Rozdział czwarty
- Wydaje mi się i jestem przekonany, że się nie mylę, że nie ustaliliśmy jeszcze jednej ważnej kwestii. Ważnej dla was nie dla mnie – zauważył siedząc na krześle za biurkiem w sali wykładowej. Szmer cichych rozmów rozniósł się po sali, gdy zaniepokojeni studenci wymieniali uwagi na temat tego o czym zapomnieli tym razem i na jakie męki skazali się z własnej winy – Widząc jaki problem sprawia wam myślenie na podwyższonych obrotach wyratuję was z tej opresji i wyjaśnię o co mi chodzi, by resztki waszego mózgu mogły zaznać trochę spokoju – zaśmiał się z własnego żartu, ale po chwili spoważniał patrząc na zdezorientowanych studentów – Boże bez obrazy, ale z was głąby, nie ustaliliśmy jeszcze tego w jaki sposób zaliczycie ten przedmiot – wyjaśnił i usłyszał odgłosy ulgi, gdy studenci wypuścili wstrzymywane powietrze z ust – więc macie wybór zaliczenie ustne czy pisemne, zastanówcie się policzę do trzech i chcę usłyszeć odpowiedź – stwierdził poważnie i po mniej niż sekundzie powiedział głośno – trzy, no to słucham co zdecydowaliście? – zapytał ciekaw co odpowiedzą osoby siedzące przed nim. Nastała cisza, nieprzerywana żadnym dźwiękiem, postukał niecierpliwie palcami o blat biurka czekając aż ktoś postanowi się odezwać – długo mam jeszcze czekać? Zaraz sam wybiorę i zapewniam was będziecie żałować, że się nie odważyliście, przecież nie gryzę – z achęcał ich lekkim głosem.
- Panie profesorze myślę, że wszyscy się ze mną zgodzą – zaczął jeden z odważniejszych studentów – chcielibyśmy zaliczenie pisemne – powiedział, a cała reszta zaczęła mu entuzjastycznie przytakiwać.
- Cóż powiem szczerze, że nie jestem zaskoczony – stwierdził szatyn wzruszając ramionami ze znudzeniem – wy studenci chyba nigdy mnie nie zaskoczycie, ale powiedzcie mi dlaczego wolicie pisać zamiast odpowiadać? – rozejrzał się po ich twarzach z zaciekawieniem, dostrzegł, że wszyscy rozluźnili się i lekko uśmiechali prychając pod nosem.
- Och Panie profesorze – odezwała się jakaś dziewczyna, siedząca po prawej stronie auli w pierwszym rzędzie – zaliczenia ustne są bardzo stresujące, a gdy piszemy możemy zastanowić się nad odpowiedzią nieco dłużej – wyjaśniła z uśmiechem.
- Pieprzycie głupoty, to była zdecydowanie błędna odpowiedź. To, że wolicie zaliczenie pisemne, a nie ustne to wasz instynkt samozachowawczy i dzięki bogu, że go macie. Powiem wam dlaczego lepiej dla was, że zdecydowaliście się na pisemny, wyobraźcie sobie egzamin ustny u Tomlinsona – rozsiadł się wygodnie na krześle, zakładając stopy na biurko –zaczynamy i wchodzi pierwsza osoba, ok zalicza na bardzo wysoką ocenę czyli 3,5 wchodzi następny delikwent, patrzę na niego i już mam dość, zaczynamy rozmawiać, po minucie jestem zły, po dwóch minutach zastanawiam się nad najlepszą metodą psychicznych tortur jakie mogę na nim zastosować, mija trzecia i chcę go zabić. Co dzieję się dalej? Ów jednostka otrzymuje zaliczenie na ocenę dostateczną i opuszcza salę, zgadnijcie jak potoczy się dalsza część zaliczenia? – zapytał z cwanym uśmiechem na twarzy. Studenci patrzyli na siebie niepewnie, zastanawiając się jak odpowiedzieć – No śmiało, śmiało i tak odpowiecie źle, ale chociaż spróbujcie – zachęcał ich.
- Hmm może wszyscy zaliczylibyśmy tylko na 3 – zaproponowała jedna ze studentek na co Lou omal nie wybuchł śmiechem.
- Boże szare komórki odpowiedzialne za logiczne myślenie w waszej grupie nie mogą się chyba rozmnażać – parsknął cicho pod nosem – dobra to ja wam wyjaśnię co by się stało z następnymi studentami, gdy poprzedni wkurzył Tomlinsona. Byłbym tak wściekły że gdybym zobaczył następnego studenta oblałbym go zanim ten zdążył by otworzyć usta i powiedzieć dzień dobry w związku z tym cała grupa by oblała i spotkalibyśmy się na poprawce co wkurzyło by mnie jeszcze bardziej, więc zapewne wyżywałbym się na was także wtedy w związku z czym każde wasze podejście było by zakończone porażką i moim rozdrażnieniem. I właśnie dlatego macie egzamin pisemny i gdyby komuś przyszło do głowy, że chce zaliczenie ustne to niech przypomni sobie historię o wkurzonym Tomlinsonie i wiecznej sesji poprawkowej – w sali zapanowało milczenie, przerywane śmiechem nieco odważniejszych osób – Dobrze, a teraz możemy wrócić do waszych genialnych prezentacji, które robicie – zrobił krótka pauzę zyskując tym zaciekawione spojrzenia studentów – przypomnijcie mi dlaczego musieliście zrobić prezentację na jakże ciekawy temat jakim są skazani osadzeni w zakładzie karnym? – wstał ze swojego miejsca i wolnym krokiem przeszedł przez salę siadając na tyłach.
- Robimy prezentację ponieważ spóźniliśmy się na ostatnie zajęcia i nie byliśmy na tyle mądrzy by poczekać na zewnątrz do przerwy, lecz wprost przeciwnie weszliśmy w trakcie trwania wykładu i przerwaliśmy zajęcia Panu Profesorowi – wyrecytował młody chłopak stojący z plikiem kartek na środku auli.
- Genialnie sobie to Pan przyswoił Panie Adams, plus za pamięć – odrzekł Lou – proszę zaczynajcie, a reszta niech lepiej słucha, ponieważ wszystkie zagadnienia, które postanowili opracować dla was wasi koledzy pojawią się na egzaminie, tak, tak zerknijmy na tą ilość kartek którą ma w dłoniach Pan Adams, ktoś tu chce być pilnym studentem – zaśmiał się gdy pozostali jęknęli dostrzegając ile notatek, którą trzyma ich kolega – ciekawe ile czasu zajmie wam przyswojenie sobie tych treści? – zastanawiał się głośno, celowo drażniąc studentów – Panie Smith to gdzie miał pan się wybrać w ten weekend? Wspominał pan koleżankom o jakimś wyjeździe.
- Nigdzie Panie Profesorze – burknął zdenerwowany brunet nie patrząc na Tomlinsona.
- Nigdzie? To dobrze będzie miał pan czas by się odpowiednio przygotować do zaliczenia. Dobra zacznijcie w końcu tą prezentację, nie mam całego dnia – siedział na tyłach i jednym uchem słuchał o czym mówili studenci, od czasu do czasu ich poprawiając, gdy popełnili jakiś rażący błąd, nie zmieniało to faktu, że nudziło mu się niemiłosiernie i marzył by znaleźć się w innym miejscu nie związanym z pracą. Nie mógł doczekać się weekendu podczas którego miał spotkać się z Zaynem i Perrie u nich w domu oraz ze swoją uroczą chrześniaczką. Aktualnie z nudów zaczął robić porządki w portfelu i przeglądał paragony ze sklepów. Czuł na sobie wzrok studentów którzy oglądali się w jego stronę i marszczyli brwi widząc czym się zajmuje w czasie ich zajęć, ale za bardzo go to nie obchodziło. W sali zapanowała cisza, więc podniósł głowę i dostrzegł, że prezentacja dobiegła końca. Wstał z miejsca i przeszedł przez aulę by dotrzeć do biurka – to dziś na tyle, jesteście wolni. Brown, wyrzuć proszę te kartki, które zostawiłem na stoliku – powiedział do jednej ze studentek i zaczął układać książki do swojej torby.
***
- I co było na tych paragonach Mel? – zapytał Jonathan i spojrzał na koleżankę idącą obok niego.
- A skąd mam wiedzieć przecież ich nie czytałam debilu – parsknęła dziewczyna i szła dalej.
- No ale nie widziałaś co kupował, jakieś prezerwatywy czy coś? – zaczął kolejny z chłopaków idący obok Johna.
- Zwariowaliście chyba – zaśmiała się drobna brunetka słysząc słowa kolegów – to jest Tomlinson co mnie obchodzi co ma na paragonach.
Lou szedł za swoimi studentami i z uśmiechem na twarzy przysłuchiwał się ich dyskusji na temat swoich zakupów.
- Masz rację tam na pewno nie było by nic ciekawego i ekscytującego kto chciałby spać z takim Tomlinsonem, przecież to najbardziej wredny człowiek pod słońcem – zauważył Jonathan.
- Daj spokój, nie wiemy jaki jest dla swoich znajomych – broniła go Melanie.
- Bronisz go tylko dlatego, że ci się podoba
- Nie prawda – zaprzeczyła szybko dziewczyna, ale zdradziły ją rumieńce na policzkach, które paliły jej twarz.
- Spoko Mel – dodała jej przyjaciółka – Pan T. jest mega seksownym profesorkiem i gdyby zaliczenie u niego mogło wyglądać inaczej mówię wam miałabym pięć – zachichotała, a Lou przewrócił oczami.
- Pewnie, ale jak dla mnie Tomlinson jest gejem, no popatrzcie na niego – stwierdził pewnie Matt, który dołączył do dyskusji.
- Po czym to stwierdzasz panie wszechwiedzący? – zadrwiła Mel.
- To się czuje kotku.
- Jasne rozumiem, wiesz to z doświadczenia tak? – zaśmiała się dziewczyna.
- Ej nie jestem homo, po prostu czuję spojrzenie Tomlinsona na swoim tyłku.
- Błagam cię Matt, spójrz na tyłek pana T. on miałby patrzeć na coś takiego jak twój zadek? Nie ta liga skarbie – dziewczyny wybuchły śmiechem gdy chłopak zamilkł obrażony.
- Nie zmienia to faktu, że Tomlinson nikogo nie ma bo jest wredną łajzą chodzącą po ziemi i nikt nie jest w stanie go pokochać i znieść z nim choćby chwili. Każdy kto by się na to zdobył musiałby być chyba świętym, nikt inny z nim nie wytrzyma...
Szatyn przystanął na chwilę przysłuchując się słowom swoich studentów, nie znali go, nie mieli pojęcia o jego życiu osobistym, nie mieli prawa go oceniać, a jednak ich słowa dotarły tam gdzie Lou nie chciał ich dopuścić i zakłuły bardzo mocno. Odetchnął głęboko i przyspieszył kroku wymijając grupkę młodych osób cały czas głośno dyskutujących o jego życiu seksualnym.
- Wydaje mi się, że to z kim spędzam czas po za uczelnią, z kim uprawiam seks i co jest na moich paragonach nie jest waszą sprawą Panie Adams, jednakże zapewniam Pana, że może być Pan spokojny o własne siedzenie w tym wypadku muszę zgodzić się z Panną Brown, takie zadki mnie nie interesują.
***
- Dobra mały to co tam masz zadane? – Lou spojrzał na Ernesta, który siedział ze swoim notesikiem na kolanach i skrupulatnie coś w nim notował.
- Hmm mamy przeplowadzić wywiad ze swoim bohaterem – odparł chłopiec z uśmiechem na buzi.
- Mhm, to kogo wybrałeś? Zaraz wymyślimy jakieś pytania i zrobimy to zadanie – szatyn przysiadł się obok brata, ale ten zatrzasnął notes i przesiadł się na fotel naprzeciwko Louisa – co się stało? – zapytał zdziwiony błękitnooki.
- Nic, nic Lou, więc chcę zlobić wywiad z tobą bo ty jesteś moim bohaterem – odparł Ernest czekając na reakcję starszego brata, wymyślił sobie to zadanie by dowiedzieć się kilku istotnych rzeczy na temat Louisa i miał nadzieję, że jego plan okaże się wystarczająco sprytny.
- Och mały serio? – twarz szatyna, rozświetlił uśmiech szczęścia – nie spodziewałem się i...
- Nie dostałeś Oscala Lou, nie musisz przemawiać – przerwał mu chłopiec ze śmiechem.
- Hej, nie bądź bezczelny, po prostu się cieszę – wytknął mu mężczyzna.
- To możemy zaczynać? – Ernest niecierpliwie zapytał brata i otworzył swój notes na zaznaczonej wcześniej stronie.
- Tak, jasne pytaj – L ouis rozsiadł się wygodnie na kanapie i czekał na pytania.
- Dobla, to pielwsze pytanie, ile masz lat?
- Co? No przecież wiesz ile mam lat – zaśmiał się szatyn.
- Odpowiedz na pytanie Lou, to jest ważne – warknął chłopiec głosem nieznoszącym sprzeciwu.
- Jejku już mówię, mam 29 lat.
- Mama mówi, że masz 30 lat, nie możesz kłamać Lou – zaznaczył Ernest obserwując podejrzliwie brata.
- Ej przeprowadzasz wywiad ze mną czy z mamą?
- Sama plawda Louis, bohatelowie nie kłamią – chłopiec postukał długopisem o kartkę w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Boże no dobra, skończę 30 lat w grudniu zadowolony? – burknął obrażonym głosem.
- Mhm i to jeszcze jak, dlugie pytanie, czy masz rodzeństwo?
- Żartujesz sobie ze mnie? Co to jest za pytanie, przecież znasz odpowiedź.
- Mów – mały tupnął nogą.
- Tak, mam rodzeństwo.
- Dobrze, a masz dziewczynę? – Ernest patrzył na niego uważnie ze skupieniem na twarzy.
- Co? Ernest to są osobiste pytania, idziemy dalej – zaproponował.
- Nie, odpowiedź telaz – zarządził.
- Nie mam dziewczyny.
- A chłopaka?
- Dobra koniec zabawy Ernie, nie będę odpowiadał na takie pytania wybacz – przeprosił brata i chciał wstać z miejsca gdy zatrzymał go jego głos.
- Louuu przecież ja wszystko wiem.
- Wszystko czyli co? – zaśmiał się szatyn.
- Wiem, kto to hom... homose... no... homoseulista... och Lou to trudne słowo no wiem kto to gej – odparł zdenerwowany chłopiec.
- Wiesz kto to homoseulista? – Lou nie mógł ukryć uśmiechu, który pojawił się na jego twarzy, miał najwspanialszego brata na świecie – dobra to nie mam chłopaka.
- Jakie masz hobby?
- O to proste pytanie – ucieszył się szatyn.
- On też tak mówił – szepnął do siebie chłopiec.
- Co?
- Nic, nic, to jakie masz hobby?
- Piłka nożna i sport, zdecydowanie i uwielbiam oglądać seriale i dobre filmy, lubię chodzić do kina, ale nie mam na to za dużo czasu.
- Ulubiony kolol?
- Hmm zastanówmy się, jaki kolor lubię – myślał głośno drapiąc się po brodzie.
- Może zielony? – zaproponował Ernest z nadzieją.
- Hmm zielony? Może być czemu nie, zielony czyli nadzieja, harmonia, natura i uczucie spełnienia, spokój, równowaga.
- Nie jesteś wledny?
- Co? Jak możesz pytać? Oczywiście, że nie jestem wredny. Dużo jeszcze tych pytań? Muszę zrobić obiad.
- Zalaz kończymy, chciałbyś mieć nowego chłopaka?
- Ernest to nie jest twoja sprawa, naprawdę przepraszam, ale nie odpowiem, przykro mi – posłał mu lekki uśmiech, starając się ukryć smutek spowodowany tym pytaniem.
- Wiem, że byś chciał, i ostatnie... myślisz, że umiałbyś nauczyć glać w piłkę nożną kogoś kto nie potlafi glać nic, a nic?
- Pff – prychnął szatyn – no jasne, jestem najlepszym nauczycielem na świecie mały, a co? Jakiś twój kolega nie potrafi grać?
- Mhm powiedzmy, że tak.
***
Louis stał przed domem Zayna i czekał aż ktoś otworzy mu drzwi. Ze środka dochodziły dźwięki głośnego śmiechu, więc szatyn domyślił się, że Liam zdążył pojawić się przed nim. Na zewnątrz ochłodziło się i delikatnie tupał nogami by się rozgrzać, gdy nagle drzwi otworzyły się i pojawił się w nich Zayn.
- Nareszcie Lou, co tak późno? Tylko nie wykręcaj się korkami, nawet nie próbuj – zagroził mu Malik i wpuścił go do środka przyglądając mu się uważnie – no nie, nie mów, że spóźniłeś się bo oglądałeś jakiś swój serial – przypatrywał mu się w milczeniu – Louuuu chyba żartujesz...
- Wcale nie oglądałem serialu, chociaż chciałem to zrobić uwierz mi, jednak nie wszyscy mają takie życie jak ty czyli wykładam sobie socjologię, studentki mnie kochają, piszę sobie książkę, a w weekendy spędzam czas z cudowną rodziną. Niektórzy, czytaj Louis Tomlinson spędzają sobotnie przedpołudnie w szpitalu ponieważ policjanci przywieźli jakiegoś faceta, który miał delirium alkoholowe i widział wszędzie jakieś małe niebieskie stworki, a wiesz czego się tak naprawdę bał? Odpowiedź brzmi policjantów w mundurach, więc proszę cię nie mów mi, że oglądałem serial bo niestety spędziłem dziś w domu dosłownie pół godziny – wyjaśnił szybko Lou zmęczonym głosem, wymijając bruneta i wchodząc do salonu. Tomlinson dostrzegł Perrie, która z delikatnym uśmiechem zmierzała w jego stronę, widział jak kobieta stara się trzymać i nie dać po sobie poznać jak kiepsko się czuje, ale on zbyt często był wśród chorych osób, które chciały być silne dla swoich bliskich. Podszedł do niej i mocno ją objął.
- Cześć Perrie – powiedział cicho, nadal jej nie puszczając.
- Cześć Lou – wyszeptała przy jego uchu.
- Jak się czujesz? – zapytał, i dostrzegł Zayna, który stał i przyglądał się im, po czym zniknął w pokoju dając im odrobinę prywatności.
- Dobrze – odparła słabo odsuwając się od niego i wyswobadzając z jego objęć.
- Ok, a tak naprawdę, jak się czujesz Pezz? – spojrzał na nią przenikliwie i widział jak waha się by powiedzieć prawdę, odwróciła od niego wzrok i popatrzyła na miejsce gdzie przed chwilką stał jej mąż – on przecież wie mała, a jeżeli o mnie chodzi to wiesz obowiązuje mnie tajemnica lekarska jeżeli chcesz porozmawiać z psychologiem – uśmiechnął się do niej by rozładować napiętą atmosferę, w której panował smutek i niepewność. Usłyszał jak głośno westchnęła i ponownie na niego spojrzała.
- Chodź do kuchni pomożesz mi i porozmawiamy – pociągnęła go delikatnie za dłoń i po chwili znaleźli się w przytulnym pomieszczeniu – jest źle Lou, bardzo źle – wyszeptała, a szatyn ledwie usłyszał jej słowa.
- Na pewno da się coś zrobić. Byliście u lekarza? Przecież niedawno wyniki nie były najgorsze – zaczął szybko mówić starając daj jej nadzieję, dać nadzieję samemu sobie.
- Louis przestań, zawsze byłeś tym, który potrafił być twardy i szczery i teraz też taki bądź. Oboje wiemy jaka jest prawda, Zayn też wie, a Rachel... ona na razie nie musi wiedzieć, jest za mała by zrozumieć.
- Dobrze... w takim razie powiedz mi... - przerwał bojąc się zadać to jedno pytanie, i usłyszeć odpowiedź, która wszystko zmieni – powiedz ile czasu ci zostało? – utkwiła w nim swój wzrok i głośno odetchnęła w jej oczach zabłysły łzy.
- Za mało.
- Ile?
- Miesiąc – patrzyła na niego obserwując jego reakcję.
- Miesiąc – powtórzył cicho słowo, które brzmiało jak wyrok.
- Tak, równy miesiąc. To tak mało dni Lou, musisz mi coś obiecać – podeszła do niego szybko i chwyciła jego twarz w swoje dłonie – zajmij się nimi, nie pozwól mu zamknąć się w domu i popadać w jakąś żałobę, on ma Rachel i ma dla niej żyć, nie musi być najlepszym ojcem na świecie, ale ma być jej tatusiem takim jak jest teraz. Przypilnuj go Lou, proszę cię – patrzyła na niego rozgorączkowanym wzrokiem, a on stał tam i słuchał jej próśb nie potrafiąc zrozumieć tego, że za miesiąc jej już nie będzie, jej życie skończy się i pozostanie tylko wspomnieniem. Zayn zostanie sam z Rachel i będzie musiał dać sobie radę z byciem samotnym ojcem i wdowcem. Był silnym facetem, ale to go przytłoczyło, on był nieszczęśliwy ok ze swoim smutkiem dawał sobie radę, ale Zayn miał być tym szczęśliwym i radosnym, to on miał wyciągać Lou z jego egzystencjalnych kryzysów w jakie szatyn czasami popadał, nie na odwrót. I to wszystko było złe, tak cholernie złe i wiedział, że sobie nie poradzi, ale ta kobieta jego przyjaciółka stała przed nim i błagała go o obietnicę i musiał jej przyrzec, że zrobi dla nich wszystko co będzie mógł i wiedział, że to jest prawda.
- Obiecuję Pezz, pomogę im, Rachel będzie szczęśliwa naprawdę.
- Dziękuję Lou, dziękuję – wtuliła się w niego, a on zacisnął powieki by łzy nie wypłynęły z jego oczu, nie mógł się załamać, nie tutaj, nie teraz – Obiecaj mi coś jeszcze – zaczęła nagle blondynka.
- Tak?
- Zakochasz się.
- Słucham? – zapytał zszokowany.
- Masz się zakochać Louisie Williamie Tomlinsonie, oprócz Zayna oczywiście jesteś najwspanialszym mężczyzną, jakiego poznałam i jedyne czego pragnę to twoje szczęście, zasługujesz na miłość Lou, nie pozwól by jeden dupek zniszczył całe twoje życie, jeżeli ktoś ma cię zranić i zostawić na twojej duszy blizny to niech będzie to ktoś kto zrobi to z miłości. Dusza Zayna będzie zraniona, ale mam nadzieję, że znajdzie się ktoś kto sprawi, że Zi się uśmiechnie i zakocha jeszcze raz. Nie należymy do ludzi na wieczność Lou, ale może czasami warto spróbować – powiedziała, cmoknęła jego policzek i wyszła z kuchni wchodząc do salonu.
Stał tam sam patrząc na swoje drżące dłonie, odetchnął głośno kilka razy i przetarł oczy dłonią po czym ruszył w tym samym kierunku co kobieta. Pojawił się w pokoju i po chwili w jego ramiona wpadła mała dziewczynka tuląc się do niego mocno.
- Cześć wujku Lou – cmoknęła go w policzek i ponownie mocno przytuliła.
- Cześć krasnoludku.
- Co to za określenie? – mała zmarszczyła brwi i wpatrywała się w niego zaciekawionym wzrokiem – Nie podoba mi się – mruknęła niezadowolona.
- Jesteś malutka jak krasnal, więc jesteś moim małym krasnoludkiem – wyjaśnił i posłał jej lekki uśmiech – hej Liam – zerknął na przyjaciela, który siedział już przy stole i rozmawiał o czymś z Perrie.
- Wujku ty też jesteś malutki, więc mam do ciebie mówić wujku krasnoludku? – zapytała z uśmiechem wiedząc, że Lou nie cierpi gdy wspomina się o jego wzroście.
- Cios poniżej pasa moja panno – usiadł na krześle, a mała usadowiła się na jego kolanach, odwrócił od niej twarz udając obrażonego.
- Wujku Lou, przecież mówią, że małe jest piękne prawda? – powiedziała cichutko dziewczynka przytulając się do niego i czekając na jakąkolwiek reakcję z jego strony.
- Nie podlizuj się teraz Rachel – prychnął, ale czuł jak mięknie i kąciki jego ust uniosły się ku górze.
- Już mnie nie kochasz wujku? Przepraszam, nie chciałam żebyś był smutny, jesteś śliczny jak ci panowie w filmach o miłości, które ogląda mama, naprawdę. Możesz być moim mężem, gdy będę starsza, chcesz? – zapytała z nadzieją, a dorośli siedzący w pokoju wybuchli śmiechem.
- Zastanowię się nad propozycją małżeństwa dobrze? – zapytał radosnym głosem, mrugając do dziewczynki.
- Mhm tylko nie za długo, bo mam jeszcze wujka Liama – wyjaśniła poważnie Rachel i zeskoczyła z jego kolan sadowiąc się wygodnie na kolanach swojej mamy.
- Kiedy stała się taka... - Lou szukał słów by określić swoją chrześniaczkę – taka...
- Mądra – wtrąciła czterolatka.
- Taaa, taka mądra – zaśmiał się Tomlinson szukając odpowiedzi w twarzy Zayna.
- Cóż Lou – odparł swobodnie brunet – to chyba od czasu kiedy zacząłeś wtłaczać do jej małej główki swoje farmazony o tym, że jest szczera...
- Pewna siebie – dodał Liam śmiejąc się i obserwując oburzenie na twarzy szatyna.
- Piękna – wtrąciła Perrie bawiąc się włosami córki.
- Inteligentna tak jak jej ojciec chrzestny – odparł Zayn.
- Już skończcie, zrozumiałem aż zbyt dobrze – stwierdził Louis i przypomniał sobie o rozmowie z Ernestem, którą przeprowadzili wczoraj – może i moje metody wychowawcze nie są idealne...
- To chyba mało powiedziane – zaczął rozbawiony Liam.
- Zamilcz Payne i lepiej zajmij się wychowywaniem swojego Ashtona – wypalił Tomlinson a Liam zarumienił się i zamilkł.
- Jakiego Ashtona? – zainteresowała się Perrie – masz faceta opowiadaj – zarządziła głosem nieznoszącym sprzeciwu.
- Louis coś sobie ubzdurał – wykręcał się Payne, stając się coraz bardziej zmieszanym i zawstydzonym.
- Niczego sobie nie ubzdurałem – prychnął szatyn i przewrócił oczami – Pezz po prostu nasz Liam ma adoratora i wielbiciela – wyjaśnił krótko – uroczego, ślicznego studencika, który robi do niego maślane oczka i mruga zalotnie rzęsami w stronę naszego pana z dziekanatu. Umów się z nim w końcu Li, zrób dzieciakowi tą przyjemność i zgódź się w końcu, może wtedy przestanie oblegać codziennie dziekanat i przerzuci się na hmm... twoją sypialnię – zakończył zadowolony, a Liam siedział, cały zaczerwieniony i wbijał morderczy wzrok w Louisa, który uśmiechał się w jego stronę z zadowoleniem.
- Wujku Li – zaczęła Rachel.
- Tak kochanie?
- Czy ten Ashton jest miły?
- Hmm... tak jest miły – posłał dziewczynce delikatny uśmiech, który odwzajemniła.
- A czy jest ładny?
- Wiesz Rachel, każdemu człowiekowi podoba się coś innego np. ty możesz lubić róże a twoja koleżanka tulipany rozumiesz?
- Mhm – przytaknęła ochoczo – c zyli Ashton jest dla ciebie różą czy tulipanem?
- Och tulipanem zdecydowanie tulipanem – odparł spokojnie Liam czekając na reakcję dziewczynki, ale ta odwróciła się w stronę Louisa – wujku Lou, on jest tulipanem, nie różą więc przestań śmiać się z wujka Liama, to niegrzeczne wiesz, a ty masz jakąś różę?
- Co? – Louis skrzywił się słysząc jej pytanie, czy on coś przegapił, przecież chciał tylko opowiedzieć o Erneście, a później mówili o Ashtonie w którym momencie zaczęli mówić o kwiatach?
- No czy masz jakąś róże czyli kogoś kto ci się podoba – wyjaśniła mała głośno wzdychając.
- Właśnie Lou może nam powiesz – dopiekł mu Payne odgryzając się za poprzednią sytuację.
- Cóż moi drodzy oczywiście, że mam różę, chcecie wiedzieć kto nią jest? – zapytał z uśmiechem, i dostrzegł zdziwioną minę Zayna – Zaskoczę was, moją różą jestem ja sam. Kto będzie kochał mnie mocniej niż ja sam. Ale nie o tym mieliśmy mówić, chciałem wam powiedzieć, że Ernest miał przeprowadzić wywiad ze swoim super bohaterem i wiecie komu zadał pytania? – patrzył na przyjaciół z cwanym uśmiechem, a Malik przewrócił oczami widząc zadowolonego Tomlinsona.
- Oświeć nas – westchnął brunet.
- Ze mną. Jestem jego bohaterem, możecie mi zazdrościć mięczaki – zaśmiał się i chciał coś powiedzieć, ale przerwał mu Zi.
- Jasne Lou, mały na pewno chciał się albo podlizać, albo chciał wyciągnąć z ciebie jakieś informacje, ty wielki super bohaterze.
- Zazdrość mi dalej Malik.
- Mhm, bohaterze leć ocalić świat, a kiedy już to zrobisz to może wreszcie zaczniemy jeść ponieważ wszystko nam tu stygnie – zaproponował brunet i zabrał się za przygotowaną kolację.
***
- Śpij słodko myszko – Lou otulił kołdrą małą dziewczynkę i ucałował ją w czoło. Przyjrzał się jej uważnie gdy tak spokojnie spała tuląc do siebie małego misia. Była taka delikatna i doskonale wiedział, że to co wydarzy się już niedługo zniszczy cały jej dziecięcy, bezpieczny świat, ale nie miał jak jej przed tym uchronić. Westchnął pokonany i zszedł powoli po schodach na korytarz, gdzie narzucił na siebie swoją kurtkę – Będę się zbierał, jest już późno, a jutro mam trochę rzeczy do załatwienia.
- Odpocznij trochę Lou, jesteś pracoholikiem – wytknęła mu blondynka i podeszła do niego żegnając się.
- Dobranoc Perrie – musnął jej policzek ustami objął delikatnie jej kruche ciało.
- Lou, gdybyśmy się już nie spotkali – zaczęła, ale przerwał jej szybko.
- Przestań Pezz, nie wygaduj głupot...
- Louis daj mi dokończyć, gdybyśmy się już nie spotkali chcę żebyś wiedział, że jesteś wspaniałym człowiekiem i oddanym przyjacielem i zasługujesz na szczęście. Daj szansę miłości i otwórz to swoje serduszko dla kogoś ok?
- Pezz, nie żegnaj się proszę cię.
- Kocham cię Lou – uściskała go mocno i lekko się odsunęła.
- Ja ciebie też mała – odparł i otarł szybko spływające łzy.
- Ale pomimo mojej miłości do ciebie zabraniam ci żenić się z moją córką rozumiesz? – zaśmiała się ze swojego żartu i po chwili spoważniała.
- Zobaczymy się jeszcze prawda? – zapytał cicho patrząc w jej oczy.
- Kiedyś na pewno, wierzę w to z całego serca Lou – odparła delikatnie się uśmiechając, po jej policzku spływały łzy – opiekuj się nimi Louis. Do zobaczenia – powiedziała i poszła po schodach znikając na piętrze.
Wyszedł z ich domu i wsiadł do samochodu kryjąc się przed chłodem, usiadł wygodnie i odpalił auto, ciche dźwięki muzyki rozeszły się po wnętrzu, a on oparł głowę na kierownicy głęboko oddychając i starając się powstrzymać szloch. Krople deszczu zabębniły w szybę i Lou uświadomił sobie, że płacze, a niebo płacze wraz z nim.
***
Było już dość późno, gdy Louis wchodził do poradni gdzie Ernest miał kolejne spotkanie ze swoim logopedą. Nie był spóźniony, więc wolnym krokiem wchodził po schodach i będąc już w środku wyminął na korytarzu jakiegoś blondyna, który uśmiechnął się do niego przyjaźnie. Zerknął na zegarek, widząc, która jest godzina stanął przed drzwiami, zapukał po czym wszedł do środka, nie czekając na zaproszenie. W środku zastał swojego brata, który siedział skupiony nad jakąś książką, a logopeda Pan Styles stał za nim i obserwował go uważnie. Swoim wejściem przerwał im pracę, ten hipsterski dzieciak obrócił się w jego stronę i posłał mu szeroki uśmiech, który po chwili lekko przygasł, gdy dostrzegł minę szatyna.
- Dzień dobry – odparł Lou i skierował swoje spojrzenie na brata, który siedział na krześle i machał nogami w powietrzu.
- Dzień dobry Panie Tomlinson.
- Zbieraj się Ernest, mama czeka w domu – uśmiechnął się do chłopca, który ochoczo zeskoczył i zaczął ubierać kurtkę.
- Panie Tomlinson chciałem o czymś porozmawiać, miałem nadzieję, że Pani Jay odbierze dziś Ernesta, ale pan jako ojciec również może to ze mną ustalić – zaczął Harry pozornie spokojnym głosem, który jednak zadrżał gdy dostrzegł spojrzenie szatyna - wydaje mi się, że pana syn powinien przychodzić na wizyty częściej, na początku przynajmniej dwa razy w tygodniu, co pan o tym sądzi?
- Mój przepraszam kto? – zapytał zimnym głosem Lou, obserwując zmieszanego logopedę.
- Hmm pański syn, Ernest – wyjaśnił loczek cichym głosem, chciał coś dodać, ale przerwał mu głośny śmiech Ernesta.
- Panie loczku co pan mówi? – zaśmiał się chłopiec i stanął obok swojego brata chwytając go za dłoń.
- Ja powiedziałem tylko...
- Nie jestem ojcem Ernesta – przerwał mu Louis.
- Och... ja... och... po prostu myślałem, że jest pan jego tatą, a nie tylko partnerem pani Jay i...
- To niech Pan tyle nie myśli Panie Styles, ponieważ nic dobrego z tego nie wychodzi – stwierdził szatyn i obrzucił Harry'ego pogardliwym wzrokiem – jestem starszym bratem Ernesta, a pan panie Styles, mógłby zająć się swoją pracą, a nie życiem osobistym innych osób.
- Ja... ja... to nie tak – jąkał się Harry, stojąc w miejscu z zarumienionymi policzkami, zażenowanie malowało się na jego twarzy i nie miał pojęcia jak z tego wybrnąć. Pan Tomlinson był delikatnie mówiąc onieśmielający w tym swoim eleganckim stroju i nienagannie ułożoną fryzurą, a on stał tam przed nim i czuł się nie na miejscu w swoich podartych spodniach i luźnej koszuli. I w ogóle nie był Panem Stylesem, był Harrym, po prostu Harrym. Był zażenowany tym, że boi się brata Ernesta, przecież ten nie wyglądał jak jakiś kulturysta, albo stały bywalec siłowni, był w zasadzie malutki, naprawdę malutki.
- Jesteś malutki.
- Słucham? – szatyn rozszerzył oczy w zdziwieniu, kim był ten rozczochrany, kudłaty koleś z pseudo lokami , żeby mówić mu coś takiego.
- Co? – zszokowany Harry zakrył usta dłonią – Nie powiedziałem tego prawda? – zapytał z nadzieją w głosie, ale widząc spojrzenie mężczyzny wiedział, że to zrobił.
- Nie potrafisz panować nad swoimi odruchami? Może powinien pan odwiedzić jakiegoś specjalistę panie Styles, a nie sam starać się pomagać innym.
- Jestem Harry, nie pan Styles – wyciągnął dłoń w stronę szatyna z lekkim uśmiechem, a ten chwycił ją i uścisnął krótko, nic nie mówiąc – nie powinieneś się teraz przedstawić? – zapytał swobodnie chcąc rozluźnić nastrój.
- Jestem pan Tomlinson, przedstawiałem się na naszym pierwszym spotkaniu, od tego czasu nic się nie zmieniło. Ernest jesteś już gotowy? – zwrócił swoją uwagę na chłopca, który ze zmarszczonym czołem przyglądał się wymianie zdań dwójki mężczyzn.
- Mhm, możemy już iść.
- Świetnie. Do widzenia Harry – szatyn zaakcentował wyraźnie imię loczka i posłał mu cwany uśmiech.
- Do widzenia panie Tomlinson, miłego dnia – odpowiedział z radością mężczyzna i uśmiechnął się szeroko, a Lou dostrzegł dołeczki w jego policzkach, które sprawiły, że logopeda wyglądał jak nastolatek.
- Pa panie loczku – Ernest pomachał Harry'emu na pożegnanie i wyszedł ze swoimi bratem pozostawiając Stylesa samego w gabinecie.
***
Harry opadł na swój fotel i położył głowę na biurku głośno jęcząc, raz za razem uderzając głową w blat mebla. Co jest z nim nie tak? Zachował się jak jakiś szczeniak, po co w ogóle się przedstawiał, mógł zostać panem Stylesem i wszyscy byli by zadowoleni, ale nie oczywiście musiał się zbłaźnić przed tym całym panem Tomlinsonem. I jeszcze zaczął się jąkać, boże był logopedą i zaczął się jąkać, co gorszego mógł zrobić, a tak... nazwać tego przerażającego faceta malutkim. Genialnie Styles, genialnie.
- Zabiję cię Niall – warknął myśląc o tym kto wmówił mu, że mężczyzna jest ojcem Ernesta – po prostu cię zabiję – wyszedł z gabinetu trzaskając drzwiami i skierował się w stronę pokoju gdzie spodziewał się zastać blondyna.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top