Epilog

Bardzo dziękuję wszystkim, którzy razem ze mną tworzyli to opowiadanie. Dziękuję za sprawdzanie rozdziałów, długie rozmowy na temat fabuły oraz burzliwe dyskusję związane z zakończeniem tej historii. Dziękuję za komentarze, gwiazdki za waszą obecność, nie wyobrażacie sobie jak wiele radości sprawia autorowi świadomość, że ma dla kogo pisać. Tak trudno się rozstać z tym opowiadaniem, z tym Louisem, Harrym, Ernestem, ale niestety nadszedł czas pożegnania. Jeszcze raz dziękuję, mam nadzieję, że zostaniecie ze mną i z kolejnymi opowiadaniami. Pozdrawiam!

Przyglądał się odbiciu w lustrze, uważnie analizując wszystkie szczegóły swojego wyglądu. Nawet najmniejszy detal musiał być idealny tego wyjątkowego dnia. Przygładził przód czarnej marynarki i pozbył się nieistniejących pyłków, tak, by być pewnym, że wygląda dobrze. Zerknął na swoją fryzurę, która może nie była już perfekcyjna, ale nadal prezentowała się całkiem, całkiem. Uśmiechnął się do siebie, a w jego oczach malowało się czyste szczęście i miłość. Pogoda im dopisywała, maj tego roku był wyjątkowo ciepły i słoneczny, nie musieli obawiać się niespodziewanego deszczu i chłodu.

Drzwi otworzyły się i do środka weszła Gemma trzymając za dłoń małego Josepha, który uśmiechał się od ucha do ucha i promieniał.

- I jak tam? Jesteś gotowy? – zapytała, zatrzymując się obok niego.

- Myślę, że tak – ukucnął i poprawił kwiat umieszczony w butonierce sześciolatka – świetnie wyglądasz Joseph, myślę, że wszyscy będą patrzeć tylko na ciebie – zażartował, podnosząc się i zerkając na swoją siostrę, która obserwowała go ze skupieniem.

- Myślisz, że będą patrzeć także na Vivienne tatusiu? – zapytał chłopiec, patrząc na Harry'ego swoimi dużymi oczami, w których kryła się dziecięca ciekawość.

- Och, zdecydowanie tak, szczególnie, jeżeli ubierze ten czarny strój rodem z horroru – zachichotał na myśl o swojej nastoletniej córce przechodzącej mały okres buntu, który manifestowała noszeniem tylko czarnych ubrań.

Joshep zachichotał, uścisnął Harry'ego i wybiegł z pokoju, zostawiając swojego tatusia samego ze starszą siostrą. Gemma poprawiła muszkę, którą samodzielnie założył chwilę przed jej przyjściem.

- Wszyscy już czekają, a Louis zachowuje się jak nastolatek, więc może zaczęlibyście już tę imprezę, zanim straci swój autorytet i jakikolwiek szacunek w oczach waszych dzieci – doradziła rozbawiona – idę na swoje miejsce, a ty lepiej przyjdź, zanim wszyscy dostaną tam na głowę.

Podszedł do okna i popatrzył na rozprzestrzeniający się przed nim widok. Niewiele zmieniło się tutaj przez te wszystkie lata. Może trawa była dziś bardziej zielona niż wtedy, może niebo mniej szare niż tamtego dnia, może powietrze mniej świeże i rześkie odkąd w okolicy powstała wielka fabryka, z której dym zanieczyszczał wszystko dookoła. Wszystko inne pozostało niezmienne, poza ludźmi, oni zmienili się i to bardzo.

Pozostał szczęśliwy i niczego by nie zmienił, ale patrząc na swoich przyjaciół nieraz chciałby cofnąć czas do kilku nieszczęsnych chwil, które zmieniły całą rzeczywistość.

***

Stał wpatrując się w swoich przyjaciół, którzy zachowywali się jak dwudziestolatkowie. Cały czas czuli do siebie to wszystko, co w ich najpiękniejszych latach i musiałby być głupcem, by im nie zazdrościć. Czuł obok siebie ciało drugiej osoby, zerknął w bok, by napotkać tak dobrze sobie znany profil swojego męża. Mimo upływu lat nie zmienił się zbyt mocno i cały czas przypominał mu tego mężczyznę, który pojawił się na uczelni, jako nowy profesor historii. Wtedy nie spodziewał się, że to właśnie on może pozostać u jego boku na zawsze i nie mylił się. Przesunął palcem po swojej obrączce, a jej chłód wywołał w nim dreszcz. Jego małżeństwo było takie, jak ta obrączka, zimne, wywołujące nieprzyjemne dreszcze i wiążące na zawsze mocną obietnicą złożoną pewnego, deszczowego, listopadowego dnia. Zawsze chciał wziąć ślub w lipcu, letnie wesele było jego skrytym marzeniem, które nigdy nie miało się spełnić.

Pomyślał o tych latach spędzonych u boku Trevora i posępna mina pojawiła się na jego twarzy, by pozostać tam do końca uroczystości, która tętniła życiem i radością. Zaczął wsłuchiwać się w słowa przysięgi, a jedyne, co miał przed oczami to papiery rozwodowe, które podpisał tego słonecznego poranka.

***

Zayn posłał Louisowi radosny uśmiech, kiedy ten stał w wyznaczonym miejscu i dreptał tam nerwowo, tak, jakby Harry mógł uciec mu sprzed ołtarza. Pokręcił głową z politowaniem, nie mogąc się powstrzymać. Tych dwóch facetów zachowywało się tak uroczo, uwielbiał ich. Popatrzył na swoją córkę, która siedziała kilka miejsc dalej wraz ze swoim partnerem. Nie był zadowolony z jej wyboru, wolał, by jego dwudziestoletnia dziewczynka spotykała się z kimś w swoim wieku, a nie z prawie trzydziestoletnim facetem w dodatku terapeutą z zawodu. Niestety najwidoczniej Rachel już dawno temu miała zamiar poślubić kogoś, kto byłby wierną kopią Louisa i nikt, a już na pewno nie stary ojciec, nie mógł przetłumaczyć jej, że Lou nie jest idealnym wzorem do naśladowania. Jego córka lepiej rozumiała się z Liamem, mieli jakaś specjalną więź, która połączyła ich po śmierci Perrie i trwała po dziś dzień.

Obrócił się szukając wzrokiem szatyna, dostrzegł go stojącego z mężem, uważnie obserwującego zakochaną parę składającą przysięgę. Uśmiechnął się pod nosem, Liam zawsze był tak ckliwy i romantyczny. Nie zmienił się nawet po ślubie z kimś takim jak Trevor. Odwrócił wzrok nie chcąc zostać przyłapanym na gapieniu się. Wolał, by wszystko to, co czuje pozostało ukryte w jego serce. Tak było od lat i powinno pozostać już na zawsze.

***

Gemma stała obok Nialla, ale już od dawna nie czuła obecności swojego męża. Chciałaby móc powiedzieć, że nie ma pojęcia, co się stało, że nie wie, co sprawiło, że Niall, ten roześmiany i szczęśliwy mężczyzna, w którym się zakochała, zamienił się w przygnębionego, wiecznie smutnego człowieka. Tęskniła za dniami, gdy w ich domu rozbrzmiewał głośny śmiech ich syna, przeplatany ze szczęśliwym głosem Nialla. Teraz, jedyne co można było usłyszeć w czterech ścianach to cisza, przerażająca, przygnębiająca cisza, która z dnia na dzień była coraz trudniejsza do zniesienia. Robiła co mogła, by Niall uśmiechnął się szczerze chociaż raz, niestety bezskutecznie.

Pewnego zimowego dnia na trasie przemierzanej przez nich nie raz, doszło do wypadku. Dwóch rannych i jedna ofiara śmiertelna. Tego dnia była w pracy do późna i to Niall miał odebrać ich ośmioletniego syna ze szkoły. Śliska, oblodzona jezdnia, niesprzyjające warunki atmosferyczne. Kierowca jadący z naprzeciwka stracił panowanie nad kierownicą, wjeżdżając na przeciwny pas ruchu. Zderzenie czołowe, Alexaner poniósł śmierć na miejscu. Ten dzień zmienił wszystko w ich wspólnym życiu, odebrał im to, co najważniejsze, ale Gemma straciła nie tylko syna. Zniknął również jej mąż, ponieważ mężczyzna będący obok niej, nie miał z nim nic wspólnego.

Niall uważał, że to on zabił ich dziecko. Nie było człowieka, który mógłby zmienić jego sposób myślenia i to zabijało ich małżeństwo. Tęskniła za Alexem, swoim jedynym dzieckiem, które nie żyło od dwóch lat, ale wiedziała, że zmuszanie się do nieustannych wyrzutów sumienia w niczym nie pomoże. Nigdy, nawet przez moment, nie pomyślała, że Niall może być winny śmierci Alexandra, ale jej mąż uważał inaczej.

Chwyciła jego dłoń i poczuła, jak splata ich palce w tak dobrze znanym geście, ale nigdy nie czuła się bardziej samotna niż w tej chwili z milczącym Niallem u boku.

***

Nie mógł oderwać wzorku od Josepha. Chłopiec stał zadowolony i rozglądał się po sali chcąc sprawdzić, czy ktoś z obecnych zwraca na niego uwagę. Syn Louisa i Harry'ego miał sześć lat, był tylko trochę młodszy od Alexandra. Nie mógł skupić się na niczym innym, wciąż miał w głowie ten dzień, w którym zabił swoje dziecko. Nie potrafił bez niego żyć, ale nie potrafił też się zabić. Wiedział, że zniszczył życie Gemmy, nie umiał pozwolić jej odejść i zacząć żyć własnym życiem, a teraz zabił jej syna. Nie powinien zakładać rodziny, nie nadawał się do tego, a teraz każdego dnia czuł na sobie spojrzenie żony, pełne nienawiści i żalu. Nie radził sobie z czymś takim, ale Gemma była jedyną osobą, która trzymała go na powierzchni. Chciałby wrócić do tego, co mieli kiedyś, chciałby poczuć znów coś więcej niż ciągły smutek i złość na samego siebie, ale nie potrafił zrobić poprawnie nawet jednej rzeczy.

Wiedział, że zbliża się ten dzień, gdy ona położy przed nim papiery rozwodowe, ale nie umiał nic z tym zrobić, a nie potrafił poprosić o pomoc. Zdawał sobie sprawę, co myślą o nim wszyscy dookoła, nie musiał nawet patrzeć na ich twarze, by wiedzieć, że znajduje się na nich pogarda, nienawiść i niechęć. Nie był ofiarą, był sprawcą, doskonale o tym wiedział.

Poczuł dłoń Gemmy i zawahał się przez chwilę, po czym uścisnął ją lekko i złączył ze swoją. Tęsknił za swoją żoną każdego dnia, ale nie chciał litości od nikogo, nawet od niej.

***

Patrzył na Harry'ego, który stał naprzeciwko niego, a delikatny uśmiech zdobił jego twarz. Widział lekkie zmarszczki na czole i w kącikach oczu, jego włosy nie były już tak bujne jak dawniej, ale zielone tęczówki nadal miały w sobie ten chłopięcy błysk, a na twarzy zawsze mógł dostrzec tą nieustępliwość, którą zobaczył u niego pierwszego dnia w gabinecie logopedycznym. Odchrząknął cicho przygotowując się do rozpoczęcia swojej przysięgi, łapiąc kontakt wzrokowy z Harrym, który cały drżał z ciekawości.

- Cóż nie ma chyba rzeczy, której nie powiedziałem ci w ciągu tych piętnastu lat, od kiedy się poznaliśmy i dziesięciu lat naszego małżeństwa. Nie mogłem uwierzyć, że po tak długim czasie postanowiłeś mi się oświadczyć i dzięki temu możemy być po raz kolejny tutaj, w tym miejscu, w którym rozpoczęliśmy naszą wspólną drogę jako małżeństwo. Pamiętam każde słowo, które wypowiedziałeś do mnie podczas oświadczyn i każde słowo mojej ślubnej przysięgi, ale może przy dwójce naszych cudownych dzieci, nie będę wspominał o tym, jak nazywałem cię patyczakiem ze szmatą na głowie, kudłaczem czy też po prostu idiotycznym hipsterem – zamilkł na chwilę i komicznie zakrył usta – upsss, powiedziałem to głośno? Dzieciaki, nie słuchajcie tego, co wygaduje wasz tata – usłyszał cichy śmiech Harry'ego, więc ścisnął mocniej jego szczupłą dłoń, głaszcząc kciukiem ciągle taką samą jak dawniej, gładką skórę – byłem beznadziejnym przypadkiem i nie musisz zaprzeczać Hazz, nasi przyjaciele wiedzą najlepiej, co wyprawiałem, ale dałeś mi szansę, zaryzykowałeś i odkryłeś wszystkie moje skrywane warstwy, krok po kroku aż do teraz. Jestem tutaj przed tobą starszy o dziesięć lat, ciągle tak samo złośliwy i irytujący, ale teraz pozbawiony tajemnic. Wiesz o mnie wszystko i nigdy nie czułem się tak dobrze ze świadomością, że jest na tym świecie ktoś, kto zna mnie lepiej niż ja sam. Pokochałem cię piętnaście lat temu i moja miłość rośnie z każdym kolejnym dniem. Mamy cudowną rodzinę, piękne dzieci, wyjątkowych przyjaciół i siebie. Niczego więcej nie potrzebuję. Mając ciebie mam wszystko, więc przyjmij moją miłość na kolejne lata naszego wspólnego życia i pozwól mi kochać cię, adorować, chronić i dbać o ciebie dopóki starczy mi sił.

***

Harry spacerował po sali z Louisem u boku zastanawiając się, do kogo podejść tym razem. Joseph bawił się ze swoim kuzynostwem, odbijając kolorowe balony coraz wyżej i wyżej. Uśmiechnął się na ten widok, ale po chwili odszukał wzrokiem Vivienne, która ubrana w ładną błękitną sukienkę rozmawiała o czymś z Doris, żywo przy tym gestykulując. Postanowił nie mieszać się w te kobiece sprawy i oderwał od nich swoje oczy. Niestety los chciał, że pierwsze, co zobaczył to ledwo trzymający się Niall. To wszystko nie tak miało wyglądać, nikt nie spodziewał się, że dojdzie do wypadku, a mały Alexander straci życie. Los okazał się okrutny, ale Harry nie mógł patrzeć, jak jego najlepszy przyjaciel niszczy sobie życie, przy okazji krzywdząc jego siostrę, która zupełnie nie potrafiła dotrzeć do blondyna.

Nie był ślepy, widział jak Niall powoli zamyka się w sobie, odgradzając się od wszystkich bliskich osób. Jego przyjaciel gasł w oczach i Harry musiał coś zrobić.

- Louis, zrobiłbyś coś dla mnie? – zapytał, zatrzymując się w połowie drogi.

- To zależy, o co masz zamiar poprosić – odparł zawadiacko szatyn, obejmując męża w pasie – ale ja też mam dla ciebie zadanie, więc zgaduję, że zaraz zajmiemy się naszymi misjami.

- To poważna sprawa – zaczął Harry – chodzi o Nialla, sam widzisz, co się z nim dzieje, mam wrażenie, że niedługo zamknie się w pokoju i przestanie z niego wychodzić. Musisz z nim porozmawiać Lou, zawsze do niego docierałeś, ale nie idź jako psycholog, tylko jako Louis, dobrze? Proszę Lou – patrzył na niego błagalnie i cóż Louis może był oporny na takie spojrzenia u swoich dzieci, ale zdecydowanie zawsze poddawał się, jeżeli chodziło o Harry'ego.

- Dobra, ale od razu zaznaczam, że mogę sobie nie poradzić – ostrzegł zapobiegawczo – a teraz moja prośba, jeżeli ja idę do Nialla, to ty wyciągnij, co dzieje się u Liama. Ostatnio ma z tobą lepszy kontakt, więc może czegoś się dowiesz.

- Mogę spróbować, ale nie jestem w tym tak dobry, jak ty – przyznał skromnie loczek, ale przerwał słysząc głośny jęk szatyna.

- To nie fair, dlaczego musimy być oddziałem ratunkowym na naszym weselu?

- Teoretycznie Lou to nie jest wesele, tylko rocznica – zauważył Harry, zaskarbiając sobie ostre spojrzenie Louisa.

- Powtarzaliśmy przysięgi, to jest jak drugi ślub – bronił zawzięcie Tomlinson, jak zawsze uważając, że ma rację.

- Cóż, całe szczęście, że nie musimy ratować Zayna – wtrącił rozbawiony zielonooki, ale uśmiech zniknął z jego twarzy, kiedy dostrzegł grymas u swojego męża – co?

- Zayn chce pogadać o Rachel, ale akurat z tym sobie poradzę – Harry przerwał mu, pochylając się i całując go krótko. – Powodzenia – szatyn poklepał go po plecach i odszedł w kierunku Nialla, który stał samotnie przy oknie, odwrócony plecami do sali.

***

Zayn ze swojego miejsca miał naprawdę doskonały punkt obserwacyjny. Aktualnie patrzył na Liama, który rozmawiał o czymś z Harrym. Skłamałby mówiąc, że nie jest ciekawy tematu ich rozmowy. Owszem mógłby podejść i od niechcenia wtrącić się, ale wolał snuć domysły ze swojego miejsca. Widział Liama, który mówił coś powoli, twarz Harry'ego wskazywała na zaszokowanie, po czym oczywiście przytulił szatyna, szepcząc mu coś do ucha. Naprawdę był piekielnie ciekawy treści tej rozmowy.

Spojrzenia jego i Liama skrzyżowały się na krótki moment, ale oboje szybko popatrzyli na coś innego. Mimo to Zayn poczuł to coś, co pojawiło się w czasie tej chwili. Cała ta sytuacja zaczynała go niepokoić, a tajemnicza rozmowa z Harrym wcale nie pomogła.

***

Louis podszedł do okna i milcząc stanął obok Nialla, który nawet nie zarejestrował jego obecności. Nie wiedział, jak zacząć tą niezbyt przyjemną rozmowę, ale w uszach cały czas dźwięczały mu słowa, które w tajemnicy powierzyła mu Gemma. I to właśnie dla niej musiał coś zrobić, sprawić, by Niall otrząsnął się w końcu i powrócił do świata żywych.

- Dlaczego stoisz tutaj tak samotnie? – zapytał cicho, ale na tyle głośno, by pomimo płynącej z głośników muzyki, mężczyzna mógł go usłyszeć bez najmniejszego problemu.

- A gdzie miałbym być? – pozbawiony uczuć głos Nialla rozległ się nieoczekiwanie. Jego wzrok przez cały czas był utkwiony w powoli ciemniejącym niebie.

- Ze swoją rodziną, z nami, z Gemmą – mówił powoli, akcentując wyraźnie każde słowo.

- Daj spokój Louis – westchnął blondyn, a na jego twarzy pojawił się bolesny grymas.

- Nie Niall, to właśnie ty musisz dać sobie spokój – chwycił go za ramię i obrócił w swoją stronę.

- Nie mam ochoty na rozmowę z psychologiem, miałem ich już wiele, więc daruj sobie i idź świętować ze swoim mężem – chciał obrócić się ponownie w stronę okna, ale Lou powstrzymał go szybko.

- Nie rozmawia z tobą psycholog, tylko twój szwagier, więc przestań zachowywać się w taki sposób, jakbyś chciał nas wszystkich od siebie odepchnąć.

- Boże Louis! – krzyknął Niall, po raz pierwszy od dawna pokazując jakiekolwiek emocje – to wy moglibyście w końcu przestać udawać, że jeszcze mnie chcecie. Dobrze wiem, że patrząc na mnie myślicie tylko o tym, że zabiłem swoje jedyne dziecko. Widzę to na waszych twarzach i nie wiem, co mam zrobić, ponieważ nigdy nie byłem wystarczająco silny, by odpuścić sobie Gemmę, a teraz dla nas wszystkich byłoby lepiej, gdybym zniknął z jej życia dawno temu. Moja żona mnie nienawidzi Louis, więc odpuść już i idź sobie.

Wpatrywał się w przyjaciela, a jego słowa nie mogły opuścić jego głowy. To było przerażające, to, że Niall czuł się tak źle, to, że sądził, że go nienawidzą, że Gemma go nienawidzi. Był w takim błędzie i żył tak przez dwa lata, skazują się na potępienie. Był oniemiały, nie wiedział, co ma mu powiedzieć, jak wyjaśnić, że przez cały czas był w wielkim błędzie i mylił się tak bardzo, jak to tylko możliwe.

- Tak właśnie myślałeś przez te wszystkie miesiące Niall? – zapytał szeptem, obserwując jego twarz, na której był widoczny tylko czysty smutek.

- Skończmy już tę rozmowę, nie mam ochoty roztrząsać tego po raz kolejny – Horan wydawał się zakończyć rozmowę, ale Louis był zdeterminowany, by przemówić mu w końcu do rozumu.

- Posłuchaj mnie Niall, bo nie będę powtarzać. Nikt z nas nawet przez chwilę nie uważał, że jesteś winny śmierci Alexandra. Wszystkim nam było przykro i współczuliśmy tobie i Gemms, ale nie myśleliśmy o tym, że to wina kogokolwiek, bo nie o to tutaj chodzi. Dobrze wiesz, że nie mogłeś niczego zrobić, że to nie ty wjechałeś w ten samochód, ale on wjechał w was. Wszyscy tęsknimy za Alexem i myślimy o nim, ale tam gdzieś na tej sali siedzi twoja żona, która kocha cię niewyobrażalnie mocno i wiem, że od jakiegoś czasu chce powiedzieć ci coś ważnego, ale obawia się jak zareagujesz. Przeszliście przez tak wiele przeszkód, ale poradziliście sobie i teraz przetrwacie też to, ale musisz jej pokazać, że nadal ją kochasz i chcesz z nią być, bo w tym momencie ona nie czuje już twojej miłości. Proszę cię Ni, pozwól sobie żyć i być szczęśliwym, bo uwierz mi, masz dla kogo – Lou patrzył na zmieszaną twarz Nialla, na której po raz pierwszy pojawiło się zwątpienie i wątpliwości. Nie zastanawiając się zbyt długo, zagarnął go do mocnego uścisku i ku wielkiej radości, poczuł jak blondyn obejmuje go, a nie odpycha.

- O Boże – jęknął Niall, a jego ramiona zadrżały od płaczu – byłem taki beznadziejny, Gemma musi uważać mnie za ofiarę. Ja tylko... ja sądziłem, że nie chcecie już mnie znać po tym wszystkim, tęskniłem za wami tak bardzo, ale bałem się, że mnie odrzucicie – wydusił z trudem łapiąc powietrze.

- Nigdy nie będziemy mieć cię dosyć, no chyba, że skrzywdzisz Gemmę – obiecał Louis pewnym głosem, oddychając z ulgą, ponieważ wiedział, że teraz Niall do nich wróci, może nie od razu z dnia na dzień, ale wróci. Nie zauważył jeszcze Harry'ego, ale już czuł, że mąż patrzy się na niego czujnie i za chwilę będzie stał u jego boku.

- Stało się coś, czy po prostu postanowiliście zacząć czas uścisków beze mnie? – zapytał niepewnym głosem zielonooki, nie wiedząc, czy wszystko jest już w porządku i czy może swobodnie żartować przy Horanie.

- Chodź do nas, mój ty idioto – powiedział szatyn i razem z Niallem, który uspokoił się już trochę, zrobił miejsce dla loczka.

- Dlaczego płakałeś Niall? – głos Harry'ego wydawał się być na pograniczu bycia zmartwionym i ciekawskim.

- Uświadomiłem sobie, ile straciłem przez ten cały czas – wyjaśnił zawstydzony Irlandczyk, spuszczając wzrok na swoje buty.

- Och Ni – westchnął Harry i odepchnął Lou, przytulając gwałtownie swojego najlepszego przyjaciela – nareszcie to zrozumiałeś, kocham cię dupku, ale masz przestać ignorować nas i moją siostrę. – Kiedy w końcu loczek odsunął się od Horana, chwycił za dłoń swojego męża i przyciągnął go do swojego boku – ciebie też kocham – zagruchał, uśmiechając się uroczo, na co szatyn przewrócił oczami, ale przylgnął do niego w dobrze sobie znany sposób.

- Dobrze, że sobie o mnie przypomniałeś, bo już myślałem, że obchodzisz dziś rocznicę z Niallem – prychnął, ale w jego głosie słychać było ciepło i śmiech.

- Dobrze, jeżeli teraz nareszcie odzyskałem przyjaciela, a moja siostra odzyska zaraz męża, to mogę wam coś powiedzieć – zaczął, odsuwając się od nich powoli – nie macie pojęcia, co zrobił Liam – wyszeptał, robiąc przy tym coraz większe oczy.

***

- Myślisz, że teraz będzie już w porządku? – zapytał Harry, gdy szli powoli do swojego miejsca przy stoliku, trzymając się za dłonie.

- Wydaje mi się, że teraz nic nie może już pójść źle – zapewnił go Louis, zatrzymując się nagle w miejscu.

- Co się... - zaczął Hazz, ale skierował swój wzrok tam, gdzie patrzył się jego mąż i jego mina wyrażała dokładnie to samo, co ta Louisa – no nie – żachnął się niezadowolony – musimy porozmawiać z Doris i Rachel, one zdecydowanie mają zły wpływ na naszą nastoletnią córkę.

- Doprawdy? – prychnął szatyn – zaraz sobie z nimi podyskutuję i uwierz mi, nie będą zbyt szczęśliwe, kiedy skończymy – ruszył żwawym krokiem w stronę dziewczyn, które popijały wino dolewając sobie więcej, gdy tylko kieliszki robiły się puste. Ich chichot można było usłyszeć po drugiej stronie sali.

- Bądź miły i uprzejmy Lou – krzyknął za nim mężczyzna.

- One upijają naszą trzynastoletnią córkę, zresztą miły i uprzejmy jesteś ty, a ja mam zamiar być sobą.

***

Denerwował się prawie tak mocno jak wtedy, gdy miał porozmawiać z Gemmą po powrocie z domu rodzinnego. Jego dłonie drżały, ale musiał do niej podejść i wyjaśnić wszystko. Akurat nadarzyła się okazja, ponieważ z głośników popłynęła melodia, do której tańczyli swój pierwszy weselny taniec. Podszedł do stolika, przy którym siedziała, rozmawiając o czymś ze swoją mamą.

- Przepraszam – odchrząknął cicho i pochylił się – Gemma chciałabyś może zatańczyć? – czuł się jak w szkole średniej, gdy prosił do tańca dziewczynę, która bardzo mu się podobała, ale nie oczekiwał niczego innego niż odrzucenie.

- Och – zaskoczenie malujące się na twarzy Gemmy było dla niego największym ciosem, żona nie powinna być w szoku, gdy mąż prosi ją do tańca. To nie powinno mieć miejsca – tak, z chęcią – chwyciła jego wyciągniętą dłoń, posyłając mu delikatny uśmiech.

Objął ją, kładąc jedną dłoń na jej talii i z ulgą zauważył, że nie odepchnęła go. Usłyszał jej ciche westchnięcie, więc spojrzał w dół, by dostrzec jej twarz.

- Przestań być tak spięty, to tylko taniec, prawda? – posłała mu uśmiech, przesuwając swoją dłoń trochę wyżej, umieszczając ją na jego karku.

- Tak, ale chciałem – przerwał, starając się pozbierać swoje rozbiegane myśli – chciałem cię przeprosić i mam nadzieję, że mi wybaczysz to wszystko, co zrobiłem – zawiesił na chwilę swój głos i odważył się spojrzeć na żonę.

- Za co chcesz przeprosić? – pogłaskała go po policzku, a Niall czując dotyk na swojej skórze wtulił się w jej dłoń i przymknął powieki.

- Byłem złym mężem i nie zaprzeczaj, bo doskonale zdaję sobie sprawę, że zawiodłem cię w momencie, w którym najbardziej mnie potrzebowałaś. Myślałem, że mnie nienawidzisz, że wszyscy mnie nienawidzą i...

- Spójrz na mnie – zażądała twardym głosem – jak mogłeś tak pomyśleć, co ci strzeliło do głowy? Nawet w naszych najgorszych momentach, kiedy mieszkaliśmy z Harrym, a ty wkurzałeś mnie na każdym kroku, nie nienawidziłam cię, więc jak mogłabym zrobić to teraz? Tak, powinieneś mnie przeprosić, ale za bycie idiotą.

- Kocham cię tak bardzo i bałem się, że mnie zostawisz – poczuł, jak kobieta przytula się do niego mocno, niwelując dzielącą ich przestrzeń do minimum. Oparł swój policzek o jej głowę i zaciągnął się zapachem, który tak dobrze znał i pamiętał.

- Nie miałam powodu, by cię zostawić, nawet o tym nie pomyślałam – wyszeptała, wtulając się w niego z ufnością.

- Lou mówił, że chcesz mi o czymś powiedzieć – zaczął i poczuł, jak przesunęła się w jego ramionach, a później poczuł coś jeszcze i zamarł. To nie mogło być możliwe, ale wiedziony instynktem przesunął swoją dłoń z pleców żony na jej brzuch, który był tak wyraźnie wypukły, że tylko głupiec nie domyśliłby się, o co chodzi – to niemożliwe – wyszeptał i spojrzał na twarz Gemmy, która obserwowała go z lękiem – to niemożliwe prawda? Ja... ja, boże powiedz coś – popatrzył na nią błagalnie, zaszklonymi tęczówkami.

- Jestem w ciąży Niall, dokładnie czternasty tydzień – powiedziała cicho, szukając w jego twarzy jakiejś podpowiedzi, co obecnie czuje – nie powiedziałam ci wcześniej, ponieważ bałam się jak zareagujesz, ale i tak byś się dowiedział prędzej czy później, więc dlaczego nie teraz.

- Jezu, byłem takim kretynem – uciekł wzrokiem do góry, starając się uspokoić i przetrawić tą informację, gdy poczuł, jak Gemma odsuwa się od niego. Zaalarmowany objął ją i zatrzymał w miejscu – nie odchodź, proszę cię.

- Nie cieszysz się, prawda? – zapytała drżącym głosem, odwracając od niego twarz.

- O czym ty mówisz Gemms? Oczywiście, że się cieszę, nawet nie wiesz jak bardzo. Kocham ciebie, kocham Alexandra i kocham nasze kolejne dziecko. Nie myślałem, że to będzie nam jeszcze dane i jestem tak wdzięczny i szczęśliwy – pochylił się i pocałował ją, delikatnie łącząc ich usta – kocham cię Gemma i zawsze będę.

***

Liam podszedł do Zayna i zajął wolne miejsce obok niego. Upił łyk szampana ze swojego kieliszka i z uśmiechem przyglądał się Niallowi, który pierwszy raz od dwóch lat wydawał się naprawdę i szczerze szczęśliwy. Pamiętał te dni po śmierci Alexa i nigdy już nie chciał widzieć blondyna w takim stanie. Patrząc na to, jak Horan trzyma dłoń na brzuchu Gemmy, mógł domyślić się, że spodziewają się potomka, chyba nic nie mogło uzdrowić Horana tak bardzo, jak kolejne dziecko.

- Cieszę się, że tych dwoje nareszcie będzie miało w życiu trochę radości – powiedział na głos, nie kierując swoich słów do nikogo konkretnego, ale wiedział, że mógł usłyszeć go tylko siedzący obok Zayn.

- Radości? – zapytał Malik, patrząc na niego z zaciekawieniem.

- Gemma jest w ciąży – odparł szczerze, sądząc, że teraz nie jest to już tajemnica, zresztą sam domyślił się obserwując zachowanie siostry Harry'ego, która zaczęła dbać o siebie i zachowywać ostrożniej.

- Naprawdę? To niesamowite, pójdę im pogratulować – Zayn podniósł się i chciał odejść jak najszybciej, ale zatrzymała go dłoń Liama.

- Daj im nacieszyć się tą nowiną, mam wrażenie, że oni nie rozmawiali ze sobą od bardzo długiego czasu – powiedział spokojnie i zmusił Malika do ponownego zajęcia miejsca. Siedzieli w milczeniu, które zdecydowanie przeszkadzało Zaynowi, ponieważ mężczyzna wiercił się i nie potrafił spojrzeć Liamowi w twarz – musisz przestać przede mną uciekać – powiedział nieoczekiwanie szatyn i usłyszał, jak brunet bierze gwałtowny haust powietrza.

- Nie wiem, o czym mówisz Li, przecież siedzimy teraz razem – odparł obojętnie lub przynajmniej starał się tak zabrzmieć.

- Daj spokój, doskonale wiesz, o czym mówię – żachnął Payne, tracąc powoli cierpliwość, ponieważ Zayn zachowywał się jak nastolatek, który sam nie wie, czego chce.

- Ta rozmowa zaczyna być dziwna, możemy ją zakończyć w tym momencie? – zapytał brunet rozglądając się dookoła, szukając czegoś, co wybawiłoby go od towarzystwa przyjaciela.

- Pewnie, możemy i przez następne tygodnie będziemy zachowywać się w ten sposób, ale w sumie zachowujemy się tak, od co najmniej dziesięciu lat, więc można do tego przywyknąć – stwierdził sarkastycznie szatyn i wypił szybko całą zawartość kieliszka – to może napijemy się przynajmniej – powiedział i z zadowoleniem odnalazł na stole butelkę wina – chcę świętować, więc sądzę, że picie łączy się z tym bardzo mocno – nie pytając Zayna o zdanie napełnił jego kieliszek, po czym to samo zrobił ze swoim – to co, napijesz się ze mną? – podniósł kieliszek.

- Co świętujemy? – zapytał cicho Malik, po raz pierwszy patrząc na twarz, którą tak dobrze znał, którą chciał widzieć każdego dnia.

- Och, nic takiego, tylko rozwodzę się – wyjaśnił z lekkością w głosie i wypił wino jednym duszkiem.

- Rozwodzisz się? – wydukał Zayn, obracając się w jego stronę całym ciałem. Był zszokowany i nie mógł uwierzyć w to, co powiedział Liam.

- Dokładnie tak, a teraz zostawię cię, a ty zastanów się, czy masz zamiar zrobić coś z tą informacją – pochylił się, musnął ustami jego policzek, po czym odszedł w bliżej nieokreślonym kierunku zostawiając go samego.

- Rozwodzi się – powiedział sam do siebie Zayn, a po chwili na jego twarzy rozkwitł pełen szczęścia uśmiech – rozwodzi się, o mój boże, Liam się rozwodzi.

***

Louis musiał w końcu załatwić ostatnią sprawę, to miał być dzień jego i Harry'ego, ale koniec końców okazało się, że razem musieli pomóc bandzie przyjaciół, która nie potrafiła poradzić sobie z życiem. Chwycił loczka za łokieć i bez pytania pociągnął go za sobą.

- Co się dzieje? – zaskoczony zielonooki dreptał obok niego, domagając się odpowiedzi.

- Nic takiego, ale musimy załatwić sprawę z Rachel – wyjaśnił krótko.

- Dobrze, więc dlaczego idziemy w stronę Ernesta?

- Och, on jest nieodłącznym elementem naszego planu.

- Mhm, czyli mamy jakiś plan, to świetnie – stwierdził zdezorientowany mężczyzna, chwilę przed tym, jak zatrzymali się przed bratem szatyna, który siedział samotnie przy stoliku.

- Cześć Ernie – zaczął Lou i usiadł po jednej stronie chłopaka – posłuchaj, czas najwyższy zacząć działać.

- Odczep się Louis – jęknął jasnowłosy chłopak.

- Nie mam zamiaru się odczepić, nie zachowuj się jak mały dupek. Masz może zamiar w końcu zrobić jakiś krok, czy nadal będziesz siedział tutaj i gapił się na nią wzdychając, jak jakaś nastolatka z tandetnej komedii romantycznej? – zapytał bezpośrednio mężczyzna siadając, a Harry przysiadł się obok Ernesta świadomie chcąc dodać mu otuchy, ponieważ nikt nie chciałby być pod obstrzałem Louisa w pojedynkę.

- To nie jest twoja sprawa, więc odpuść w tej chwili i idź świętować z Harrym – burknął chłopak, odwracając twarz w drugą stronę, starając się ignorować natarczywy wzrok Tomlinsona.

- Dobrze, chciałem być miły, ale widzę, że na ciebie to nie działa, więc porozmawiamy sobie szczerze – westchnął i przysunął sobie krzesło, siadając bliżej brata i męża – posłuchaj Ernest, prawda wygląda tak, że ja i Harry nigdy nie bylibyśmy razem, gdybyś ty nie postanowił zabawić się w swatkę, a teraz sam zachowujesz się identycznie jak ja. Siedzisz tutaj, zgrywając niedostępnego palanta, a tak naprawdę patrzysz się na nią z serduszkami w oczach. Wiesz co, masz dwadzieścia dwa lata, jesteś taki młody i całe życie jest przed tobą, popełnisz jeszcze tyle błędów, będziesz zawodził siebie i innych, ale w tym momencie możesz zrobić coś, żeby nie robić takich głupot jak my i nie marnować wspaniałych lat. Spójrz na nich – skierował swój wzrok w stronę Nialla i Gemmy, którzy teraz siedzieli przy stoliku, śmiejąc się i rozmawiając. Dłoń blondyna cały czas spoczywała na zaokrąglającym się brzuchu kobiety i biła od nich czysta miłość – możesz tego nie pamiętać, ale oni nienawidzili się tak bardzo, kłócili się każdego dnia, warczeli na siebie i odpychali wzajemnie, Harry nie mógł nawet spokojnie spędzać czasu w swoim mieszkaniu.

- To prawda, wtedy uciekałem do Louisa, gdzie miałem spokój i ciszę, ich wrzaski były nie do zniesienia – wtrącił z uśmiechem Harry, wspominając te dawne lata, kiedy wynajmował mieszkanko razem z siostrą i najlepszym przyjacielem.

- Sam widzisz, kłócili się ze sobą, marnując czas zupełnie bezsensu, a koniec końców skończyli razem, a teraz spójrz na nich – wskazał palcem na Zayna, który siedział sam i Liama, który obserwował swojego męża, który właśnie opuszczał uroczystość – Liam przez całe życie kochał Zayna, a ten nie był zainteresowany, skupił się na wychowaniu Rachel i nie myślał o sobie, Li wziął ślub starając się znaleźć szczęście u boku kogoś innego, a teraz co, rozwodzi się i coś mi się wydaję, że Zayn bardzo się z tego cieszy – Ernest parsknął cicho, wiedząc, że akurat w tym wypadku Lou ma rację.

- To miała być tajemnica – powiedział upominająco loczek, kręcąc głową z niezadowoleniem.

- I popatrz na nas Ernie, gdyby nie ty, sam wiesz, co by się stało, a raczej, co by się nie stało – Louis chwycił dłoń Harry'ego, całując ją czule – nie popełniaj naszych błędów, nie marnuj swojego życia na niepotrzebne żale, rozmyślanie o przeszłości czy dumie, która będzie cię powstrzymywać przez zrobieniem czegoś dobrego.

- Ona ma faceta Lou, nie mam szans z kimś takim jak on – powiedział cicho Ernest, a coś mocno uderzyło w Harry'ego, kiedy chłopak powiedział te słowa.

- Zawsze, kiedy patrzyłem na Louisa, gdy odbierał cię z mojego gabinetu, myślałem dokładnie to samo, nie mam szans u kogoś takiego jak Louis Tomlinson, wmawiałem sobie, że wcale nie mam powodu, by czuć się gorszym, ale i tak patrząc na jego perfekcję czułem się beznadziejny w swoich zwykłych ubraniach – zaczął pokrzepiająco Harry, wpatrując się w chłopaka – ale to tak nie działa Ernest, to że on jest terapeutą i jest starszy od ciebie, nie czyni go lepszą partią, a co najważniejsze, lepszym człowiekiem. Nie pozwól sobie, by ktoś tak nadęty pozbawił cię szczęścia, zresztą wydaje mi się, że Rachel lubi cię bardziej niż sądzisz.

- Widzisz, Harry się ze mną zgadza – powiedział spokojnie Louis i poklepał brata po kolanie – no, znajdź w sobie tę odwagę i zaciętość, jaką miałeś piętnaście lat temu, gdy grałeś mi na nerwach i wpychałeś mnie w ramiona tego dzieciaka i zawalcz o nią.

- Nie mogę do niej podejść, kiedy on tam jest, zresztą, Harry był wtedy wolny i ty też, a Rachel ma kogoś i jest szczęśliwa, to nie byłoby w porządku, burzyć jej szczęście – zaoponował po raz kolejny Ernest, ale jego determinacja słabła.

- Posłuchaj mnie, ty mały kretynie, kiedyś napisałeś o swoim super bohaterze i to byłem ja, więc pozwól, że odwalę za ciebie brudną robotę i pozbędę się tego pseudoterapeuty, a później ty zrobisz resztę – powiedział twardo Louis i wstał gwałtownie z krzesła. Nie zastanawiając się długo, ruszył w stronę Rachel.

- Tylko bądź delikatny! – krzyknął za nim Harry, ale nie doczekał się odpowiedzi. – Louis wszystko naprawi, zobaczysz, kto jak kto, ale on potrafi doprowadzać wszystko do porządku.

***

Nareszcie znaleźli chwilę, by stanąć u boku swoich przyjaciół i odetchnąć po męczącym dniu. Dalsza rodzina już zniknęła i teraz po sali krzątały się tylko najbliższe im osoby. Musieli wyglądać dość zabawnie stojąc w piątkę i opierając się o ścianę.

- Gdzie podziewa się facet Rachel? – zapytał nagle Liam, przerywając im męskie milczenie.

- Właśnie Lou, widziałem jak z nim rozmawiałeś, a później on zniknął – wtrącił Zayn i popatrzył uważnie na szatyna – nie żebym się z tego nie cieszył, ale to zaskakujące.

- Cóż, powiem tak, tylko sobie z nim porozmawiałem, tak jak w przyszłości będę rozmawiał z kawalerami przychodzącymi do Vivienne – wyjaśnił spokojnie Louis z tajemniczym uśmiechem na ustach.

- Mamy rozumieć, że on już nie pojawi się na spotkaniach rodzinnych? – zapytał Niall i wszyscy z radością usłyszeli jego głos.

- Nie oczekiwałbym go – wzruszył nonszalancko ramionami, wywołując cichy śmiech Harry'ego, który z radością obserwował nieśmiałego Ernesta rozmawiającego z Rachel – nie musisz mi dziękować Zayn, to była przyjemność.

- Domyślam się – prychnął brunet, ale nawet nie starał się ukrywać swojego zadowolenia.

- To takie dziwne, wiecie? – zaczął Louis i stanął przed nimi, jak przed grupą swoich studentów.

- Co takiego skarbie? – zapytał Harry i chwycił wyciągniętą dłoń swojego męża, a po chwili był już przytulony do jego boku.

- Wszyscy niedługo będziemy rodziną wyjaśnił z uśmiechem szatyn – Niall i Gemma są małżeństwem, więc już jesteśmy rodziną, Ernest ożeni się z Rachel, więc Zayn będzie jego teściem, co oznacza, że również wejdzie do naszej szalonej rodzinki, a Liam to już tylko kwestia czasu, ale miejmy nadzieję, że tym razem to nie potrwa tak długo – powiedział i spojrzał sugestywnie na Zayna, który odwrócił wzrok, udając, że nie ma pojęcia o czym mówi jego przyjaciel – widzicie, wszyscy będziemy należeć do jednej rodziny, to takie szalone i cudowne.

- Masz rację Lou – powiedział rozpromieniony Harry – nigdy nie sądziłem, że będę miał tak cudownych przyjaciół, a już tym bardziej nie oczekiwałem, że będziemy rodziną.

- Nie wiem, czy już wam to mówiłem, ale kocham was wszystkich, wy moje ofiary! – wykrzyknął zabawnie Louis, rozkładając szeroko swoje ramiona – Boże, to był znak, że mamy się przytulić – westchnął, gdy nikt nie zrobił kroku w jego stronę, ale po chwili wszyscy zatopili się w typowo męskim uścisku, który może przepełniony był odrobiną miłości. Odsunęli się od siebie z lekkim skrępowaniem, czekając, aż Lou będzie kontynuował swoją przemowę, ale szatyn milczał.

- Czuję, że teraz wszystko będzie dobrze – cichy głos Harry'ego zwrócił ich uwagę – a nawet, jeśli coś się nie uda i w życiu któregoś z nas pojawią się jakieś trudności, to sobie poradzimy – spojrzał na Nialla, który wpatrywał się w niego z nadzieją w oczach – bo mamy siebie i chyba mogę powiedzieć to w imieniu nas wszystkich rozejrzał się po skupionych twarzach mężczyzn jesteśmy tutaj dla siebie, prawda?

- Zawsze skarbie – usta Louisa odnalazły policzek Harry'ego i mężczyzna pocałował go czule, obejmując jego ciało ramieniem – a teraz, koniec tych ckliwości – zarządził szatyn – ofiary zajmijcie się sobą, a my idziemy do naszych dzieci – złączył ich dłonie i razem z Harry'm szli powoli w stronę Jospeha, który przysypiał na krześle. – Kocham cię Hazz – powiedział nagle, zatrzymując się przy ich dziecku, patrząc na loczka z czułością, taką jak zawsze.

- Kocham cię – opowiedział Harry i wiedział, że nie musi mówić nic więcej, ponieważ Louis wie, zawsze wiedział.

Chłopiec nie obudził się nawet wtedy, gdy Lou wziął go na ręce i trzymał mocno w ramionach. Vivienne podeszła do nich i przytuliła się do Harry'ego, który z ulgą zauważył, że jego córka lubi się jeszcze przytulać ze starym ojcem. Stali tak w czwórkę, czując otaczającą ich miłość i ciepło. Mieli nadzieję, że tak będzie już zawsze, ponieważ świat dookoła mógł zmieniać się i być pełen zła, ludzie mogli zawodzić i ranić, ale oni mieli siebie i tutaj na ziemi udało im się stworzyć coś, co było lepsze niż niebo, ponieważ należało tylko do nich.

A gdyby ktoś odważył się zagrozić ich szczęściu to mieli przecież Louisa i tylko szaleniec odważyłby się zadrzeć z profesorem, który potrafił zmiażdżyć ludzi jednym spojrzeniem lub słowem. Nikt nie musiał wiedzieć, że srogi pan profesor Tomlinson pozwolił skromnemu logopedzie nauczyć się czegoś najważniejszego – prawdziwego życia i miłości.

KONIEC

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top