – doradził Lou chłodnym tonem.

- Lepiej spójrz na siebie, ty... - dyskusję rodzeństwa przerwał dźwięk dzwonka i nagle wszyscy zamilkli, wpatrując się w drzwi.

- Dobrze, Louis, idź otworzyć – poprosiła Jay, a szatyn spojrzał na nią zaskoczony.

- Niby dlaczego ja?

- Bo jesteś jedynym mężczyzną w tym domu, ponieważ Dan wróci dziś późno, więc zacznij zachowywać się tak, jak na dorosłą osobę przystało i idź – zganiała go matka i sama skierowała się do kuchni.

- Pożałujecie tego wszystkie, zemszczę się, obiecuję – powiedział do sióstr, mijając je po drodze.

- Cóż, Lou, nie wydaje mi się, ponieważ my, jeżeli chcemy poderwać faceta, po prostu to robimy, a tobie musi pomagać cała rodzina, łącznie z mamą, więc powodzenia w kompromitowaniu nas – stwierdziła lekko Fizzy, a Louis obrócił się w jej stronę gwałtownie.

- Jeszcze jedno słowo...

- Louis, otwórz te drzwi, jak długo Harry ma tam stać i czekać?! – krzyknęła Jay, a chłopak obrócił się na pięcie i pomaszerował na korytarz. Dobrze wiedział, co planują te małe, wścibskie babska z jego rodziny, ale wiedział, że im się nie uda, nikt nie będzie go swatał, a tym bardziej nie z jakimś nieatrakcyjnym patyczakiem, który czyta jakieś beznadziejne książki i wiersze dla hipsetrów i nie potrafi używać grzebienia. Zresztą, może wcale tam nie czeka Harry, przecież to może być każdy, na przykład sąsiad z naprzeciwka, czy jakiś zagubiony przechodzień, ktokolwiek. Zdenerwowany dotarł na miejsce i zamaszystym ruchem otworzył drzwi.

- Czego? – warknął i dostrzegł Harry'ego, stojącego z szeroko otwartymi oczami, wpatrującego się w niego ze strachem. – O, to ty – zauważył. – Wejdź do środka – otworzył drzwi szerzej i zaprosił go gestem dłoni. Loczek trzymał w dłoni jakąś torbę i mały bukiecik kwiatów, na co Lou zmarszczył czoło zdezorientowany. – Wchodzisz czy nie? – zapytał, gdy chłopak cały czas stał w miejscu.

- A tak, cześć, Louis – Styles otrząsnął się z szoku i zrobił krok, potykając się podczas przechodzenia przez próg, więc Lou instynktownie wyciągnął dłoń, przytrzymując go i te jego nieszczęsne kwiaty. – Przeprasza... ja... przepraszam. Jestem trochę niezdarny, a ty mnie stresujesz i... przepraszam – mówił coraz szybciej, uniemożliwiając Lou zrozumienie czegokolwiek, gdy nagle od strony salonu dało się słyszeć głośny śmiech.

- Uuu, widzę Lou, że dostałeś kwiatki, znajomość kwitnie – zachichotała Pheoby, a Daisy, stojąca obok, zawtórowała jej. Louis odepchnął szybko zielonookiego, którego nieświadomie obejmował i oddał mu kwiaty.

- Zabawne, a teraz wynocha – powiedział do sióstr. – Właśnie poznałeś część tej uroczej rodziny, przygotuj się na piekło – ostrzegł złośliwie loczka, który nadal stał przy jego boku, wpatrując się w miejsce, gdzie przed chwilką stały bliźniaczki.

- Będzie dobrze – westchnął cicho Harry.

- Pocieszasz mnie, czy siebie? – zapytał szatyn i nie mógł powstrzymać śmiechu, widząc zdezorientowaną twarz loczka. – Tak, powiedziałeś to na głos.

- Och... tak... ja... jeżeli potrzebujesz pocieszenia, to nie ma problemu, to było do ciebie – zauważył Harry, starając odzyskać swój dawny styl bycia, kiedy to nie bał się Louisa.

- Dzięki... chyba

- Louis, przyprowadź gościa, to niegrzeczne trzymać kogoś na korytarzu – usłyszał głos mamy i wzruszył ramionami, pokazując Harry'emu, gdzie ma iść.

- Oj, mamo, może Lou chce robić z Harry'm niegrzeczne rzeczy – do ich uszu dotarł głos Daisy, a Lou chciał zapaść się pod ziemię, być jak najdalej stąd lub obie te rzeczy naraz.

- Daisy, uspokój się – kobieta skarciła córkę i odwróciła się w ich stronę. Jej twarz rozświetlił uśmiech, gdy dostrzegła Harry'ego stojącego obok szatyna. – Witaj, kochanie, jak dobrze cię widzieć – podeszła do niego i uściskała go mocno.

- Dobry wieczór – chłopak odzyskał swoją radość i rozpromienił się tak, jak Jay. – Proszę, to dla pani – podał jej kwiaty i butelkę wina, a Lou przewrócił oczami.

- Dziękuję, skarbie, jesteś uroczy jak zawsze – zaśmiała się kobieta, a Louis chciał się zastrzelić. Co oni widzieli w tym chłoptasiu? Boże, czy tylko on miał oczy? – Dobrze, chodźmy do pokoju, kolacja już czeka na stole. Mam nadzieję, że będzie ci smakować.

- Och, na pewno, Ernest opowiadał, jak dobrze pani gotuje – odpowiedział Styles, a Louis stwierdził, że definitywnie nie przetrwa tego wieczoru, jeżeli ta dwójka będzie sobie tak słodzić. Co zrobił złego w poprzednim wcieleni, że teraz jest skazany na Harry'ego.

- Jestem Jay, a nie żadna pani.

Usiedli przy stole, a do jadalni wbiegł Erenst, a zaraz za nim jego siostra – Doris, robiąc przy tym dużo hałasu.

- Pan loczek, jest już pan, ale super – mówił przejęty chłopiec i usadowił się na szczycie stołu, by mieć dobry widok na wszystkich siedzących. Chłopiec obserwował czujnie, jak wszyscy rozsiedli się dookoła blatu i z uśmiechem zauważył, że jego plan się udał i Louis miał miejsce dokładnie naprzeciwko pana loczka.

- Cześć, Ernest – przywitał się Harry, a po chwili wszystkie dziewczyny przedstawiały mu się z radością, przy okazji chichocząc jak wariatki. Tak przynajmniej określiłby to Louis, który z grobową miną obserwował wydarzenia, mające miejsce tego wieczora. Teraz, gdy patrzył, jak jego siostry gruchają do loczka, podczas gdy on odpowiadał na każde ich pytanie z uśmiechem, powoli jedząc kolację, zaczął zastanawiać się, co takiego pozwoliło sądzić tym wszystkim głupim istotom, siedzącym przy stole i jego mamie, że Harry jest gejem i mógłby być zainteresowany właśnie nim. Przecież ubierał się w zasadzie dziwnie, ale przecież to nie jest wyznacznik bycia gejem, prawda? Ogólnie facet cały był dziwny i trochę nie z tej ziemi, no ale w tych czasach większość ludzi jest właśnie taka, więc nie miał pojęcia, po czym one wszystkie stwierdziły, że logopeda, zajmujący się Ernestem, jest gejem. Dobrze... co tu się do cholery dzieje? – rozglądał się dookoła zamyślony i nim dostrzegł, że wszyscy się w niego wpatrują.

- Co? – zapytał zmieszany, patrząc na swoją mamę, która cały czas się uśmiechała.

- Och, kochanie, wspominaliśmy właśnie Harry'emu, jak bardzo podobają ci się książki, które od niego pożyczasz – wyjaśniła, a szatyn uniósł brwi w szoku. No jasne, teraz się zaczyna.

- Taa, nie są takie złe – wzruszył ramionami swobodnie, nadając swojemu głosowi obojętny ton.

- Nie słuchaj go, Harry – wtrąciła Lottie. – On jest nimi zachwycony, nawet dzwonił do mamy i zachwycał się nimi przez telefon, a teraz udaje tylko takiego cwaniaczka.

Louis posłał jej mordercze spojrzenie, ale usłyszał głośny śmiech Harry'ego, więc zerknął w jego stronę zaskoczony, bo loczek rzadko śmiał się w jego obecności i to była jakaś nowość.

- Oj, nie rób takiej miny, Lou, taka jest przecież prawda. Sam mówiłeś: „O Boże, mamo, ta książka jest świetna, Harry ma taki dobry gust, Harry jest taki fajny" – parodiowała Fizzy, a Louis zaczynał się bać, ponieważ jego siostry rozkręcały się coraz bardziej.

- Nie mówiłem tak – zaprzeczył szybko, ale Harry nadal uśmiechał się do niego miło. – Naprawdę, Harry, nie mówiłem tego, nie słuchaj tych małych kłamczuch, które ubarwiają wszystkie historie – chciał spojrzeć się ostro na swoje siostry, ale nie potrafił, ponieważ wszystkie siedziały szczęśliwe i radosne, więc pokręcił tylko głową, mrugając do nich szybko. – Straszne z was zgredy – stwierdził cicho i zaśmiał się wraz z wszystkimi przy stole.

- Powiedz nam, Harry, Lou jest bardzo przerażający, gdy przychodzi po Ernesta? – zapytała Lottie zaciekawiona tym, jakie pierwsze wrażenie zrobił jej brat.

- Och... nie, jest... jest miły, naprawdę – odparł loczek, ale widząc sceptyczny wzrok wszystkich obecnych, wzruszył tylko ramionami i dodał. - Nie jest przerażający, no może troszkę, ale teraz już się przyzwyczaiłem i w zasadzie przecież Lou jest taki ma... - Harry przerwał nagle i spojrzał przerażony na mężczyznę, siedzącego naprzeciwko. Wszyscy wyczuli strach loczka i skierowali swoje oczy w stronę Tomlinsona, który westchnął przeciągle i posłał Harry'emu lekki uśmiech.

- No, dokończ i tak już mi to kiedyś powiedziałeś i tak, uprzedzę twoje pytanie, doskonale to pamiętam – powiedział Lou,, cały czas się uśmiechając, co wprawiło Harry'ego w jeszcze większe zdziwienie.

- Och, po prostu, gdy pierwszy raz zobaczyłem Louisa, powiedziałem, mu że jest taki malutki i...

- I on cię nie zabił? Jak to możliwe, że siedzisz jeszcze między nami? – zapytała zszokowana Pheobie.

- Cóż, to chyba mój urok osobisty – zażartował zielonooki, a wszyscy wybuchli głośnym śmiechem, co dziwne, łącznie z Louisem, który starał się przygryźć wargę, by nie uśmiechać się aż tak mocno.

Zerknął na swoją mamę, która nalewała wino przyniesione przez Harry'ego i słyszał, jak loczek dyskutuje o porannym joggingu z Lottie i Fizzy. Patrząc dalej, dostrzegł Ernesta, który analizował każdy ruch swojego logopedy i zaciekawiony zaczął obserwować swojego młodszego brata, ale jego uwagę przykuła Doris, która bawiła się włosami chłopaka, dokładnie tak, jak kilka dni temu Rachel. Definitywnie mógł stwierdzić, że jego rodzina zwariowała na punkcie Stylesa, a on nie miał pojęcia, dlaczego. Przecież ten chłopak nie wyróżniał się niczym niezwykłym, był taki przeciętny pod każdym względem, a oni zachowywali się, jakby był najpiękniejszą istotą na ziemi. Musiał przyznać, że faktycznie, Harry był miły i należał raczej do tych pogodnych osób, które rozświetlają swoją obecnością każde miejsce, ale poza tym nic niezwykłego, no może miał też ładny uśmiech i jego oczy czasami błyszczały tak bardzo, że nie można było od niego uwolnić wzroku, ale poza tym - nuda.

- Och, nie, ja nie mogę pić, jestem samochodem, więc muszę odmówić – Harry nie chciał przyjąć kieliszka od Jay, ale ta machnęła tylko ręką.

- Daj spokój, skarbie, Louis cię odwiezie, a ty napij się z nami – postawiła przed nim kieliszek i zerknęła ostrzegawczo na syna, który już otwierał usta, by się odezwać.

- No dobrze – zielonooki uśmiechnął się lekko. – Ale nie piję zazwyczaj, więc tylko tą jedną lampkę i nic więcej.

- Jak sobie życzysz, kochanie.

***

Kilka kieliszków wina później, Louis wpatrywał się w swoją rodzinę, zastanawiając się, czy naprawdę ma te same geny, co ludzie obecni w salonie. Jego mama była rozgadana tak, jak nigdy i nawet nie zauważyła, że mimo późnej pory, Ernest i Doris jeszcze nie śpią. Lottie i Fizzy były już pijane i zajęły się podrywaniem Harry'ego, który promieniał i stał się duszą towarzystwa. Tylko szatyn siedział, milcząc i obserwując bieg wydarzeń, a Ernest notował coś zawzięcie w swoim notesie. Zdecydowanie nie pasował do tej rodziny.

- Dobrze – odchrząknął głośno, by zwrócić na siebie uwagę. – Doris i Ernest, myślę, że czas już na was – spojrzał na bliźniaki, które przewróciły tylko oczami, ale posłusznie, bez marudzenia, pożegnały się z Harry'm i pobiegły na piętro do swoich pokoi.

- Och, faktycznie jest już tak późno – zauważyła Jay z uśmiechem. – Dziewczynki, pomożecie mi poznosić naczynia ze stołu i pozmywać? – zapytała, a Lou zauważył, jak jego mama mruga do dziewczyn, dając im jakieś dziwne znaki, których nie potrafił rozszyfrować.

- Mammo – westchnęła Daisy. - Jesteśmy zmęczone, możemy iść spać?

- Mamy tyle pracy domowej zadanej na weekend – dodała Pheoby smutnym głosem. – Musimy się wyspać, a jest tak późno.

- No dobrze, idźcie spać, tylko bez plotkowania, proszę. Macie być zaraz w łóżkach – zarządziła dobrodusznie Jay, a Lou zmarszczył czoło, myśląc, o co tutaj chodzi.

- Mamuś, miałam pokazać Lottie moje obrazy, które namalowałam na zajęcia, poradzisz sobie sama? – zapytała Fizzy, ciągnąć Lottie za dłoń i po chwili już ich nie było.

- To może ja pomogę pani pozmywać? – zaproponował loczek miłym głosem i do Louisa nareszcie dotarło, co te babska wymyśliły, sapnął głośno i pokręcił głową z niedowierzaniem. To były manipulantki, doskonale wiedział, co się zaraz wydarzy.

- Jesteś taki miły, Harry, to może Louis ci pomoże, razem uporacie się z tym szybciej - powiedziała szczęśliwa Jay. – A później Lou odwiezie cię do domu, dobrze?

- Tak, dziękuję za miły wieczór, ma pani wspaniałą rodzinę.

- Dziękuję, skarbie, dobranoc – Jay cmoknęła Harry'ego w policzek i wyszła, zostawiając ich samych, a Louis zaczął wymyślać sposoby na zniszczenie życia płci pięknej w swojej rodzinie.

- Taa, to może pozmywajmy i miejmy to już z głowy – zaproponował, a loczek przytaknął mu ochoczo. Nie minęła chwila, a stał i zmywał po kolei wszystkie naczynia, a Harry, stojący obok, wycierał je ręczniczkiem, przy okazji dopijając wino ze swojego kieliszka.

- Lou, masz taką miłą rodzinę, wiesz? – zaczął Styles, zerkając na niższego mężczyznę.

- Tak, powiedzmy, że są mili – westchnął Tomlinson, mając wątpliwości, czy jego rodzinę można nazwać miłą.

- Są i atmosfera w twoim domu jest taka cudowna i ciepła, aż chce się tutaj zostać i nie wychodzić – kontynuował rozpromieniony zielonooki, a Lou zauważył rumieńce na jego policzkach.

- Chyba nie powinieneś więcej pić – zauważył cicho, widząc, że chłopak jest naprawdę pijany. Kto upija się winem? To nienormalne, ile on ma lat? Trzynaście?

- Ej, to moje wino, nie możesz mi teraz zabronić go pić, to niegrzeczne – zacmokał oburzony Harry z miną obrażonego czterolatka i Lou nie potrafił powstrzymać śmiechu.

- Boże, zachowujesz się, jakbym chciał zabrać ci zabawkę, przedszkolaku – stwierdził rozbawiony błękitnooki, a Harry zachichotał cicho i przygryzł wargę obserwując Louisa, który posprzątał i teraz wycierał dłonie w ręcznik, szykując się do wyjścia.

***

- I co? – szept Fizzy rozległ się obok ucha Lottie, która szturchnęła ją przez przypadek łokciem.

- O czym rozmawiają? – zapytała najstarsza dziewczyna, patrząc na swoją mamę, która stała najbliżej drzwi.

- Dziewczynki, plan się definitywnie udał – westchnęła szczęśliwa kobieta i odsunęła się od drzwi. – Możemy iść teraz spać spokojnie.

- Miejmy tylko nadzieję, że Lou tego nie spieprzy, bo Harry jest naprawdę niezły – powiedziała Fizzy głośniejszym głosem.

- Ciii – uciszyły ją Lottie i Jay.

- No co? I tak mnie nie usłyszą – przewróciła oczami zirytowana.

- Harry jest dla niego idealny – rozmarzyła się Jay. – Taki grzeczny i troskliwy, kochany i uroczy, nie to, co ten, jak mu tam... Sebastian.

- Cóż, teraz wszystko w rękach Louisa – dodała Lottie i pomaszerowała do swojej sypialni.

- Lepiej chodźmy już spać, mamo, chyba nie chcemy, żeby Lou nas tu przyłapał, prawda? – Fizzy wraz z Jay wspięły się po schodach na piętro i rozeszły do swoich pokoi, pozostawiając dwóch mężczyzn samych sobie.

***

- No, Harry, wsiadaj do samochodu – poprosił Louis, trzymając otwarte drzwi do swojego auta, czekając, aż Harry postanowi wsiąść.

- Nie, wolę się przejść, zresztą, nie chcę robić problemu – stwierdził loczek i zaczął powoli iść po chodniku, nie zwracając uwagi na Lou.

- Harry, wsiadaj do auta, w tej chwili! – krzyknął za nim Lou, czym wystraszył młodszego chłopaka, a ten potknął się i gdyby nie płot, którego się uchwycił, to na pewno leżałby wyciągnięty na betonie. – boże, co za głupek – Louis trzasnął drzwiami i zamknął samochód, idąc szybko w stronę Harry'ego. – Jesteś głupi, wiesz? – zapytał i chwycił ramię loczka, pomagając mu iść.

- Mhm, cały czas mi to powtarzasz – odparł cicho Styles, a szatyn zerknął na niego zaskoczony, bo przecież nigdy nie powiedział Harry'emu, że jest głupi. Szli powoli do przodu, loczek chwiał się trochę, więc Lou ułożył swoją dłoń na jego plecach, chcąc złapać go nim ten upadnie po raz kolejny. – Daleko jeszcze? – zapytał nagle Harry, wpatrując się swoimi dużymi oczami w Lou.

- Nie wiem, przecież to twoje mieszkanie, to ty powinieneś wiedzieć, prawda?

- Chyba tak – przytaknął loczek, robiąc smutną minę. – Ale, Lou, daleko czy nie?

- Jezu, Styles, nie wiem, ale chyba już blisko, jesteś straszną marudą, gdy się upijesz – nagle Harry zatrzymał się i z uśmiechem patrzył na starszego mężczyznę.

- Upiłem się? – zachichotał cicho, kręcąc się dookoła własnej osi niczym mała baletnica.

- No raczej, nie widzisz tego? – parsknął Lou, obserwując piruety chłopaka.

- Nie, wiesz, Lou, nigdy w życiu nie byłem pijany, ponieważ nigdy nie piję, mówiłem twojej mamie, ale ona nie słuchała – wyjaśnił zielonooki i zaczął iść, podskakując co chwilkę do góry. – To było moje pierwsze w życiu wino, zazwyczaj piję tylko piwo z Niallem, ale ono tak na mnie nie działa, a dziś byłem taki zestresowany i to wszystko przez ciebie – wytknął mu nagle oburzonym głosem.

- Przeze mnie? Niby dlaczego? – zapytał zaciekawiony szatyn, a loczek obrócił się i idąc tyłem zaczął mówić.

- Jeszcze udajesz, że nie wiesz? Byłeś do mnie taki nie miły, jakbym coś ci zrobił, a ja nawet nie wiedziałem, o co ci chodzi i bałem się zapytać, bo ciągle na mnie krzyczałeś i miałeś ten swój straszny Louisowy wzrok mówiący: „Zniszczę cię jak robaka, Harry Stylesie" – mówił przejętym głosem, wymachując rękoma.

- Uważaj, bo się przewrócisz, idź normalnie – poprosił go Louis.

- Nie będziesz mi mówił, co mam robić! – wykrzyknął nagle loczek. – I przez cały czas byłeś właśnie taki autorytarny i despotyczny, jakbyś miał przed sobą dziecko, a ja nie jestem dzieckiem. I później powiedziałam ci, że jesteś malutki, bo jesteś malutki, Lou, jesteś uroczy i malutki, i to nie jest nic złego, rozumiesz? – zatrzymał się nagle i tupnął rozzłoszczony nogą, by pokazać swoje niezadowolenie całemu światu, a szczególnie szatynowi, który wpatrywał się w niego milcząc. – I dlaczego się teraz nie odzywasz? Przecież zawsze wykorzystujesz okazję, by się ze mnie pośmiać.

- Boże, Harry, skończyłeś już? – Lou odważył się odezwać po chwili, bojąc się kolejnego wybuchu Stylesa.

- Nie! Jeszcze nie skończyłem – powiedział Harry. – Dlaczego mnie nie lubisz, Louis?- zapytał cicho, wlepiając swoje tęczówki w chłopaka, który zatrzymał się nagle w miejscu.

- Co?

- Dlaczego mnie nie lubisz? Ja cię lubię, mimo tego, że się też troszkę boję, ale i tak cię lubię, ale ty mnie nie, więc powiedz, dlaczego?

Wpatrywał się w chłopaka, zastanawiając się nad jego pytaniem. W zasadzie nie potrafił odpowiedzieć, ponieważ nie istniał żaden konkretny powód i nawet nie wiedział, czy naprawdę nie lubi Harry'ego. Chociaż nie, wiedział, był pewien, że lubi loczka, ale nie mógł mu tego powiedzieć, ponieważ wtedy straciłby tą przewagę, którą miał teraz. Harry nigdy nie zachował się tak, by Lou miał go nie lubić, ale szatyn był nie miły w sumie do wszystkich, no może pomijając swoją rodzinę, Zayna, Liama i Rachel. Wkurzało go też to, że wszyscy chcieli wyswatać go z Harry'm, tak jakby nie potrafił sam zatroszczyć się o swoje życie miłosne, które praktycznie nie istniało, ale to nie jest sprawa innych ludzi, tylko jego samego.

- Odpowiedź, Louis, co takiego zrobiłem, że aż tak mnie nie lubisz?

- Nigdy nie powiedziałem, że cię nie lubię – wyjąkał szatyn, nie chcąc prowadzić tej dyskusji.

- A lubisz? – zapytał z nadzieją Harry, a jego twarz rozświetliła się od uśmiechu.

- Tego też nie powiedziałem.

- To się zdecyduj, bo ja cię lubię i to bardzo – zarządził młodszy, obrócił się na pięcie i ruszył w dalszą drogę, nie zwracając więcej uwagi na Tomlinsona, który oniemiał po szczerym wyznaniu loczka.

- Harry, poczekaj! – krzyknął i dogonił go, chwytając jego ramię. – Chyba tutaj mieszkasz, prawda? – zapytał, pokazując ręką na starą kamienicę.

- Och, no tak, nie musisz mnie odprowadzać do drzwi, poradzę sobie sam – powiedział, chwiejąc się na nogach, a Lou zaśmiał się cicho, obserwując, jak chłopak stara się otworzyć ciężkie drzwi wejściowe.

- Będę czuł się lepiej, jeżeli zobaczę, jak wchodzisz do mieszkania – pomógł młodszemu wejść do środka i przytrzymywał go, gdy ten wspinał się ciężko po schodach.

- Nie udawaj, że się troszczysz, no chyba, że się troszczysz. Troszczysz się o mnie, Lou? Chcę, żebyś się troszczył – bełkotał chłopak, będąc przy tym uroczym.

- Tak, Harry chyba się troszczę – zgodził się Louis, sam nie wierząc, że powiedział to głośno, ale nie żałował, ponieważ oczy Harry'ego rozbłysły nagle, a chłopak stał się przylepną kuleczką, stwierdzając, że jest strasznie zmęczony i woli przytulić się do Louisa, niż iść dalej. Gdy dotarli nareszcie do drzwi, Louis był wykończony, ale Harry wyraźnie szczęśliwy, więc mógł to jakoś przeboleć. – No, mały, gdzie masz klucze? – zapytał i zauważył, że chłopak grzebie w kieszeni i wyciąga pęk kluczyk, podając je Lou. – No dobrze, poradzisz sobie sam? – zapytał szatyn, gdy otworzył drzwi i starał się odkleić od siebie Stylesa, który przysypiał na stojąco.

- Mhm – mruknął młodszy, ale nie zrobił kroku w stronę mieszkania. – Już idę, zaraz pójdę – mamrotał prosto w szyję Louisa.

Nagle Lou zauważył na korytarzu Nialla, niosącego w ramionach jakąś blondynkę, która smacznie sobie spała, nie przejmując się niczym dookoła. Blondyn posłał mu uśmiech i kiwnął głową, zapraszając go do środka, więc poczłapał razem z Stylesem, który chyba już spał. Położył go na kanapie i ruszył w stronę pokoju, gdzie zniknął Niall, dostrzegł, jak chłopak pochyla się nad dziewczyną i całuje ją w policzek i okrywa kocem, po czym wyszedł z sypialni i stanął oko w oko z Lou.

- O, hej, widzę, że Hazz zabalował – zaśmiał się cicho Niall. – Położyłeś go, tak?

- No tak, tam na kanapie – mruknął speszony Louis.

- Ok., chodź, możemy wyjść razem – blondyn ruszył do drzwi i zauważył, że szatyn przygląda mu się uważnie.

- Wychodzisz gdzieś teraz?

- Tak, umówiłem się dziewczyną – odparł swobodnie Niall, a Louis zmarszczył czoło zerkając na pokój, gdzie spala blondynka.

- Myślałem, że tam jest twoja...- urwał, gdy nagle dostrzegł wzrok chłopaka. – Ok, dobrze, to chodźmy, ja też już idę – ruszył za chłopakiem, gdy nagle usłyszał cichy głos należący go loczka.

- Lou...

- Poczekaj chwilkę – poprosił blondyna i ruszył do salonu gdzie na kanapie leżał Harry – Tak? – zapytał i pochylił się nad Stylesem, który oplótł jego szyję ramionami i przytulił go mocno.

- Dziękuję, Lou, zobaczymy się jeszcze, tak?

- Jasne, przecież widujemy się, gdy odbieram...

- Nie o to mi chodzi, zobaczymy się jeszcze kiedyś, tak?

- Tak, Harry zobaczymy się – uśmiechnął się, widząc rozmarzony wzrok chłopaka, który nagle uniósł się i cmoknął go w policzek.

- Cieszę się – wyszeptał Harry i wypuścił szatyna ze swoich objęć.

- Ja też się cieszę – Lou uśmiechał się szeroko, gdy opuszczał mieszkanie, w którym spokojnie chrapał loczek.

***

Plan się udał, teraz tylko Louis musi polubić pana loczka, tak mocno, jak cała moja rodzina i nareszcie wszystko będzie dobrze. Lou będzie super bohaterem, a pan loczek jego całym szczęściem.

Ernest odłożył długopis i schował notes pod poduszką tak, by nikt go nie znalazł, teraz nareszcie mógł iść spać, gdy zasypiał, usłyszał dźwięk zamykanych drzwi i kroki na schodach oraz głos Lou, który radośnie nucił jakąś melodię. Jego plan się udał, zdecydowanie. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top