Rozdział I
Moje przypuszczenia co do skupienia się na zajęciach były słuszne. Siedziałam na krześle, opierałam się łokciem o ławkę i wpatrywałam w kolejno przeskakujące slajdy. Jedyne co zanotowałam z tych zajęć, to narysowane klucze wiolinowe na marginesie mojego notatnika. Eh, będę musiała poprosić Klarę, żeby mi pozwoliła zrobić zdjęcie notatek.
- Ziemia do Melki, halo! - usłyszałam szept siedzącej obok mnie Klary, obróciłam głowę w lewą stronę i spojrzałam na nią pytającym wzrokiem. - Jadźka na Ciebie często zerka, przestań chociaż na chwilę myśleć o tym koncercie i udawaj, że się skupiasz, bo na bank zaraz Ci zwróci uwagę. - Powiedziała z troską. No cóż miała rację. Jadźka, znaczy Pani profesor Jadwiga Molenda, która wykładała nam rachunkowość w teorii, była jedną z tych wrednych bab, które jak tylko mają okazję, uprzykrzają Ci życie. Lepiej było z nią nie zadzierać. W związku z tym starałam się maksymalnie skupić na wykładzie, który był nudny jak flaki z olejem. Zdecydowanie wolałam ćwiczenia, bo tam przynajmniej mogłam liczyć zadania.
- Pamiętajcie, że to Wasze ostatnie zajęcia przed przerwą świąteczną, zostały nam jeszcze tylko dwa wykłady w styczniu. Przypominam, że egzamin końcowy odbędzie się na ostatnich zaplanowanych zajęciach, czyli 25 stycznia 2016 r., radzę Wam się dobrze przygotować, ponieważ tylko pozytywny wynik dopuszcza Was do zaliczenia ćwiczeń z tego przedmiotu - powiedziała oschłym tonem. - Dziękuję i życzę wszystkim Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku- udało jej się wykrzesać wymuszony uśmiech i zaczęła pakować swoje notatki do torby. Oznaczało to, że możemy spokojnie wyjść z sali wykładowej.
- Myślę Melka, że będziesz musiała się porządnie przyłożyć do tego egzaminu tym bardziej, że jest on zaraz po weekendzie, na który tak czekasz - powiedziała Klara. Spojrzałam na nią z pytającym wzrokiem. - Ty chyba naprawdę masz dzisiaj problem ze skupieniem się - zaczęła się śmiać, a ja nadal nie pojmowałam o co jej chodzi. - Koncert! - prawie krzyknęła, a ja dopiero oprzytomniałam i spojrzałam na nią z rezygnacją.
- Czemu muszę mieć zawsze pod górkę? - zapytałam koleżankę z rezygnacją, a ta się zaśmiała i pokręciła z niedowierzaniem głową.
- Mela, ogarnij się - śmiała się ze mnie, a ja jak zawsze panikowałam, że nie zdam. - Ty nas zawsze motywujesz do nauki i ogarniasz te wszystkie obliczenia i regułki, więc zaczniesz się po prostu uczyć wcześniej. Zresztą, Ty zawsze się zaczynasz uczyć wcześniej, a nie na ostatnią chwilę - stałyśmy na korytarzu uczelni, a Klara patrzyła na mnie rozbawiona i trzymała ręce na moich ramionach. - 23 stycznia pójdziesz na koncert, a niedzielę spędzisz na randce z rachunkowością, żeby w poniedziałek pięknie zdać egzamin - zakończyła swoją wypowiedź z uśmiechem na ustach.
- Eh, masz rację, zawsze masz rację - patrzyłam na nią i zastanawiałam się, czemu ja tak naprawdę panikuję. Przecież do egzaminu jest jeszcze prawie miesiąc, zacznę uczyć się wcześniej, pójdę w sobotę na koncert, a w poniedziałek zdam śpiewająco nudną rachunkowość! Czyż to nie brzmi cudownie? - Dobra już wracam do rzeczywistości - zaśmiałam się.
- To teraz schodzimy do szatni po płaszcze i idziemy coś zjeść, co Ty na to? - zapytała.
- Jestem za - odpowiedziałam, bo czułam jak kiszki mi marsza grają. W tym momencie doszli do nas jeszcze Przemek i Kacper, którzy tworzyli męską część naszej uczelnianej paczki. Poznaliśmy się na I roku studiów, kiedy przyszliśmy na inaugurację i usiedliśmy koło siebie na auli. Wymieniliśmy parę zdań nie wiedząc wtedy jeszcze, że los nas ze sobą połączy na tym samym kierunku i w tej samej grupie, na każdych zajęciach. Klara, piękna, niebieskooka blondynka, która była duszą towarzystwa i potrafiła odnaleźć się w każdej sytuacji. Przemek, wysoki brązowooki brunet, z wiecznym uśmiechem na twarzy, który miał ogromną wiedzę ekonomiczną, z którą bardzo dobrze odnajdywał się na tych studiach. No i Kacper, niebieskooki blondyn, urodzony marketingowiec, sprzedałby Ci wszystko, włącznie ze zwykłym długopisem, wcześniej zachwalając jakich to on nie ma wspaniałych właściwości, chociaż jest tylko zwykłym, niebieskim długopisem. No i ja. Zielonooka ciemnoblond włosa, która poszła na te studia, żeby pomóc mamie zająć się biznesem, a dokładniej, żeby prowadzić restaurację. W sumie, jak tak sobie myślę, to jak byłam młodsza chciałam mieć swoją restaurację, w której będę gotować. Cóż, gotowanie to moja druga pasja, zaraz po grze na pianinie. Jednak, kiedy mama stała się właścicielką włoskiej restauracji, dopiero zobaczyłam, że to nie tylko gotowanie, tak jak mi się zawsze wydawało, ale mnóstwo papierkowej roboty. Dlatego tu jestem i zbieram jakieś teoretyczne, trochę praktyczne doświadczenie związane z prowadzeniem własnego biznesu. Moja mama uznała, że świetnie będzie jeśli otworzymy filię, którą będę sama prowadzić. Cóż, jest to jakiś pomysł na życie. - Idziecie z nami na żarełko? - zapytałam chłopaków.
- Tak! - odpowiedzieli zgodnie. Ruszyliśmy w stronę szatni, żeby zabrać nasze kurtki i płaszcze. Otwierając ciężkie drzwi uczelni, poczuliśmy na naszych twarzach mroźne grudniowe powietrze.
- Idziemy do Ciebie? - zapytał Kacper, mając na myśli restaurację mojej mamy.
- Jeszcze się Wam nie znudziło? - zaśmiałam się.
- Oszalałaś? Najlepsze żarcie w Toruniu! - powiedział Przemek.
- Ale z Was lizusy - zaśmiała się Klara, a ja jej zawtórowałam.
- Żadne lizusy, po prostu jest tam dobre jedzenie i co najważniejsze zniżki studenckie. Twoja mama miała genialny pomysł z tym - Kacper zwrócił się w moją stronę.
- To był mój pomysł, ile razy mam Ci to powtarzać - zaśmiałam się. Jak byłam jeszcze na I roku studiów, przyprowadziłam do tej restauracji znajomych z mojego kierunku. Było nas wtedy kilkanaście osób. Ze stołu zniknęło wszystko, tak bardzo im smakowało. Jak wróciłam do domu, moja mama ciągle nie mogła uwierzyć, że pochłonęliśmy tyle jedzenia. Wtedy podpowiedziałam jej, że może żeby zwiększyć zyski restauracji warto by wprowadzić na przykład zniżki studenckie, za okazaniem ważnej legitymacji. O dziwo przystała na mój pomysł od razu i od tej pory ma na karku mnóstwo wygłodniałych studentów.
- Powiedzmy, że Ci wierzę - stwierdził Kacper. - Chociaż i tak uważam, że po naszej pierwszej wizycie, ona już sama miała ten pomysł w głowie. Widząc ile biedni studenci są w stanie pochłonąć jedzenia, stwierdziła, że zniżki, to dobry marketing, żeby przyciągnąć więcej klientów - kontynuował swoją wypowiedź, kiedy szliśmy ulicą Szeroką, głównym deptakiem na rynku w Toruniu. Toruń w okresie świątecznym był magicznym miejscem. Zawieszone pomiędzy kamieniczkami, nad naszymi głowami świetlne ozdoby świąteczne dodawały uroku. Na rynku głównym stała ogromna choinka ozdobiona małymi światełkami, a na każdej witrynie sklepu, czy restauracji można było dostrzec kolorowe łańcuchy, bombki i lampki, które potęgowały świąteczny nastrój. Do Wigilii zostały trzy dni, a dzisiaj był nasz ostatni dzień zajęć przez przerwą świąteczną.
- Widzę, że nadal nie wierzysz w moje umiejętności marketingowe - uniosłam brew i zaśmiałam się. Skręcaliśmy właśnie w boczną uliczkę i ukazał się przed nami czarny szyld z napisem „Siciliana" w kolorach włoskiej flagi. Nasza restauracja oferowała wszelakie dania kuchni włoskiej, ale przede wszystkim najlepszą pizzę w Toruniu! Kiedy otworzyliśmy drzwi, do naszych nozdrzy dotarł wspaniały zapach.
- Nie to, że nie wierzę, po prostu, wciąż mnie zaskakujesz - posłał mi ten swój cwaniacki uśmieszek, a ja tylko pokręciłam z politowaniem głową. Kacper zdecydowanie nie był typem faceta, z którym mogłabym stworzyć jakiś poważny związek. Był przystojny, nie mogę mu tego zdecydowanie ujmować, ale był też trochę takim cwaniaczkiem, co w połączeniu dawało mieszankę wybuchową. Zdarzało się, że dawał mi znaki, które świadczyłyby o tym, że mu się podobam, ale ja nie chciałam tych znaków po prostu widzieć. Zajęliśmy wolny stolik i rozsiedliśmy wygodnie na kanapach. Ja z Klarą obok siebie, a chłopacy naprzeciwko nas. Podeszła do nas kelnerka i złożyliśmy zamówienie. Pizza z sosem pomidorowym, pomidorkami koktajlowymi, szynką parmeńską, tartym parmezanem i rukolą, ulubiona potrawa całej naszej czwórki. Siedzieliśmy i rozmawialiśmy jak zawsze o wszystkim.
- Idę do toalety, zaraz wracam - powiedziałam w pewnym momencie wstając z kanapy.
- Idę z Tobą - odpowiedziała prawie natychmiast Klara i po chwili ruszałyśmy w stronę łazienki. - On na Ciebie leci - powiedziała do mnie szeptem, kiedy byłyśmy w drodze.
- Kto? Że Kacper? - powiedziałam przyciszonym tonem, chociaż w tym gwarze, który tu panował i tak nikt by nie dosłyszał - Błagam Cię, wiesz jaki on jest. Zdecydowanie nie nadaje się na związek z nim, za dobrze go znam - odpowiedziałam i weszłyśmy do pierwszego pomieszczenia gdzie na wejściu znajdowała się umywalka, a w kolejnym trzy kabiny z toaletami. Byłyśmy same.
- No Kacper, a kto inny? Przecież on Cię pożera wzrokiem - kontynuowała Klara, wchodząc do jednej z kabin.
- Stanowczo odmawiam - odpowiedziałam jej z kabiny obok.
- Wiesz nikt tu nie mówi od razu o związku - Klara ciągnęła swój wywód - Nie masz czasem ochoty tak po prostu jednorazowo się rozerwać?
- Nie mam i dobrze o tym wiesz - śmiałam się i wyszłam z toalety do pomieszczenia z przodu, żeby umyć ręce - Ale skoro Kacper wpadł Ci w oko... - zrobiłam pauzę i spojrzałam znacząco przez ramię na nadchodząca w moim kierunku znajomą - to może po prostu...
- Przestań, on mi się nawet nie podoba - nie dała mi dokończyć i powiedziała to zdecydowanie za szybko, niż by chciała, a ja się zaśmiałam.
- Proszę Cię, kogo Ty chcesz oszukać? - uniosłam brew. - Przecież lecisz na niego od I roku studiów. Dziwi mnie, że jeszcze się nie odważyłaś zrobić jakiegoś kroku w tym kierunku - dokończyłam. Klara patrzyła w moją stronę i w końcu westchnęła.
- Mela, to aż tak widać? - spojrzała na mnie zrezygnowanym wzrokiem.
- Szczerze mówiąc, to nie widać tego - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, a ona spojrzała na mnie pytającym wzrokiem. - Po prostu znamy się już jakiś czas, przebywamy ze sobą codziennie i nie da się ukryć, że każde z nas na pewno byłoby w stanie wyłapać pewne zachowania. Czy to coś złego, że Ci się podoba? Jest przystojnym facetem, jest inteligentny i zabawny, a Ty jesteś piękną i inteligentną kobietą, duszą towarzystwa, zawsze macie wspólny temat i nigdy nie ma między Wami niezręcznej ciszy. Kto wie, może to właśnie Ty będziesz tą, która okiełzna jego, czasem za duże, ego - wzruszyłam ramionami i zaśmiałam się.
- Jego ego nikt nie opanuje - Klara zaczęła się głośno śmiać, kiedy wracałyśmy w stronę naszego stolika.
- Co Wam tak wesoło? - zapytał Przemek z uśmiechem, lustrując Klarę z góry do dołu. No proszę, czyżby nasz wspólny znajomy skrywał jakieś uczucia względem tej blondynki? Takie pytanie zagościło w mojej głowie i postanowiłam przyjrzeć się bliżej tej nietypowej sytuacji w przyszłości.
- Nie chcesz wiedzieć, babskie tematy - odpowiedziałam z uśmiechem i usiadłam na swoim miejscu. Po zjedzeniu przepysznej pizzy udaliśmy się na przystanek tramwajowy. Każde z nas czekało na inny tramwaj, żeby wrócić do domu, po ciężkim dniu na zajęciach. Pożegnaliśmy się, życzyliśmy sobie wesołych świąt i udanego Sylwestra. Każdy z nas wsiadł do swojego tramwaju i już po chwili założyłam słuchawki. W telefonie włączyłam Spotify i w moich uszach rozległ się cudowny głos Igora Herbuta.
LemON, Od Nowa, 23 stycznia 2016 r., godzina 19:00, nie pytam, tylko stawiam Cię przed faktem dokonanym, bo jak wrócę do domu, to zamawiam nam bilety. - Napisałam SMS do Olki, jednej z moich dwóch najlepszych na świecie przyjaciółek. Zaraziłam ją tą muzyką od razu, Karolina się jeszcze przekonywała, aczkolwiek szło mi coraz lepiej. Z Karoliną łączył mnie mój drugi ukochany zespół, Dream Theater, który specjalizował się w rocku progresywnym. Tak wiem, mam dość niespotykany gust muzyczny.
Olka: Całe szczęście, że nie pytasz, bo bym uznała, że coś z Tobą nie tak... Zamów jeszcze dla Kamila :D - otrzymałam SMS zwrotny od przyjaciółki. Kamil to jej facet, który jest świetnym perkusistą. Ma swój zespół rockowy o nazwie Illusion, który wzoruje się delikatnie na twórczości Dream Theater. Także powiem krótko, dogadujemy się świetnie! Kiedy wysiadłam z tramwaju, czekał mnie jeszcze 5 minutowy spacer do domu.
- Hej Mamuś! - krzyknęłam przekraczając próg budynku.
- Dobrze, że już jesteś! - krzyknęła ze swojej sypialni. Zdjęłam buty, płaszcz i ruszyłam schodami na górę do miejsca, z którego dochodziło ciche nucenie.
- Czyżbyś wybierała się na randkę? - zapytałam mamę z szerokim uśmiechem na twarzy, opierając się o framugę drzwi jej sypialni.
- Artur zabiera mnie dzisiaj na kolację, jak wyglądam? - odwróciła się w moją stronę ze zdenerwowaniem wypisanym na twarzy, wkładając w lewe ucho długi, srebrny kolczyk.
- Bosko - odpowiedziałam. Wyglądała ślicznie w bordowej, dopasowanej sukience przed kolano z długim rękawem. - Poznam go kiedyś? - uniosłam brew patrząc na moją rodzicielkę.
- No właśnie chciałam z Tobą o tym pogadać, bo tak sobie pomyślałam, że może wpadłby do nas na obiad w drugi dzień świąt? - zapytała z niepewnością w oczach.
- No nareszcie, myślałam, że już nigdy go nie zaprosisz - zaśmiałam się. Mama popatrzyła na mnie z wyrazem ulgi. Nie pamiętam kiedy była taka szczęśliwa. Długi czas od rozstania z tatą nie mogła się pozbierać. Potem parę razy spotykała się z jakimiś facetami, ale nigdy nie przyprowadzała ich do domu. Żaden nie był poważnym kandydatem. Osobiście uważałam, że powinna ułożyć sobie życie z kimś innym. Od pół roku spotyka się z Arturem. Podobno jest mega przystojny, inteligentny, zabawny i czarujący. Tyle zdołałam z niej wyciągnąć, kiedy siedziałyśmy pewnego wieczora pod kocem, jedząc mleczną czekoladę z orzechami i pijąc kakao. Nigdy go nie widziałam, bo mama jest bardzo ostrożna w kontaktach z facetami. Nie chciała mi go za szybko pokazywać na zdjęciu, ani osobiście przedstawiać, żeby nie okazało się, że to kolejny niewypał. No ale wreszcie przezwyciężyła swój strach i zaprosiła go do domu. W końcu nadejdzie ten dzień, kiedy poznam wybranka jej serca!
- Dobrze wiesz, że to nie takie proste. Nie mam już 30 lat, tylko 45 jakbyś nie zauważyła i znalezienie kogoś odpowiedniego nie należy do najłatwiejszych rzeczy - mówiła spokojnym tonem.
- Źle na to patrzysz, jesteś chodzącą hot czterdziestką - patrzyłam na nią z uśmiechem na twarzy, bo naprawdę nie wyglądała na swój wiek. Dałabym jej maksymalnie 40 lat, nie więcej. Bardzo o siebie dbała, ubierała się elegancko i była prawdziwą bizneswoman. Śmiała się z mojej wypowiedzi i pokręciła głową.
- Oj Melka, Melka... - westchnęła. - Pomóż mi wybrać perfum i wychodzę, bo zaraz po mnie podjedzie - mówiła podekscytowana i pokazała dwa flakoniki.
- Ten z lewej - powiedziałam wskazując na różową buteleczkę z napisem Euphoria Calvina Kleina. Mama posłuchała mojej rady i za chwilę przechodziła obok mnie, całując w czoło. - Miłej randki - uśmiechnęłam się.
- Dzięki córeczko - odpowiedziała i już zbiegała po schodach, żeby wyjść naprzeciw swojemu ukochanemu. Ja tymczasem weszłam do mojego pokoju, wzięłam laptopa z biurka i usiadłam na łóżku. Zamówiłam 3 bilety na koncert i usiadłam do mojego pianina. Gdy moje palce dotknęły klawiszy wszystko wokół przestało istnieć, byłam tylko ja i muzyka, która przechodziła sama przez moje palce. Po chwili grałam „Lwią część" zespołu LemON, mój głos roznosił się po pomieszczeniu, a ja czułam, że żyję.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top