Rozdział 7
- Tego nie mogliśmy się spodziewać. Właściwie, chyba nawet pan Anthony nie miał o niczym pojęcia.
- Też mi się tak wydaje.
- To okrutne. Musimy się chyba skonsultować?
- Tak. To odpowiednia chwila. Pora dać sygnał. Przybędzie w ciągu kilku dni.
- A zatem nadszedł moment, który wywróci wszystko jeszcze bardziej?
- Nie. Nadszedł czas na pierwszy punkt zemsty za to, co się przytrafiło tej rodzinie.
- Będzie bolało.
- Owszem, ale nie tych, których pan Anthony kochał nad życie.
Czwórka, przez nikogo nie zauważonych osób, skierowała się ku wyjściu z posesji. Wszyscy ubrani na czarno, wszyscy wtajemniczeni w ostatnią wolę głowy rodziny Cullen.
Cassie
Czułam się tak, jakby wszystko wróciło na swoje miejsce, jakby już nic złego nie mogło mnie spotkać. Daniel, mimo iż był pewnie zaskoczony moim zachowaniem, nic nie powiedział. Po prostu trzymał mnie w ramionach. Tak jakby dokładnie wiedział, czego w tej chwili potrzebuję. Evelyn ulotniła się po kilku minutach. Nie byłam w stanie określić jak długo tak siedzieliśmy w pokoju Daniela. Czułam, jakbym była w jakimś zawieszeniu. Jakby wszystko wokół płynęło dalej, jednak ja, byłam w samym środku tego tornada, jakim było teraz moje życie. Pośrodku, gdzie był spokój, cisza, eter w którym całokształt zamarł.
- Lepiej się czujesz? - odezwał się nagle Daniel, cały czas przytulając mnie do siebie.
- Chyba tak - przyznałam. - Czego chciała?
- Sam do końca nie wiem. Chciałbym móc wykreślić tę kobietę ze swojego życia, tak by nigdy jej nie oglądać, ani o niej nie pamiętać.
- Ale nie możesz, prawda?
- Nie rozumiem, co masz na myśli? - odwrócił głowę w moją stronę i próbował spojrzeć mi w oczy. Chwilę unikałam jego spojrzenia, jednak nie na długo.
- Cóż... byliście zaręczeni, prawda? Tego chyba nie da się od tak wymazać z pamięci - zaryzykowałam półprawdę. Nie mogłam mu jeszcze powiedzieć o ojcu. Czułam, że z chwilą, gdy wyjawię prawdę, znienawidzi mnie do końca.
- W sumie tak, masz rację. Jednak, gdybym mógł wybierać, wolałbym jej nigdy nie spotkać. Ta kobieta zniszczyła życie niejednej osobie. Jakby to powiedziała Frances, to zło wcielone - zaśmiał się z przymusem.
- Frances?
- Hmm... widzisz, Frances może mieć pewne szkody po bitwie, jaką stoczyła niedawno w salonie. - odparł z ewidentnym rozbawieniem. Jakby to, co sobie właśnie przypomniał było bardzo zabawne.
- Nie rozumiem o czym mówisz? - zaczynało mnie to wkurzać. Niczego nigdy nie mówił jasno.
- Nie denerwuj się kochanie. Frances, po prostu ucięła sobie małą pogawędkę na pięści z Viktorią - starał się mnie uspokoić. Nie uszło jednak mojej uwadze sposób, w jaki się do mnie zwrócił.
- Nie nazywaj mnie tak - szepnęłam niepewnie, zupełnie pomijając fakt, że Frances komuś przyłożyła.
- Jak? - zapytał zdezorientowany.
- Kochanie.
- Dlaczego? - O nie! Tego jego seksownego uśmiechu nie można na trzeźwo znieść!
- Bo nie jestem twoim kochaniem! - warknęłam. Nie lubiłam gdy robił sobie ze mnie żarty. To było niesmaczne, nazywanie mnie tak, choć nic do mnie nie czuł. No może poza litością.
- Cassie, nie wiem jak ty, ale ja pamiętam jak zawiesiliśmy broń, tuż przed wejściem do domu. W dodatku siedzę z tobą od jakiejś godziny i obejmuję, starając się ciebie uspokoić. Nie pomijając dość istotnego faktu, że mnie ogromnie pociągasz i leżymy w łóżku. - ostatnie zdanie było oczywiście zabarwione słodkim tonem uwodziciela i mrugnięciem oczkiem w moim kierunku. Po chwili potarł nosem moją szyję, powodując mrowienie na mojej skórze. Co za idiota!
- Ty chyba sobie jaja robisz!
- Wcale nie. Kochanie, widziałaś mnie już nawet nago, więc wydaje mi się, że taka forma jak najbardziej odpowiada naszym stosunkom - odparł, podkreślając to wkurzające mnie słowo.
- My nie mamy żadnych stosunków! - Krzyknęłam, po czym starając się uspokoić zapytałam - dlaczego mi to robisz? - zapytałam cicho, po chwili. Nie chciałam znów robić sobie złudzeń.
- To znaczy co?
- Zwodzisz mnie.
- Cass, litości! Naprawdę nie rozumiem, co ty do mnie teraz mówisz? Wcale cię nie zwodzę. Daję ci, może za delikatnie do zrozumienia, że chciałbym cię lepiej poznać, a ty mnie najnormalniej w świecie kopiesz między nogi. - Wkurzony Daniel, to seksowny Daniel. Tak, stanowczo!
- Znaliśmy się już wcześniej - zauważyłam półprzytomnie. Wpatrywanie się w tego półboga, może pozbawić dosłownie każdą kobietę mózgu.
- Owszem, ale z tego co mi puka gdzieś z tyłu czaszki, to za bardzo nam prześwitują te wspomnienia, co? W dodatku ty miałaś wtedy piętnaście lat. Byłaś jeszcze dzieckiem.
- Nastolatką, a nie dzieckiem. Doprawdy jesteś największym idiotą jakiego znam!
- Wcale mnie jeszcze nie znasz, kotku - mruknął mi do ucha. Trzepnęłam go w głowę, następnie wyskoczyłam z łóżka i podbiegłam do drzwi. Odwróciłam się gwałtownie. Dupek zaśmiewał się patrząc na mnie znacząco, opierając się na łokciu.
- Jesteś taki jak zawsze! Nigdy się nie zmienisz, prawda? - z tymi słowami, nie czekając na jego jakąkolwiek reakcję, wyszłam z pokoju zatrzaskując za sobą drzwi. Usłyszałam jeszcze jego głośny śmiech.
Byłam wściekła! Ten palant, nie dość, że myśli zawsze tylko o jednym, to jeszcze bezczelnie sobie ze mnie pokpiwa. Och, zatłukłabym go, gdybym tam dłużej została! Kochanie! Też coś! Dotarłam do salonu, gdzie siedziała Evelyn z Damienem, pogrążeni w rozmowie. Nigdzie natomiast nie widziałam Frances i Davida.
- Gdzie Fran? - zapytałam rozglądając się. Gdzieniegdzie widać było roztrzaskane skorupy czegoś, co było pewnie jeszcze kilka godzin temu jakąś cenną wazą. W pokoju plątał się jeden z służących.
- W łazience, na górze. Stara się pozbyć lima spod oka - odparł Damien uśmiechając się krzywo.
- Lima? A więc to prawda, że biła się z Viktorią? - zaskoczona aż usiadłam na najbliższej kanapie.
- Owszem i wygrałabym, gdyby ci kretyni się nie wtrącili. - Usłyszałam za plecami pełen wyższości głos Frances. Odwróciłam się w stronę drzwi, przez które właśnie wchodziła moja kuzynka, z ogromnym kawałem mięcha przyłożonym do lewej strony twarzy.
- Różyczko, rozbiłabyś nam wszystkie wazy, gdyby walka toczyła się dalej. Jednakże najbardziej chodziło o karafkę Daniela. On by nie przeżył takiej straty - mówił z rozbawieniem David, sadzając Fran na drugiej kanapie, stojącej naprzeciwko.
- Różyczko? Ok, co się tu do jasnej cholery dzieje? - zapytałam wypuszczając na wolność cały gniew, który kiełkował od chwili rozstania z Danielem.
- Hmm... doszliśmy do pewnych wniosków – zaczął David.
- I staramy się dotrzeć do jakiejś konkluzji - dodała Francis, uśmiechając się jak zakochana idiotka w stronę Davida. No tak. Dobrze znałam to spojrzenie maślanych oczek. Sama je miałam przez wiele lat. O boże! Czy wszyscy muszą być szczęśliwi tylko ja nie? To nie fer. Stanowczo niesprawiedliwe!
- Aha - odparłam niezbyt elokwentnie.
- Lepiej się czujesz? - zapytała Evelyn, uważnie mi się przyglądając.
- Nie.
- Dlaczego? Myślałam, że się uspokoisz.
- Powiedzmy, że my dwoje w jednym pokoju, nigdy nie będzie się równać osiągnięciu spokoju. – Dotarł do mnie zza pleców głęboki głos. David, na słowa brata roześmiał się, aż Frances podskoczyła na zajmowanej kanapie. Damien tylko się uśmiechnął jakby w jednej chwili wszystko pojął. Evelyn patrzyła zdumiona, podobnie jak Frances.
Daniel podszedł do mnie i usiadł obok. No może usiadł to niezbyt dokładne określenie. On po prostu rzucił się na tę kanapę. Zawłaszczył ją sobie jak jakiś pieprzony pan i władca. Zwęziłam groźnie oczy i starałam się zetrzeć mu ten uśmieszek z twarzy.
- Po jaką cholerę, żeś tu przylazł?! Trzeba było zostać w tej swojej norze! - warknęłam, czym wszystkich zaskoczyłam bez wątpienia. Dziewczyny dawno nie słyszały u mnie takiego tonu, a chłopcy pewnie nigdy.
- Hmm... brakowało mi twojego towarzystwa kochanie - odparł z uwodzicielskim uśmiechem, przesuwając powoli dłonią po moim ramieniu. Przez całe moje ciało przeszedł dreszcz. - A co do tej mojej nory, to jeszcze przed chwilą wcale ci nie przeszkadzała.
- Jesteś cholernym dupkiem Dan.
- A ty jesteś urocza gdy się złościsz - powiedział po czym pocałował mnie w policzek, wstał i wyszedł dumnym krokiem.
Gdy odwróciłam w końcu głowę od drzwi zobaczyłam, że cała czwórka mi się przygląda.
- Ale numer. - Pierwszy odezwał się David. - Obudziłaś Dano – samca.
- Hmm... coś takiego - dodał z uznaniem Damien.
- Nom, kochaniutka szacun normalnie. - David wyciągnął do mnie zwiniętą w pięść dłoń.
- Wiecie co? Cała wasza rodzinka jest zdrowo szurnięta. A wszyscy mówili, że ja mam nierówno pod sufitem - powiedziałam po chwili, na co wszyscy obecni wybuchnęli zgodnym śmiechem.
- No, w sumie to prawda. Ty jesteś najbardziej nierówna pod względem normalności - usłyszałam Juliana, który właśnie wlazł do tej całej ferajny idiotów. - Co tu się stało?
- Mała wymiana zdań z pewną dawną znajomą - odpowiedział Damien.
- Hmm, czyżby była to kobieta, która złorzeczyła na wszystko i wszystkich, taka blond suka, ciągnąca małego, wystraszonego na śmierć chłopca? - spytał z uniesionymi brwiami. Jakiego znów chłopca?
- To ona jeszcze jest na terenie posiadłości?! - Warknął wściekle David.
- Już nie. Cóż... gdy tylko mnie dostrzegła odjechała tak szybko aż się za nią kurzyło - stwierdził z rozbawieniem Julian.
- To interesujące - powiedział jakby do siebie Damien, marszcząc brwi w skupieniu.
- Czy ktoś mi w końcu wyjaśni, o co tutaj chodzi? - zapytałam jeszcze bardziej poirytowana.
- Oczywiście kochanie, przenosicie się do głównego budynku. – Daniel znów pojawił się w salonie.
- Nie ma mowy żebym mieszkała z tobą pod jednym dachem!
- Skarbie będziesz i nie masz tu nic do gadania. Jeśli chodzi o inne sprawy, możemy wypracować jakiś kompromis ale na pewno nie jeśli chodzi o tę kwestię - odparł stanowczo.
Jeszcze takim poważnym go nie widziałam coś musiało się tutaj wydarzyć i nie było to nic dobrego. Sama wizyta Viktorii na pewno by nie zrobiła takiego spustoszenia wśród domowników. Musiała coś powiedzieć albo zrobić. Daniel, jakby czytając mi w myślach, uśmiechnął się cynicznie.
- Nie zaprzątaj sobie tej pięknej główki problemami, które możemy rozwiązać później. - Usiadł ponownie obok mnie, tym razem obejmując ramionami.
- Odsuń się albo jeszcze przed zapadnięciem wieczoru zostaniesz kastratem - powiedziałam z tak przymilnym głosikiem, jaki tylko potrafiłam z siebie wykrzesać.
- No, no, Cass! Co się z tobą siostrzyczko stało? A gdzie podziało się to całe twoje uwiel... - nie skończył dzięki Bogu tego zdania bo byłby martwy. Udało mi się zgarnąć w odpowiedniej chwili poduszkę, którą trafiłam prosto w jego, wkurwiającą mnie obecnie, twarz.
- Zamknij twarz Julian albo będziesz spał od dziś w stajni, chociaż trochę byłoby mi szkoda zwierząt - warknęłam.
- Kochanie, kiedy to zrobiłaś się taka zadziorna? - zapytał z ciekawością Daniel, przekrzywiając głowę na bok, przyglądając mi się niczym jakiemuś okazowi.
- Od kiedy przypomniałam sobie, za co cię tak nie lubię.
- Dobrze, że tylko nie lubisz a nie, nienawidzisz - stwierdził z rozbawieniem.
- Och... - zabrakło mi słów. To bez sensu. Co się ze mną stało? Daniel najwyraźniej wyzwalał we mnie to co najgorsze. - Jesteś podłym palantem.
- Wiem - poruszył brwiami. David znów ryknął śmiechem.
- Ty też się doigrasz - warknęłam w jego stronę, co jeszcze bardziej go rozbawiło.
Do salonu nagle weszli Emiliana i Maxim. Spojrzeli na swojego rozbawionego syna, po czym przenieśli wzrok na mnie i Daniela, który obecnie bawił się moimi włosami. Trzepnęłam go po ręce, na co cicho zachichotał niczym niegrzeczny uczeń przyłapany przez nauczyciela na obściskiwaniu się na lekcji.
- Och, powiedziałeś już... - zaczęła Emiliana, jednak Daniel natychmiast się odwrócił w jej stronę przerywając.
- Nie teraz, mamo. Myślę, że Bernard właśnie chce ogłosić, że podano do stołu, prawda Berni? - dopiero teraz zauważyłam, że wszedł cicho kamerdyner Cullenów.
Uśmiechnęłam się do niego, jednak tylko jego oczy zdradzały tę samą radość co moja. Twarz zachowała swój kamienny wyraz, jak wymagano tego od kamerdynerów, tych z prawdziwego zdarzenia.
- Panicz jak zwykle ma rację. - odpowiedział profesjonalnie Bernard.
- No nareszcie ruszamy do stołu. Umierałem już tutaj z głodu! – jęknął David.
- Ty zawsze umierasz z głodu. Zastanawiam się jak twoja matka zdołała cię w ogóle wykarmić - odparła Frances. Po czym zwróciła się do Emiliany - naprawdę nie wiem jak to zrobiłaś.
- Cóż. Sama się nad tym też zastanawiam - przyznała z uśmiechem.
Odezwało się we mnie uczucie tęsknoty. Chciałabym kiedyś też poznać tę radość z posiadania dziecka. To musi być cudowne, widzieć jak dorastają. Wyszliśmy wszyscy do jadalni. Chwilę po tym, jak tylko weszła sali, jedna ze służących, niosąc obiad, do pokoju weszła Kate. Była jakoś dziwnie cicha i spokojna. Zauważyłam u niej podkrążone oczy, w dodatku opuchnięte, jakby wiele godzin przepłakała. Od razu skierowała się w stronę Evelyn. Pochyliła się nad siostrą i wyszeptała jej coś do ucha. Evelyn momentalnie zesztywniała, a jej twarz zbladła. Spojrzała na mnie. Przeprosiła wszystkich i wyszła razem z Kate z pokoju. Wszyscy byli zaskoczeni. Damien zerkał w stronę drzwi wyraźnie zaniepokojony. Również wstałam i powiedziałam, że za chwilę wrócę. Fran postąpiła tak samo.
- Evelyn? - dotknęłam jej ramienia. Siedziała na jednym z foteli w salonie, z którego jeszcze chwilę temu wychodziliśmy. - Co się stało?
- Nasza mama się odnalazła. - wyszlochała.
- To chyba dobra wiadomość? - zapytała zdezorientowana Francis.
- Niezupełnie - odezwała się w końcu Kate. - Okazuje się, że ona po prostu uciekła, nie umarła. Zostawiła nas Cassie, gdy jej najbardziej potrzebowałyśmy.
- Och Eve, Kate, jestem pewna, że musiała mieć jakiś ważny powód.
- To nieistotne. Nie chcę jej widzieć - powiedziała stanowczo Evelyn.
- Ona chce się z nami spotkać. Przysłała mi list. Dostałam go wczoraj wieczorem - wytłumaczyła mi Kate, przygnębionym głosem.
- Nie spotkasz się z nią Kate! Słyszysz?! - zerwała się na równe nogi Evelyn, wymierzając palec wskazujący w siostrę.
- Eve, ja nawet jej nie pamiętam. Nie mamy żadnych jej zdjęć - zaszlochała Kate.
- Bo nas nie chciała! - krzyknęła Eve.
- Eve, uspokój się. To nie jest wina Kate, że chce poznać matkę - powiedziałam spokojnie.
- Cassie, zrób sobie i mnie przysługę i nie wtrącaj się do tego. - Takiej agresji w głosie jeszcze nie słyszałam u zwykle pogodnej i raczej melancholijnej Evelyn.
- Ty chyba z lekka przesadzasz Eve - odwarknęła Frances, zakładając ręce na piersi.
- Och, nawet nie wyobrażacie sobie jak ja tej kobiety nienawidzę - szepnęła z rezygnacją.
- Evelyn, ja chcę ją tylko zapytać, dlaczego nas zostawiła? Chyba mam do tego prawo? - odezwała się Kate.
- Ona ma rację Eve. Dobrze o tym wiesz - wtrąciłam.
- Cass, pamiętasz przecież co się działo, po śmierci taty.
- Owszem. Pamiętam też, że moi rodzice was przygarnęli, a ja i Julian zyskaliśmy cudowne siostry - odparłam obejmując przyjaciółkę. - Może zadzwoń do ciotki?
- Nie chcę martwić Adelajdy. Wiesz jaka ona jest wybuchowa. Zupełnie jakby ją podrzucili do naszej rodziny - zaśmiała się lekko.
- Taa... ta kobieta zawsze mnie trochę przerażała - przyznała Frances z dziwnym grymasem na twarzy.
- Wracajmy, jeśli macie siłę - powiedziałam cicho.
- Tak. Jestem głodna - uśmiechnęła się Eve. - Powiedzcie mi tylko, czy wyglądamy na tyle dobrze by pokazać się w towarzystwie?
- Trochę pudru, szminki i będzie git. - Frances ruszyła z przyborami na dziewczyny. Gdzie ona to trzyma? Mnie nie pytajcie.
David
- Kiedy zamierzasz jej powiedzieć? - usłyszałem głos ojca. Podniosłem wzrok i zobaczyłem, że się intensywnie wpatruje w Daniela, który teraz miał minę jakby miał ochotę kogoś zamordować.
- Nie wiem. Na pewno nie dzisiaj. Jest wystarczająco roztrzęsiona, więc byłbym wdzięczny za jakieś hamulce z waszej strony. O mały włos nie dowiedziała się przez mamy długi język.
- Licz się ze słowami, młodzieńcze! - krzyknął.
- Och, teraz młodzieńcze? Od kiedy tato? - zapytał z sarkazmem Dan.
- Przestańcie. To nie jest odpowiednia pora na takie kłótnie. - odezwał się, jak zwykle spokojny Damien. Chociaż pewnie teraz bardziej był zainteresowany tym co działo się z Eve niż kolejną kłótnią Daniela z rodzicami. Odkąd pamiętam, nigdy nie potrafili się dogadać i zupełnie nie miałem pojęcia dlaczego?
- Damien ma rację - dodałem od siebie. - Daniel zresztą też. To jego decyzja, kiedy jej powie, nie wasza.
- Dzięki - usłyszałem szept Dana, który siedział tuż obok mnie. Uśmiechnąłem się tylko na znak, że nie ma za co.
Mnie też rodzice wkurzali z tym całym wtrącaniem się we wszystko co się tylko da. Ludzie! Są przecież jakieś granice! Po około dwudziestu minutach, dziewczyny powróciły do stołu. Widać było, że Evelyn była wkurzona, czego u niej jeszcze nie wiedziałem. Kate była przygnębiona i wyciszona. Frances i Cassie, niepewnie spoglądały to na siostry, to na talerze. Dzisiejsza kolacja minęła w jakiejś nienaturalnej ciszy. Gdy tylko wszyscy się rozeszli, zgarnąłem Damien, który już kierował się na schody i zaciągnąłem do biblioteki, gdzie przed chwilą zniknął Daniel.
- Widziałem, że wszystkie razem wróciły do domku - stwierdziłem. - Nie zatrzymasz Cassie?
- Nie dzisiaj - odparł smętnie Daniel.
- To do ciebie niepodobne. Czyżbyś się braciszku zakochał? - zapytałem z ironią.
- Możliwe, że nie minęło mi jeszcze to, co czułem do niej dziesięć lat temu - przyznał łykając kolejną porcję whisky.
- Hmm, to ciekawe. Powiedz mi, co się wydarzyło w tamto lato? - zapytałem niezmiernie ciekawy.
- Ja też bym się chętnie tego dowiedział. - odezwał się Damien.
- Nie mam ochoty dzisiaj na zwierzenia. - burknął Dan. - Chciałbym się rozerwać. Choć na chwilę zapomnieć o tych pierdolonych problemach.
- To akurat da się załatwić - powiedziałem podnosząc się ze swojego miejsca. - Ruszajcie dupska bracia. Mój kumpel napisał mi, że dziś urządza wieczór kawalerski i zaprasza nas. No ruszać się, ruszać!
- A co mi tam. Cassie mnie zrobiła w trąbę, więc równie dobrze mogę się zabawić gdzie indziej - odparł Dan, również się podnosząc.
- Jasne. Tylko, że z tego co wiem, to ty cały czas nie robisz nic innego tylko ją wkurzasz. Czy w ogóle powiedziałeś jej, że chcesz z nią być? - zapytał Damien.
- No... powiedziałem, że chciałbym ją lepiej poznać. Ona na to, że sobie z niej jaja robię - westchnął Daniel.
- Wiesz, z twojego wcześniejszego zachowania można to było wywnioskować. Zawalcz o jej względy stary. W końcu macie jakby nie patrzeć dzieciaka, który potrzebuje pomocy i obojga rodziców - powiedziałem, po czym pociągnąłem braci do holu. - A teraz panowie, czas na zabawę. Uznajmy, że jest to nasza noc przed zobowiązaniem się naszym paniom.
- Jesteś pierdolnięty David, ale masz cholernie dużo racji - stwierdził z niedowierzaniem Dan. Och! Tak mało wiary w brata! Jak tak można?! - Jutro muszę pogadać z Cassie. W dodatku nie sądziłem, że kiedykolwiek przyznam, że masz rację.
- Jestem za. Też chyba potrzebuję jakiejś rozrywki - zaśmiał się Damien.
- No wiecie! Jak można we mnie wątpić? - zapytałem. Ci dwaj durnie tylko spojrzeli na siebie znacząco. - Nie odpowiadajcie. Lecimy.
Daniel
Odkąd razem z Damienem przystaliśmy na pomysł Davida minęło dziewięć godzin. Byliśmy obecnie zamknięci w jakimś pokoju hotelowym. Dokładniej rzecz biorąc byliśmy totalnie napruci i przyszpileni do tego miejsca na amen. Tak to jest, jak się słucha tego kretyna! Leżałem na ogromnym łożu, dłonie były dość mocno przywiązane do zagłówka. Nogi miałem wolne, jednakże w niczym by to teraz nie pomogło. Damien był przytwierdzony do rury od striptizu niczym prosie, z jakąś chustką w ustach. Za to David siedział przywiązany do krzesła i miał wiszącą na szyi kartkę, zasłaniającą jego przyrodzenie, z napisem „NIE ZADZIERAJ Z MNIEJSZYMI".
Pytanie rzeka, to przede wszystkim, jak się tutaj do cholery znaleźliśmy? Cóż... za wiele nie pamiętałem. Jednak dotarło do mnie jedno. Gościem, który nas zaprosił był mały Harry Montero, z którym aż brzydko się przyznać, znęcaliśmy się trochę w szkole. Ale żeby być aż tak pamiętliwym, by po tylu latach zrobić taki numer? No dobra, ja bym pewnie też pamiętał ale sam fakt, że zrobił nam coś takiego, to jest... rzecz warta najwyższego uznania. Chociaż, gdy tylko się stąd wydostanę i dorwę skurwiela, to nogi mu z dupy powyrywam!
W końcu udało mi się wypluć chustkę, którą miałem zakneblowane usta. Gdy spojrzałem w dół, okazało się, że na miejscu moich slipek, aktualnie znajdowała się góra bitej śmietany. Damien miał podobny problem tyle, że śmietana zaczęła spływać. O Boże! Na co nam przyszło. No cóż... trzeba się jakoś z tego gówna wydostać. Tylko jak? Rozejrzałem się dokoła, jednak nie dostrzegłem naszych ubrań. Za to zaświecił mi jakiś przedmiot w końcu łóżka. Mój telefon! Spróbowałem nogą go przysunąć. Udało mi się uruchomić szybkie wybieranie i już po chwili usłyszałem w pokoju rozbrzmiewający, cudowny głos zaspanej kobiety.
- Daniel, jest szósta rano! Jeżeli nie jest to sprawa życia i śmierci, to radzę ci spakować się i wyprowadzić na księżyc, bo jak cię dorwę to przysięgam, że jaja ci pourywam! - warknęła zaspana. Była wkurwiona, to wiedziałem na pewno. Uśmiechnąłem się do siebie, mimo wszystko. Ależ moja Cassie jest zadziorna gdy się ją obudzi za wcześnie. Muszę o tym pamiętać, na przyszłość.
- Cassie, to nie jest żart, a już na pewno jest to sprawa życia. Czy śmierci, to jeszcze nie wiem, bo pokojówka jeszcze się tutaj nie zjawiła - powiedziałem głośno, by mnie usłyszała.
- Jaka znów pokojówka? Zabawiasz się z kimś? Jesteś nienormalny. Rozłączam się! - krzyknęła z niesmakiem.
- Cassie! Błagam, nie odkładaj telefonu! - szybko krzyknąłem. - Szlag by to trafił! Z nikim się nie zabawiam, do cholery!
W tym momencie podniosłem oczy i zobaczyłem nieziemskie rozbawienie w oczach moich braci. To skurwiele jedni! Nie rozumieją, że staram się uratować też ich tyłki?
- A wy, czego się szczerzycie? Ja przynajmniej mogę mówić, bęcwały! To twoja wina David, że tutaj jesteśmy! - warknąłem w ich stronę, po czym spróbowałem ponownie dotrzeć do Cassie - błagam cię skarbie, weź z mojego pokoju jakieś ciuchy i przyjedź do hotelu „Paradise", pokój chyba 208 – prosiłem, starając się skupić na tym, co widziałem. Nie było to łatwe, gdy miało się potężnego kaca i luki w pamięci.
- Hmm... dlaczego mam ci przywieźć ubrania? - zapytała z ciekawością. Zamknąłem oczy. Ubawi się nieziemsko gdy nas zobaczy w tym stanie. Ale w sumie, dlaczego tylko ja mam umierać z zażenowania? Uśmiechnąłem się złośliwie. Moi bracia nareszcie zaczęli rozumieć, co za chwilę się wydarzy. Usiłowali mówić przez kneble i szaleńczo kręcili głowami.
- W sumie, to najlepiej jak to zobaczysz na własne oczy. Opowiem ci wszystko, jak już będę w domu. Weź ze sobą Evelyn i Frances. Myślę, że przyda im się trochę rozrywki. Dlaczego mamy się bawić tylko my? - wyrzuciłem z siebie, uśmiechając się coraz bardziej złośliwie.
- Ok - odarła krótko. - Dan... ale jak ja mam wejść o tej godzinie do domu? Zresztą, Julien gdzieś pojechał i zabrał nasz samochód.
- Weź mój, a najlepiej dwa. Berni na pewno już nie śpi. Kluczyki od beemki leżą na stoliku o który kilka dni temu wyrżnęłaś, a kluczyki od jaguara są w schowku w samochodzie - dodałem z cichym chichotem, którego nie mogłem powstrzymać.
- To nie jest śmieszne! - Oburzyło się moje maleństwo.
- Przepraszam - powiedziałem ze skruchą. Jeżeli teraz się na mnie obrazi, to możemy tutaj siedzieć do usranej śmierci. - Proszę cię, pośpiesz się.
- Dobra. Ale będziesz mi wisiał ogromną przysługę Danielu Cullen!
- Nie ma sprawy - zgodziłem się skwapliwie. Usłyszałem dźwięk zakończenia połączenia, po czym oparłem się o poduszki z ciężkim westchnieniem.
Wzrok moich braci mówił jedno - już nie żyjesz. Wzruszyłem jedynie na to ramionami.
- Przykro mi, chłopaki. Siedzimy w tym razem, więc dlaczego tylko ja mam się męczyć? - odparłem z rozbawieniem, choć wcale nie powinno być mi do śmiechu. – Zresztą, powinniście się cieszyć, że Cassie się na nas nie wypięła, a wierzcie mi, że mogła. Ostatnio jest na mnie nieco wkurzona.
Damien tylko przewrócił oczami i spojrzał na mnie z ironią w oczach. David skulił się na ile było to możliwe i po prostu siedział. Po jakiejś półtorej godzinie, drzwi się otworzyły i zajrzała przez szparę główka Cassie. Boże! W życiu się tak nie cieszyłem na jej widok, jak teraz. Serio! Chyba jest ona naprawdę najlepszym, co mnie spotkało.
- Cassie – westchnąłem uradowany. - Dzięki Bogu!
- Orzesz w mordeczkę! - Po chwili weszła do środka z torbą przewieszoną przez ramię. Za nią wkroczyły Evelyn i Frances z oczami wielkimi jak spodki.
- Rozwiążecie nas? - zapytałem z nadzieją w głosie. Jeżeli teraz zaczną sobie z nas jaja robić, to będziemy chyba w gorszej sytuacji, niż byliśmy do tej pory.
Cassandra przez chwilę rozglądała się po pokoju, po czym wybuchnęła głośnym śmiechem. Tak. Bardzo, kurwa zabawne. Przewróciłem oczami. Oczywiście chwilę potem dołączyły do niej dziewczyny.
- Dobra, pośmiałyście się już, to może nam teraz pomożecie, bo mi kurwa trochę lepko tam gdzie nie trzeba. Chociaż, jeżeli dziewczyny zabiorą moich braci, to chętnie poczuję...
- Lepiej się zamknij, jeżeli chcesz mojej pomocy - syknęła Cassie, przerywając mi gwałtownie, podbiegając do łóżka i zasłaniając mi usta dłonią. Ucałowałem jej wnętrze i mrugnąłem. Przewróciła na to oczami, mrucząc coś w stylu „faceci".
Rozwiązywała węzły, mrucząc cały czas coś niezrozumiałego pod nosem. Gdy tak zmagała się z sznurami, jej drobne piersi miałem tuż przy twarzy. Uśmiechnąłem się do siebie z rozmarzeniem. Jakby to było dobrze mieć ją teraz w swoim pokoju, na tym ogromnym łóżku, całą nagą. Nagle zostałem gwałtownie szarpnięty za ramię. Podniosłem wzrok i zobaczyłem jak Cassie się we mnie wpatruje z zaciśniętymi ustami. W oczach miała złe błyski i pewnie miała ochotę mnie udusić. Uśmiechnąłem się lekko.
- Jestem tylko facetem, kochanie. Nie oczekuj ode mnie rzeczy niemożliwych – rzuciłem z nonszalancją, na co pozostali się roześmiali. Zauważyłem, że byli już pozbawieni knebli, a Damien kierował się nawet do łazienki.
- Jesteś idiotą Daniel - warknęła w odpowiedzi, po czym dodała z uśmiechem - ale uroczym.
Uwielbiam tę dziewczynę. Gdy już zaczęły jej puszczać te dziwne opory, stawała się coraz bardziej interesująca. Gdy poczułem, że więzy zaczęły się rozluźniać odetchnąłem z ulgą. Cassie jednak, nagle się odwróciła i spojrzała tam, gdzie cały czas leżała góra śmietany. Podążyłem za jej wzrokiem i już po sekundzie wiedziałem, co przykuło jej wzrok. Na samym środku znajdowała się, niby tryumfująca, czerwona wisienka koktajlowa. Cassie przechyliła lekko swoją śliczną główkę, po czym wzięła wisienkę za ogonek i włożyła sobie do ust. Zamarłem. No, kurwa, najzwyczajniej w świecie czułem jak mój penis zaczyna się powiększać. Po chwili ssania wisienki, Cassandra powróciła do rozwiązywania węzłów. Połknęła w końcu wisienkę, a ogonek położyła na stoliku obok łóżka. Gdy mnie już całkowicie oswobodziła, uśmiechnęła się kokieteryjnie.
- Uwielbiam wisienki koktajlowe - rzuciła z satysfakcją spoglądając na moje krocze.
Już chciała zeskoczyć z łóżka, kiedy objąłem jej talię i przyciągnąłem do siebie. Trzymają tył jej głowy, wpiłem się gwałtownie w jej usta. Nie mogłem wprost uwierzyć, że ta skromna dziewczyna potrafi w jednej chwili przeistoczyć się, nawet o tym nie wiedząc, w chodzącego wampa.
- A ja uwielbiam smak twoich ust – wysapałem, gdy tylko oderwałem się od niej.
Patrzyła na mnie zdezorientowana i uroczo zawstydzona. Pozwoliłem jej się zsunąć z łóżka. Po chwili oberwałem ręcznikiem w głowę. Spojrzałem w stronę z której nadleciał i zobaczyłem szczerzącego się do mnie Davida z stojącą obok uśmiechniętą Frances. Zupełnie zapomniałem o ich obecności w pokoju. No cóż... trudno się mówi i leci się dalej – jak to wielokrotnie powtarzał mój wuj Angus. Uniosłem w odpowiedzi na ich rozbawienie brwi nim zacząłem wstawać.
- Zakładam, że Damien jest cały czas w łazience z Evelyn? - zapytałem, owijając biodra ręcznikiem.
- Można tak to ująć - odparła Fran wzruszając przy tym niedbale ramionami.
- Myślę, że pora się stąd zbierać - odezwała się spokojnym głosem Cassie, która właśnie grzebała w dużej torbie, którą ze sobą przyniosła. Po chwili odwróciła się i rzuciła w moją stronę ciuchy. To samo zrobiła z Davidem.
Gdy byliśmy już ubrani wyszliśmy z hotelu i skierowaliśmy się do zaparkowanego samochodu. Cassandra, zanim wsiadłem, złapała mnie za ramię, odciągając od reszty. Odwróciłem się do niej z pytającym wzrokiem.
- Co jest? - zapytałem, marszcząc brwi. Mam nadzieję, że nie chciała teraz mi powiedzieć, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego. To byłaby niewątpliwie śmierć dla pewnych części mojego ciała.
- Gdy wrócimy, wytrzeźwiejesz i opowiesz mi wszystko co się tutaj wydarzyło - syknęła z groźnym wyrazem twarzy. Wbiła mi palec wskazujący w pierś zaznaczając przy tym - wszystko!
- A to niby dlaczego? - zapytałem podejrzliwie, choć w mojej głowie już zaczynała kiełkować odpowiedź. Oparłem się jedną ręką o samochód przyglądając się jej z zaciekawieniem.
- Chciałeś mnie poznać, prawda? Właśnie daję ci tę szansę. Ale zapamiętaj sobie, ja się nigdy nie dzielę. Dotarło?! - warknęła.
- Czyli, można uznać, że jesteśmy w związku? - Na mojej twarzy zaczął pewnie się tworzyć bananowy uśmiech.
- Cóż, chyba tak - straciła trochę tej swojej pewności siebie. Wyraźnie próbowała ujrzeć drugie dno w mojej wypowiedzi.
- Nie chyba, kotku, tylko na pewno - odparłem poważnie, przyciągając tę cudowną kobietę do swojego boku. Pocałowałem ją najpierw w usta, później w czoło. - Ja też się nie dzielę kobietami, które są dla mnie ważne.
- To dobrze. - Uśmiechnęła się lekko. - Ale i tak masz mi wyznać wszystko jak na spowiedzi. I odtąd zero panienek, rozumiesz?!
- Nie ma sprawy. Zresztą niewiele pamiętam, więc mogę się spowiadać. I nie masz się o co martwić, kochanie. Od dziś jesteś tylko ty - odparłem z radością. Po chwili roześmiałem się, widząc wyraz jej twarzy. Oj, Cassie cudownie się złości. Ale gdy jest wkurwiona, jest po prostu zjawiskowo piękna!
- Hej, gołąbeczki! Jak się nie pośpieszycie, to samochód będzie jechał wymiocinami. Chłopcy chyba zaczynają odtajać! - krzyknęła w naszą stronę wyraźnie ubawiona Frances. Evelyn była już w drugim aucie z Damienem, który wyglądał jakby przeżył właśnie bliskie spotkanie z rozpędzoną ciężarówką. David nie był wcale w lepszym stanie, siedząc na tylnym siedzeniu BMW.
- Lecimy do domu, kochanie - powiedziałem czule, po czym otworzyłem jej drzwi strony kierowcy, a sam usiadłem na miejscu pasażera.
Nie sądziłem, że znów poczuję coś do Cassie. Nie było jednak tak samo, jak dziesięć lat temu. Wtedy była dla mnie najlepszą przyjaciółką. Teraz miałem wrażenie, że jest to coś znacznie silniejszego, choć do końca nie potrafiłem sobie uświadomić, czy jest to już to słowo na „m", którego dawno temu się wyrzekłem. Cóż... czas pokaże. Na razie miałem zamiar bardzo dobrze poznać tę uroczą, pełną niespodzianek kobietę, której, swoją drogą, dałem prowadzić moje BMW! Nagłe olśnienie odnośnie sytuacji w jakiej się znalazłem spowodowało dreszcz przerażenia, który wstrząsnął moim ciałem.
Cholera! Przecież ta kobieta potrafiła przypalić czajnik nie włączając go. A ja właśnie oddałem w jej ręce ukochany samochód. Ruszyliśmy spod hotelu z piskiem opon. Co ja najlepszego zrobiłem?!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top