Rozdział IV


Obserwowałam przerażającego anioła zdębiała. Starałam się zwalczyć paraliżujący mnie strach. Kiedy udało mi się go nieco osłabić, powoli wstałam. Krok za krokiem, wycofywałam się, tworzyłam między nami dystans.

Ta odległość dawała mi złudne poczucie bezpieczeństwa. Mimo wszystko nie miałam zamiaru odwracać się do niego tyłem.

– Zatrzymaj się. – Głos Orifiela zagrzmiał w powietrzu. Poczułam, jak mięśnie w całym ciele się ściskają. Napięcie odebrało mi swobodę ruchu.

Co jest... – zaczęłam myśl, ale głęboki głos przerwał wszelkie rozmyślania.

– Część ciebie należy do tego świata. Do mnie – odparł zagadkowo i uśmiechnął się półgębkiem. Jego twarz znajdowała się kilka centymetrów od mojej, a oczy emanowały chłodem, przez który czułam, że serce zaraz wyskoczy mi z klatki piersiowej. – Nie bój się. – Brzmiał spokojnie, jednak przed oczami ciągle miałam czarne skrzydła, które rozpościerały się za plecami anioła, a niebo w dalszym ciągu było ciemne i burzowe.

Nie tak wyobrażałam sobie anioły.

– Śmieszna sugestia. Może jednak mogę się obudzić? – zapytałam nerwowo, jednak dokładnie to próbowałam zrobić. Obudzić się. Skupiałam całą energię na tym, aby wyrwać się ze snu.

– Im szybciej przestaniesz uciekać, tym szybciej się obudzisz – powiedział i uśmiechnął się sardonicznie, jakby to było logiczne.

Westchnęłam, dałam sobie czas na namysł.

– Czego ode mnie chcesz? – wydusiłam wreszcie. Wbiłam wzrok w ziemię. Nie mogłam dłużej znieść spojrzenia błękitnych oczu, dziwnie na mnie działało. Jeszcze te skrzydła. Czułam się... skonfliktowana.

– Chcę ci pokazać, do czego zostałaś stworzona, Rose.

Mimowolnie spojrzałam na niego i zamrugałam. Brzmiało to, co najmniej dziwnie.

Czy on się ze mnie nabija? – zastanawiałam się. Nie odrywałam oczu od tęczówek mężczyzny. Nie widziałam w nich rozbawienia, zdawał się mówić poważnie.

– Nie żartuję. I tak, słyszę, co dzieje się w twojej głowie – dodał.

Świetnie – pomyślałam. Poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła. Moje próby obudzenia się spełzły na niczym, sen nie wydawał się dobiegać końca. Westchnęłam cicho. Postanowiłam popłynąć z nurtem. Co złego mogło się stać?

– Okej, postaram się współpracować, ale mógłbyś mnie... hmm, uwolnić? – Kiedy to powiedziałam, zobaczyłam, że twarz mężczyzny odrobinę się rozluźniła.

Jego szczęki nie wyglądały już na tak zaciśnięte, jak wcześniej. Ucisk, który czułam na mięśniach, zmalał, mogłam swobodnie się ruszyć.

– W pierwszej kolejności musisz uwierzyć, że to nie sen. – Spojrzał na mnie z powagą. Przez to wyglądał na dużo starszego. Przez chwilę wyraźnie się nad czymś zastanawiał. Nagle jego oczy błysnęły, a twarz po raz kolejny rozjaśnił uśmiech. – Muszę ci coś pokazać – powiedział nagle podekscytowany i złapał mnie za ramiona.

Zanim zdążyłam zaprotestować, mocno mnie objął i wzleciał do góry. Powietrze uleciało gwałtownie z płuc, kiedy moje stopy oderwały się od piasku. Z całej siły wbijałam paznokcie w ramiona tajemniczego towarzysza. Gdybym była mniej spanikowana, może nawet martwiłabym się, że zostawię na nich ślady. Czułam, jak wiatr obijał się o moje plecy, a włosy leciały na twarz, kiedy przywierałam całą sobą do umięśnionej klatki piersiowej. Poczucie pierwotnego strachu przeszywało mnie na wskroś, kiedy wznosiliśmy się coraz wyżej.

Jeśli mnie puści, to już po mnie – Tylko o tym potrafiłam myśleć. Zaciskałam oczy, nie chciałam widzieć tego, jak wysoko lecieliśmy.

„Jeśli boisz się upadku, to czy dalej uważasz, że to tylko sen"? – Głos rozbrzmiał w mojej głowie. Moje serce fiknęło koziołka.

Słyszenie tego, co myślę, to jedno. Jednak świadomość, że Orifiel miał możliwość włażenia mi z butami do głowy, była o wiele gorsza.

Zanim zdążyłam przeanalizować inne, nieznane mi umiejętności wścibskiego anioła, pęd powietrza wokół nas zwolnił. Dźwięk uderzenia jego stóp o ziemię uświadomił mi, że wylądowaliśmy. Szybko odskoczyłam od mężczyzny, po czym zmierzyłam go wzrokiem. Wstyd sprawił, że gorąco wypełzło na moje policzki i dekolt.

Czułam się źle, z tym że tak mocno do niego przylegałam podczas lotu.

To była jego wina! Bez ostrzeżenia złapał mnie i zaczął fruwać jak jakaś jaskółka – pocieszałam się bezgłośnie.

Byłam wściekła i zawstydzona, a to tworzyło wybuchową mieszankę.

Usłyszałam cichy, ciepły śmiech.

– No tak, czytanie w myślach – mruknęłam pod nosem i kopnęłam Bogu winny kamień. Skała spadła ze skarpy. Dopiero po dłuższej chwili usłyszałam ciche uderzenie, mówiące o tym, że spadła na sam dół. Zamarłam, zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Urwisko musiało być położone bardzo wysoko. – O Jezu! – Cofnęłam się trzy kroki, gdy zrozumiałam, jak blisko skalnego uskoku się znalazłam.

Wiedziałam jedno – nie miałam zamiaru oceniać jego wysokości. A już na pewno nie w praktyce. Poczułam dwie dłonie na ramionach, zaraz po tym anioł pociągnął do tyłu. Uderzyłam lekko plecami w twardą klatkę piersiową.

– Uważaj. – Ciepły oddech musnął moją szyję. Obleciały mnie ciarki. – Nie chciałabyś tam spaść, jesteśmy w najwyższym punkcie.

Moje serce mimowolnie przyspieszyło. Adrenalina i bliskość zagadkowego mężczyzny mnie rozstrajały. Anioł dalej stał za mną w bezruchu.

– Najwyższym punkcie czego? – zapytałam, próbując się odwrócić, jednak jego dłonie trzymały mnie na miejscu.

– Cii... – uciszył mnie. Gdy przestałam się wiercić, podniósł jedną rękę i wskazał palcem daleko za urwisko.

Oniemiałam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top