V. Powroty bywają ciężkie
Po dłuższej rozmowie obydwoje z Orifielem stwierdziliśmy, że lepiej, żebym wróciła do domu. Ja wiedziałam, że nie mogę ukrywać się wiecznie przed normalnym światem i moim życiem. A Orifiel... Chyba po prostu zrozumiał, że potrzebuje czasu, aby to wszystko przetrawić. Dawka informacji, którą się ze mną podzielił, sprawiała, że kręciło mi się w głowie, chociaż wiedziałam, że to najprawdopodobniej był tylko wierzchołek góry lodowej. W dalszym ciągu nie powiedział mi, co takiego Merks miał na myśli, mówiąc, że jest pierwszy pod jego dowództwem, ale po minie anioła łatwo było wywnioskować, że nie mam co liczyć na jakąkolwiek informacje w tym momencie. W ten sposób znalazłam się pod portalem. Udaliśmy się do niego tym razem na nogach, dzięki czemu miałam okazję napawać się widokiem Królestwa przed powrotem do siebie. Nie miałam zamiaru tego przyznać, ale wiedziałam, że będę tęsknić za tym miejscem. Mimo tego, że nie spędziłam w Królestwie wiele czasu, to czułam się w nim jak w domu. Całe otoczenie było tak spokojne i ciepłe, że te odczucia wkradały się raz po raz do mojego serca na przekór traumie, którą przeżyłam. Stojąc pod portalem, wpatrywałam się w niebieskie oczy anioła, który zaciskał usta. Jego spojrzenie było nieprzeniknione.
- Więc na mnie już chyba czas – stwierdziłam, przerywając pełną napięcia ciszę. Chłopak zamiast odpowiedzieć, wziął mnie w ramiona, a sposób w jaki mnie uścisnął sprawił, że ścisnęło mi gardło. Objął mnie mocno i ciepło, aż zakręciło mi się w głowie.
- Udusisz mnie – zdołałam wydusić z siebie zawstydzona. Czułam, że moja twarz się czerwieni. Nie cierpiałam tego, jak łatwo można było z niej czytać. Jego zachowanie mnie rozbroiło i to nie pierwszy raz. Przy takich sytuacjach, gdy czułam jak intensywne są jego emocje względem mnie, paraliżowało mnie emocjonalnie i nie umiałam znaleźć języka w gębie.
- Jeszcze pięć minut – westchnął, kładąc podbródek na moją głowę. Odetchnęłam głęboko, zaciągając się tą uspokajającą mieszanką lasu i morza, odsuwając od siebie wcześniejszy wstyd. Orifiel pachniał jak ciepłe, spokojne wakacje. Im dłużej mnie przytulał, tym ciężej było mi zebrać się w sobie i odejść. Miałam ochotę zatopić się w jego ramionach i zapomnieć o całej reszcie. Szkole, demonach, Czarnej Róży, Samie i wszystkich innych skomplikowanych rzeczach, które ostatnio spędzały mi sen z powiek. Mimo wszystko wiedziałam, że muszę się z nimi skonfrontować prędzej, niż później. On też to wiedział. Kiedy wypuścił mnie, zrobiło mi się nieprzyjemnie zimno mimo kurtki, którą zdążyłam wcześniej ubrać, przygotowując się do powrotu.
- Już czas – stwierdził, krzywiąc się nieznacznie. W jego oczach widziałam wątpliwości. Ścisnęłam jego dłoń, uśmiechając się delikatnie, chcąc mu dodać otuchy.
- Poradzę sobie – wyszeptałam. Anioł roześmiał się nisko, aż włoski na moim karku stanęły dęba i nachylił się do mojego ucha. Kiedy jego oddech zetknął się z moją skórą, poczułam delikatny zapach mięty.
- To nie o ciebie się martwię – wyszeptał w odpowiedzi, a po moich plecach przeszedł dreszcz. Czy on właśnie otwarcie przyznał, że mnie potrzebuje? Moje serce przyspieszyło na myśl o tym, a w piersi pojawiło się przyjemne, delikatne ciepło.
- Idź, bo jak zostaniesz tu dłużej, to nie dam rady cię wypuścić – mruknął i popchnął mnie delikatnie.
Wzięłam głębszy wdech, patrząc ostatni raz w głęboki błękit jego oczu i weszłam w portal. Uczucie było podobne do tego, co poczułam ostatnim razem. Nagłe, silne mrowienie rozeszło się po całym moim ciele i poczułam zapach lasu, tak charakterystyczny dla Międzyświata. Drzewa, ziemia i mech mieszały się z wonią orientalnych kwiatów, która przypominała mi o Księciu. Kiedy czułam, jakbym miała się zaraz rozpaść na najmniejsze możliwe kawałki, wszystko nagle ustało, a ja stałam pośrodku usłanej fioletowymi kwiatami polany w Międzyświecie. Mimo pory roku to miejsce się nie zmieniało. Trawa była niezmiennie zielona, a drobniutkie kwiaty w wiecznym rozkwicie. Idylliczna polana mocno kontrastowała z otaczającym ją ciemnym, groteskowym lasem.
- Witaj w domu – powiedział cicho, wyrywając mnie z zamyślenia. Melodyjny głos, który dobiegał od brzegu lasu sprawił, że moje serce przyspieszyło.
Nie wierzyłam w to, że go słyszę, zastanawiałam się, czy to nie Międzyświat miesza mi w głowie, tworząc miraże i próbując mnie zatrzymać. Diabli wiedzieli, do czego było zdolne to miejsce, coraz częściej wydawało mi się, że żyło własnym życiem. Jednak chłopak powoli przeszedł przez polanę, kierując się do mnie. Jego zielone oczy błyszczały delikatnie, kiedy pokonywał przestrzeń między nami szybkim tempem. Zapomniałam języka w gębie. Był wysoki i dobrze zbudowany, a szerokość jego barków podkreślała czarna, skórzana kurtka, którą miał na sobie. Ciemnobrązowe włosy były rozczochrane, tak jakby niedawno się obudził, opadały lekko na czoło, muskając ostry łuk jego brwi. Ale najgorsze były jego oczy, spoglądające na mnie sponad wydatnych kości policzkowych, tak pełne troski, której nie dało się w żaden sposób podrobić. Sam w jednej chwili wziął mnie w ramiona i podniósł do góry. Te parę sekund, przez które trzymał mnie w powietrzu, było jak wieczność, kiedy moje serce walczyło z rozumem. Kiedy mnie odstawił, wyglądał na zawstydzonego, widząc to poczułam ukłucie żalu. Sam odsunął się ode mnie o krok, zanim się odezwał. Byłam wdzięczna za bezpieczny dystans.
- Cieszę się, że nic ci nie jest – powiedział cicho, błądząc wzrokiem po mojej twarzy, tak jakby doszukiwał się dowodu na to, że jednak coś ze mną było nie tak. Uśmiechnęłam się niepewnie i wzruszyłam ramionami.
- Jestem jak nowonarodzona, nie ma się czym martwić – skłamałam. Nie do końca była to prawda. Niektóre z ran dalej się goiły i bolały, ale nie musiał tego wiedzieć. Chłopak uniósł jedną z brwi, patrząc prosto w moje oczy. Szybkim ruchem złapał mój podbródek i podniósł go ku górze, drugą z dłoni odciągając apaszkę, którą miałam na szyi. Przygotowałam się przed powrotem, wiedziałam, że w naszym świecie zaczyna się powoli zima.
- Widzę, że nawet z pomocą mojego brata nie jest idealnie – mruknął, przesuwając palcem wzdłuż blizny, zdobiącej skórę na szyi. Natychmiastowo poczułam mrowienie w odpowiedzi na ten krótki dotyk i cofnęłam się szybko. W jego oczach widziałam coś na wyraz zdziwienia, ale było to tak krótkie, że nie mogłam mieć pewności.
- Jest wystarczająco dobrze, poradzę sobie – burknęłam, poprawiając cienki szalik. Chłopak roześmiał się, a w moim brzuchu rozleciały się motyle. Nie cierpiałam tego, że dalej tak na mnie działał. Miałam ochotę wydrapać oczy sobie samej.
- Wiem, że jesteś straszna i silna. Nie miałem szansy pogratulować ci zwęglenia skrzydeł Ezaiacha – powiedział. Uśmiechnął się na tyle szczerze, żeby złoto kryjące się pośrodku żywej zieleni w jego oczach delikatnie się poruszyło. Momentalnie oblał mnie rumieniec.
- Dzięki – mruknęłam, przenosząc włosy z pleców na klatkę piersiową. Nie wiedziałam, co zrobić z dłońmi. Mimo ostatnich wydarzeń jego obecność mnie stresowała.
"Czego on chce? Przecież to on cię rzucił" - cichy głos w mojej głowie wbił mi szpilkę, a ja natychmiastowo się spięłam. Tak właściwie to miał rację.
- Co tu robisz? – zapytałam, poddając się intuicji.
- Mój brat wysłał Dana do mnie, kiedy postanowiłaś, że wrócisz. Stwierdził, że dobrze by było, żebyś nie szła do domu sama. Najwyraźniej nie chciał, aby to Daniel cię odbierał, więc zgaduje, że jeszcze nie wie o tym, że mój braciszek się z tobą połączył – wytłumaczył. Ostatnie słowa wypowiedział ze słabo skrywaną pogardą. Poczułam delikatne ciepło w klatce piersiowej, kiedy zdałam sobie sprawę, że nie podoba mu się to, co zrobił Orifiel.
- Twój brat uratował mi życie. Możesz przez jeden moment nie być tak niedojrzały i pohamować zazdrość? – syknęłam. Sam wywrócił oczami, zanim zdążyłam się zreflektować uderzyłam go w ramię.
- Aua. Uważaj, to nowa kurtka – powiedział dramatycznie. - Wcale nie musiał tego robić i na twoim miejscu nie byłbym taki pewien jego intencji – kontynuował. Nie miałam zamiaru go słuchać, odwróciłam się na pięcie, kierując w stronę domu. To, co mówił, podsycało tylko moją paranoje.
- Najgorsze w tym jest to, że on ufa ci na tyle, żeby to do ciebie wysłać Dana. Żeby to ciebie poprosić, abyś zadbał o moje bezpieczeństwo. – Gniew zaczynał wrzeć pod moją skórą. Nie chciałam o tym rozmawiać. A na pewno nie w tym momencie. Chciałam po prostu odpocząć, ale chłopak wkurzył mnie tak mocno, że nie potrafiłam się potulnie wycofać.
- To nie kwestia zaufania. On po prostu wie, jak bardzo cię kocham – parsknął. Przełknęłam nagłą falę emocji, którą rozbudziły jego słowa i szłam dalej. Nie mogłam znowu się w to wplątywać. Nie tym razem. Starałam się wygłuszyć myśli, które zaczynały się kotłować w mojej głowie.
- Rose, dostanie się do Królestwa to kwestia paru minut i byłem tam z wami. Nie mówię, że nie bał się o ciebie, ale wierze, że miał więcej niż jeden motyw, a te wasze połączenie sprawia, że jesteś zbyt naiwna – tłumaczył błagalnym tonem. Zatrzymałam się w półkroku i odwróciłam w jego stronę, nawet nie siląc, aby pohamować rozdrażnienie widoczne na mojej twarzy. Chłopak skrzywił się.
- Masz zamiar mnie przypalić? – zapytał bez ironii.
- Jeśli nie przestaniesz mieszać mi w głowie to tak, całkiem możliwe, że to zrobię – powiedziałam hardym tonem.
- Nie pogrywam z tobą, tylko mówię ci, co myślę. Kocham cię do diabła, na cholerę miałbym się nad tobą znęcać!? – Podniósł głos, a jego oczy na krótki moment rozświetliły się zielenią, po czym przygasły. Przymknął powieki i zacisnął kciuk i palec wskazujący na nasadzie nosa.
- Wiesz co i tak mi nie uwierzysz przez to cholerne połączenie. Mam nadzieje tylko, że nie potrwa to długo, zanim wróci ci zdrowy rozsądek - praktycznie wyszeptał. Brzmiał na zrezygnowanego, ale nie odczułam tego jako zwycięstwo.
Coś w jego tonie kazało mi przemyśleć to, co powiedział, ale nie odezwałam się. Nie miałam zamiaru odpowiadać na jego słowa, bo byłam wkurzona. Zmęczona. Miałam dość tej całej paranormalnej szarady, która zaczęła się przed moimi osiemnastymi urodzinami. Mimo tego to, co powiedział, zastanowiło mnie. Uważał, że to połączenie sprawia, że ufam Orifielowi chociaż nie powinnam. Ale Orifiel nie mówił o niczym takim, gdy tłumaczył mi jakie są plusy i minusy. Tak, według niego połączenie mogło sprawiać, że to, co do niego czułam, stanie się bardziej intensywne, ale to nie oznacza bezwarunkowego zaufania. Poza tym, byłam w stanie wątpić w anioła, tego już się dowiedziałam będąc z nim w Królestwie. Równie dobrze Sam mógł próbować wywołać zamęt. Starałam się zgasić wątpliwości w zarodku, gdy dochodziliśmy powoli do mojego domu. Na ganku paliło się światło, tak jakby dom oczekiwał mojego powrotu.
Ignorując całkowicie chłopaka, zamarłam w bezruchu. Sam musiał też się zatrzymać, bo wszystko wokół ucichło, gdy wgapiałam się w oświetlony taras przed domem. Auto mojego ojca było zaparkowane przed domem.
- Jak właściwie mam to rozegrać? Ponoć jestem na wyjeździe z Danielem, a on już chyba wrócił. - Nie zdawałam sobie sprawy, że wypowiedziałam to na głos, póki dłoń Sama nie spoczęła na moim ramieniu. Chłopak delikatnie mnie ścisnął i w odruchu obróciłam się w jego stronę, co oczywiście było błędem. Omal nie utonęłam w jego zielonych oczach, które wypełniało współczucie.
- Wiem, że to wszystko jest cholernie przytłaczające. To jest okej, jeśli czujesz się zagubiona - powiedział cicho, patrząc mi w oczy.
- Poradzę sobie - odpowiedziałam mechanicznie. - Nie jestem zagubiona, tylko nie mam pojęcia, jak wybrnąć z tej sytuacji - wyjaśniłam, spuszczając wzrok.
Byłam słabym kłamcą, ale nie potrafiłam z nim o tym porozmawiać. Byłam zagubiona i nie miałam pojęcia, co z tym fantem zrobić. Dom już nie wydawał się taki... Domowy. Czułam się, jakbym już nie należała do tego miejsca, nie po tym wszystkim co się stało. To było jakby Ezaiach zatruł coś we mnie nieodwracalnie. Może i przeżyłam Ezaiacha, ale czułam się tak, jakby ze mną został, deptał mi po piętach i koszmary, które wciąż mnie nawiedzały z nim w roli głównej wcale nie pomagały. Nie wiedziałam, czy potrafię wrócić do tego życia i znów być sobą, udawać, że to wszystko nigdy się nie wydarzyło.
- Spokojnie. - Jego głos przy moim uchu sprawił, że podskoczyłam. Nawet nie wiedziałam, kiedy chłopak nachylił się na tyle blisko mnie. Dalej stał za mną i czułam jego ciepło na plecach, ale tym razem te odczucie nie pochłaniało mnie w pozytywny sposób. Jego obecność, dotyk - to było zbyt wiele.
- Jestem spokojna - warknęłam, mimo tego, że się rozpadałam. Ramiona trzęsły się niekontrolowanie i nie mogłam ich uspokoić, a serce dudniło mi w piersi, jakbym uciekała przed Ezaiachem po raz kolejny. Czułam, jak nogi mi słabną z sekundy na sekundę. Chłopak błyskawicznie poruszył się i stanął przede mną.
- Mówię, że wszystko jest okej! - krzyknęłam, gdy zobaczyłam z jakim ogromnym współczuciem na mnie patrzy. Nienawidziłam litości, bo przez nią czułam się jeszcze słabsza niż jestem. Pochwycił mnie w ramiona, zanim zdążyłam go odepchnąć.
- A ja nie urodziłem się wczoraj. Oddychaj. To tylko atak paniki - mówił cicho, kołysząc mną powoli. Moje ramiona dalej się trzęsły, kiedy zaczął nucić piosenkę. Brzmiała tak znajomo, ale nie potrafiłam sobie jej przypomnieć. Podśpiewywał pod nosem, uporczywie głaszcząc moje włosy, aż w którymś momencie moje ramiona przestały drżeć, a serce zaczęło się uspokajać.
- Przepraszam - wychrypiałam, próbując wyswobodzić się z jego uścisku, ale jego nacisk tylko wzrósł, nie pozwalając mi na wolność. Wstyd, który rozszedł się po moich wnętrznościach, skutecznie zabił resztki strachu. Nigdy nie chciałabym, żeby ktokolwiek widział mnie w takim stanie. To było upokarzające.
- Nigdy nie przepraszaj. Jesteś cholernie silna, ale przeżyłaś coś okropnego. To nic dziwnego, że się tak czujesz - powiedział. Zaśmiałam się cicho, widząc go w roli szkolnego psychologa, a jego palce po raz kolejny znalazły się na mojej brodzie, tym razem ciągnąc ją ku górze, zmuszając mnie, abym spojrzała w jego oczy.
- To nie jest śmieszne i nie chce żebyś przechodziła przez to sama. Gówno mnie obchodzi, czy chcesz wsparcia, czy nie, nie pozwolę na to - warknął. Głupie serce znowu przyspieszyło, ale tym razem nie ze strachu. Jego oczy były pełne emocji, ale jedna z nich przebijała wszystkie inne i wiedziałam, że nie da się jej z niczym pomylić. Miłość. Przełknęłam gulę, która zaczęła się formować w moim gardle, zastanawiając się, co do diabła mam zrobić z całą tą sytuacją.
"Znowu jesteś między młotem a kowadłem" - podpowiedział mój umysł. Ciężko było się z nim nie zgodzić. Sam powoli odsunął się ode mnie, wpatrywał się w las. Zdębiałam, obawiając się kolejnego zagrożenia. Coś przedzierało się szybkim tempem przez ciemność, pochłaniającą drzewa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top