Rozdział XXX


Powietrze uciekło gwałtownie z moich płuc, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, co się dzieje. Spadaliśmy w zawrotnym tempie. Panika przelewała się przez moje ciało, gdy usłyszałam jego głos.

"Wdech." - Odruchowo spełniłam polecenie. Głośny huk powiedział mi, że uderzyliśmy w taflę wody. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, dłoń chłopaka zakryła moje usta i nos, chroniąc przed podtopieniem. Woda zalała szybko ciało, potem twarz. Instynktownie zamknęłam oczy. Chłód wdzierał się pod moją skórę.

"Spokojnie. Wszystko jest pod kontrolą. Otwórz oczy." - Usłyszałam jego głos w myślach. Moje ciało chciało walczyć, bezmyślnie próbowałam wyplątać się z jego objęć.

"Zaufaj mi, proszę. Ja zaufałem tobie." - Jego prośba sprawiła, że się zawahałam. Chłopak nie miał żadnego interesu w zabijaniu mnie. Otworzyłam oczy. 

Opadaliśmy spokojnie coraz głębiej, a nad sobą widziałam promienie słońca, które przedzierały się przez warstwy krystalicznie czystej wody. Cisza, która nas otaczała, była bezkresna. Spadaliśmy na dno, jakby czas przestał istnieć. Światło tańczyło wokół nas w lekkich rozbłyskach i strumieniach. Czułam, jakby cały świat na ten jeden moment stanął, kiedy jedynym co istniało, były jednostajny napór chłodnawej wody na moje ciało i jego ciało, obejmujące moje. Powoli moje mięśnie rozluźniły się i zaczęłam przyglądać się widokowi przed sobą z zaciekawieniem. Moje myśli cichły stopniowo, aż jedynym co czułam i widziałam, było morze. 

Nie mam pojęcia jak długo tak opadaliśmy, ale trwałam w zawieszeniu, póki wodą nie szarpnął silny prąd, który przerwał mój spokój i zaczęliśmy się wynurzać. To Orifiel musiał poruszyć skrzydłami. Kiedy przebiliśmy się ponad powierzchnie, leżałam na nim. Chłopak wydawał się całkowicie zrelaksowany, jego twarz straciła napięcie, które zazwyczaj mu towarzyszyło. Przymknął oczy, a krople na jego skórze połyskiwały w intensywnym słońcu.

- Następnym razem mnie ostrzeż - mruknęłam. Uśmiechnął się miękko, ale dalej nie otwierał oczu, jego ciemne, gęste rzęsy tworzyły delikatne cienie na policzkach. 

- Gdybym cię ostrzegł, to byłoby conajmniej o połowę mniej ciekawe - odpowiedział cicho. Miałam ochotę go uderzyć, ale nie chciałam ryzykować, że wpadnę do wody. Orifiel był rozkosznie ciepły. Ułożyłam się w miarę możliwości wygodnie i zamknęłam oczy. Zapach morza i ciepło słońca bardzo szybko sprawiły, że moje wykończone ciało znowu się rozluźniło. I mimo tego, że nie przyznałabym tego na głos, to było ciekawe doświadczenie. Oglądanie morza z perspektywy dna nie było czymś, co robiło się codziennie, w jakiś dziwny sposób było to relaksujące.

- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytałam zaciekawiona. 

- Robię tak czasem, gdy potrzebuję odciąć się od wszystkiego. Izolacja sensoryczna pomaga się zrelaksować, a ty Rose... Wydawałaś się przytłoczona - mruknął. Bił od niego zaraźliwy spokój.

Otworzyłam oczy. Jego również były otwarte, a spojrzenie jakim mnie obdarzył, było pełne łagodności. Moje serce delikatnie zatrzepotało w odpowiedzi na jego troskę. 

- Następnym razem możesz po prostu mnie pomasować, albo wziąć do kina - burknęłam zawstydzona. Nie radziłam sobie dobrze z emocjami, gdy anioł przybierał tak delikatne nastawienie wobec mnie. Uśmiechnął się kącikiem ust i uniósł jedną z ciemnych brwi.

- Sugerujesz, że następnym razem powinienem wziąć cię na randkę? - wymruczał. Moje policzki momentalnie się rozgrzały. 

- Znajomi chodzą czasem do kina, wiesz? - parsknęłam, starając się ukryć zażenowanie. Chłopak roześmiał się głośno, wprawiając całe moje ciało w ruch. Wyglądał na szczerze ubawionego. 

- A więc tak byś nas nazwała? - zapytał nieco ciszej, patrząc mi w oczy. Intensywność jego spojrzenia odbierała dech w piersiach. 

Nie odpowiedziałam na pytanie. Wiedziałam, że nie było sensu kłamać przy kimś, kto w każdym momencie mógł wejść do mojej głowy, a nie byłam pewna odpowiedzi. Przy nim motyle w brzuchu nawiedzały mnie stanowczo zbyt często. Orifiel najwyraźniej to zrozumiał, bo znów zamknął powieki. Jego skrzydła utrzymywały nas na powierzchni, dryfowaliśmy gdzieś na środku morza w Królestwie. To było tak abstrakcyjne, jak i piękne.

- Będziesz musiała kiedyś porozmawiać z Samem - wyszeptał. Lód obrósł moje żyły, gdy dotarło do mnie, co powiedział.

- Nie w tym życiu - zaprotestowałam, ale chłopak uciszył mnie spokojnym gestem dłoni.

- Rozumiem, że nie chcesz... Go. Nie po tym wszystkim. Ale potrzebujesz Sama jako sojusznika. Najgorsze co możesz zrobić, to stworzyć sobie w nim wroga. I o ile nie pochwalam jego zachowania, to mówiłem poważnie. On cię kocha. Myślę, że powinniście to wszystko wyjaśnić między sobą - mówił nad wyraz spokojnym tonem, ale po dzisiaj byłam pewna, że pod zamkniętymi powiekami jego oczy jaśnieją. Wiedziałam, że wiele musi go kosztować powiedzenie tego. Westchnęłam.

- Spróbuje. Ale jeśli on chociaż pomyśli o tym, aby na mnie wpłynąć, to liczba twoich braci spadnie o jeden - bąknęłam. Dłoń Orifiela opadła na moją talię, jej ciężar był zaskakująco przyjemny. Chłopak przycisnął mnie do siebie nieco mocniej i natychmiastowo owiał mnie zapach iglastego lasu.

- Jeśli spróbuje jeszcze raz na ciebie wpłynąć, to upewnię się, że już nigdy w życiu nie będzie miał szansy obcować z ludźmi.


 ***

SAM


Nie wiedziałem, co mam myśleć o tym wszystkim. Zostawiłem Rose z moim bratem, bo czułem, że emocje biorą nade mną górę. Byłem zły, tak cholernie zły. Kiedy zobaczyłem, że trzymali się za ręce, myślałem, że coś rozwalę. Czy na serio jedna kłótnia wystarczyła, żeby dał radę przekabacić ją na swoją stronę? 

Poważnie, nienawidziłem go. I nie miałem pojęcia, jak mam naprostować całą sytuację. Więc pojechałem do Jake'a. Spędzałem czas, starając się rozkojarzyć i myśląc jak to wszystko rozwiązać na przemian. Kiedy niska brunetka wparowała energetycznie do De-Town, udało jej się wziąć mnie z zaskoczenia. Hexa szybkim krokiem podążała w moją stronę. Jej obcasy uderzały rytmicznie o niezaludniony o tej porze parkiet. Przyszła przed otwarciem dla klientów, sprytnie. Nie miałem nawet chwili, aby zastanowić się, w jaki sposób weszła do środka. Szybko zmniejszała odległość między nami, zmuszając mnie do wycofania się pod ścianę. W jej oczach widoczne były gniew i determinacja. 

- Co ty sobie kurwa wyobrażasz?! - zapytała podniesionym głosem, jak zwykle bez cergieli. Zatrzymała się jakieś pół metra ode mnie. Najwyraźniej dowiedziała się od Rose, że coś się między nami wydarzyło. 

- Nie do końca rozumiem, co masz na myśli - odpowiedziałem i nachyliłem się ku niej. Dziewczyna spoliczkowała mnie solidnie. Zaskoczony odskoczyłem i uderzyłem łopatkami w ścianę.

- Nie próbuj na mnie tych swoich mózgowych sztuczek, popaprańcu. Mało ci?! Najpierw uganiasz się za Rose, potem wpływasz na nią i jeszcze na koniec z nią zrywasz? Co z tobą, do cholery, nie tak?! - Dziewczyna wyliczała zarzuty jeden za drugim, a ja stałem przed nią jak wryty. Najwyraźniej Rose powiedziała jej dosłownie wszystko. A ona mimo tego była na tyle odważna, żeby tu przyjść, wydzierać się na mnie i jeszcze mnie uderzyć. W pewnym sensie ją podziwiałem. Jej ciemne oczy przepełniał gniew, nie widziałem w nich ani krztyny strachu. 

- Nie miałem zamiaru. A reszta jest sprawą moją i Rose. - Wyprostowałem się i zbliżyłem się do niej o krok. Liczyłem na to, że ją onieśmielę, ale ona stała dalej w miejscu, wpatrując się wyzywająco prosto w moje oczy. 

- Nie stary. To też MOJA sprawa, to MOJA najlepsza przyjaciółka i gówno mnie obchodzi, kim do cholery jesteś. Albo się ogarniesz i naprawisz tą sytuacje, albo spadaj i więcej się tutaj nie pokazuj. Ona nie potrzebuje takiego bałaganu w życiu - mówiła ciszej, chłodniejszym tonem niż wcześniej, a w powietrzu wisiała nuta groźby. 

- Naprawie sytuacje? Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale nie cofnę tego, co zrobiłem! - Tym razem to ja podniosłem głos. Czułem, jak rozdziera mi serce. Wyrzuty sumienia, coś czego nie czułem od dawien dawna, dawały o sobie znać. 

- Wiem do diabła, ale mógłbyś się chociaż wytłumaczyć. Przeprosić ją. Kurwa, Sam, nie możesz tak tego zostawić. Ona cię kocha. 

- Najwyraźniej nie tylko mnie - powiedziałem gorzko. Spojrzenie dziewczyny było skute lodem. 

- Możesz zachowywać się jak buc i czekać, aż zakocha się w Orifielu po uszy, albo możesz się ogarnąć i o nią walczyć. Wiesz co, nie obchodzi mnie, co zrobisz. Ale chciałam, żebyś wiedział, że jeśli chociaż jeszcze jeden raz spróbujesz takiego zagrania, to zrobię wszystko, co w mojej ludzkiej mocy, żeby uprzykrzyć ci życie - obiecała, po czym bez słowa obróciła się na pięcie i podążyła w kierunku wyjścia. 

Stałem tak jeszcze chwilę zszokowany. W sumie podziwiałem jej odwagę. Ale to, co mroziło mnie najbardziej to to, że wiedziałem, że miała rację. Bo w tym momencie sam pchałem ją w ramiona Orifiela. Kiedy otrząsnąłem się z szoku, wziąłem moją kurtkę z oparcia kanapy w rogu i podążyłem w stronę samochodu. Musiałem porozmawiać z Rose. 


***

Rose

Wróciliśmy w tradycyjny sposób. Po dzisiaj nie bałam się już latać i szczerze mówiąc, nie miałam ochoty znowu próbować przemieszczać się portalem. Coś w nim przerażało mnie nie na żarty. Kiedy Orifiel odstawił mnie na ziemię, zdałam sobie sprawę, że zdążyło się ściemnić. Spędziłam z nim cały dzień. Przez to, że w Królestwie panował wieczny dzień, nie odczuwałam tak upływu czasu. Widząc wszechobecną ciemność, poczułam, jak bardzo jestem wykończona. Orifiel złapał mnie za dłoń, tak jak ostatnim razem, prowadząc mnie przez Międzyświat. Przechodziliśmy przez groteskowy las w milczeniu. 

Kiedy doszliśmy do miejsca, które wyglądało już normalnie, chłopak zatrzymał się. Odwrócił się w moją stronę. Delikatne światło księżyca, przebijające przez gałęzie drzew, oświetlało jego twarz w tajemniczy sposób. Jego szerokie kości policzkowe odcinały się mocniej niż zazwyczaj. Połowa twarzy skąpana była w cieniu, ale nawet poprzez ciemność widziałam delikatny złoty blask, rozświetlający środek jego kobaltowych tęczówek, tuż przy źrenicy. Chłopak był tak uderzająco piękny, że chwilami to bolało. 

- Dlaczego się zatrzymaliśmy? - spytałam cicho, starając się nie dać po sobie poznać tego, jak duże wrażenie na mnie wywierał. 

- Resztę drogi dasz radę pokonać sama - odparł spokojnie. Zacisnęłam palce na jego dłoni. Nie chciałam, żeby mnie opuszczał. Przy nim nie czułam przymusu myślenia o wszystkim, co się ostatnio działo. Sprawiał, że byłam spokojna i czułam się silniejsza. Jego wzrok przeniósł się na nasze splecione dłonie. Delikatnie złapał je drugą dłonią i rozplątał nasze palce. Spojrzał na mnie, a intensywność jego spojrzenia znów zbiła mnie z pantałyku. 

- Poradzisz sobie. Ze mną czy beze mnie. Jesteś silniejsza, niż w to wierzysz - powiedział pewnym tonem. Odetchnęłam głęboko w odpowiedzi. Bardzo chciałam zaufać, że ma rację. Mimo tego, coś we mnie buntowało się na myśl o tym, że odejdzie, chociaż wiedziałam, że kiedy anioł mówił 'nie', to było to całkowite i nieodwołalne 'nie'. Skinęłam więc głową w cichym zrozumieniu. Po chwili chłopak trzymał mnie mocno w ramionach. Pocałował mnie delikatnie w czoło, po czym położył brodę na mojej głowie. 

- Dasz radę. Wierzę w ciebie. - Mięśnie na moich plecach spięły się, mimo motyli w moim brzuchu. Coś w jego zachowaniu mnie niepokoiło. Nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć. 

- Dziękuje ci za dzisiaj. - Wiedziałam, że moja odpowiedź jest dziwna, ale moje uczucia do chłopaka były tajemnicą dla mnie samej. Nie wiedziałam, jak reagować, gdy stawał się taki... Opiekuńczy. Kiedy Orifiel wypuścił mnie z ramion i podążył drogą powrotną, poczułam nieprzyjemne zimno, które niewiele miało wspólnego z porą roku. Bez niego czułam się samotna. Skierowałam się do domu, starając nie zwracać uwagi na dziwne odgłosy lasu, które słyszałam raz po raz. Łamiące się gałęzie, szum liści. Chwilami wręcz wydawało mi się, że słyszę kroki, ale za każdym razem, gdy się obracałam, nikogo nie było za mną. 

Widząc światło zapalone na ganku zza warstw drzew, zaczęłam biec, chcąc się uwolnić od wyimaginowanego odgłosu kroków i ciemności lasu, która wydawała się chcieć mnie pożreć. Gdy dobiegłam do skraju linii drzew, byłam mocno zziajana. Oparłam się o jeden z pni na brzegu i zgięłam się w pasie, starając złapać oddech. 

- Jak na pogromczynie demonów, twoja kondycja ssie. - Melodyjny głos przerwał ciszę, moje serce zapomniało na chwilę bić.

Nie musiałam nawet myśleć nad tym, kogo zobaczę, gdy podniosę wzrok. Jego zapach, ta mieszanka cynamonu z czymś bardziej korzennym, atakował moje nozdrza. Przymknęłam na chwilę oczy, starając się ubrać "mentalną zbroję". Nie chciałam wypuścić wszystkich moich emocji wolno, bo nie chciałam wywołać pożaru. A chłopak budził we mnie zbyt wiele uczuć.

- Daj mi spokój - powiedziałam, prostując się. Mój głos był stłumiony przez wszystko, co czułam.

Chłopak ubrany w czarną, skórzaną kurtkę opierał się bokiem o drzewo obok mnie, przedramiona trzymał skrzyżowane na klatce piersiowej. Wyjątkowo nie umiałam wyczytać emocji z jego oczu, ani mowy ciała. Ruszyłam szybkim krokiem, próbując go wyminąć, ale jedna z jego dłoni złapała moje przedramię pewnym chwytem. Sam przyciągnął mnie do siebie, po czym popchnął delikatnie w stronę drzewa. Moje plecy spotkały się z szorstką korą i mimo grubej bluzy skrzywiłam się. Nie było to najprzyjemniejsze z doznań.

- Musimy porozmawiać. - Chłopak nachylił się ku mnie, patrząc mi prosto w oczy. Jeden z łokci oparł koło mojej głowy, ograniczając ilość dróg ucieczki. Mój żołądek związał się w supeł. 

- Nie chcę z tobą o niczym rozmawiać - warknęłam. Sam uśmiechnął się łobuzersko i pokręcił głową.

- To nie była prośba - wymruczał, zimny dreszcz przebiegł po moich plecach. Machinalnie spuściłam wzrok na jego usta, żeby tylko nie patrzeć mu w oczy. Bałam się, że znów spróbuje na mnie wpłynąć. Nie był to dobry wybór. Chłopak uśmiechał się niejako w zimny sposób, ale mimo lodu skuwającego moje żyły, patrząc na te zmysłowe usta, w jednym momencie przypomniałam sobie wszystkie razy, gdy mnie całował. Przymknęłam na chwilę powieki, starając się zachować trzeźwość myślenia.

- Czego chcesz? - spytałam, wiedząc, że nie wybrnę z tej sytuacji. Musiałam z nim porozmawiać, czy tego chciałam, czy nie. Poczułam, jak jego palce dotykają mojego podbródka, po czym chłopak pociągnął go nieco ku górze, żebym spojrzała mu w oczy. 

- Chcę cię przeprosić.

Na przekór zdrowemu rozsądkowi moje źrenice poszybowały do góry. Sam wydawał się być zakłopotany. 

- Myślę, że przeprosiny nie wystarczą - wyjaśniłam zwięźle, przekonując samą siebie co do słuszności tego stwierdzenia w myślach. Moje serce rwało do niego. Tęskniłam za nim całą sobą, nawet mimo tego, co zrobił. I właśnie to wkurzało mnie najbardziej. 

- Wiem - przyznał. - Nie przyszedłem tutaj, żeby cię odzyskać. Nie liczę na to. 

Zastanawiałam się, czy chłopak gra ze mną w jakieś gierki, ale w jego oczach widziałam ból i wstyd. Nie wiedziałam, w co mam wierzyć. 

"On cię kocha" - słowa Orifiela znów zabrzmiały w mojej głowie. Orifiel znał swojego brata, co jeżeli miał racje? Patrzyłam na niego, nie wiedząc, jak mam zareagować. Duża część mnie chciała dopuścić go do siebie i dać mu drugą szansę. 

"Miłość nie wystarczy" - mój wewnętrzny głos zaserwował mi kolejny wredny, jednak szczery policzek, przypominając o odpowiedzi, której udzieliłam aniołowi wcześniej.

- To po co w takim razie tu przyszedłeś? - zapytałam, postanawiając, że posłucham tego cichego głosu. W odpowiedzi na moje postanowienie poczułam, jak ciepło zastępuje lód, który wypełniał mnie wcześniej, rozchodzi się w klatce piersiowej i krąży dalej, powoli przepływając przez żyły w całym ciele. Wiedziałam, że to ogień pcha się na zewnątrz, ale nie miałam zamiaru go wypuszczać. Nie, póki byłam bezpieczna. 

- Chce ci wytłumaczyć, dlaczego to zrobiłem. 

Gorzki śmiech wyrwał się z mojego gardła niekontrolowanie. Chłopak patrzył na mnie pytająco, a ja delikatnie pchnęłam palcem w jego klatkę piersiową, zanim zaczęłam mówić. 

- Myślisz, że jakiekolwiek wytłumaczenie zmieni to, co się stało? - zadałam pytanie, patrząc mu prosto w oczy. Gniew, który trzymałam pod kontrolą, wrzał delikatnie pod powierzchnią mojej skóry, gotów aby go uwolnić. Upajał mnie, dając mi wrażenie, że jestem silniejsza, że poradzę sobie nawet z Samem.

- Nie. Ale wierze, że zasługujesz na wytłumaczenie - powiedział twardym tonem. 

- Może i tak, ale to moją decyzją jest to, czy go chce - odparowałam pewnie. 

- Serio chcesz tak ze mną pogrywać? Rozumiem, że cię zraniłem! - mówił podniesionym głosem, a jedna z jego dłoni zacisnęła się na moim ramieniu. 

Moja reakcja była odruchowa, nie zdążyłam jej skontrolować. Przeniosłam jedną z dłoni na klatkę piersiową chłopaka i popchnęłam delikatnie. Skóra nagrzała się w momencie kontaktu z jego mostkiem. Sam na szczęście zareagował równie szybko i odsunął się, zanim zdążyłam zrobić mu krzywdę. Jego oczy błysnęły niebezpiecznie. 

- Nie podchodź do mnie - warknęłam na pokaz, wbrew sobie. Byłam przerażona. Nie chciałam tego robić. Nie wiedziałam, czemu to zrobiłam. On jednak nic sobie z tego nie zrobił. W sekundę doskoczył do mnie i przeniósł moje ręce nad głowę, wbijając je w pień drzewa. Syknęłam z bólu. Strach nie opuścił moich trzewi, ale dalej czułam, jak wszystko we mnie wrze.

- Nie próbuj mnie skrzywdzić. Nie jesteś wystarczająco silna, żeby wyjść z takiego starcia w całości. Co ty sobie myślałaś? - Chłopak zaszeptał mi na ucho, jego ton był tak zimny, że poczułam się, jakby temperatura spadła o parę stopni. Potężny dreszcz spłynął w dół moich pleców. Część mnie czuła, że Sam jest niebezpieczny, druga jednak desperacko chciała go dotknąć. Mój rozum podpowiadał mi, abym posłuchała tej pierwszej. 

- Skoro jestem taka słaba, to czemu ostatnio dałam radę cię skrzywdzić? - spytałam również szeptem, celowo akcentując każde ze słów. Liczyłam na to, że go odstraszę, zanim znów stracę kontrolę. Oniemiałam, gdy on w odpowiedzi roześmiał się szczerze, bez śladu wcześniejszego chłodu. 

- Jeżeli wierzysz, że nabiorę się na te całą szaradę pod tytułem: 'jestem straszna i niebezpieczna'; to jesteś w błędzie. Znam cię za dobrze kwiatuszku. 

Kiedy usłyszałam, jak używa określenia, którym nazywał mnie tak wiele razy, coś ścisnęło moje serce. Przed moimi oczami przeleciały momenty, które dzieliliśmy razem. Obiad w restauracji. Przekomarzanie się między zajęciami. Uciekanie ze szkoły. Czułam, jak ogień we mnie nieco przygasa, gdy raz po raz bombardowana byłam innym wspomnieniem. 

- Daj mi się wytłumaczyć. Potem odejdę, jeżeli tego będziesz chciała. - Chłopak patrzył mi prosto w oczy. Jego tęczówki płonęły czystą, żywą zielenią. Powoli skinęłam twierdząco głową, mając nadzieje, że nie będę tego żałować. Chwyt jego dłoni rozluźnił się, po czym wypuścił moje nadgarstki i odstąpił ode mnie o krok. Powoli opuściłam ręce w dół, krążąc nadgarstkami, próbując rozluźnić obolałe mięśnie przedramion. 

- Wiem, że schrzaniłem do kwadratu. Zachowałem się jak pajac. Nigdy nie powinienem był na ciebie wpływać. Za każdym razem, gdy to robiłem, chciałem dowiedzieć się czegoś więcej o tobie, chciałem żebyś mi zaufała. I zamiast poczekać, zasłużyć na twoje zaufanie, wymuszałem je. Wiem, że to nie jest dobra wymówka, ale wiedziałem, że nie mamy dużo czasu, zanim przejdziesz przemianę. No i Orifiel ciągle mieszał się do twojego życia, a ja nie wiedziałem, jakie bzdury ten skrzydlaty dupek wkłada ci do głowy. Przepraszam. - Jego głos był pełen emocji, gdy mówił. 

Byłam pewna, że wierzy we wszystko, co mówi całym sercem. I było mi go szkoda, bo widziałam, że faktycznie żałuje tego, co zrobił. Ale nawet kiedy moja złość opadała, wiedziałam, że to nie było coś, co mogłam mu tak po prostu wybaczyć. 

- Masz rację. Gdybyś poczekał chociaż chwile, z chęcią dałabym ci to, co zabrałeś siłą. Bo mimo tego wszystkiego, kocham cię Sam. - Ściszyłam głos, chcąc ukryć targające mną emocje. Sam zbliżył się do mnie ponownie i jedną z dłoni położył na moim policzku. W jego oczach widziałam nadzieję, którą wiedziałam, że będę musiała zgasić. To bolało. Przymknęłam oczy na moment, chłonąc ten szczątkowy dotyk, marząc o tym, żeby to wszystko nie było aż tak skomplikowane.

- Skoro mnie kochasz, to proszę cię, nie spotykaj się z nim. Orifiel miesza ci w głowie, on cię zmienia. - On również mówił ciszej. Zastanawiałam się, czy z tego samego powodu co ja. Spojrzałam na niego badawczo, myśląc nad tym, czy jest gotowy usłyszeć to, co mam mu do powiedzenia.

- To Orifiel poprosił mnie, abym z tobą porozmawiała. Wstawił się za tobą. Najwyraźniej twój brat nie nienawidzi cię tak bardzo, jak ty go. I nie miesza mi w głowie. Nie próbuje wpływać na moje decyzje i na to, jak postrzegam świat. - Patrzyłam na niego mówiąc i widziałam, jak zieleń jego oczu przechodzi w coraz ciemniejsze tony. Wiedziałam, że jest zdenerwowany, ale spodziewałam się tej reakcji. 

- Na serio wierzysz w chociaż jedno jego słowo? - wysyczał, zbliżając się do mnie na tyle blisko, że mogłam poczuć jego oddech. Moje serce przyspieszyło w odpowiedzi na jego szybką zmianę nastroju. Chłopak był czasami zmienny jak nadmorski wiatr.  

- Czemu miałabym mu nie wierzyć... - zaczęłam mówić, ale nagle moją uwagę przykuł dźwięk otwieranych drzwi. Obejrzałam się w stronę mojego domu, gdzie na ganku stał mój tata. "Cudownie" - pomyślałam, zdając sobie sprawę z tego, jak dla niego musi wyglądać ta sytuacja. 

- Jest już dosyć późno. Może chcecie przenieść rozmowę do domu, Sam? - wykrzyczał w kierunku chłopaka, a ja zdębiałam. Spojrzałam na Sama, jednak nie umiałam wyczytać nic z jego twarzy. Wiedziałam jedno. Nigdy nie rozmawiałam z moim tatą o Samie. Przeraźliwie zimny dreszcz przebiegł w dół moich pleców, gdy Sam złapał mnie mocno za rękę i zaczął iść w kierunku mojego domu.






Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top