Rozdział XIV




Słowa Sama niosły się echem po mojej głowie przez parę następnych, dziwacznych dni. Od nocy imprezy w De-Town Sam nie odstępował mnie prawie na krok. Towarzyszył mi na zajęciach i ciągle rozkojarzał – dźgał mnie długopisem, prawił głupie komentarze, robił wszystko, co mogło zwrócić moją uwagę. Zaczęłam się zastanawiać, czy to prawda, że mężczyźni dojrzewali do szóstego roku życia, a potem już tylko rośli. Podczas kolejnej przerwy obiadowej, gdy wlókł się za mną do stolika, nie wytrzymałam.

– Wiesz, że nie musisz cały czas za mną chodzić? Twój brat raczej nie czai się na mnie w ciemnym kącie stołówki – wypaliłam, obracając się w jego stronę.

Sam zatrzymał się w półkroku, tym samym ochronił mnie przed niechybnym spotkaniem z jego tacą śniadaniową. Uniósł jedną brew. Moje policzki momentalnie stały się gorące. Mężczyzna najwyraźniej miał ubaw, umiechał się półgębkiem i obserwował w ciszy moją frustrację. Zacisnęłam usta w wąską linię i wzięłam głęboki wdech przez nos. Po chwili milczenia Sam odgarnął włosy, opadające mi na twarz i przekrzywił nieco głowę.

– Jesteś słodka, gdy się tak denerwujesz. – Jego palce przeniosły się na podbródek, po czym złożył lekki pocałunek na moim czole, jakby nic nie zrobił sobie z moich słów.

Zdębiałam, nie wiedziałam, jak powinnam zareagować. Po naszym zbliżeniu przed dyskoteką nie byłam pewna, czy coś było między nami. Bez głębsego namysłu stwierdziłam, że bezpieczniej było to uznać za chwilowy wybryk. Otrząsnęłam się ze zdziwienia, gdy Sam, jak gdyby nigdy nic udał się w kierunku stolika, przy którym już czekała Hexa.

– No hej gołąbeczki. – Spojrzenie pomalowanych na ciemno oczu przeskakiwało między mną i na Samem. – Zastanawiałam się, czy dziś do mnie dołączycie, czy może ukryjecie się w schowku woźnego, żeby się obściskiwać.

Na jej żart moje mięśnie stężały. Sam z kolei zaśmiał się głęboko, przez co znowu przypomniałam sobie o naszym pocałunku. Momentalnie opuściłam głowę, przy okazji zarzucając włosy nieco bardziej na twarz. Miałam nadzieje, że Hexa nie zauważy rumieńca, który oblałał moją twarz. Usiadłam przed przyjaciółką, szatyn zajął krzesło obok mnie.

– Widzę, że jak zwykle humor ci dopisuje – burknęłam zawstydzona i przemieszałam widelcem mój lunch. Kolejna zdrowa breja nieprzypominająca jedzenia z łatwością odbierała mi apetyt.

– Będziesz to jeść, czy tylko się nad tym pastwić? – zapytał Sam.

Wywróciłam oczami i włożyłam widelec pełen mamałygi do ust. Przynajmniej smakowała lepiej, niż się spodziewałam.

– Rozchmurz się Rose, to będzie dobry dzień – zaświergotała Hexa i pochyliła się nieznacznie nad stołem. – Zgadnij, kto ma randkę po ósmej... – Jej oczy błyszczały z podniecenia.

– Masz randkę w środku tygodnia po dwudziestej? Twoja matka w życiu cię nie wypuści. – Spojrzałam na nią zdziwiona. Nie cierpiałam burzyć jej zapału, ale ktoś musiał być trochę krytyczny.

Hexę często ponosiła fantazja, szczególnie jeśli chodziło o Jake'a.

– Moja mama pracuje do późna. – Przerwała i pokazała mi język. – Ale nie mam co na siebie włożyć. Jake zaprosił mnie do restauracji. Myślę, że to dobry dzień na zakupy w centrum. – Popatrzyła na mnie wyczekująco.

Właściwie... Nie miałam żadnych nowych rzeczy. Nasze zwyczajowe zakupy na początek roku szkolnego zostały odroczone w czasie, kiedy się „zwypadkowałam". Jednak wizja Hexy na randce z Jake'iem mierziła mnie. Wspomnienie jego demonicznych ślepi nie pomagało mi w zachowaniu optymizmu. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Sam mnie ubiegł:

– Przykro mi, ale mamy już plany. – Wzruszył ramionami i uśmiechnął się, niby przepraszająco.

Nagle zapragnęłam nabyć umiejętność ciskania błyskawicami z oczu. Moje serce przyspieszyło, zrobiło mi się nieprzyjemnie gorąco. Zacisnęłam dłonie w pięści.

– Jestem pewna, że możemy przełożyć nasze plany. – Spiorunowałam go wzrokiem najlepiej, jak potrafiłam.

Mężczyzna uniósł jeden kącik ust i przymrużył oczy, jakby rzucał mi wyzwanie.

Nie byłam pewna, czy na serio chciałam towarzyszyć Hexie. Wiedziałam jednak, że prędzej piekło by zamarzło, niż pozwoliłabym mu podejmować decyzje za mnie. Nie byłam jego własnością, a jeden, czy dwa całusy nie znaczyły, że mógł wywracać moje życie do góry nogami.

Nie był centrum mojego wszechświata.

To powtarzałam sobie usilnie od paru dni.

Dupek – pomyślałam i ponownie dźgnęłam jedzenie. Rozdrażnienie wypełniało każdą komórkę w moim ciele.

Po chwili emocje opadły tak samo nagle, jak narosły. Zdałam sobie sprawę, że to już któryś raz w ostatnim czasie, gdy nagle zalały mnie mocne uczucia, mocniejsze niż zazwyczaj. Zmarszczyłam brwi.

To nie było zwykłe PMS–owe szaleństwo. Zanim zdążyłam pociągnąć tę myśl, usłyszałam przyjaciółkę.

– Sam, daj spokój. Masz ją ostatnio dla siebie dzień w dzień – powiedziała przeciągle, po czym uniosła jedną brew i zapytała: – Masz obsesje, czy coś? – Hexa zmrużyła oczy i zmierzyła go oceniającym wzrokiem.

Wyczułam napięcie w powietrzu, gdy tych dwoje walczyło na spojrzenia.

– Może pójdziemy do centrum we trójkę? – zaproponowałam polubownie. Wiedziałam, że przy uporze tej dwójki mogło dojść do wiecznego impasu.

Obydwoje spojrzeli na mnie, jak na kosmitkę.

– Dajcie spokój. Dobrze wam zrobi, jak się trochę poznacie. – Przerwałam na moment i spojrzałam najpierw na Hexę, a potem na Sama. – A poza tym, mi dobrze zrobi zmiana otoczenia. – Te słowa były skierowane głównie do Sama. Starałam się wlać w nie tylko na tyle stanowczości, żeby nie brzmieć apodyktycznie.

– Niech ci będzie – skwitowała Hexa i zaczęła zbierać swoje rzeczy ze stolika. – Spotkamy się na parkingu po szóstej lekcji. – Jej ton wyraźnie pokazywał, że mój pomysł nie był spełnieniem jej marzeń. Starałam się ukryć rozbawienie, kiedy wstawała.

Gdy przyjaciółka odeszła, Sam wpatrywał się we mnie intensywnie.

– Czego? – warknęłam zirytowana. Starałam się opanować nerwy, ale nie do końca mi to wychodziło.

Sam dalej się we mnie wgapiał, tak jak ludzie patrzą na zwierzątko na wystawie. Nie ułatwiał mi zadania.

– Miałem w planach pomóc ci zapoznać się z twoim nowym życiem i zdolnościami – wytłumaczył krótko.

W odpowiedzi otworzyłam szerzej oczy. Odruchowo zwalczałam jego zaborczość i było mi głupio, gdy zrozumiałam, że nie wyłapałam jego intencji. No tak, przecież Sam tylko chciał pomóc. Poczułam też lekkie ukłucie rozczarowania, gdy zdałam sobie sprawę, że jego ciągłe towarzystwo nie wynikało jedynie z sympatii. Jego spojrzenie uległo zmianie, zmiękło, gdy patrzył na mnie.

– Nie martw się. Jestem pewien, że centrum handlowe nie jest najgorszym miejscem na ćwiczenia, kwiatuszku. – Uśmiechnął się delikatnie i pogłaskał mnie po policzku.

Modliłam się, żeby przez ostatnie piętnaście minut nie słyszał wszystkich zarzutów, które kierowałam w jego stronę.

*

Tak jak było powiedziane, po szóstej lekcji wraz z Samem udałam się na parking. Hexa czekała na nas koło swojego wściekle czerwonego samochodu, niecierpliwie obracała w dłoni klucze. Szczęściara dostała od rodziców na osiemnastkę całkiem imponujący wóz, gdy ja otrzymałam od losu uderzenie w głowę i dziwnych, skrzydlatych kolegów. Odegnałam od siebie uczucie zazdrości, gdy zbliżyliśmy się do mojej przyjaciółki.

– Gotowi na łowy? – zapytała entuzjastycznie.

– Będzie w dechę! – Sam przedrzeźnił ją piskliwym głosem i zatrzepotał rzęsami. Spojrzał na kluczyki w dłoni Hexy i uśmiechnął się protekcjonalnie. – Nie zrozum mnie źle, ale nie pozwolę, żeby kobieta mnie woziła. – Skinął na czarny samochód w rogu parkingu. – Zapraszam za mną – wymruczał, wyraźnie zadowolony.

Hexa perfidnie chciała coś powiedzieć, więc złapałam ją za ramie i mrugnęłam do niej. Zaśmiała się cicho i podążyłyśmy za szatynem.

Gdy dotarłyśmy do auta, widziałam, jak Hexa walczy całą sobą, aby nie okazać podziwu. Sam jeździł nowiusieńkim cackiem i o ile ja nie znałam się na autach za dobrze, to Hexa miała na ich punkcie bzika. Jednak nawet bez błysku w jej oczach wiedziałam, że samochód musiał być strasznie drogi.

Sam odchrząknął i uśmiechnął się jak kot. Hexa westchnęła, po czym bez słowa zajęłyśmy miejsca pasażerskie. Sam siedział samotnie z przodu. Stwierdziłam, że on mniej odczuje mój brak niż Hexa, która jedzie na przejażdżkę z kolesiem, za którym nie do końca przepada. Kiedy z głośników popłynęła mocna, rockowa melodia, moja przyjaciółka nachyliła się i szepnęła mi na ucho:

– Jak bardzo dziani są jego rodzice? Albo czy on jest gangsterem? Jakimś capo? Albo wiesz co, nawet nie chcę wiedzieć, ale stara, moja matka nie dostałaby nawet pożyczki na tyle dużej, aby kupić takie auto.

Zaśmiałam się w odpowiedzi. Widziałam w lusterku, że zielone oczy śledzą każy mój ruch. Po ich wyrazie mogłam wywnioskować, że Sam się uśmiechał.

No tak, pewnie jego słuch jest czulszy niż u ludzi. – Wywróciłam oczami.

–Wiesz, jak to jest. Facet może posiadać dwie z trzech cech: bogactwo, urodę, charakter – szepnęłam do niej. Spojrzałam w lusterko, czekałam na reakcję Sama. Nie mogłam odpuścić sobie przyjemności, jaka płynęła z prowokowania chłopaka. Gdy jednak żadna reakcja nie nadeszła, poczułam się nieco rozczarowana.

Za to Hexa nie pozostała obojętna na mój cichy przytyk. Nieudolnie tłumiła śmiech, aż piwne oczy zaszły łzami.

Po opuszczeniu samochodu przyjaciółka szybko przegoniła nas przez pół galerii. Jej ulubione dwa sklepy – a w sumie jedyne, w których lubiła robić zakupy – były prawie na jej szarym końcu.

W pierwszym, do którego weszliśmy, rozlegała się rockowa melodia, tłumiąca wszechobecne rozmowy. Czułam się, jakbym weszła do świata Hexy. Wszystkie dziewczyny i chłopcy byli ubrani w ciemne kolory. Nawet kolesie używali eyelinera, który zdobił ich powieki w najdziwniejszych wzorach.

– Przerażające co? – Sam nachylił się ku mnie, gdy Hexa szperała między wieszakami.

Pokazałam mu język, bo wiedziałam, jak wiele dla gotki znaczyła akceptacja. Może udawała twardą, ale miała miękki środek. Nie miałam zamiaru pozwolić nikomu, nawet mu, na robienie sobie z niej żartów. Sam wywrócił oczami, zapewne słysząc moje gniewne myśli, po czym zbliżył się jeszcze bardziej.

– Widzisz tego blondasa? – Skierował oczy w stronę nastolatka w rurkach, z których zwisały misterne łańcuchy.

Chłopak był nieco wyższy ode mnie, bardzo szczupły i najwyraźniej zafascynowany kolekcją pasków z ćwiekami. Skinęłam ostrożnie głową, zastanawiając się, co Sam wymyślił.

– Zaczynamy pierwszą lekcję. Powiedz mi, co mówi pod nosem – polecił. Zielone tęczówki błyszczały z ekscytacji.

– Że co? Jak? – pisnęłam i spojrzałam na niego pytająco.

Nie dostałam żadnego samouczka dla ofiar przemocy Niebiańskiego Płomienia.

– Mała, nie tylko moje zmysły są wyczulone. Twoje też, tylko w mniejszym stopniu. Widzisz go? Jego usta cały czas się ruszają. Założę się, że gada do siebie jakieś pogrzane rzeczy. Postaraj się cokolwiek wyłapać.

Sam miał rację. Usta mężczyzny cyklicznie otwierały się nieznacznie i zamykały. Odetchnęłam głęboko, przymknęłam oczy i skupiłam się. Moje czoło zmarszczyło się na tyle intensywnie, aby zapewnić mi przedwczesne zmarszczki, ale dalej nic nie słyszałam.

– To bez sensu, jesteś pewien, że powinnam to umieć? – zapytałam zrezygnowana. Jedyne co osiągnęłam to preludium do bólu głowy. Moje skronie niebezpiecznie pulsowały. Byłam totalną porażką.

– Tak, tylko źle się do tego zabierasz. Musisz użyć wyobraźni. – Uśmiechnął się półgębkiem i ujął moją dłoń.

Nieznacznie drgnęłam w odpowiedzi, ale prawda była taka, że powoli przyzwyczajałam się do jego dotyku. Dziwiło mnie to, jak ciepła była skóra Sama. Nie taka jak moja, czy Hexy, on był faktycznie gorący.

– Oglądasz czasem horrory? – zapytał cicho.

– Serio, w tym momencie chcesz wiedzieć, jakie filmy lubię? – Walczyłam z rozbawieniem.

– Oglądasz, czy nie? – Brzmiał na zniecierpliwionego. Ściągnął nieco brwi naburmuszony, więc skinęłam twierdząco głową, a on kontynuował: – Kojarzysz ten moment, gdy bohater odczuwa coś wszechogarniającego, boi się albo zaczyna wariować i kamera robi zbliżenie? Tak, jakbyś mogła scalić się w ten sposób z nim, poczuć to, co on czuje? Musisz zrobić to samo. Bądź tą kamerą.

Wybuchłam śmiechem, a Hexa na chwilę podniosła wzrok znad wieszaka i spojrzała na mnie pytająco. Pokręciłam głową, więc wróciła do szperania w promocjach. Gdy byłam pewna, że przyjaciółka zajmuje się znów swoimi sprawami, wzięłam głębszy oddech i postarałam się sobie zobrazować to, co Sam miał na myśli.

Zdeterminowana spojrzałam na blondyna i skoncentrowałam się. Tym razem nie zamknęłam oczu i starałam się „zbliżyć do niego". Po dobrych paru próbach, gdy już miałam zrezygnować, poczułam coś jak powiew wiatru. Miałam wrażenie, jakby coś porwało mnie do przodu. Złapałam się odruchowo Sama. Nagle doszedł mnie bardzo przytłumiony, chłopięcy głos.

– Take me down to the Paradise City...

Rozpoznałam melodię i słowa, mimo okropnego fałszu.

– Nuci Paradise City – mruknęłam pod nosem. Spróbowałam się wycofać, ale to zdało się na nic. Cały czas słyszałam chłopaka, a jego głos stał się na tyle głośny, jakby podśpiewywał tuż przy moim uchu. Zresztą słyszałam nie tylko jego. Wyłapywałam bez problemu, o czym rozmawiają kasjerki oraz raz po raz niezadowolone sapnięcia Hexy. – Muszę to wyłączyć. – Spojrzałam spanikowana na Sama.

– Jeśli chcesz nad tym zapanować, to najpierw musisz się uspokoić, kwiatuszku – odparł spokojnie, a jego dłonie powoli ruszyły w dół moich ramion.

Westchnęłam bezradnie, nie chciałam poddać się panice, ale czułam się jak schizofrenik, słysząc to wszystko. Jednak ciepłe dłonie, powoli wędrujące po moim ciele, szybko wyciszyły wszystkie dźwięki do normalnej głośności. I to idealnie na czas.

– Rose patrz na to! – zawołała mnie Hexa. Zamachała w powietrzu czarną, krótką, tiulową spódnicą o ciemnofioletowych wykończeniach u dołu.

Podeszłam parę kroków do przyjaciółki, która praktycznie wcisnęła mi ubranie w dłonie.

– Myślę, że będzie na tobie świetnie leżeć – skomentowałam zgodnie z prawdą. Hexa miała niezwykle zgrabne nogi, a spódniczka kończyła się za jedną trzecią górną uda. Wyglądała niezwykle lekko. – Nie będzie ci w tym zimno? – dopytałam z troską. Po ostatnim wieczorze w De-Town byłam całkowicie pewna, że zrobiło się już za zimno na spódniczki i zakolanówki.

– Nie, mówiłam ci, że Jake weźmie mnie na kolację. – Gdy wypowiadała ostatnie słowa, zarumieniła się. Najwyraźniej na serio go lubiła.

Zaczęłam się zastanawiać, czy powinnam dać demonicznemu kolesiowi kredyt zaufania, gdy do moich uszu doszedł cichy, niepokojący dźwięk. Zgrzyt metalu niósł się echem po mojej głowie. Dochodził z góry, prawdopodobnie z dachu. Wsłuchałam się mocniej i przymknęłam oczy. To brzmiało, jakby ktoś szedł nad nami, po wysłużonym, metalowym stropie. Na samo wyobrażenie zadrżałam i spojrzałam na Sama.

– Też to słyszę – mruknął cicho w odpowiedzi na moje niewypowiedziane zmartwienia.

– To pewnie gołębie – powiedziałam, wiedząc, że raczej nie mam racji. To coś, o ile istniało, było za ciężkie.

Czy to ludzkie kroki? A co, jeśli to nawet nie jest człowiek?

Obraz ciężkich, posuwających się niezgrabnie po metalu stóp pojawił się w mojej głowie.

– Albo naprawa na dachu. – Sam wzruszył ramionami, jak gdyby nigdy nic.

Niepokój w mojej piersi wcale nie znikał. Zastanawiałam się, czy to moje nowo nabyte moce mąciły mi w głowie, czy faktycznie ktoś złowrogo chodził nad naszymi głowami.

Gdy Hexa zapłaciła za spódnicę, udaliśmy się do części gastronomicznej. Wszyscy byliśmy już głodni, a ja miałam ochotę uzupełnić cukier. Po drodze nawet nie rozmawialiśmy. Hexa była zbyt zajęta telefonem, a ja dalej przysłuchiwałam się otaczającym nas dźwiękom. Na szczęście makabryczne odgłosy kroków się nie powtórzyły.

To pewnie była tylko naprawa dachu.

– Zajmę miejsca – rzuciła Hexa i usiadła przy jednym z ostatnich wolnych stolików. Był nakryty kiczowatym, różowawym obrusem w białe paski. – Weź mi to, co zawsze – dodała z leniwym, kocim uśmiechem.

Uśmiechnęłam się do przyjaciółki w odpowiedzi, pobłażając jej władczemu podejściu i ruszyłam w stronę wyspy z deserami. Sam został z Hexą i analizował menu. Przyglądałam się im przez chwilę – naburmuszonej ciemnowłosej dziewczynie i mężczyźnie, który nie widział nic, poza leżącą przed nim kartą deserów. Bawiło mnie to, jak poważnie podchodził do jedzenia. W tej kwestii zachowywał się jak normalny osobnik płci męskiej w moim wieku. Był wybredny, kochał słodycze, a im więcej czekolady coś w sobie miało, tym lepiej. Powoli poznawałam jego ulubione smaki i historie ze strasznie długiego życia, a na myśl o tym, że zaczynałam go coraz bardziej lubić, oblewał mnie rumieniec. Wraz z wypiekami pojawiało się to przebrzydłe ciepło w klatce piersiowej.

Chciałam, żebyśmy byli normalną parą. Nasze wspólne życie wiązało się z szaleństwem.

Przez ciągły natłok myśli nawet nie zauważyłam, że dotarłam do wyspy. Uformowała się przy niej spora kolejka. Westchnęłam i mimowolnie zastanowiłam się, czy Sam miał szansę dotrzeć na czas i powiedzieć mi, co wybrał. W innym wypadku musiałabym wybrać za niego. Ta druga opcja trochę mnie przerażała.

– Długa kolejka, co? – zagaił głębokim głosem nieznajomy.

Odwróciłam się nieznacznie i trafiłam na spojrzenie łagodnych, miodowych oczu. Mężczyzna wyglądał niegroźnie. Nie zauważyłam żadnego demonicznego błysku w jasnych tęczówkach, więc się uśmiechnęłam.

– Trochę postoimy – stwierdziłam luźno, ciesząc się tą chwilą normalności.

– Jestem Dan – przedstawił się i podał mi dłoń. – A ty? – Wolną dłonią odgarnął kasztanową grzywkę z czoła.

– Rose. – Uścisnęłam dłoń Dana. Moją uwagę przykuła faktura jego skóry. Dłoń nieznajomego była dokładnie tej samej temperatury, co moja. Nie była zimna ani ciepła.

Anioł – podszepnął mi umysł, zanim zdążyłam przeprocesować to, co miałam przed sobą. Zdrętwiałam i wpatrywałam się w niego.

Czy to on chodził wcześniej po dachu?

Wypuściłam jego dłoń jak poparzona. Dan, nie robiąc sobie nic z mojego niecodziennego zachowania, zapytał:

– Co zamówisz?

– Deser z truskawkami i bitą śmietaną – odparłam mechanicznie, zgodnie z prawdą. Zastanawiałam się, czy coś sobie ubzdurałam, czy mężczyzna faktycznie był aniołem.

– Dobry wybór. Chyba też spróbuje, jeszcze nigdy nie jadłem deseru lodowego. – Mrugnął do mnie sugestywnie.

Upewniłam się w tym, że nie rozmawiam z człowiekiem. Panicznie wypatrywałam Sama, który jednak dalej badawczo gapił się w menu.

– Spokojnie. Nic ci nie zrobię. On chwilowo nas nie usłyszy. Jestem mistrzem kamuflażu. Umiem kamuflować wszystkich i wszystko – powiedział, zanim nawet zdążyłam pomyśleć o wezwaniu zielonookiego.

Starałam się zignorować nieprzyjemny dreszcz, który prześlizgnął się po plecach w reakcji na drugą część jego wypowiedzi.

– Jestem tylko posłańcem. Orifiel chce z tobą porozmawiać.

– Czy w takim razie nie mógł pokazać się we własnej osobie, gdy nie będę zajęta? – fuknęłam.

Dan posmutniał, a mi zrobiło się głupio. O wiele bardziej przypominał anioła niż jego bracia. Biło od niego dobro i uprzejmość. Wydawał się w jakiś sposób młodszy, bardziej niewinny od znanych przeze mnie aniołów.

– Przepraszam – jęknęłam i złapałam go za ramię. Nie mogłam pohamować wyrzutów sumienia. – To nie na ciebie jestem zła.

– Wiem i rozumiem, ale naprawdę musicie porozmawiać. Zaszło jakieś nieporozumienie. Kazał powiedzieć ci, że spotka się z tobą dzisiaj o jedenastej.

– Gdzie? – zapytałam zbita z tropu. Podejrzewałam, że znowu wciągnie mnie do swojego świata, ale najwidoczniej chciał porozmawiać na neutralnym gruncie.

– Będziesz wiedzieć, zaufaj. – Uśmiechnął się do mnie. – Chyba twoja kolej na zamówienie.

Obróciłam się w stronę kasy i faktycznie, ostatnia osoba przede mną właśnie odbierała resztę od kasjera. Kiedy skończyłam zamawiać, Dana już nie było.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top