spalona ziemia
Czuł rwący ból w nodze na długo przed koszmarem burzy.
Może zresztą nie tyle czuł, co był go świadomy. Regularny dyskomfort, przyćmiony wieloma innymi problemami, nie robił już na nim wrażenia. Po prostu istniał, a na horyzoncie czaiły się kolejne krzywdy. Póki co krył się jednak pod prześcieradłem i o niczym więcej nie wiedział, na dobre czy na złe.
Dzielący z nim okrycie Minho spał obok cicho i nieruchomo, niby nie on. Zdawało się to niemal dodawać powagi sytuacji.
Newt wolał, gdy Minho spał równie awanturniczo, co postępował po przebudzeniu. Było w tym coś kojącego. Złoszczenie się na wiercącego przyjaciela pozwalało mu nie myśleć o tym, jak wyjałowiony był świat i ich psychika.
A gdy myślał za dużo, zdarzało mu się czuć tak, jak tuż po wyjściu z tunelu na pustkowie - brakowału mu oddechu, przegrzewał się, i to mimo chłodzącego wiatru patrolującego pustynię. Noc służyła od tego, by kurczyć się w sobie i gubić fasadę spokoju. By dopadała człowieka żałosność, z której szydziło się w dzień.
Zamknął oczy i gdy wytężył słuch, zdołał dosłuchać się oddechu Minho. Gdy spłynęła po nim fala paniki i znowu ogarnął go chłód nocy, skupił się na emitowanym przez przyjaciela cieple. Przysunął się nie za blisko, ale nieco bliżej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top