Rozdział XII


Ten pocałunek był elektryzujący. Zaczął się łagodnie, gwałtowność, która pojawiła się potem, wzięła mnie z zaskoczenia. W tym prostym dotyku warg kryło się w tak wiele. Czułam cierpienie, strach, niepewność, tęsknotę i pożądanie, które miotały Samem. Ta mieszanka upajała. Gdy anioł odsunął się na chwile, poczułam, że moje usta były boleśnie nabrzmiałe.

Zielone oczy Sama jarzyły się w półmroku. Obydwoje potrafiliśmy wydobyć z siebie jedynie urywane oddechy. Przewiercał mnie spojrzeniem, przyciskając swoim ciężarem do ściany. Czułam każde niesubtelne miejsce na ciele, które stykało się z nim. Ciepły oddech raz po raz owiewał moją twarz.

– Nigdy więcej go do ciebie nie dopuszczę – wyszeptał chrapliwie, gdy ustami zmierzał w kierunku szyi.

Wyrwał mi się jęk, kiedy drasnął zębami to delikatne miejsce.

– Sam... – Fala pożądania, którą wywołał, opadała na mój umysł jak mgła, uniemożliwiała logiczne myślenie. Całe moje ciało momentalnie zmiękło, gdy zassał kawałek wrażliwej skóry. Jego dłonie poruszały się po mnie płynnie, parzyły przez cienki materiał. Gdy przycisnął biodra do moich jeszcze mocniej, omal nie utonęłam w doznaniach.

– Ekhem.

Czyjeś chrząknięcie mnie ocuciło, jak wiadro zimnej wody wylane prosto na głowę. Z całej siły odepchnęłam od siebie anioła. Sam spojrzał na przybysza. Zielone oczy błysnęły niebezpiecznie w ciemności.

– Czego? – warknął anioł. Przystojną twarz wykrzywiała irytacja, która jednak szybko ustąpiła miejsca rozbawieniu.

Spojrzałam na drugiego mężczyzny. Był nim blondyn z baru, Jake.

– Nie żebym chciał wam przeszkadzać... – Jake otaksował mnie wymownie spojrzeniem. – Ale jesteś mi potrzebny.

Czerwień, która wyszła na moje policzki, omal mnie nie poparzyła. Ogarnął mnie wstyd. Nie potrafiłam ścierpieć faktu, że barman był świadkiem... tego.

Sam kiwnął głową i wziął głębszy wdech. Gdy odwrócił się w moją stronę, poczułam, że jakimś cudem staję się jeszcze bardziej czerwona.

– Chodź z nami – nakazał zielonooki.

Kiwnęłam głową zbyt otumaniona, żeby się z nim wykłócać, chociaż coś we mnie szarpnęło się buntowniczo. Poza tym wiedziałam, że dalej musieliśmy porozmawiać. Sam bez ostrzeżenia chwycił mnie za rękę i splótł mocno nasze palce. Szliśmy w stronę dyskoteki, oni rozmawiali o czymś przyciszonym głosem, ale ja byłam zbyt zszokowana, żeby zwracać na to jakąkolwiek uwagę.

Właśnie całowałam się z Samem. I Bóg jeden wie, na czym by się skończyło, gdyby Jake się nie zjawił. Miałam ochotę walnąć się w łeb.

Jak mogłam być taka głupia? Prawie gościa nie pamiętam. Nawet mi się nie podoba. – Jak na złość poczułam, jak mięśnie w podbrzuszu ściskają się, gdy dłoń Sama mocniej złapała moją.

No może tylko trochę – pomyślałam, czując ciarki biegnące od miejsca, w którym się stykaliśmy, aż do karku.

Sam spojrzał na mnie i uśmiechnął się drapieżnie, a ja po raz kolejny tego wieczoru pomyślałam, że spłonę.

Sam był bratem Orifiela. A skoro Orifiel umiał wejść do mojej głowy, to możliwe, że on też.

Jakby na potwierdzenie moich przemyśleń, anioł zaśmiał się pod nosem. Już miałam wyrwać się z jego uścisku, wiedziona mieszanką wstydu i gniewu, gdy wskazał na dobrze skryty stolik i kanapę w nieco cichszej części budynku.

– Poczekaj tutaj – polecił łągodnie.

Spojrzałam na niego morderczo i nie zrywałam kontaktu wzrokowego, póki jego mina nie powiedziała mi, że zrozumiał aluzję.

– Proszę – dodał, patrząc na mnie porozumiewawczo i bez wyjaśnienia zniknął gdzieś wraz z Jake'iem.

Oparłam się o skórzane obicie sofy. Czerwona kanapa wyglądała kiczowato, ale spełniała swoją funkcję. Była miękka i wygodna. Odwróciłam głowę w bok i oparłam się policzkiem o chłodną powierzchnię. Przymknęłam oczy. Liczyłam na chwilę odpoczynku, ale natychmiast pod powiekami zobaczyłam obraz Sama, który zbliża się, by mnie pocałować. Moje serce znowu przyspieszyło, jak gdyby gonił mnie wygłodniały lew.

– Będą z niego same kłopoty... – mruknęłam pod nosem. Próbowałam chyba przekonać samą siebie, że angażowanie się nie jest dobrym pomysłem.

Po dłuższej chwili usłyszałam miękkie kroki i otworzyłam oczy. Sam stał nade mną i trzymał w ręce szklankę. Gdy usiadł naprzeciwko i przesunął ją w moim kierunku, spojrzałam na nią podejrzliwie.

– Nie bój się. To nie Piekielna Frajda. – Mrugnął do mnie.

Postarałam się ukryć emocje, które mnie przeszły na samą wzmiankę o tym trunku. Część wspomnień, które odzyskałam i opowieść Hexy dużo mi powiedziały o tym, co ostatnio wyrabiałam po tym drinku. Wzięłam niepewnie łyka, a kiedy poczułam kuszący chłód słodkiego napoju, zaczęłam pić łapczywie. Od kiedy mnie pocałował, płonęłam, jakbym zajęła się ogniem.

– Musimy porozmawiać – powiedział, kiedy odstawiłam pustą szklankę na blat.

– No co ty nie powiesz? – odparłam sarkastycznie, a mężczyzna uniósł jedną z ciemnych brwi.

– Rose... – warknął ostrzegawczo i nachylił się nad stolikiem tak, że dzieliły nas tylko centymetry. Powietrze między nami było naelektryzowane. Nie potrafiłam się cofnąć, zahipnotyzowana intensywnością jego spojrzenia.

– Chcę porozmawiać jak cywilizowany człowiek, ale prowokujesz mnie – wyszeptał.

Pierwszy raz dojrzałam w jego oczach coś na kształt bezradności. Szybko cofnął się na swoje miejsce i ciężko opadł, wydając z siebie długie westchnienie.

– Mam dużo pytań – zastrzegłam, ale zanim zdążyłam kontynuować, mężczyzna mi przerwał:

– Jestem tego świadomy, bombardujesz nimi mój mózg, od kiedy wróciłaś ze szpitala. „Czy Sam jest wrogiem?", „Czy mogę ufać mu albo chociaż Orifielowi?", „Czemu Sam jest tak cholernie, niezaprzeczalnie przystojny?" – przedrzeźniał mnie.

– Hej! Nikt nie kazał ci podsłuchiwać moich myśli! I jestem pewna, że to ostatnie pytanie jest dziełem twojego rozbuchanego ego, a nie mojej głowy! – Trzasnęłam go pięścią w ramie, aż mnie zabolało, a mężczyzna skwitował to głośnym śmiechem, który sprawił, że moje wnętrzności zawibrowały niebezpiecznie.

– Nie moja wina, że od kiedy Anielski Ogień się obudził, nadajesz na falach radiowych głośności alarmu jądrowego – zripostował mnie i wywrócił oczyma. – Poza tym, jestem całkiem pewien, że słyszałem nawet bardziej pochlebne rzeczy, gdy Jake nas tu prowadził. – Ponownie pochylił się nad stolikiem.

Omiótł mnie zapach cynamonu. Przymknęłam oczy, starałam się trzymać na wodzy zaaferowane nim zmysły. Wszystko w Samie było tak cholernie kuszące, ale był dupkiem. Niesamowitym dupkiem. Z przeogromnym ego.

Poczułam, jak powietrze ochładza się o dobre pięć stopni Celsjusza, więc wiedziałam, że wycofał się na swoje siedzenie. Gdy otworzyłam oczy, podpierał podbródek o splecione dłonie i patrzył na mnie poważnie.

– Rose, ufasz mi? – zapytał wprost i wydawał się przy tym tak szczery i delikatny, że aż zrobiło mi się słabo.

Chciałam mu ufać. Całe moje ciało krzyczało, że powinnam mu zaufać. I już chciałam powiedzieć, że tak, że ufam mu, gdy jak wspomnienie musnął mnie zapach morza i iglaków. Jednak ten zapach zatrważająco szybko przybierał na sile. Otworzyłam szeroko oczy, kiedy usłyszałam kroki za mną, bo już wiedziałam, kogo zobaczę. Mimo wszystko nie chciałam w to uwierzyć.

– Orifiel. – Mina Sama diametralnie się zmieniła. Mężczyzna wyprostował się i wstał. Nagle wydawał się większy.

– Samael – powitał go krótko Orifiel. Stał w półcieniu i kolorowe światła raz po raz muskały jego profil. Znad wydatnych kości policzkowych spoglądały na mnie ciemnobłękitne oczy.

Zadziwił mnie brak skrzydeł. Jednak u Sama też ich nie widziałam przecież ani razu.

– Rose – zwrócił się do mnie, a jego kobaltowe oczy rozjaśnił uśmiech.

Nie wiem, kiedy wstałam, ale automatycznie cofnęłam się od tej dwójki o dobre dwa kroki. Czułam w powietrzu jakąś dziwną energię, przez którą moje zmysły wręcz krzyczały: „uciekaj!". Orifiel spojrzał na mnie zdziwiony.

– Spokojnie, jestem tu dla twojego bezpieczeństwa – tłumaczył niebieskooki. Zrobił mały krok ku mnie.

Jego kojący zapach wlewał się w moje nozdrza. Nie odrywał ode mnie wzroku, a ja czułam, jakby świat powoli zwalniał. W ułamek sekundy Sam stał już obok i trzymał mnie za rękę.

– Wyszedłeś mocno poza swoją jurysdykcje. Zapomniałeś, że według Porozumienia anioły mają siedzieć grzecznie w Królestwie? – wycedził przez zęby.

Widziałam, jak spięty był, sposób, w jaki się poruszał, mówił, że był gotowy do walki, co mocno kontrastowało ze spokojem drugiego anioła. Orifiel zignorował go, jak gdyby nie istniał. Zbliżał się coraz bardziej do nas.

Niedawno odzyskana część mnie wyrywała się i szarpała. Mój zdrowy rozsądek topniał, jakaś siła ciągnęła mnie do Orifiela. Zacisnęłam mocno powieki. Miałam przeczucie, że nie mam dużo czasu, zanim ta część spróbuje mnie pochłonąć.

Spojrzałam na Sama błagalnie i myślałam z całej siły „ufam ci", modląc się, aby mnie usłyszał w tym emocjonalnym huraganie. Sam wymienił ze mną porozumiewawcze spojrzenie i uśmiechnął się arogancko do brata.

– Chcesz złamać drugą z fundamentalnych zasad? Anioły nie mają prawa wpływać na wolną wolę ludzi. Zapomniałeś? Za to można upaść – zakończył prześmiewczo ostrzegawczym tonem.

Orifiel obejrzał się krótko na niego, po czym wrócił spojrzeniem do mnie i przemówił głębokim głosem:

– Nie mam zamiaru cię do niczego zmuszać Rose, ale powinnaś stąd iść. On próbował cię zabić.

Coś we mnie skręciło się na to oskarżenie, ale starałam się stłumić to odczucie. Nie mogłam dać mu wygrać. Walka była nierówna, na moją niekorzyść grał nie tylko niebieskooki anioł, ale również lwia część mnie, która z jakiegoś powodu ślepo mu ufała. Orifiel jednak nie odpuszczał, próbował przeciągnąć mnie na swoją stronę:

– Jeżeli pójdziesz ze mną, odpowiem na wszystkie pytania, które cię dręczą – mówił cicho, kusząco, a jego głos był melodyjny i kojący. Delikatne błyskawice pojawiły się w jego niebieskich oczach.

Znałam go krótko, ale wiedziałam, że nadwyrężam jego cierpliwość. Wbiłam paznokcie w wolną dłoń, żeby utrzymać jasność myślenia. Niebiański ogień, który we mnie tkwił, chciał za nim podążyć.

Dawna ja chciała zostać z Samem.

Orifiel obserwował mnie czujnie, oczekiwał odpowiedzi. Mój umysł zalała subtelna fala nadziei – nienależącej do mnie. To pozornie czyste uczucie pochodziło od niego. Wierzył, że podejmę dobrą decyzję i z nim pójdę. Nie wiedziałam, czemu czułam to, co wrzało w nim, ale mąciło mi to w głowie.

Zachwiałam się, fizycznie to było tak, jak gdyby Orifiel był środkiem grawitacji w pokoju, który niemiłosiernie mnie przyciągał. Zawahałam się i zrobiłam pół kroku w jego stronę, gdy Sam złapał mnie mocno w talii.

– Chyba oszalałeś! Za używanie wpływu idzie się prosto do ósmego kręgu! – Sam brzmiał na zszokowanego.

Jego głos dochodził do mnie jak zza grubej szyby.

Próbowałam się wyrwać z uścisku, nie rozumiałam znaczenia jego słów. Przecież chciałam iść z Orifielem. Czego nie rozumiał? Orifiel wyciągnął ku mnie dłoń, a ja przymknęłam oczy.

„Chodź" – wydawało mi się, że słyszę jego aksamitny głos, jak mnie zachęca. Przyjemny tembr zagłuszał wszystko wokół, brzmiał tak łudząco podobnie do głosu mojej intuicji, że ciało bez wahania za nim podążyło. Nie czułam nic oprócz przyciągania i dziwnego, nieludzkiego spokoju.

A przynajmniej przez chwilę, póki nagle do mojego umysłu nie wdarł się nowy głos.

„Obiecałem, że więcej go do ciebie nie dopuszczę!" – Ton Sama był pełen emocji. – „Musisz się ogarnąć, Rose, to nie ty tego chcesz tylko on, błagam, kocham cię!"

Ostatnie dwa słowa zadziałały jak policzek, sprawiły, że otworzyłam oczy. Używając nieznanej mi dotąd siły, wyrwałam się z objęć Sama i uskoczyłam do tyłu. Obydwaj patrzyli na mnie skonsternowani, jakby czekając na to, co nadejdzie.

– Rose... – Sam zbliżał się powoli, wręcz ostrożnie.

Orifiel lustrował mnie spojrzeniem. Jego oczy przybrały wygląd burzowego nieba, przestrzeń znów zaczęła się kurczyć. Wszystko wzywało mnie, nakazywało mi pójść za nim.

– Przestań! – krzyknęłam, walcząc z tą surową mocą.

W tym momencie już wiedziałam, co Orifiel robił, wyrwałam się spod pierwszego szoku. Byłam przecież świadkiem, gdy Sam korzystał ze swoich zdolności na Morrisie. Orifiel używał na mnie wpływu. Zdrada zostawiła gorzki posmak w moich ustach, miałam ochotę walnąć go, uciec, nie widzieć go nigdy więcej.

Czułam się użyta.

Jak rzecz. Lalka.

Wszystko we mnie krzyczało, a emocje przelatywały we mnie, wybuchały i zmieniały się w tempie, którego nie umiałam opanować. Byłam sztormem.

– Rose... – Tym razem to Orifiel wypowiedział moje imię.

Jego donośny głos uderzał mnie niemal fizycznie. Anioł dalej nie odpuszczał, próbował mnie omotać, wkraść się pod moją skórę, do mojego umysłu. Czułam, jak coś głęboko w klatce piersiowej ściska się niemiłosiernie, więc z całej siły wbiłam paznokcie w dłoń, aż poczułam ciepłą krew wypływającą z ran.

– Nie mam zamiaru do niczego cię zmuszać, dobre sobie! – krzyknęłam. Zmęczone oczy momentalnie zwilgotniały. Nie czułam już zaufania w stosunku do niego, a położenie, w którym się znalazłam, stało cię zbyt bolesne.

Orifiel spojrzał na moją dłoń i otworzył szeroko oczy. Wilgoć zaczęła lać się niekontrolowanie po moich policzkach, gdy obaj bracia ruszyli ku mnie w tym samym momencie. Zanim zdążyłam pomyśleć, instynktownie złapałam kieliszek do wina, leżący na stoliku obok i rzuciłam nim w ich kierunku.

Orifiel spojrzał na mnie, a ja odczułam, jak zdradzony się poczuł. Jego oczy były pełne dezaprobaty i smutku. Sam stanął jak wryty, paraliżował go szok. Miałam ochotę wyrwać sobie serce, moje własne emocje były zbyt intensywne, dlaczego czułam jeszcze ich? Widziałam, jak obydwoje walczą ze sobą, zastanawiają się, co zrobić, więc nie marnowałam czasu i zrobiłam jedyną, rozsądną rzecz, jaką mogłam.

Uciekłam.

Kiedy udało mi się przebrnąć przez ciała tańczących pół–ludzi i nie tylko, myślałam, że ciężką część miałam za sobą, ale najwyraźniej nie miałam racji. W kniei co rusz potykałam się o wystające korzenie i walczyłam, aby na nowo złapać równowagę.

Doznałam okropnego deja–vu, gdy przebiegałam przez las obok dyskoteki. Ostatnim razem uciekałam tutaj przed Benjim, którego za mocno poniosła Piekielna Frajda. Dzisiaj przeplatało się z przeszłością, gdy gałęzie smagały gołą skórę moich ramion. To było tak, jakbym istniała w dwóch momentach – uciekała przed Benjim i przed Orifielem na raz. Trzeźwa i pijana. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam czegoś takiego. To było wykańczające. Gdy byłam pewna, że już nikt mnie nie goni, oparłam się o gruby pień drzewa i zjechałam w dół. Było zimno, a ja byłam przepocona, zmęczona i rozemocjonowana.

– Dostanę przez nich anginy, przysięgam – jęknęłam pod nosem, ale ten jęk szybko zamienił się w szloch.

Buzowało we mnie za dużo emocji. Dostawałam bzika, gdy myślałam o tym, że Orifiel czuł się zdradzony.

To on jest pieprzonym zdrajcą!

Gdy spotkałam anioła w jego świecie, zaufałam mu, mimo tego jak przerażający był i jak wielkie zmiany w moim życiu wiązały się z jego obecnością. Zaufałam mu, mimo tego, że nie oddał mi wszystkich wspomnień. Ufałam mu, nawet jeśli wymagał ode mnie, abym porzuciła miłość do Sama na rzecz misji. Byłam skora wierzyć w niego nawet po tym, jak ukradł mi pamiętnik.

A on chciał odebrać mi jedyną rzecz, która sprawiała, że byłam mną.

Wolną wolę.

Z mojego gardła wyrwał się niekontrolowany dźwięk. Czułam się upokorzona, zła, miałam ochotę krzyczeć. Płakałam tak długo, aż poczułam, że nie miałam więcej łez, a gołe partie ud zamarzały od późno jesiennego powietrza.

Głupia, głupia! – Umysł skandował, strofował mnie bez wytchnienia. Nie wiem, ile czasu spędziłam pod tym drzewem, ale gdy usłyszałam zgrzyt deptanych liści, nie miałam siły walczyć.

– Rose... – Sam wyłonił się z cienia. Wyglądał na smutnego.

Starałam się na niego nie patrzeć. Wbiłam wzrok w ściółkę i zacisnęłam mocno wargi, żeby nie dostrzegł, jak drżały.

– Przykro mi – powiedział i uklęknął przy mnie. Ujął moją twarz w dłonie i skierował ku sobie. Natychmiastowo zrobiło mi się cieplej.

Mimowolnie spojrzałam na niego. Zielone oczy były pełne współczucia.

– Ostatnie czego potrzebuje to twoja litość – zasyczałam i strąciłam jedną z dużych dłoni ze swojego policzka.

Mężczyzna skrzywił się, a ja natychmiastowo pożałowałam tego gestu. Przecież on nie zrobił niczego złego. Przecież to właśnie Sam wybudził mnie z tego okrutnego transu, w który wprowadził mnie anioł.

– Nie masz może jakiegoś „a nie mówiłem?" w zanadrzu? – mruknęłam, omijając go wzrokiem. Sam zachichotał.

– Wolałabyś, żebym był dupkiem, kwiatuszku? – zapytał wesoło.

Skinęłam głową. Kolejna łza ściekła po moim policzku.

– Nie wierzę, że ufałam mu mimo wszystkiego, co robił. Przecież od początku zachowywał się podejrzanie jak cholera. – Zaczęłam rozmasowywać skronie, czułam , że migrena zbliża się nieubłaganie.

– O ile nie cierpię mojego brata, to muszę przyznać, że nawet ja nie spodziewałem się po nim takich zagrywek... – powiedział cicho.

Coś w jego głosie sprawiło, że spojrzałam na niego. Sam wyglądał na zmartwionego. Pomiędzy krzaczastymi brwiami pojawiło się zagłębienie. Gdy zauważył, że go obserwuje, natychmiastowo się uśmiechnął.

– Chodź, zabiorę cię do domu – odparł i zanim zdążyłam zaprotestować, wziął mnie na ręce.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top