XXXV. Serce Międzyświata cz. 2 [18+]


Polana nie tonęła już w ciemności. Oświetlał ją miękki blask księżyca w pełni. Bujna, ciemnozielona trawa szumiała na delikatnym wietrze, nietknięta coraz mroźniejszą zimą. Wokół roznosił się zapach kwiatów, rosnących między jej źdźbłami. Pośrodku tego wszystkiego stał ogromny zamek, wykonany z ciemnego kamienia. Był wysoki, musiałam zadrzeć głowę, aby zobaczyć dwie przecinające ciemny nieboskłon, strzeliste wieże. Podłużne, wąskie okna wyrastały z murów, padało z nich delikatne, ciepłe światło. Przełknęłam ślinę, próbując zignorować kiełkujący na nowo w trzewiach niepokój. Chłopak patrzył na mnie ze spokojem.

– Witaj w sercu Międzyświata – wyszeptał cicho i splótł swoje palce z moimi.

Skrzywiłam się i zastanowiłam, czy czuje, jak bardzo pocą mi się dłonie. Kiedy ruszył przed siebie, podążyłam za nim automatycznie. Przeszliśmy przez ogromne wejście, zalała mnie fala miękkiego blasku. Przestronny hol oświetlały setki świec, część z nich ustawiono na świecznikach, co poniektóre na poręczach masywnych schodów, prowadzących do wyższych kondygnacji, a inne po prostu na ziemi. Zapach ciemnych kwiatów zalał moje zmysły i zakręciło mi się w głowie. Ściany były jasne, zaokrąglony sufit wysoki i przyozdobiony delikatnymi freskami w odcieniach beżu i złota.

– Oprowadzić cię? – Ciche pytanie rzucone rozbawionym tonem wybudziło mnie z transu. Nawet nie wiedziałam, kiedy przystanęłam.

– Nie, dziękuje – wykrztusiłam.

Nie wiem, czego się spodziewałam, ale nie tego. Te ciepłe, stare wnętrze było ostatnim, co kojarzyłoby mi się ze stojącym przede mną mężczyzną.

– W takim razie zapraszam za mną – odparł chłodno i pociągnął mnie za dłoń. Rozglądałam się wokoło. Na ścianach gdzieniegdzie wisiały obrazy, a wprawne pociągnięcia pędzla wydawały mi się zbyt charakterystyczne.

– Czy to Sam je dla ciebie namalował? – zapytałam zaciekawiona.

– Tak. Poprosiłem go o to dawno temu – stwierdził bez zbytnich emocji. – Podobają ci się?

Zastanowiłam się. Większość z nich przedstawiała Międzyświat i Królestwo, były piękne, ale nie chciałam dawać mu satysfakcji.

– Są okej.

Zatrzymaliśmy się dopiero w ogromnej jadalni, którą znałam z jego wspomnień. Zdębiałam, kiedy wypuścił moją dłoń i odsunął krzesło. Czekał, aż usiądę. Zmusiłam zesztywniałe z napięcia mięśnie do pracy i powoli spoczęłam.

– Poczekaj chwilę – zimny oddech owiał policzek, kiedy nachylił się i odezwał.

– Ta, jasne – wydukałam. Potem miękkie kroki oddaliły się i wreszcie odetchnęłam.

– Co ja, do diabła, robię? – wyszeptałam, podpierając łokcie na solidnym, drewnianym stole. Głowa sama opadła na dłonie. Zaśmiałam się pusto.

„Spędzam noc w Międzyświecie z Księciem, ubrana w sukienkę, którą mi sprezentował, w przerażającym zamku. Hexa miała rację, ocipiałam" – podsumowałam i roześmiałam się ponownie.

– Co cię tak bawi? – zapytał, przechodząc przez drzwi. Niósł dwa talerze. Pewnym krokiem podszedł i położył jedno z nakryć przede mną, po czym udał się na drugi koniec długiego stołu. Spojrzałam niepewnie na przykryty metalowym półmiskiem talerz.

– Ugotowałeś nam kolacje? – zapytałam zdziwiona. Tym razem to on się zaśmiał, a dźwięk ten był wyjątkowo żywy jak na niego. Podniosłam wzrok, aby napotkać zaciekawione spojrzenie czarnych oczu.

– Skoro już dzielimy ze sobą noc, to wypadałoby również podzielić posiłek, czyż nie?

Przełknęłam gulę w gardle i szybkim ruchem zdjęłam metalowe nakrycie. Zamrugałam, widząc normalnie wyglądający makaron. Spodziewałam się czegoś bardziej przerażającego.

– Co to? – wyszeptałam.

– Tagiatelle z suszonymi pomidorami i innymi dodatkami. Lubisz włoską kuchnię, prawda? – Przekrzywił nieco głowę, a parę ciemnych kosmyków opadło na szczerze rozbawioną twarz. Najwyraźniej byłam dla niego niesamowitą rozrywką. Ugryzłam się w język, nim zdążyłam powiedzieć coś, co wpakowałoby mnie w kłopoty i wzięłam głębszy wdech, zanim się odezwałam.

– Tak, skąd wiedziałeś?

– Obserwuje cię od dłuższego czasu – odparł z niegasnącym, niepokojącym uśmiechem i rozpostarł się wygodniej na krześle. Krew stężała mi w żyłach.

– Czyli jesteś psycholem i stalkerem, super... - mruknęłam, nawijając odrobinę makaronu na widelec. Nie miałam apetytu, wnętrzności były ściśnięte ze stresu.

– To jeden ze sposobów, aby mnie określić... Ale mówiłem ci już, fascynujesz mnie.

Niepewnie włożyłam makaron do ust. Smak był intensywny, głęboki. Przełknęłam i przyjrzałam się posiłkowi. Wyglądał całkiem zwyczajnie.

„Czemu to jest tak podejrzanie dobre, czy on to czymś podkręcił"?

– Jest pyszne – przyznałam, odganiając natrętne myśli. Na nic zdałoby się martwienie na zapas, już i tak byłam po uszy w kłopotach.

– Cieszę się, dawno nie gotowałem. Najwyraźniej nie wyszedłem z wprawy. – Wzruszył ramionami i zabrał się do posiłku. Jedliśmy w ciszy. Raz po raz spoglądałam na niego nieufnie, czekając, aż ta spokojna i miła kolacja zmieni się w koszmar, ale to się nie działo. Książę jadł powoli, wyraźnie rozkoszując się sporządzonym daniem. Delikatny blask świec oświetlał bladą skórę chłopaka, wydobywał jasne refleksy zdobiące punktowo tęczówki. Wydawał się... zrelaksowany.

Kiedy napchałam się ponad miarę, zaczęłam rozglądać się za czymś do picia. Ponownie pochwycił moje spojrzenie na ułamek sekundy i uniósł jedną brew. Pokazowo pstryknął palcami i gdzieś pomiędzy uderzeniami serca na stole zmaterializowały się kieliszki wypełnione ciemnym napojem. Ujęłam jeden niepewnie, starając się nie zdradzić tego, jak zaskoczył mnie ten nagły pokaz niewymuszonej mocy. Zamieszałam ciecz w środku, poruszając nadgarstkiem, póki nie zawirowała. Powąchałam napój, z ulgą odkrywając, że to słodkie, ciemnoczerwone wino.

Wzięłam łyka, było nad wyraz lekkie, jedynie delikatna, korzenna nuta drażniła minimalnie podniebienie nieprzyzwyczajone do alkoholu. Smak był głęboki, ale nie ostry, przeważała słodycz.

– Smakuje ci? – zapytał, nagle znajdując się koło mnie. Odłożyłam głośno kieliszek, biorąc płytki wdech.

– Przestań tak robić – sapnęłam, kiedy nachylił się, aby podnieść nakrycie. Uśmiechnął się półgębkiem i założył mi za ucho kosmyk, opadający na twarz. Przeszył mnie chłód i wcisnęłam się plecami mocniej w oparcie siedzenia.

– Jak? – wyszeptał, nachylając się bliżej.

– Przestań się tak materializować obok, to nienormalne – warknęłam. Zaśmiał się. Cicho, głęboko. Serce mi zatrzepotało.

– Przyzwyczaisz się – stwierdził i odsunął się, zabierając ze sobą puste naczynia.

Zniknął gdzieś, zapewne w jakiejś upiornej kuchni w tym cholernym zamku, a ja jednym haustem wypiłam zawartość kieliszka.

Potrzebowałam odwagi.

Wrócił szybko i ponownie zajął miejsce na drugim końcu długiego, drewnianego stołu. Podparł się łokciami o blat i położył brodę na dłoniach. Wpatrywał się bezpośrednio we mnie, a ja starałam się uciec wzrokiem gdziekolwiek. Cała sytuacja zaczynała mnie przerastać.

– Wyglądasz na spiętą – stwierdził. Ponownie pstryknął, a kieliszek, który dopiero co opróżniłam, znów był pełny. Serce dudniło niemiłosiernie w piersi.

„W co ja się, do diabła, wpakowałam"?

Miałam ochotę wiać, ale wiedziałam, że już po ptakach. Poza tym podejrzewałam, że tylko dodałabym mu frajdy. Wydawał się być kimś, kto czerpał radość z gonienia ludzi po lesie.

– Kreatywnie. Dziewczyna się stresuje, upij ją. Ile masz lat, szesnaście? – prychnęłam, próbując ukryć zdenerwowanie pod płaszczem gniewu.

– Próbujesz mnie sprowokować? – zapytał, ale gdy nie doczekał odpowiedzi, westchnął i kontynuował. – Więcej niż możesz sobie wyobrazić, ale przecież już wiesz, byłaś w mojej głowie. Widziałaś najgorsze koszmary. Jak się z tym czujesz? Czy to właśnie to sprawia, że nagle zmieniłaś nastawienie co do mnie? – zapytał, wpatrując się we mnie z intensywnością, która nakazywała mi wziąć nogi za pas. Jego usta wykrzywiały się w lekkim uśmiechu, który nie docierał do bezdennej czerni oczu.

– Nie obchodzi mnie to, co zobaczyłam w twoim umyśle – skłamałam. – To, co mnie wkurzyło, to fakt, że próbowałeś skrzywdzić Orifiela. O co ci chodzi? Ponoć jesteś samotnikiem i nie ingerujesz – wypluwałam z siebie słowa, jedno za drugim. Ogień delikatnie poruszył się pod skórą, ośmielony tym małym wybuchem. – Tak, zmieniłam do ciebie podejście. Jesteś nienormalny, nie cierpię cię, to chciałeś usłyszeć?! – Podniosłam głos bardziej, niż zamierzałam.

Nie widziałam nic w jego oczach, mimice, mowie ciała, nic, co mówiłoby mi, że chociaż trochę obeszło go to, co powiedziałam.

„Ale czego oczekiwałam"? – zastanowiłam się.

Byłam idiotką, jeśli chociaż przez chwilę wmówiłam sobie, że jest choć trochę ludzki.

Odsunęłam głośno krzesło i wstałam. Obróciłam się na pięcie, a drzwi, znajdujące się przede mną, otworzyły się, jeszcze zanim ich dotknęłam. Odprowadzał mnie stukot obcasów na kamiennej posadzce. Weszłam do przestronnego holu, kiedy nagle wszystkie świece zgasły. Zamarłam.

Jego głos doszedł do mnie zewsząd, tak jakby wypełniał całe to chore, piękne miejsce.

– Niezbyt to uprzejme, tak się wycofywać. Nie obiecałaś mi czegoś?

Powietrze wokół zawirowało. Czułam się obserwowana, chociaż sama nie potrafiłam go dostrzec, a to sprawiało, że żołądek zaciskał się w nieprzyjemnym skurczu. Nagle każdy zmysł stał się boleśnie wyczulony, tak jakby ciało chciało zrekompensować brak wrażeń wzrokowych. Serce waliło mi w piersi, gdy raz po raz miałam wrażenie, że jest tuż obok, a potem gdzieś znika. Był wszędzie i nigdzie, a ta nieuchwytność posyłała na mnie fale przerażenia, w których zaczynałam tonąć.

– Wyjdź i się pokaż, chory skurwielu! – krzyknęłam, kiedy napięcie stało się nie do zniesienia. Głos przeciął przestrzeń w ostry sposób, który ranił moje bębenki. Próbowałam ożywić Płomień, aby choć trochę rozświetlić te nieprzeniknioną ciemność. Nad dłońmi pojawił się tylko nikły błysk, który szybko zgasł.

Mrok był tak gęsty, że nie widziałam własnego ciała, wydawał się wręcz namacalny.

Zrobiło mi się diabelnie zimno. Oddech przyspieszył, kiedy adrenalina wypełniła żyły.

Poczułam chłodne dłonie na ramionach. W ciemności widziałam gwiazdy, poruszające się groźne w jego oczach. To było jedyne, co mogłam dojrzeć. Przełknęłam ślinę głośno, zastanawiając się, czy aby na pewno dobrze zrobiłam, wydzierając się na niego.

– Ja jestem chorym skurwielem? Dlaczego? – Pytanie zadane spokojnym tonem spięło mnie jeszcze bardziej.

– Dręczysz ludzi koszmarami, zatrzymujesz tu dusze, walczyłeś z Orifielem diabli wiedzą po co, grasz w jakieś chore gierki – wyliczałam, ale głos mi się łamał. Opuszczała mnie odwaga.

– Doprawdy? To brzmi, jakbyś widziała mnie innymi oczami niż wcześniej. Jak myślisz, czyje to oczy? – wyszeptał i złapał mnie nieco mocniej. Przeszedł mnie ostrzegawczy dreszcz.

– Moje, po prostu pokazałeś swoją prawdziwą twarz – warknęłam.

– Nie Rose, nie twoje, a Orifiela. Sama. Twojej przyjaciółki. Zobaczyłaś rzeczy, które tobą wstrząsnęły i próbujesz mnie za to nienawidzić, ale kierujesz nienawiść w złe miejsce... Widzisz, koszmary są ważne. To dzięki nim ludzie mogą skonfrontować się z tym, czego najbardziej się obawiają w bezpiecznych warunkach. – Nachylił się, zimny oddech owiewał ucho i szyję, posyłając ciarki po skórze. Zadrżałam, kiedy jedna z dłoni zniknęła z barku i chwilę później poczułam opuszki, poruszające się w dół szyi. – To dzięki koszmarom mogą przestać się bać. Zabawne, prawda? – Jego głos lekko zachrypł, a moje serce na moment stanęło.

– To nie tłumaczy reszty – upierałam się. Chłodne palce przeniosły się na kark, a potem wplotły w linię włosów. Pohamowałam każdy instynkt, który kazał mi go zaatakować. Nie wygrałabym.

– Reszty?

– Przetrzymujesz tu dusze. – Te słowa ledwie przeszły mi przez gardło.

– Jak myślisz, dlaczego? – Lekko pociągnął mnie za włosy, kiedy się odsuwał, zmuszając do tego, abym wpatrywała się w te świetliste punkty w jego tęczówkach, jedyne światło w otchłani mroku, która nas otaczała. – Przetrzymuje... Kto powiedział ci, że kogokolwiek, do czegokolwiek zmuszam? – zapytał chłodno.

– Czy to ważne? – Próbowałam się wyłgać. Czułam, jak mrok pod skórą chłopaka pulsuje, rwie się na zewnątrz, tak samo jak mój własny Płomień.

– Kto? – powtórzył, przenosząc dłoń z barku na zgięcie talii. Zimno momentalnie owinęło się wokół torsu, wyciskając powietrze z płuc.

– Orifiel. Sam. Nie wiem, chyba obaj – przyznałam wreszcie.

Cichy, groźny śmiech przeszył przestrzeń, która wydawała się drżeć pod jego wpływem.

– Ich wnioski są podyktowane strachem. Tak, jest parę dusz, które trzymam tu siłą, ale zaufaj mi, zasłużyły... Reszta jest tu z własnej woli – wyszeptał. Jego ciało było zimne, ale ten głos... mroził krew w żyłach. – A jeśli masz zamiar teraz wyrzucić mi pojedynek z Orifielem, to przypomnę, że to on tego chciał. Denerwował mnie od dawna i nie zrobiłem mu krzywdy. – Chwyt nieco się poluźnił, ale palce pozostawały dalej wplecione we włosy. Druga dłoń wodziła powoli po talii, jakby nieświadomie, odruchowo.

– Widziałam, ile frajdy miałeś z torturowania go, byłam tam – szepnęłam. Nie miałam zamiaru dawać mu satysfakcji. Przerażał mnie w tym momencie, chociaż gdzieś w środku czułam, że nie zrobiłby mi krzywdy. Wiedziałam też, że prędzej dam się zabić, niż pozwolę, aby się tym rajcował.

– Nie zaprzeczę... - Paznokcie wbiły się delikatnie w skórę na lędźwiach przez cienki materiał sukienki. Zdusiłam piskliwy odgłos, próbujący wydostać się z gardła. – Ale ktoś musiał mu przypomnieć, że nie jest Bogiem. Chociaż mam wrażenie, że to nie o to w tym wszystkim chodzi... Wygląda na to, że po prostu czegoś się boisz.

– Nie boję się ciebie – syknęłam i spróbowałam się wyrwać, ale chłopak w sekundę trzymał mnie w stalowym uścisku.

– Nie wątpię... Jednak, czegoś tak. Może tego? – Popchnął mnie delikatnie na ścianę, parę świec wokół zapaliło się, kiedy przycisnął moje nadgarstki do betonu nad głową i wpił się w usta. Z gardła wyrwał mi się stłumiony pisk, kiedy naparł biodrami na moje, budząc niechciane ciepło w podbrzuszu.

Przechwycił przeguby w prawą dłoń, drugą pociągnął za kolano i oplótł jedną z nóg wokół własnych bioder. Lodowate usta zjechały na szyję, po której rozbiegła się gęsia skórka. Jego chłód mnie paraliżował, pieścił w najbardziej bolesny, okrutny sposób z możliwych. Płomień mu odpowiadał, wyrywał się jak najbliżej powierzchni skóry, jakby chcąc odpowiedzieć na pieszczotę.

– Przestań – wychrypiałam wbrew wszystkiemu. To, co robił, upajało mnie, sprawiało, że szybko traciłam zdrowy rozsądek. Jego dłoń powędrowała wyżej, wbił paznokcie boleśnie w bok biodra, sprawiając, że wygięłam plecy i instynktownie jeszcze mocniej się do niego docisnęłam.

– Może właśnie tego się boisz? Że mi się oddasz, zapomnisz o swoich aniołach? Że to ja jestem nieuniknionym zakończeniem twojej historii? – wyszeptał, a potem przygryzł skórę na szyi na tyle mocno, aby zostawić ślad. Jęknęłam i szarpnęłam nadgarstkami, ale bez skutku, Książę ani drgnął.

– Nigdy – wysapałam, kiedy ustami zjechał na dekolt. Mój płomień zamruczał, przyciągany działaniami mężczyzny. Odwróciłam twarz do boku, kiedy oderwał się ode mnie.

– Spójrz na mnie – rozkazał. Zacisnęłam usta. – To nie prośba.

Niechętnie odwróciłam głowę. Ciemne oczy były pełne głodu, gwiazdy w nich poruszały się chaotycznie i hipnotyzująco.

Zapach ciemnych kwiatów, trucizny... i pięknych snów owiał mnie, sprawiając, że wszystkie mięśnie zmiękły. Opadłam w silne ramiona, kiedy wypuścił obolałe nadgarstki, ciało było jak z waty. Każdy dotyk chłopaka sprawiał, że drgałam, był intensywny ponad realne normy. Gładził mnie po talii, gdy druga z dłoni uniosła mój podbródek. Ponownie mnie pocałował. Tym razem powoli, leniwie. Językiem wkradł się do ust, kradnąc uderzenie serca. W głowie szumiało mi od wina i wszystkich bodźców, które mnie atakowały. Jego dłonie przesuwały się płynnie po ciele, posyłając raz po raz falę chłodu mącące ze zdrowym rozsądkiem.

Nie wiem, kiedy zatraciłam się w tym szaleństwie. Drżącymi rękoma rozpinałam guziki czarnej koszuli, gdy on dalej badał moje usta. Duże dłonie raz po raz pieściły plecy, biodra, ramiona, a rozum, który kazał mi odmówić mu moment wcześniej, roztrzaskał się na małe kawałki. Kiedy koszula opadła z miękkim dźwiękiem na posadzkę, złapał mnie za pośladki i uniósł bez żadnego wysiłku. Wniósł mnie po schodach, nie przerywając tego szalonego, powolnego tańca i rzucił na ogromne łóżko w ciemnej, oświetlonej zaledwie kilkoma świecami sypialni. Był stanowczo mniej delikatny, pozbawiając mnie ubrania niż ja wcześniej. Usłyszałam, jak guziki sukienki ustąpiły pod jego siłą, prosto po tym jak pozbył się spodni, a potem znów był na mnie. Umościł się między udami i całował, odbierając oddech. Widziałam cienie, które krążyły po sypialni, tańcząc w rytm naszych uniesień.

– Jesteś moja – wyszeptał tuż przy uchu, gdy tylko oderwał się na jeden moment. Jedna z dłoni zamknęła się zaborczo na piersi, drażniąc ją, zmuszając mnie do wyginania się na nieznane ciału dotąd sposoby. – A ja się nie dzielę. Rozumiesz? – Nacisnął nieco mocniej, przeszedł mnie rozkoszny prąd.

– Tak – wycedziłam. Dręczył mnie, upajał. Potrzebowałam go i nienawidziłam całym sercem, uczucie, którego nie rozumiałam, ale było zakodowane gdzieś głęboko, dyktowało wszystkim, prowadząc do tego momentu.

– Tylko moja.

Chłodna dłoń owinęła się wokół gardła, gdy wtargnął we mnie. Zabrakło mi powietrza. Poczułam ból, który po paru sekundach przeszedł w ucisk, a potem oczekiwanie. Zagłuszył każdy dźwięk, który chciał uciec z krtani dotykiem zimnych warg, a potem przeniósł dłonie obok moich ramion, pozwalając mi na powrót oddychać. Zjechał ustami po szczęce i śledził zgięcie szyi, znacząc ją purpurą, mieszając przyjemność z bólem. Moje dłonie same znalazły drogę na plecy chłopaka, instynktownie wbiłam paznokcie w chłodną skórę. Gdy przy kolejnym ruchu przeciągnęłam nimi na boki, odpowiedział mi chrapliwy dźwięk. Poruszał się powoli, budował napięcie, które było nie do wytrzymania. Sprawne palce owinęły się na powrót wokół piersi, aby drażnić wrażliwą brodawkę.

– Proszę – wyrwało mi się, kiedy to wszystko stało się nie do wytrzymania. Mięśnie w podbrzuszu zaciskały się raz po raz, domagając się więcej.

– O co? – przestał się poruszać, wpatrzył się we mnie, okrutne, męskie zwycięstwo wypisane na przystojnej twarzy. Wszystko we mnie ścisnęło się we frustracji, byłam wyczulona do granic możliwości. Zacisnęłam usta, aby stłumić jęk, kiedy przejechał palcem w dół brzucha, posyłając kolejną falę zimna. – Słowa, Rose... – Poruszył się we mnie, dręcząco powoli. Zamknęłam oczy, walcząc z szaleństwem, w które mnie wrzucał.

– Nie przestawaj... - wydusiłam w końcu.

Nie potrzebował więcej zachęty. Tym razem poruszał się szybciej, gwałtowniej. Płynne ruchy naszych cieni malowały się na ścianie, hipnotyzowały. Wplótł jedną z dłoni w moje włosy, gdy paznokcie drugiej wbiły się pod łopatką. Docisnął mnie do siebie mocniej, kiedy niechybnie posyłał nas na zgubę. Poczułam, jak napięcie we mnie prawie eksploduje, gdy nagle wszystkie światła zgasły.

Mój oddech był urywany, powietrze wydawało się ciężkie. Jego dłoń dalej była wplątana we włosy, a druga trzymała mnie pewnie w talii. Czułam chłód ciała Księcia przez cienki materiał sukienki.

– Tego się boisz? Że nie uciekniesz przeznaczeniu? – wyszeptał mi do ucha śmiertelnie poważnie.

Świece wokół nas rozbłysły w tej samej sekundzie, na moment mnie oślepiając. Obróciłam głowę nieco w bok, chroniąc oczy. Gdy uchyliłam powieki, wzrok spoczął na ogromnym lustrze obitym złotą ramą. Zamarłam.

Jego dłoń leżała na mojej talii, palce wplecione w jasne włosy, gdy trzymał mnie przy swojej piersi. Pochylał głowę, czarne kosmyki opadały na czoło, usta rozciągnięte miał w szyderczym uśmiechu. Płomień we mnie rozhulał się w odpowiedzi na ten widok. Nie miał prawa mnie tak trzymać, to ściskało serce w najokrutniejszy sposób. Nienawidziłam go w tym momencie całą sobą.

„Kim on myśli, że jest"? – zapytałam sama siebie. Natrafiłam na jego spojrzenie w lustrze. Oczy błyszczały usiane gwiazdami, które dalej tańczyły, już leniwiej.

– Spróbuj mnie przypalić, to pokażę ci więcej niż te sztuczki nowicjusza, które widziałaś przed chwilą – wyszeptał. Zimne usta musnęły płatek ucha, ale nie zrywał kontaktu wzrokowego. Przestałam oddychać.

– Jeśli zaraz nie zdejmiesz ze mnie rąk, to spalę ten twój potworny domek – ostrzegłam go.

Zaśmiał się cicho w odpowiedzi, ale puścił mnie. Kiedy się odsunął, zdałam sobie sprawę, jak bardzo brakowało mi ciepła. Wzięłam głębszy oddech.

Udawałam, jak mogłam, ale jego słowa mnie ubodły. Zasiały we mnie wątpliwości, które ciążyły mi jak kamień w piersi.

– Jeśli pozwolisz, chętnie wrócę do siebie. Kolacja była przecudowna – warknęłam. Musiałam się stamtąd wydostać. Zagrodził mi drogę, gdy zmierzałam do drzwi.

– Obiecałaś mi noc, nie wieczór – przypomniał. – Chodź ze mną – zaproponował. Tym razem nie podał mi dłoni. Podążyłam za nim na ogromne, kamienne schody.




____________________________________

Poprawiałam ten rozdział niezliczoną ilość razy. Znam go prawie na pamięć. 

Jak wrażenia?

Czy uważacie, że Książę zachował się w porządku?

Jakie są intencje Księcia? 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top