XXX. Stare demony, nowy dzień
Ze snu wyrwała mnie ciepła, duża dłoń, naciskająca stanowczo na talię. Przyciągnęła mnie bliżej do twardego torsu, o który się opierałam. W odpowiedzi przywarłam do niego mocniej plecami, napawając się przyjemnym odczuciem, gdy umięśniona klatka piersiowa cyklicznie unosiła się i opadała. Westchnęłam i zaciągnęłam się głębiej powietrzem okraszonym nutą cynamonu. Uśmiechnęłam się mimowolnie, jego uścisk otulał mnie szczelnie poczuciem bezpieczeństwa i beztroski.
Przeciągnęłam się intensywnie, przyjemny dreszcz przeszedł od kręgosłupa aż do stóp. Jego usta znalazły się na mojej szyi, wyrywając raz po raz westchnienia z zaspanego gardła. Wędrował po niej, składając pocałunki delikatne jak skrzydła motyla, powoli mnie rozbudzając. Uchyliłam powieki. Przede mną rozciągała się ogromna, biała sypialnia, w jej rogu stała sztaluga z niedokończonym płótnem. Obraz przedstawiał mnie, stałam w Międzyświecie naprzeciwko Księcia, a za mną jaśniały zielonozłote skrzydła. Blask bijący z jasnych oczu postaci, rozświetlał mrok dookoła. Serce przyspieszyło, gdy świadomość zaczęła wkradać się do głowy.
Zapach cynamonu.
Płótno.
Byłam w domu Sama w Królestwie.
To on całował mnie tak zmysłowo po szyi.
Zdębiałam i trwałam w bezruchu, brałam jeden oddech za drugim, starając się zrozumieć sytuację.
– Sam, co ja tu robię? – zapytałam. Zdradziecki głos chrypiał, kiedy chłopak zjeżdżał ustami na ramię. Jedna z dużych dłoni napierała na podbrzusze, sprawiając, że rozkwitało w nim ciepło kradnące zdrowy rozsądek. Sapnęłam, kiedy delikatnie wbił paznokcie w miękką skórę.
– Czy to ważne? – wyszeptał mi do ucha. Wokół niego momentalnie wykwitła gęsia skórka. Ciężko było mi się skupić, gdy duże dłonie raz po raz naciskały na ciało, odbierając mi zmysły. Kiedy nie odpowiadałam, mężczyzna powrócił do zajęcia. Pieścił skórę ustami z tak lekką dozą natarczywości, że usypiał wszystkie wewnętrzne alarmy. Przymknęłam oczy.
„To sen"
Przecież Sam nie miał wstępu do Królestwa. Mieszkał w apartamencie nad De-Town.
Pozwoliłam mu powoli przetoczyć się na plecy. Anioł zawisnął nade mną, jedno z kolan wsadzając mi między nogi z łobuzerskim uśmiechem. Miał na sobie jedynie dresowe spodnie. Białe skrzydła rozłożył szeroko w leniwej manierze. Zielone oczy były wygłodniałe i zaspane, mrużył je nieco i obserwował mnie spod gęstych rzęs. Brązowe włosy miał w nieładzie, jakby faktycznie przed chwilą spał, skręcały się i wywijały fantazyjnie. Podniosłam jedną dłoń i wsadziłam ją w gęste kosmyki na przekór zdrowemu rozsądkowi. Były szorstkie, mocne, tak jak pamiętałam. Usta wygięły się w delikatnym uśmiechu, chociaż starałam się to powstrzymać.
– Co cię tak bawi, kwiatuszku? – wymruczał z błyskiem w oku. Zaśmiałam się cicho.
Wokół łóżka paliły się świece. Miękkie światło opadało na przystojną twarz, z którą światłocień wyrabiał cuda. Kości policzkowe odcinały się przez cień, który kładł się przy szczęce i policzkach. Pełne usta wykrzywiał w intymnym uśmiechu, który znałam tak dobrze. To był ten uśmiech, który skradał mi serce między pocałunkami. Jasne, półprzezroczyste zasłony w ogromnym oknie trzepotały lekko na ciepłym wietrze, który owiewał nagą skórę ud i ramion. Zdałam sobie sprawę, że jestem tylko w koszuli nocnej, ciepło momentalnie wypełzło na policzki i dekolt.
– Realność tego wszystkiego. Jesteś jak prawdziwy, chociaż jesteś tylko marzeniem – wyszeptałam, nieco ośmielona świadomością, że to tylko sen. Nagle wpadłam na pomysł. Skoro nie mogłam rozmówić się tak, jak chciałam z realnym Samem... To, dlaczego nie użyć by do tego Sama-ze-snu? Potrzebowałam jakiegoś domknięcia tego wszystkiego, którego nie mogłam dostać w tym zwariowanym świecie, w którym dalej polował na mnie świrnięty anioł.
Sam patrzył na mnie, wyglądał na skonsternowanego. Przechylał lekko głowę do boku, jak zawsze, gdy się nad czymś zastanawiał.
– O czym myślisz? – zapytał.
– Wiesz, że ci wybaczyłam, prawda? To, co zrobiłeś wcześniej? – zapytałam niepewnie. To, jak go czasem traktowałam, mogło dawać inne wrażenie, wiedziałam o tym. Było mi z tym głupio, ale wyżywałam na nim targające mną emocje więcej niż raz. W zielonych oczach zatańczyło złoto, kiedy z gardła wyrwał się urywany dźwięk.
– Nie mów tak – szepnął i pokręcił głową.
– Ale tak jest. Dalej uważam, że to było durne i samolubne, ale wybaczyłam ci. Pokazywałeś mi raz za razem, że mnie kochasz, że chcesz dla mnie dobrze. Wybaczyłam ci, Sam. Kocham cię, nawet jeśli to wszystko potoczyło się inaczej, niż planowaliśmy. Nawet jeśli to już nic nie znaczy – wyznałam coś, czego nie powiedziałabym na głos w realnym świecie. Piękne oczy otworzyły się szerzej, gdy pociągnęłam go ku sobie.
Zatopiłam się w zmysłowych ustach, wiedząc, że to ostatni raz, gdy to robię. Kiedy się obudzę, nie będę mogła go dotknąć, a on nigdy nie dowie się, co czuje. Nie mógł, to wszystko było zbyt skomplikowane, a ja wybrałam już wcześniej.
„Może wybrałaś zbyt pochopnie?" – głos nie dawał mi żyć nawet w snach.
„To już nie ma znaczenia" – skontrowałam go i wygłuszyłam.
Mężczyzna kradł każdy oddech, kiedy całował mnie, jakby jutra miało nie być. Zatapiałam paznokcie w umięśnionych plecach. Jedną z dłoni objął pierś, pieszcząc delikatnie, z cierpliwością, której brakowało jego ustom. Schodziły coraz niżej. Kiedy lekko przygryzł skórę przy obojczyku, wygięłam się w łuk.
Koszula nocna zniknęła bardzo szybko, tak samo jak jego dresowe spodnie, a uczucie nagiej skóry przy mojej, sprawiało, że wariowałam. Każdy kontakt, lekki dotyk, nacisk, były intensywne do granic możliwości.
Wrócił do moich ust, wpił się w nie natarczywie, pewnie. Pocałunki, które dzieliliśmy, stawały się głodniejsze i głębsze. Złapał mnie za dłonie i wbił je w miękki materac. Jęknęłam, kiedy naparł na mnie biodrami.
– Sam... - ostrzegłam go.
– Możesz się wycofać w każdym momencie, Kwiatuszku – przypomniał. Przywarł ustami do szyi, zmuszając mnie do przymknięcia oczu. Kierował się niżej, każdy dotyk miękkich warg palił w najbardziej przyjemny z bolesnych sposobów.
Wiedziałam.
Ale czy chciałam?
Całe ciało pragnęło go, zawsze tak było. Wkurzał mnie do granic możliwości i był przystojny jak cholera, kochałam go, miałam go dość, nie chciałam żyć jednego dnia w świecie bez niego.
To była wybuchowa mieszanka.
Scałowywał drogę w dół mostka, a ja znów wygięłam się w łuk. To było tak, jakby kształtne usta wołały ciało na zgubę. Gdy tylko uwolnił moje dłonie, wbiłam paznokcie w białe prześcieradło i zamknęłam oczy.
Zjeżdżał wargami powoli niżej, dręczył mnie leniwym tempem, które ustalał. Drgałam raz za razem niecierpliwie, a kiedy znalazł się w pobliżu biodra, pocałunki stały się bardziej mokre i jeszcze powolniejsze.
– Sam... - ostrzegłam go ponownie, chociaż nie miałam zamiaru powstrzymywać.
– Kocham to, jak wymawiasz moje imię – wysapał między pocałunkami. Jednym palcem pociągnął boczną krawędź mojej bielizny w dół, posyłając milion dreszczy przez całe ciało. – Chociaż... Nazywam się Samael, ale zgaduje, że to nie przejdzie ci przez gardło? – Mimo tego, że jego ton był zaczepny, coś w nim kazało mi spojrzeć na anioła. Wpatrywał się we mnie oczyma, w których złoto obudziło się jeszcze mocniej do życia. Zjechał ustami z biodra na udo, prowokując mnie.
– Sam... - warknęłam.
– Czekam – wyszeptał, wbijając lekko paznokcie w delikatną skórę na biodrze. Wzięłam urywany wdech. Każdy kolejny dotyk sprawiał, że szamotałam się. Wszystko było tak intensywne, że niemal bolesne.
– Samael... – Gdy tylko jego imię opuściło moje usta, usłyszałam trzask rozrywanego materiału.
– Nie chcę się budzić.
Każdy mięsień zamarł w przerażeniu, kiedy intuicja wyłapała tą nieprawidłowość.
„Przecież to mój sen"
Gwałtownie podniosłam się, opierając na przedramionach, a wtedy wszystko rozpadło się w blasku białego światła.
Ktoś szarpał mnie za ramię.
– Wstawaj do diabła, bo pomyślę, że kopnęłaś w kalendarz – burczała Hexa.
Przetarłam oczy. Czułam, że cała się rumienie.
„Co to do diabła było"?
Serce dudniło niemiłosiernie, aż kręciło mi się w głowie. Byłam rozpalona, jak gdybym dostała gorączki.
– Która godzina? – zapytałam.
– Dziesiąta. Próbuje cię dobudzić od pół godziny, ale uparcie śpisz. Daniel przygotował śniadanie – mruknęła i zmierzyła mnie podejrzliwym spojrzeniem. – Czemu jesteś taka czerwona? – Uniosła jedną brew ku górze.
– Przegrzałam się – wydukałam i odsunęłam się od dziewczyny.
Skrzywiła się, jej nozdrza delikatnie się poruszyły.
– Dziwnie pachniesz – skomentowała.
– Pewnie przeszedł mnie smród demona – parsknęłam i pokazałam jej język.
W ekspresowym tempie ubrałam się i zeszłam na dół. Nie mogłam być sama z Hexą, w trymiga wyciągnęłaby ze mnie prawdę, a nie miałam zamiaru o tym rozmawiać. Nigdy. Z nikim. Tata przygotował nam tosty francuskie z bekonem i niemożliwą ilość kawy. Spojrzałam na niego badawczo, gdy przelewał ciemną ciecz do dużych kubków.
– Czym zasłużyłyśmy na śniadanie mistrzów? – zapytałam.
– Obudziłem się z dziwnym przeczuciem, że to będzie ciężki dzień. Prewencyjnie – wyjaśnił z uśmiechem, który nie dotarł do szarych oczu. Postawił jeden z kubków przede mną, a wtedy ledwie zauważalnie jego nozdrza poruszyły się parę razy.
– O co wam dzisiaj chodzi? – pisnęłam.
– Twój zapach jest... nietypowy – stwierdził i podrapał się po głowie. Hexa otworzyła oczy szerzej i wskazała na mnie palcem.
– Mówiłam! – próbowała powiedzieć to oskarżycielskim tonem, ale pełne usta jej to utrudniły.
Myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Wstałam i głośno zasunęłam za sobą krzesło.
– Idę się umyć, może wtedy przestaniecie mnie wąchać jak jacyś psychole – warknęłam.
Wchodząc do łazienki, zatrzasnęłam za sobą drzwi z hukiem. Byłam podminowana. Spojrzałam w lustro, wiszące na ścianie. Jasne oczy delikatnie się jarzyły, ale nie to przykuło moją uwagę. Policzki były rumiane a usta podpuchnięte.
Podeszłam bliżej do srebrnej tafli, próbując uspokoić kołatanie w klatce piersiowej.
– To przypadek – szepnęłam. Ściągnęłam powoli cichy i prześledziłam palcem drogę od szczęki, aż w dół brzucha. Zadrżałam na samo wspomnienie snu. – Coś jest ze mną definitywnie nie tak – stwierdziłam.
Pokręciłam głową i weszłam pod prysznic. Nienawidziłam zimna, ale ciężkie dni wymagają hardych rozwiązań, więc puściłam najzimniejszą możliwą wodę. Gdy weszłam pod strumień, musiałam zakryć usta.
„Nie ma opcji, że będę cały dzień łazić z twarzą jak pomidor" – przypominałam sobie, próbując wytrzymać okrutny chłód.
*
– Pójdziesz ze mną do Jake'a? – zapytała Hexa, gdy suszyłam włosy przed lustrem w pokoju. Moja ręką momentalnie znieruchomiała, co nie uszło jej uwadze. – Wszystko w porządku? Zbladłaś jakoś – mruknęła i zbliżyła się o krok.
Pokręciłam głową, wyłączając suszarkę.
– Nie potrzebujesz trzeciego koła u wozu na randce – stwierdziłam obronnie. Uniosła obie brwi, wpatrując się we mnie intensywnie ciemnymi oczyma.
– A co, jeśli powiem ci, że twój pierzasty chłopak też tam jest?
– Sam nie jest moim chłopakiem – warknęłam odruchowo i zaczęłam agresywnie czesać jasne kosmyki. Skrzywiłam się, gdy napotkałam kołtun i pociągnęłam go zbyt mocno. Łzy napłynęły mi do oczu.
– Hola, stop. Nie mówię o Samie tylko o Orifielu – powiedziała ostrożnie i wyciągnęła szczotkę z mojej dłoni. – Jak tak dalej pójdzie, skończysz łysa. To co... Chcesz mi powiedzieć, co się dzieje?
Jęknęłam i przeczesałam wpół mokre włosy dłonią, kierując się do łóżka. Opadłam na nie ciężko i pochyliłam się. Podparłam łokcie o uda, nie miałam siły nawet trzymać się w pionie. Ten dziwaczny sen mnie wykończył i rozstroił.
– Nic się nie dzieje, po prostu miałam pochrzaniony sen.
Materac zapadł się nieco, kiedy usiadła obok.
– Książę się nad tobą pastwi? – zapytała twardym tonem.
– Nie wiem – wyznałam szczerze. – Ten sen, on nie był w stylu Księcia – stwierdziłam.
Książę przywoływał wspomnienia i ponoć koszmary. Ten sen nie był zwyczajny, ale czy mogłam nazwać go koszmarem?
Koszmar nastąpił dopiero po obudzeniu się, kiedy dopadł mnie wstyd.
– Cokolwiek to było, to tylko sen. Nie przejmuj się – pocieszyła mnie, kładąc mi dłoń na ramieniu. Pokiwałam głową.
„Tylko sen"
– To... Skoro to wyjaśniłyśmy, nie masz ochoty zobaczyć swojego chłopaka? I tak musimy odebrać ciuchy ze wczoraj, ja chcę zobaczyć Jake'a, a ty wczoraj zrobiłaś wyjście smoka, więc zgaduje, że macie sporo do przegadania – namawiała mnie dalej.
– Nie wiem, czy to da się jeszcze przegadać.
– W skali od jeden do Benji, jak bardzo spieprzył?
Mimowolnie się zaśmiałam i pokręciłam głową. Nawet w tym momencie umiała mnie rozbawić.
– Jest gdzieś w połowie skali – stwierdziłam po zastanowieniu.
– W takim razie ubierz coś ładnego i się z nim rozmów – zasugerowała, poruszając sugestywnie brwiami.
– Nie mam zamiaru się dla niego stroić – odburknęłam, ale odpowiedział mi chichot. Dopiero po chwili dała radę się wysłowić.
– Słuchaj, albo się dogadacie, albo nie, ale jeśli się nie uda, niech zobaczy, co stracił.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top