VIII. Pamiętnik cz.2




Gdy dotarłam do domu po dziwnym spotkaniu z Jake'iem byłam wypompowana emocjonalnie. Jedyne na co miałam ochotę to końska dawka snu, ale widok różowego zeszytu i leżącej obok niego błękitnej róży nie pozwalały mi na to. Podeszłam powoli do biurka i usiadłam na krześle obrotowym, zastanawiając się czy to aby na pewno dobry pomysł. Nie czułam się gotowa na to, aby dowiedzieć się co działo się bezpośrednio przed moim wypadkiem. Czułam się wykończona. "No chyba nie odpuścisz dlatego, że jesteś zmęczona. Czy to czasem nie Ty ciągle naciskałaś na innych, aby dowiedzieć się więcej?" - cichy głos w mojej głowie skontrował moje powątpiewania. Pozwoliłam sobie na ostatnie spojrzenie na piękny kwiat, zanim zaczęłam kartkować pamiętnik, starając się dojść do momentów, których nie pamiętałam - tych prosto przed wypadkiem. Natknęłam się na barwny opis snu o Orifielu, kiedy już dowiedziałam się kim na prawdę jest Sam. To było ostatnie wspomnienie, które przywrócił mi Książe.

"Gdzie on właściwie jest kiedy jest potrzebny?" - zastanowiłam się. Nie widziałam Księcia od sytuacji z Ezaiachem. Kto wie, może sam lizał rany? A może przygoda z psychotycznym aniołem zniechęciła go do pomagania mi. Nie wiedziałam co było powodem jego nieobecności i chociaż dziwak napawał mnie lękiem, okazał się też niezmiernie pomocny. Z tego co powiedział Orifiel wychodziło na to, że to właśnie on odegrał kluczową rolę w odnalezieniu mnie, gdy byłam więziona przez Ezaiacha.

Westchnęłam przeciągle wgapiając się w kartkę tępo. Wiedziałam, że muszę zacząć czytać. Z pierwszych linijek wynikało, że prosto po wspomnianym śnie dorwała mnie okrutna migrena. Zaczęłam czytać, a w mojej głowie w bardzo dynamicznym tempie formowało się wspomnienie, wraz z którym nachodził mnie ponownie okrutny ból głowy. Nie poddawałam się, starałam skupić się na każdym aspekcie wspomnienia, zamiast na paskudnym odczuciu pulsującym w moich skroniach. Nagle te wszystkie szczegóły, zapachy, światła wyostrzyły się.

Przepadłam we wspomnieniu.

Gdy obudziłam się w sobotę był już późny ranek. Słońce zaglądające nieśmiało zza zasłon raniło moje oczy, jakbym patrzyła prosto w tą ogromną gwiazdę. Skrzywiłam się i zmrużyłam oczy, próbując dojrzeć czas na telefonie. Zegar wskazywał dziesiątą. Leżałam w łóżku, nie chcąc opuszczać ciepłego legowiska, ale nie potrafiłam znowu zasnąć. Gdy uwolniłam się z pościeli poczułam ponownie rozrywający ból głowy. Zmierzając na dół po schodach modliłam się, aby w apteczce był schowany zwyczajowy zapas leków przeciwbólowych. Niemal pisnęłam ze szczęścia widząc pełne opakowanie. Nalałam sobie soku pomarańczowego i natychmiastowo połknęłam dwie tabletki. Spędziłam weekend samotnie śpiąc i snując się po domu na przemian, walcząc z osłabieniem i rozrywającym bólem głowy. Moja samotność rosła gdy nawet Orifiel nie pojawiał się w moich snach.

***

Weekend był wolny od snów. Kiedy w poniedziałek wychodziłam do szkoły mama zatrzymała mnie w drzwiach. Znowu miała dzień wolny, co nie zdarzało się często. W szpitalu zawsze ktoś musiał brać dodatkowy dyżur i dość często padało na nią. Złapała mnie za ramię zanim zdążyłam przekroczyć próg drzwi wyjściowych.

-Rose kochanie, powinnaś zostać w domu - jej ton był stanowczy, a usta miała zaciśnięte w wąską linie. Widziałam, że martwiła się o mnie. Przez cały weekend zaglądała do mojego pokoju raz po raz, przynosząc ciepłą herbatę, coś do jedzenia. Parę razy mierzyła mi temperaturę, ale zawsze była w normie. Ta przeokropna migrena najwyraźniej była spontaniczna. Nie kaszlałam, nie miałam gorączki, nie miałam pojęcia co się dzieje. Wyglądało na to, że ona też.

-Mamo to tylko ból głowy. Sama sprawdzałaś wczoraj, nie mam gorączki - jęknęłam, chcąc jak najszybciej wydostać się z domu. Samotność mnie powoli dobijała. Nawet Hexa nie odzywała się przez weekend, zapomniała o obiecanej rozmowie telefonicznej, zostawiając mnie na pastwę myśli. Mama westchnęła, widząc że nie chcę odpuścić. Położyła jeszcze dla pewności dłoń na moim czole, sprawdzając prowizorycznie czy nie mam gorączki po czym powiedziała:

-pamiętaj, cały dzień jestem w domu. Jakbyś źle się czuła napisz to Cię odbiorę. - jej ton był zrezygnowany, wiedziała, że mnie nie przegada. Uśmiechnęłam się do niej zdawkowo, potakując głową, po czym wyszłam. Jesienne, delikatne słońce wyjątkowo dawało mi popalić. Żałowałam, że nie wzięłam z domu okularów przeciwsłonecznych, czując pulsowanie w skroniach. Zastanawiałam się nad tym, ale wiedziałam, że wyglądałabym w nich jak dziwadło w tę porę roku. Wszystkie dźwięki wydawały się o wiele za głośne. Gdy dotarłam pod szkołę zobaczyłam Hexę, jak zwykle palącą papierosa przed zajęciami. Dziewczyna miała na sobie czarną bomberkę i podarte jeansy tego samego koloru. Uśmiechnęła się do mnie szeroko i zaczęła krzyczeć:

-Rose! - Jej głos ranił moje uszy. Co prawda stała faktycznie parę metrów ode mnie i chciała mnie przywołać, jednak dzisiaj każdy dźwięk mnie dobijał. Skrzywiłam się i podążyłam w kierunku przyjaciółki. Zanim zaczęła mówić podniosłam dłoń, komunikując że chce jej coś powiedzieć.

-Mam dzisiaj nieziemską migrenę. Pół tonu ciszej, błagam - powiedziałam, patrząc na nią błagalnie. Hexa wywróciła oczami i zaczęła szeptać:

-Wystarczająco cicho? - Słyszałam ją tak samo głośno i wyraźnie, jak wtedy gdy mówiła do mnie normalnie, ale przynamniej ta głośność nie nasilała łomotania w mojej głowie. Kiwnęłam potwierdzająco głową.

-Przepraszam, że się nie odezwałam przez weekend, ale mój ojciec postanowił nas niespodziewanie odwiedzić - wywróciła oczami teatralnie po raz kolejny, pokazując jak bardzo jej się to nie podobało.

-Wyobrażasz to sobie? Rozwiódł się z moją Matką, totalnie nas kopnął w dupę, a teraz niespodziewanie się zjawia. Musiałam pilnować, żeby Mama go nie rozszarpała i totalnie zapomniałam, że miałam zadzwonić. - Dokończyła zaaferowana. Przez jej twarz przelatywało wiele emocji, ale tak było zawsze, gdy rozmowa dotyczyła jej ojca. Z tego co mi mówiła nagle, bez widocznego powodu zostawił je same. Hexa twierdziła, że jej rodzice nawet się nie kłócili i jej mama się tego nie spodziewała. To musiał być cios w samo serce dla dziecka, jakim była, gdy on tak niespodziewanie zniknął. Sama miałam ochotę mu nakopać.

-Rozumiem. Nie przejmuj się. Ja i tak cały weekend umierałam na ból głowy - przyznałam cicho. Hexa spojrzała na mnie badawczo, gasząc papierosa o jasny murek z kamienia, otaczający wejście do budynku. Skrzywiłam się, zastanawiając się czy pierwsze deszcze zmyją ciemny ślad, który przy tym zostawiała na piaskowcu. Miałam nadzieję, że tak.

-Może masz grypę? - Spytała żartobliwie, jednak w jej oczach widoczne było zmartwienie. Zaśmiałam się cicho i przypłaciłam to kolejną falą bólu płynącą od moich skroni, aż do oczu i w głąb czaszki. Skrzywiłam się.

-Chodź bo dostaniemy bure za spóźnienie - powiedziała nieco głośniej, ciągnąc mnie za ramię do wnętrza szkoły. Nie miałam ochoty na spekulowanie na temat tego co wywoływało mój ból głowy. Miałam niepokojące przeczucie, że ta migrena nie była do końca normalna. Kiedy dotarłyśmy pod salę lekcyjną Sam stał pod ścianą i obserwował nas bacznie. Jego zielone oczy wodziły za nami czujnie, aż włoski stawały mi dęba. Dzwonek, który zwiastował nadejście lekcji sprawił, że skuliłam się z bólu i zatkałam uszy. Zaciskałam oczy mając nadzieje, że uda mi się chociaż trochę odseparować od świata zewnętrznego, ale to tylko sprawiło, że przeszła mnie fala okropnych mdłości. Momentalnie zrobiło mi się gorąco. Poczułam jak ktoś łapie mnie delikatnie w pasie akurat w momencie, gdy zmiękły mi kolana. Kiedy pierwszy szok minął wyprostowałam się ostrożnie i spojrzałam do góry. Nie musiałam nawet widzieć jego żywo zielonych tęczówek, aby go rozpoznać. Słodki zapach owiał mnie niemal natychmiastowo, gdy mnie złapał.

-Kwiatuszku, wszystko w porządku? Wyglądasz źle - odparł bez złośliwości. Zacisnęłam usta, próbując nie okazać mojej frustracji. Denerwowało mnie to, że raz był taki opiekuńczy, a w następnym momencie zachowywał się jak dupek. Rozejrzałam się wokół w poszukiwaniu Hexy, jednak najwyraźniej weszła razem z resztą do klasy. Musiała nie zauważyć mojej reakcji na dzwonek. "Dzięki Bogu" - westchnęłam w duchu, wiedząc, że nie potrafiłabym jej tego do końca wytłumaczyć.

-Boli mnie głowa - jęknęłam, gdy kolejna fala bólu przepłynęła przez moje skronie. Skuliłam się ponownie, czekając aż przeminie. Gdy wyprostowałam się Sam patrzył na mnie z troską w oczach, która mnie poraziła, ale zanim zdążyłam się nad tym zastanowić, poczułam okropne mdłości i pobiegłam do toalety zwymiotować. W parę sekund upadłam na kolana przed toaletą i wyrzuciłam z siebie wszystko co miałam w żołądku. Kiedy torsje się skończyły brałam jeden oddech za drugim, próbując uspokoić serce. Siedziałam na zimnej posadzce, opierając czoło o ścianę kabiny, starając się wchłonąć jak najwięcej zimna, które mnie otaczało. Moje ciało płonęło, a wnętrzności się skręcały. Usłyszałam kroki w łazience, po chwili ktoś zapukał do kabiny.

-Hexa zaraz wrócę na lekcje, powiedz Pani Marks, że zrobiło mi się niedobrze - wysapałam, jednak osoba nie odeszła spod kabiny. Po chwili przez szczelinę pomiędzy podłogą a drzwiami ktoś wsunął butelkę wody. Przykleiłam się do niej łapczywie, słysząc oddalające się kroki. Gdy czułam, że mdłości minęły, opłukałam twarz zimną wodą z umywalki i spojrzałam w lustro. Moja skóra była biała jak papier, a oczy były nienaturalnie niebieskie. Wzięłam głęboki wdech, próbując wziąć się w garść. Kiedy przekroczyłam drzwi Sam stał dalej na korytarzu, patrząc na mnie z nieodgadnioną miną.

-Dziękuje - powiedziałam, domyślając się że to on był w łazience. Nie spodziewałam się tego, mężczyźni zazwyczaj stronili od takich.. widoków. On jednak wzruszył ramionami i podążył za mną do klasy całkowicie nieprzejęty. Wszystkie lekcje zlewały się w jedno, nie potrafiłam skupić się na niczym. Nawet nie próbowałam notować, postanowiłam, że ten dzień chcę po prostu przetrwać. Gdy przyszedł czas na długą przerwę ledwo ruszałam nogami. Skupiałam się jak mogłam na chodzie, czując cały czas Sama, który za mną chodził. W normalnych okolicznościach pewnie urzekłaby mnie jego troska, jednak wolałam żeby nie widział mnie w takim stanie. Właśnie miałam przekroczyć drzwi do jadalni, kiedy poczułam jak podłoga ucieka mi spod stóp i nagle zrobiło się ciemno.

***

Obudziłam się czując rozdzierający ból głowy. Znowu. Miałam ochotę płakać, ale wiedziałam, że to tylko pogorszy sytuację. Otworzyłam ostrożnie oczy, ale tym razem światło słoneczne nie poraziło moich spojówek, więc rozejrzałam się dookoła powoli. W pokoju panował półmrok, zasłony zostały szczelnie zasłonięte, a bladoniebieskie ściany mówiły mi, że jestem u siebie. Dopiero po chwili zauważyłam sylwetkę, siedzącą niedaleko mnie na łóżku.

-Sam? - zapytałam słabym głosem. Chłopak podniósł głowę i spojrzał w moją stronę. Popatrzył na mnie z takim żalem, że ścisnęło mnie w dołku.

-Obudziłaś się kwiatuszku - Powiedział i zbliżył się do mnie. Zaczął głaskać mój policzek co dawało mi trochę ulgi w całym bólu. Zmrużyłam oczy, skupiając się na nim.

-Co się stało? - zadałam kolejne pytanie.

-Zemdlałaś, więc zawiozłem Cię do domu. Twoja Mama pozwoliła mi zostać, bo musiała jechać po parę rzeczy dla Ciebie do apteki. - Wzruszył ramionami, ale widziałam napięcie, jakie nim targało. Byłam zdziwiona zaufaniem, które okazała mu moja mama, ale nie miałam czasu o tym myśleć. Skupiłam się na nim, zastanawiając się czy powinnam być z nim radykalnie szczera. Wyglądał na prawdziwie przejętego.

-Sam ja umieram - powiedziałam mu w końcu, czując jakbym zdradzała mu największy sekret. Wiedziałam, że to co robię jest ryzykowne, ale nie mogłam dalej udawać przed nim, że nic nie wiem. Zbyt wiele emocji targało mną przy nim, aby udawać. Jego oczy rozszerzyły się na chwile w szoku. Po chwili odchrząknął, oczyszczając gardło.

-Czemu tak uważasz? - Zapytał, patrząc mi w oczy. Czułam jak na mój umysł osiada mgła, jednak tym razem mnie to nie obchodziło. Wiedziałam w środku, że to co chłopak robi nie jest okej, ale poddałam się mu. Czymkolwiek to było, w jakikolwiek sposób sprawiał, że nie umiałam ukryć przed nim nic - to coś usuwało cały ból.

-Orifiel mi wszystko powiedział - powiedziałam szczerze, a moje serce przyspieszyło. Czułam adrenalinę, która osłabiała działanie jego spojrzenia, bo wiedziałam, że albo to wszystko dzieje się naprawdę, albo chłopak uzna, że jestem szajbuską. Sam zbliżył swoją twarz do mojej, jego usta znalazły się tak blisko moich, że czułam jego ciepło.

-Nie boisz się mnie? - wymruczał w taki sposób, że włoski na moim karku stanęły dęba. Jego oczy były nierealnie zielone, a jego zapach mnie obezwładniał. Poczułam dziwną ulgę wiedząc, że nie jestem świrnięta.

-Szczerze mówiąc to nie - odpowiedziałam spokojnie ignorując wszystkie instynkty, mówiące mi że powinnam się bać. Sam patrzył na mnie skonsternowany i wycofał się. Dystans, który stworzył między nami fizycznie mnie bolał.

-Kiedy są twoje urodziny? - Zapytał płaskim tonem. Nie było w nim słychać żadnych emocji.

-Pojutrze - powiedziałam. Jego oczy wydawały się ciemnieć. Przesunął nerwowo dłonią po włosach ,klnąc cicho zanim się odezwał.

-Nie pozwolę, żeby coś Ci się stało - zadecydował. Jego słowa były na tyle podobne do tych, których użył Orifiel, że poczułam dziwne ciarki. Zaśmiałam się szorstko, a Sam popatrzył na mnie zdziwiony.

-Wiesz, że to nieuniknione. Nie możesz temu zapobiec - powiedziałam, wierząc w swoje słowa. Orifiel był Aniołem w łaskach i nie mógł mnie przed tym uratować, czemu Samowi miałoby się udać.

-Ale mogę obronić Cię przed tym, co stanie się potem - powiedział zagadkowo, a jego oczy wydawały się smutne. Nachylił się ponownie nade mną i pocałował mnie w czoło. Poczułam silne ciepło rozprzestrzeniające się po moim ciele, które nie przypominało ognia, który mnie trawił w ostatnich dniach. Spojrzałam na niego, czując jak ból głowy ustępuje, a na jego miejscu pojawia się senność.  Zanim zdążyłam zapytać co miał na myśli, chłopak spojrzał mi głęboko w oczy z taką determinacją, że pytanie uleciało mi z głowy.

-A na pewno mogę Ci dać jeden ostatni, normalny dzień - wyszeptał. Kiedy tak pochylony patrzył w moje oczy usłyszałam samochód, parkujący na podjeździe. Sam uśmiechnął się do mnie zawadiacko i powiedział:

-Na mnie chyba już czas. Wygląda na to, że Twoja Mama wróciła kwiatuszku, a wątpie, by chciała żebym był z Tobą sam na sam jeszcze dłużej - zamruczał wstając z łóżka. Poczułam silną potrzebę, aby go zatrzymać, chociaż wiedziałam że to nie jest dobry pomysł. Kiedy mama przekroczyła drzwi wejściowe i zatrzasnęła je za sobą głośno Sam pożegnał się ze mną i opuścił mój pokój.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top