XVII. Zasady




- Nawet nie próbuj - wydusiłam, zmierzając w kierunku chłopaka. Nie zwrócił na mnie zbytniej uwagi, dalej wpatrywał się w jej niebieskie oczy skupiony.

- Wyjdź. Teraz - powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. Zawahałam się, zazwyczaj nie używał go w stosunku do mnie. Ta sekunda wystarczyła. Poczułam ciepłe dłonie na swoich ramionach i w moment stanowczo wytargano mnie za drzwi.

- Puść mnie do cholery! - krzyknęłam i uderzyłam chłopaka łokciem. Trafiłam bezbłędnie w przeponę, o czym zwiastował kaszel, który usłyszałam sekundę później. Treningi z Orifielem nareszcie się opłaciły. Odwróciłam się, zielone oczy były przymrużone i wpatrywały się we mnie oskarżycielsko.

- Rose, przestań. On musi to zrobić - jęknął i wyprostował się niechętnie. Brązowe włosy były potargane, a czarny T-shirt zapocony.

"Czy on tu biegł?" - zastanowiłam się.

W tym całym harmiderze nie pomyślałam o tym, że Sam bez wahania odpowiedział na wezwanie Księcia. Odruchowo założyłam, że pewnie Orifiel zaciągnął go po drodze, ale anioł nie traciłby na to czasu. Zrobiło mi się głupio, ale to nie wystarczyło, aby ostudzić mój gniew.

- Musi?! Do jasnej anielki, to właśnie on tłumaczył mi, jak zły jest wpływ! Jesteście hipokrytami, oboje! Ty wpływasz na każdego, jak dusza zapragnie, a on łamie Porozumienie przy najmniejszej niedogodności! - Nie umiałam zejść z tonu. Wszystko, co się dzisiaj stało, sprawiało, że krew we mnie wrzała i pewnie, gdyby nie pocałunek Księcia, który wytłumił mocno moje emocje, znów zajęłabym się Płomieniem.

- Touche. Wiedziałaś, jaki jestem. A Orifiel musi to zrobić, to znaczy, jeśli nie chcesz stracić matki - odparł grobowym tonem. Kiedy nie odpowiedziałam, jedna z brązowych brwi powędrowała do góry.

- Nagle straciłaś rezon? Tego się nie spodziewałem, kwiatuszku - wymruczał. Złoto w jego oczach delikatnie się poruszyło, kiedy zbliżył się do mnie.

- Wiem, że jesteś zła po naszej ostatniej rozmowie - szepnął.

- Doprawdy? - zapytałam ironicznie. Na jego usta wkradł się leniwy uśmiech, kiedy ujął między smukłe palce jeden z kosmyków, które wisiały wokół mojej twarzy.

- Doprawdy. Ale myślę, że wiesz, że miałem rację - mruknął.

Szybkim ruchem złapałam go za nadgarstek. Jego uśmiech stał się jeszcze bardziej wymowny, gdy zaskakując mnie przyciągnął dłoń do siebie. Uderzyłam z impetem o klatkę piersiową chłopaka.

- Nienawidzę cię - warknęłam.

- Dobrze, skup się na tym. Nienawiść pożera wszystko inne. Strach, wstyd, wątpliwości; po prostu znikają. Jest tak samo efektywna, jak pocałunek Księcia - szepnął, ale w jego głosie czułam wiele emocji. W jego tęczówkach znów widziałam dziwny, bursztynowy poblask, ale bardziej niż ten widok ubodły mnie jego słowa.

- Wy... To widzieliście? - Praktycznie od niego odskoczyłam. Nie powstrzymał mnie.

- Mi się nie musisz tłumaczyć Kwiatuszku, ale co do mojego brata... Coś czuję, że czeka was rozmowa. Jestem ciekawy, jak to się rozwinie - odpowiedział i mrugnął, opierając się o ścianę. Wpatrywał się we mnie chłodnym spojrzeniem żywo zielonych tęczówek.

Myślałam, że zaraz mnie rozwali. To tłumaczyło zazdrość i ten pierwotny gniew, które czułam przez połączenie. Orifiel wszystko widział.

Miałam ochotę zapaść się pod ziemie, gdy zdałam sobie sprawę, że mimo tego właśnie próbował uratować sytuację i nie pisnął ani słowa.

Oparłam się o ścianę naprzeciwko Sama i walczyłam ze sobą, aby po prostu po niej nie zjechać i się nie poddać. Tego wszystkiego było za wiele.

- Mam przerąbane - wydusiłam. Naprawdę uważałam, że sytuacja jest patowa. Niby nie zrobiłam niczego złego, ale wątpiłam w to, że Orifiel da radę to tak po prostu zignorować. Czułam to, co on wcześniej, wiedziałam, jak zareagował. Takich emocji nie puszcza się w niepamięć.

- Możliwe... Ale nie zrobiłaś nic złego. Nawet kiedy świat obróci się przeciwko tobie, pamiętaj. Ja wciąż tu jestem - obiecał. Nie odrywał ode mnie spojrzenia, w jego oczach znów zagościło ciepło, które tak łatwo sprawiało, że zapominałam o wszystkim, co zrobił.

Nie dane było mi odpowiedzieć. Drzwi się otworzyły i Orifiel opuścił pokój moich rodziców.

- Orifiel... - Chciałam go zawołać, ale mój głos się załamał. Obejrzał się na mnie i uśmiechnął delikatnie. Przez naszą więź nie czułam niczego, była wyjątkowo cicha.

- Nic jej nie jest. Była wykończona, więc kazałem się jej położyć. Nie pamięta tego, co zaszło, to dla jej dobra - wytłumaczył. Podeszłam do niego niepewnie. W niebieskich oczach nie widziałam nic niepokojącego, ale mięśnie na plecach i tak napięły się w oczekiwaniu.

- Ja... - zaczęłam, ale chłopak objął mnie mocno.

- Wszystko może poczekać. Musisz odpocząć - szepnął mi na ucho, głaszcząc mnie po włosach.

Wilgoć wkradała się do moich oczu, grożąc tym, że rozpłacze się przy tej dwójce. Odsunęłam się nieznacznie od chłopaka.

- Weź mnie do domu - powiedziałam. Potrzebowałam go i pewności, że nikomu więcej nie stanie się krzywda. Orifiel momentalnie zastygł w bezruchu, w jego oczach widziałam wyraźnie wątpliwości. Coś zimnego znów zalało moje serce, ale nie było takie, jak otępienie wywołane przez Księcia. To było dojmujące i ciągnęło mnie w dół.

- Powinnaś odpocząć - wytłumaczył, chyba widząc moją reakcję.

Pokręciłam głową i ruszyłam w stronę mojego pokoju, nie miałam sił na to wszystko. Odprowadzało mnie poczucie bezradności i smutku, które przebijało przez naprężone między nami jak czerwona nić losu, połączenie. Kiedy zamykałam drzwi, odbiły się od buta z głuchym odgłosem. Sam wsunął stopę pomiędzy nie i framugę.

- Chyba nie myślałaś, że zostaniesz dziś sama? - zapytał, przechodząc przez próg. Wystarczył mu krótki moment. Szybko ruszył przed siebie po czym zwinnie opadł plecami na moje łóżko.

Przysięgam, miałam ochotę go przypalić, nawet jeśli to oznaczało kolejny kryzys.

- Wyjdź. Ale już - wysyczałam przez zaciśnięte zęby.

- Nie ma takiej opcji, kwiatuszku - skontrował mnie, uśmiechając się drapieżnie. - Dostałem przydział od twojego chłoptasia. Dzisiaj robię za niańkę, więc się nie marz. To nie jest szczyt moich marzeń, zaufaj - mruknął i przymknął oczy.

Zdębiałam. Orifiel kazał mu mnie pilnować?

To się robiło coraz bardziej porąbane.

Bez namysłu podniosłam jedną z poduszek i rzuciłam z całej siły w chłopaka. Szybko i zwinnie podniósł się do siadu i pociągnął mnie za nadgarstek, tak, że opadłam obok niego. Nie zdążyłam wziąć nawet głębszego wdechu, kiedy znalazł się nade mną. Usiadł okrakiem na moich biodrach, przytrzymując za nadgarstki.

- Nie prowokuj mnie - warknął. Przeszedł mnie dreszcz w odpowiedzi na głęboki ton, w który wpadł jego głos. Sam pochylił się tak, aby móc spojrzeć mi prosto w oczy.

- Jestem tutaj dzisiaj tylko po to, aby upewnić się, że wszystko jest okej. Nie chcę się z tobą kłócić. Rozumiem, że masz w głowie chaos, ale nie kieruj go w moją stronę.

Jakby na potwierdzenie swoich słów zszedł ze mnie i usiadł na krawędzi łóżka w bezpiecznej odległości.

- Chcesz mi pomóc? - zapytałam, siadając obok niego. Chłopak potarł kark dłonią, wyglądał na zamyślonego.

- Tak, ale czemu mam wrażenie, że będę tego żałował? - Jego udawany, męczenniczy ton rozbawił mnie na tyle, że zagryzłam wargę, aby nie dać tego po sobie poznać.

- W takim razie bądź ze mną szczery.

- Zazwyczaj, gdy jestem z tobą szczery, jesteś na mnie zła - skwitował.

Uderzyłam go odruchowo w ramię.

- To nie jest zabawne Sam.

- Ale ja nie żartuje kwiatuszku. - Chłopak przekrzywił nieco głowę, na jego twarzy malował się łobuzerski uśmiech.

- Co chcesz wiedzieć? - zapytał. Wpatrywał się we mnie cierpliwie, a zielone tęczówki błyszczały w zaciekawieniu, gdy zastanawiałam się nad odpowiednim zestawem pytań.

W pierwszej kolejności zadałam to najbardziej naglące.

- Czym jest Hexa?

Sam westchnął i przeczesał dłonią gęste włosy. Przez ten gest część ciemnobrązowych kosmyków opadła mu niesfornie na czoło, które delikatnie marszczył. Rzadko widziałam go tak skupionego.

- Sam - ponagliłam go.

- Daj mi chwilę. Ostatnio co powiem, to spieprzę, więc tym razem chcę się zastanowić.

Lekkie ukłucie zdziwienia przeszyło moje serce. Czy Sam mówił o nas? Czy żałował tego, jak ostatnio się zachował?

"Wystarczy ci wrażeń na dzisiaj" - dociął mi głos w głowie. Właściwie miał rację, więc odsunęłam temat na bok.

Samowi namysł zajął dłuższą chwilę i zaczynałam się niecierpliwić, odruchowo skubałam paznokcie, a chłopak najwyraźniej to zauważając, złapał moje dłonie w swoje, zanim się odezwał.

- Hexa jest impem. Imp to istota, która powstaje z połączenia człowieka i demona. Może wykazywać specjalne zdolności, ale w dużym stopniu pozostaje po prostu człowiekiem. Bez odpowiedniego wprowadzenia, wychowania zazwyczaj nie jest w stanie się do końca rozwinąć - mówił powoli i gładził grzbiety moich dłoni uspokajająco.

- Od jak dawna o tym wiesz? - zapytałam. Czułam kwas w ustach na myśl o tym, że mi nie powiedział wcześniej.

- Domyśliłem się praktycznie na początku, Jake potwierdził moje podejrzenia - przyznał cicho. Moje dłonie zwinęły się w pięści, ale chłopak się nie odsunął, ani ich nie wypuścił.

- Jak mogłeś mi o tym nie wspomnieć? Wiem, że nasz związek nie był do końca normalny, ale mimo wszystko, jak mogłeś? - wyszeptałam. Tylko na tyle było mnie stać. Sam westchnął głośno, na jego twarzy widoczne było spore napięcie. Widziałam ogromne wahanie w jego oczach.

- Nie próbuj kłamać. Miałeś być szczery - przypomniałam cicho.

Wolałam bolesną prawdę od słodkich kłamstw.

- Byłaś... Rozchwiana. Miotałaś się między zaufaniem mi, a uwierzeniem w bzdury, które wkładał ci do głowy Orifiel. Ona była jedyną ostoją, na której mogłaś polegać. Wiem, że to nie było rozsądne, ale nie chciałem dodawać ci bólu - tym razem to on szeptał. Spuścił wzrok w dół, ale i tak dostrzegłam ogniki w jego oczach. Cierpiał.

Przymknęłam na moment powieki.

- Rozumiem - powiedziałam po chwili namysłu. Tak właśnie było, Sam nie miał w tym złych intencji, ale musiałam wiedzieć więcej. - Czy Orifiel...?

- Tak, też o tym wiedział.

Płomień subtelnie poruszył się w moim wnętrzu. Tym razem złość było mi łatwiej opanować. Rozumiałam to, że Sam zataił przede mną informacje. Wiedziałam, jaki jest, to nie był szok.

Ale Orifiela uważałam za szczerego, nie licząc samego początku. Wierzyłam, że prędzej zrani mnie, mówiąc mi prawdę, niż mnie okłamie.

Boże, czy oni wszyscy musieli kłamać?

Przełknęłam te emocje, nie chciałam obarczać nimi Sama, ale kiedy podniosłam wzrok, zobaczyłam, jak wbija we mnie spojrzenie. Wyglądał na skonfliktowanego.

- Nie wierzę, że to mówię, ale on też chciał dobrze - powiedział cicho.

- Czy piekło zamarzło? Czy ty właśnie stanąłeś w obronie swojego brata? - zażartowałam, próbując odepchnąć nieprzyjemnie uczucie w piersi.

- Nie przyzwyczajaj się - odparł i na jego twarz wrócił ten zwyczajowy, leniwy uśmiech. - Jeśli cię to dezorientuje, to możemy przestać rozmawiać i... - Nie dane było mu dokończyć tego zdania. Drzwi do pokoju otworzyły się na oścież.

Mój ojciec wszedł do pomieszczenia. Przebrał się w bluzę, ale byłam pewna, że pod nią dalej widnieją ciemne ślady poparzeń.

- Co chciałeś powiedzieć, Sam? - zapytał, świdrując go wzrokiem. Chłopak zaśmiał się i nachylił do przodu, opierając przedramiona o kolana.

- Chcesz, żeby uszy ci zwiędły, staruszku? - odgryzł się śpiewnie. Twarz mojego ojca poczerwieniała, kiedy zrobił krok w jego stronę.

- Jeszcze słowo, a wylecisz, nie tylko z tego domu, ale z tego wymiaru - powiedział gniewnie.

Sam znów się roześmiał i wstał. Uniósł dłonie do góry w obronnym geście.

- Żartowałem Daniel, przecież wiesz.

Dziwnie patrzyło mi się na ich interakcje. Sama świadomość tego, że ta dwójka znała się na jakimś para-koleżeńskim poziomie, mnie dezorientowała.

"Całowałaś się z kolegą staruszka, czy to nie pochrzanione?" - usłyszałam ten melodyjny głos w mojej głowie. Moja twarz zaczęła parzyć.

"Won z mojej głowy!" - od razu po wydaniu z całą mocą jaką miałam tego komunikatu, zrobiłam wszystko co się da, aby odgrodzić swój umysł od chłopaka.

- Przyniosłem ci materac - burknął pod nosem mój ojciec i praktycznie wcisnął chłopakowi do rąk pudełko.

- Sam go nadmuchaj, skoro masz tyle pary w płucach - powiedział na odchodne. Zatrzymał się na moment w progu.

- Te drzwi mają zostać otwarte. Zrozumiano? - Odwrócił się i spojrzał na mnie i na Sama. Na nim jego spojrzenie zatrzymało się na dłuższą chwilę.

- Tak jest! - Chłopak zasalutował.

Spojrzałam na niego spod byka, patrzyłam tak długo, żeby mieć pewność, że zauważył moją dezaprobatę, ale nawet to nie zepsuło jego humoru. Po dłuższej chwili bezceremonialnie zamknął drzwi, uważając jednak, aby nie narobić hałasu. Wywróciłam oczami na ten widok, ale tak właściwie byłam wdzięczna. Potrzebowałam prywatności. Sam w ciszy przystąpił do dmuchania materaca, a kiedy skończył przyszykowałam mu pościel. Drażnił mnie, ale mimo wszystko był gościem. Jak tylko rzuciłam ostatnią z poduszek na prowizoryczne legowisko, leniwie jak kot wyciągnął się na nim.

- Masz jeszcze jakieś pytania? - zapytał, ściągając T-shirt przez głowę. Gwałtownie obróciłam twarz w kierunku ściany. Wszystko, aby tylko na niego nie patrzeć. Usiadłam ponownie na łóżku.

"Jedno spojrzenie cię nie zabiję" - napomknął mój umysł, kiedy walczyłam, aby mój wzrok nie błądził nigdzie w kierunku chłopaka.

"Po czyjej jesteś kurna stronie?" - odgryzłam się sama sobie kwaśno.

Skupiłam się na tym, co powiedział. Miałam multum pytań, ale jedno drążyło mi dziurę w sercu od naszej pierwszej rozmowy, którą odbyliśmy po tym, jak wróciłam z Królestwa.

- Czy naprawdę uważasz, że Orifiel zrobił to, co zrobił celowo? Że miał jakiś inny motyw, niż ratowanie mnie?

Usłyszałam, jak materac ugiął się pod jego ciężarem. Chłopak musiał usiąść.

- Spójrz na mnie.

- To się ubierz - warknęłam.

Chłopak zaśmiał się głęboko. Materac ugiął się po raz kolejny, a już po chwili klęczał przede mną, wpatrując się w moje oczy.

- Tak, uważam, że miał więcej niż jeden motyw. Wiesz dlaczego?

Wbrew zdrowemu rozsądkowi wpatrywałam się w spokojne, zielone tęczówki chłopaka.

- Dlaczego?

Szybkim ruchem pociągnął mnie za dłoń i przeciął paznokciem wrażliwą skórę na jej grzbiecie. Syknęłam oniemiała, próbując się wycofać, ale trzymał mnie jak imadło.

- Dlatego... - wyszeptał. Nie spuszczając ze mnie wzroku przyłożył usta do płytkiej rany. Poczułam intensywne mrowienie w miejscu, które pocałował. Rozeszło się aż do mojej klatki piersiowej, posyłając milion dreszczy przez całe ciało. W tym samym momencie złoto w jego oczach wybuchło, a z gardła wyrwał się chrapliwy dźwięk. Kiedy oderwał wargi od mojej skóry, były lekko zabarwione czerwienią.

- Co ty wyprawiasz? - wysyczałam oniemiała. Cała skóra mnie mrowiła w niecodziennie przyjemny sposób.

- Dalej boli?

Pokręciłam głową, przecząc. Patrzyłam na niego, jak na wariata. Zastanawiałam się, czy faktycznie zwariował.

- Spójrz na swoją dłoń, zamiast gapić się na mnie jak na kosmitę.

Posłuchałam go.

Rana znikła.

Gwałtownie wciągnęłam powietrze w płuca.

- Co do...

- Już wiesz dlaczego nie dołączyłem się do walki? - wyszeptał, jego spojrzenie nabrało intensywności. W mojej głowie szumiało, gdy łączyłam wszystkie wątki.

- Tak - sapnęłam, starając się patrzeć wszędzie, tylko nie na niego. Złapał mnie za brodę, zmuszając, abym na niego spojrzała. W zielonych oczach widziałam tak ogromną troskę, zanim powiedział coś, co całkowicie zburzyło obraz świata, który wykreowałam w swojej głowie.

- Orifiel jest świadomy moich zdolności. To właśnie dlatego mnie wysłał do Daniela, gdy sam poszedł do twojej matki. Wiedział, że mogę pomóc mu się wykaraskać, jeśli będzie taka potrzeba.

Zamarłam. Z mojego gardła wyrwał się dziwny dźwięk.

- Nie. Obiecałeś, obiecałeś, że nie będziesz kłamać! - Podniosłam głos.

- Nie kłamię. Jeśli chcesz, możesz zapytać Daniela. Potwierdzi to, co powiedziałem.

Brałam wdech za wdechem, ale o dziwo, mimo mieszanki emocji, która mną zawładnęła, nie czułam Płomienia. Może nie reagował, bo go wykończyłam dzisiejszym rollercoasterem?

- On też o tym wiedział? - Mój głos się łamał. Chłopak skinął głową. Opierał dłonie na moich kolanach i dalej klęczał.

- Wyjdź - wychrypiałam.

- Nie - odpowiedział twardo, ale na jego twarzy malowało się współczucie.

- Sam, proszę. - Czułam się bezbronna, nie mogłam pozwolić na to, żeby teraz przy mnie był. Nie ufałam mu na tyle, nie wierzyłam, że nie wykorzysta sytuacji na swoją korzyść.

- Nie zrobię tego. - Przekrzywił nieco głowę.

- Wyjdź z mojej głowy! - krzyknęłam i popchnęłam go mocno. Chłopak przetoczył się zwinnie na plecy, ale mi było mało. Pozwoliłam złości ulecieć ze mnie w najbardziej bezpieczny dla otoczenia sposób.

Rzuciłam się na niego.

Wylądowałam okrakiem na chłopaku i zaczęłam go okładać.

Najpierw uderzyłam w klatkę piersiową, ale to było za mało. Spoliczkowałam go i przycisnęłam z całej siły do podłogi jedną ręką, po czym znów uderzyłam w klatkę.

Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że on się nie broni.

- Nienawidzę cię! Nienawidzę was wszystkich. - Mój głos był piskliwy, a po twarzy lały się łzy.

- Tak? Za co mnie tak bardzo nienawidzisz? - szepnął, łapiąc mnie za nadgarstki. Zaczęłam się szarpać, ale on nie odpuszczał, przetoczył się na mnie i przygniótł do ziemi swoim ciałem.

- Wpływałeś na mnie, raz za razem! Okłamywałeś mnie, złamałeś mi serce - warknęłam, zanim zdałam sobie sprawę z tego, co mówię. Miałam ochotę zakryć usta dłońmi, ale było już za późno. Powiedziałam to.

Nie chciałam się mu przyznawać, jak bardzo mi na nim zależało, jak bardzo mnie zranił.

- Dokładnie. Zmusiłem cię, abyś powiedziała mi, jak się nazywasz. Potem sprawiłem, że opowiedziałaś mi o tym, jak poznałaś Orifiela. Nawet nakłoniłem cię, abyś nie wychodziła z mojego samochodu, żeby tylko móc cię pocałować - wymruczał, w jego oczach rozszalało się złoto.

- Jak mogłeś mi to zrobić? - wycedziłam.

- Tak bardzo cię pragnąłem - wyszeptał i przeniósł moje dłonie ponad głowę. Wbijały się boleśnie w jasne panele, wiedziałam, że moje nadgarstki na drugi dzień ozdobią siniaki.

- Nie manipuluje się kimś, kogo się kocha. - Nie miałam zamiaru dać mu się omamić. Nie tym razem.

Chłopak zbliżył twarz do mojej. Poczułam, jak jego usta delikatnie ocierają się o moje, gdy mówił.

- Wiesz w jaki sposób używam wpływu? Dlaczego nie broniłaś się przede mną tak instynktownie, jak przed Orifielem? - wyszeptał. Szarpnęłam się.

Więź we mnie zadrgała, poczułam ból na jej drugim końcu.

Wierzgałam nogami, ale to nie sprawiało na nim wrażenia.

- Orifiel używa czystej siły, aby wymusić na kimś to, czego chce. Ja używam pragnień - kontynuował przyciszonym głosem.

- Nakłoniłem cię do wielu rzeczy i udało się tak łatwo, bo sama ich pragnęłaś. Ale nie nakłoniłem cię do tego, abyś mnie pokochała. To była twoja decyzja - wymruczał.

Serce mi waliło, gdy wpatrywał się w moje oczy, dalej będąc tak blisko. Zdałam sobie nagle boleśnie sprawę z tego, jak niewiele ubrań chłopak miał na sobie i że gołą skórę wyrzeźbionego torsu od mojej dzielił tylko nikły skrawek materiału, z którego składał się mój cienki tshirt.

Skłamałabym, mówiąc, że go nie pragnęłam. To, co nas niegdyś łączyło, budziło się za każdym razem, gdy się do mnie zbliżał.

Ale nie byłam głupia.

- Pocałuj mnie - wyszeptał, jego usta znów otarły się o moje.

- Odsuń się - powiedziałam. Zdradziecki głos chrypiał.

- Pocałuj mnie, a uwolnisz się od tej pieprzonej więzi, która mąci ci w głowie. Zrób to dla siebie - kusił.

- Jeśli to byłoby takie proste, już dawno byś mnie pocałował - skwitowałam, chociaż czułam, że chłopak nie kłamie.

- To ty musisz to zrobić.

Zawahałam się. Wszystko, co Sam mi powiedział, sprawiało, że miałam ochotę przerwać Połączenie z Orifielem. Byłam na niego wściekła i czułam się zdradzona.

Ale to było coś, co powinniśmy rozwiązać między sobą, nawet jeśli miało się skończyć źle.

- Mówiłeś, że Połączenie wygaśnie z czasem - przypomniałam mu i sobie, gdy dalej nade mną wisiał. Jego ciało parzyło mnie przez cienką tkaninę koszulki.

- Ale czekanie nie będzie takie przyjemne jak to, co mogę ci zaoferować - wymruczał, jego głos zarezonował głęboko w moich żyłach. Krew, która pędziła arteriami, zaczynała mnie parzyć, a skóra niekomfortowo uwierała. Mój umysł walczył z ciałem.

- Odsuń się. Odsuń się do cholery, albo zaraz wszystko spłonie - wychrypiałam, walcząc o to, aby zabrzmieć silniej. Jego wargi wygięły się w uśmiechu.

- Nieładnie Rose... Czy dzisiaj nie mieliśmy być ze sobą szczerzy? - przypomniał i naparł na mnie nieco mocniej. Moje nozdrza wypełnił zapach cynamonu, w głowie zaczynało mi szumieć, jakbym wypiła o drinka za dużo.

- Złaź. Ze. Mnie.

- Zmuś mnie - mruknął.

- Nie pocałuje cię, choćbyś miał być ostatnim mężczyzną na tej planecie - wycedziłam. Mogłam go pragnąć, ale nie byłam durna. On był czerwoną flagą przewiązaną piękną wstążką prezentową. I nie mogłam zrobić tego Orifielowi.

Kiedy chłopak się zaśmiał, poczułam ruchy jego przepony na brzuchu. Wszystko we mnie zamarło. Na szczęście moment później puścił moje nadgarstki i podniósł się, opierając na dłoniach.

- Jak chcesz. Wcale nie czuję się urażony.

- Powinieneś. Mówiłam szczerze - parsknęłam.

- Jestem całkowicie pewien, że gdy tylko Połączenie wygaśnie, sama do mnie przyjdziesz - wymruczał i podniósł się z gracją z podłogi.

Kiedy szedł w kierunku materaca na przekór zdrowemu rozsądkowi nie potrafiłam spuścić wzroku z mięśni jego pleców.

"Cholera jasna, ocipiałaś chyba" - zastrofowałam sama siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top