Rozdział 3

Gdzieś pomiędzy drzewami stały dwie osoby, przez nikogo niezauważone...

- Wszystko jest tak jak było zaplanowane?

- Owszem – odparł rozbawiony głos

- Jesteś osobą niezrównoważoną, wiesz o tym?

- Haha... ja po prostu wiem co dla nich najlepsze, czy nie takie było określenie w liście do ciebie? A ten testament to świetne rozwiązanie. To był naprawdę genialny pomysł, choć z początku też nachodziły mnie wątpliwości. Zupełnie jak ciebie.

- Hmm ciekawe, czy odgadną jakie osoby mają sprawdzić prawdziwość wykonania woli zawartej w testamencie...

- Pożyjemy, zobaczymy.

- Bardzo zabawne.

- Już niedługo, wierz mi, już niedługo...

Daniel

- Coraz bardziej mi się to nie podoba – rzuciłem sucho do brata, kierując się w stronę gabinetu. – Coś tu gruntownie śmierdzi.

- Przestań jojczyć Dan. Zaraz się przekonamy, co też takiego wymyślił staruszek – odpowiedział swobodnie David. – Coś mi mówi, że z tego całego testamentu będzie całkiem niezły ubaw.

- Chyba tylko ty się dobrze bawisz. Ja się zastanawiam, czy czasami ten zgryźliwiec nie zostawił nas na lodzie. Nie to, żeby mi brakowało pieniędzy, ale... przecież to nasze dziedzictwo.

- Niesamowite, że mówisz tak akurat ty – odezwał się w końcu Damien. - A tak z ciekawości zapytam, co cię łączy z tą piękną brunetką, która od początku pogrzebu nie odrywa od ciebie wzroku?

- Nic. Poznałem ją dopiero dzisiaj. To Cassandra Rowdon z rodziną i przyjaciółmi. Ponoć znali się z Anthonym.

- Hmm, interesujące – zamyślił się Jasper. Nagle przypomniało mi się, że miałem go właśnie zapytać, czy ich nie zna.

- Dami, widziałeś już kiedyś którekolwiek z nich?

- Hmm... nie jestem pewien. Pamiętam, że przyjeżdżała do starej posiadłości jakaś rodzina z dwójką dzieci, ale było to dawno temu. Najlepiej przejrzeć zdjęcia w albumie rodzinnym. Myślę, że jeśli kiedykolwiek przebywali u nas to z pewnością zachowało się jakieś zdjęcie. Mimo wszystko, dziadek w pewnym stopniu był sentymentalny.

- Ty chyba sobie jaja ze mnie robisz? Anthony? Sentymentalny? Kpisz, czy o drogę pytasz? To był największy skurwiel jakiego świat znosił przed tyle lat.

- Danielu Miximie Cullen, jak ty się wyrażasz!

Zesztywniałem, gdy usłyszałem pełen złości i zażenowania głos. Szlag! Ja to mam chyba od urodzenia przejebane. Westchnąłem głęboko zanim odwróciłem się by stanąć twarzą w twarz z moją matką. Tylko tego mi jeszcze dzisiaj brakowało. Jej upomnień, napomnień i czego tam jeszcze sobie życzycie. Ech, to będzie bardzo, bardzo długi dzień.

- Witaj mamo. Świetnie wyglądasz, serio. Jak tam podróż do Egiptu? Udana? Och cieszę się, no to ja sobie pójdę dalej. Pogadamy później, pa!

- Czekaj no chłopcze!

Już miałem jej jakoś się wywinąć, kiedy poczułem delikatną dłoń zaciskającą się wyjątkowo mocno na moim bicepsie. Nie udało mi się zatem czmychnąć, niestety. Miała naprawdę niesamowicie, jak na jej posturę, silny chwyt. Ciekawe, może na ojcu ćwiczyła?

- Nie tak szybko. Twój brak manier po prostu mnie przeraża. Jak ty się zachowujesz? – warknęła oburzona.

No nie, zbeształa mnie jak małe dziecko, którym przecież do cholery nie jestem!

- Chwila, nie jestem już małym dzieckiem i ...

- Owszem, nie jesteś dzieckiem – przerwała mi stanowczo. - Dlatego tym bardziej się dziwię twojemu braku obycia w towarzystwie. Ale czego się spodziewać po chłopcu, który uczęszcza częściej do burdeli niż na spotkania biznesowe, nie wspominając o rodzinnych – brutalne słowa przerwały moją nieudolną próbę obrony.

- Domów publicznych, mamo – poprawiłem ją z gorzkim uśmiechem na twarzy. - Przecież tak obyta w świecie dama powinna wiedzieć, że nie wypada używać takich słów. – Mój głos ociekał sarkazmem. Oj trzeba było się lepiej zamknąć. Niestety, podszedł w tej chwili ojciec, który najwyraźniej usłyszał naszą kłótnię. Teraz to już mam przejebane na całej linii.

- Uważaj w jaki sposób się odzywasz Danielu, bo możesz tego jeszcze gorzko pożałować. Nadal mam pewną władzę w firmie a z tego co się orientuję, twoje dochody w dużym stopniu wypływają z zajmowanego stanowiska.

Nie zdążyłem się nawet odezwać, bo przerwała nam tę jakże kulturalną pogawędkę mała, niezdarna brunetka, którą poznałem rano.

- Och, państwo Cullen, moje najszczersze kondolencje. Oj przepraszam, przerwałam jakąś ważną rozmowę? To może przyjdę za chwilkę – powiedziała zerknąwszy tylko na mnie z dziwnym błyskiem w oczach. Byłem niemal pewny tego, że zrobiła to specjalnie. Nawet na mnie nie spojrzała, tylko uparcie patrzyła się prosto w oczy mojej mamie.

- Och Cassie, tak się cieszę, że przyjechałaś. Nie przeszkadzasz moje kochane dziecko. Jest z tobą może Julian? Tak dawno się nie widzieliśmy.

- Owszem. Zaraz podejdzie o ile się gdzieś nie zgubił. Wie pani jak to z nim jest – odpowiedziała uprzejmie. Po jej niezdarności nie było śladu. Teraz jawiła mi się opanowana i grzeczna dama, a nie potykająca się i bluźniąca dziewczyna z poranka. Kim właściwie jesteś Cassandro? – zapytałem w myślach, przyglądając się tej niezwykłej dziewczynie.

- Och, moje słonko, na pewno jesteście zmęczeni po podróży, ale niestety dziadek Anthony zażyczył sobie odczytania testamentu zaraz po ceremonii pogrzebowej, zatem z odpoczynkiem musimy troszkę poczekać.

- Nic się nie stało. Tak się cieszę, że mogę tutaj być i znów państwa zobaczyć, choć okazja jest tym razem smutna.

- My ciebie też Cassie – odpowiedział mój ojciec patrząc na nią w taki sposób, jakby była jego ukochaną córeczką. Zrobiło mi się dziwnie ciężko na sercu, a przecież ja już od dawna nie mam serca.

- Chodźmy zatem do biblioteki i miejmy już za sobą odczytanie testamentu – powiedziała moja mama, po czym razem z ojcem skierowała się ku domowi. Cassandra zaś podeszła do mnie i szepnęła ze złośliwym uśmieszkiem:

- Wisisz mi przysługę panie Cullen. – Po tych słowach udała się w tym samym kierunku co rodzice.

- Hmm... tak, pamiętam ją dość dobrze. Zawsze mnie zastanawiała – odezwał Damien, który znienacka pojawił się tuż przy moim boku. Nie zauważałem go wcześniej, choć z wyrazu jego twarzy domyśliłem się, że wszystko słyszał. Spojrzałem na niego zdezorientowany. O co mu chodziło?

- Co masz na myśli?

- Wiesz, Cassandra zawsze była żywą dziewczynką, ale też dość niezdarną i w pewien uroczy sposób nieśmiałą. Dziadek zawsze miał z nią ubaw. Jednak gdy było trzeba, zmieniała się nie do poznania. Stawała się pewną siebie, opanowaną dziewczyną. Dziwne, jakby były w niej dwie różne osoby. A może po prostu wie, jak w danej sytuacji powinna się zachować. Zresztą ty też powinieneś ją pamiętać. Bawiła się z nami podczas niemal każdych wakacji. Pewnego razu przyjechała też z przyjaciółmi, chyba były to ich drugie wakacje tutaj.

- Wydawała mi się znajoma, ale nadal nie mogę sobie jej przypomnieć, umiejscowić jej w czasie.

- Ciekawe – mruknął. Nie mówiąc nic więcej skierował do domu. Poszedłem zatem za nim, wciąż myśląc o tej dziwnej dziewczynie, która bądź co bądź uratowała mi dziś tyłek. Może nie na długo ale na tyle, by oboje rodzice ochłonęli.

Damien

Jaki ten świat jest mały. To zresztą dziwne, że Daniel nie pamięta swojej pierwszej miłości. Jako dzieci byli z Cassandrą niemal nierozłączni. Po niej widać, że nadal coś do niego czuje. Świadczył o tym sam fakt, że go obroniła przed złością rodziców, którzy widać było, że lada chwila wybuchną. Jednak on sam jej nie pamiętał. Czuł, że skądś ją zna, ale szczegóły widocznie ukrył głęboko w podświadomości.

Do tej pory nie wiem, co się wydarzyło tuż przed ostatnim pobytem Cassandry we Włoszech w Venosa. Od Daniela też się pewnie niczego nie dowiem, bo sam przyznał, że dziewczyny nie pamięta. Cóż, będzie trzeba nieco poczekać z odkryciem tej tajemnicy.

Wchodząc do gabinetu zacząłem się zastanawiać, co wymyślił staruszek tym razem? Od dawna wiedziałem, że Anthony ma względem nas pewne plany. Jednak szczególnie przyglądał się właśnie tej dwójce – Cassie i Danielowi. Widział jak dorastają, jak zacieśniają więzy. Wciąż miałem w pamięci ten wyraz rozrzewnienia na twarzy dziadka, kiedy przyglądał się jak spacerowali po ogrodzie trzymając się za ręce. Dziwne było to, że zabronił nam mówić, że jesteśmy jego wnukami w obecności rodziny Rowdonów i ich przyjaciół. Dopiero po kilku jej wizytach prawda wyszła na jaw. Głównie Daniel i David mieli styczność z nią i Julianem. W pewnym momencie to się jednak skończyło i Cassandry więcej nie zobaczyliśmy w Venosa.

Daniel popadał wówczas w coraz to nowsze romanse, jakby musiał coś odreagować. W końcu wyjechał z Włoch i nie było go w kraju dobre kilka lat. Gdy jednak dziadek posłał po niego by zastąpił mnie na stanowisku prezesa wiedziałem, że coś ma w zanadrzu. Nie sądziłem jednak, że tak szybko umrze.

W pewnej chwili moje rozmyślania przerwał mi jedwabisty głos.

- Mnie też się wydaje, że są dla siebie stworzeni. To po prostu czuć. Emanuje od nich jakiś dziwny blask, jakby czekali tylko na siebie. Ty też to zauważyłeś, prawda? – odwróciłem głowę w stronę dobiegającego moich uszu głosu.

Było to niezwykłe zjawisko, bo na pewno nie istota ziemska. Dziewczyna w krótko obciętych, blond włosach okalających jej twarz w kształcie serca, o oczach w kolorze fiołków, patrzyła na mnie z niezachwianą pewnością tego o czym mówi. Była w niej zarówno stanowczość, jak pewna delikatność.

- Przepraszam, ale chyba się nie znamy – powiedziałem durnie, bo nic innego mi nie przyszło do głowy. Pierwszy raz w życiu nie wiedziałem, co mam powiedzieć.

- Och, przepraszam, mój błąd – wyciągnęła w moją stronę malutką dłoń, która po prostu zniknęła w mojej. - Nazywam się Evelyn Jonson, jestem przyjaciółką Cassie. Ją zapewne znasz. Przyjeżdżała do was wielokrotnie w wakacje, choć twierdzi, że nie pamięta by was kiedykolwiek poznała. Dziwne, prawda? Uważa, że zna was tylko z opowieści dziadka. Zaskakujące jest jednak to, że gdy zobaczyła Daniela, od razu go rozpoznała. Jakby nagle w jej wspomnieniach coś zaczynało się odblokowywać – odpowiedziała mi na jednym wydechu. Teraz zacząłem sobie przypominać wyraźnie jedno lato, kiedy Cassandra przyjechała z grupką przyjaciół. Miałem wtedy się uczyć do egzaminów końcowych, dlatego też nie przebywałem z nimi zbyt często. Ciekawe było to, że Cassandra również Daniela nie pamiętała. Jak można zapomnieć taki szmat czasu?

- Witaj. Tak pamiętam Cassandrę, natomiast jej przyjaciół trochę mniej. Miło cię widzieć Evelyn. Jestem David, brat Daniela – przedstawiłem się w końcu.

- Wiem. Pamiętam cię ze zdjęć i opowieści Cassie. Zresztą widzieliśmy się wcześniej, ale było to tak dawno temu, że wspomnienia wydają mi się nieco zamglone. Cassie bardzo lubiła spędzać tutaj czas. Jak to mówiła, to były najlepsze wakacje w jej życiu.

- Ale później się skończyły. Właściwie nie wiem, dlaczego przestała przyjeżdżać. Wiesz może? – zapytałem z ciekawością. Może ona udzieli mi długo wyczekiwanej odpowiedzi.

- Hmm... myślę, że powinieneś o to zapytać Cassie. Sądzę, że nie jestem w tej kwestii upoważniona do mówienia czegokolwiek. Jednak myślę, że jeśli ją zapytasz, to odpowie – odparła w zamyśleniu.

- Tak też zrobię. Proszę. – dodałem otwierając jej drzwi od gabinetu.

W środku czekali już na nas rodzice, Julian, Cassandra, Markus oraz osoby których jeszcze nie miałem zaszczytu poznać. Co ciekawe był tu także Paul Dowson, nasz znienawidzony kuzyn. No to pięknie! Niech tylko Daniel go zobaczy, to będzie masakra. Zauważyłem też, że Cassie spogląda dziwnie w jego kierunku, tak jakby napawał ją obrzydzeniem i... tak, chyba strachem. Co tu jest grane?

Nie zdążyłem nic więcej pomyśleć, ponieważ do gabinetu wszedł właśnie mój brat z posępną miną. Gdy podniósł wzrok od razu zobaczył Dowsona. No to koniec przyzwoitego pogrzebu...

- Co tu robi ten kundel?! – warknął w jego stronę, z oczu wyzierała mu taka nienawiść, że zdziwiłem się że jeszcze go nie zabił.

- Dan, uspokój się, proszę – szepnąłem ugodowo zagradzając mu drogę, jeżeli chciałby się rzucić na kuzyna. Jednak on już nie słuchał. Widać było, że jego mózg przeszedł na zupełnie inny poziom.

- I kto to mówi? Facet, który pieprzył połowę kuli ziemskiej? – odezwał się bardzo nierozważnie Dowson, co dla niego mogło się skończyć naprawdę tragicznie. Spojrzałem w stronę Davida, który oczywiście zrozumiał bez słów i zanim Daniel mógł się nawet ruszyć w stronę Dowsona, został zatrzymany przeze mnie i Davida.

- Hmm, raczej to jest nierealne, jakby nie patrzeć. Nawet on nie dałby rady aż takiej liczbie. Chyba liczyć cię nie nauczyli, o myśleniu nawet nie warto wspominać, prawda? – usłyszałem dobrze już znany głos i na chwilę wszyscy zamarli. Zerknąłem w prawo, gdzie jeszcze chwilę temu Cassie trzęsła się jak osika. W tej chwili z jej oczu błyskały błyski wściekłości, nienawiści i obrzydzenia. Wszyscy na nią spojrzeli zaskoczeni. Dało się zauważyć, że strach dobrze ukryła, a jego miejsce zajęła furia. Nie miałem pojęcia, o co dokładnie chodzi, ale czułem obok siebie zaskoczenie emanujące od Daniela. Bądź co bądź Cassandra już drugi raz dzisiejszego dnia go broniła.

- Nie rozmawiam z tobą kochanie – rzucił w jej stronę Dowson z sarkazmem i wrednym uśmieszkiem. Widziałem jak Daniel napiął mięsnie, jednak David trzymał go mocno. To mogło się krwawo skończyć.

Cassandra jednak nie dała się zastraszyć, zupełnie jakby czerpała skądś siłę, by stawić czoła Dowsonowi.

- Spróbuj jeszcze raz w ten sposób mnie nazwać a przysięgam, że będziesz oglądał świat przez długie lata zza więziennych krat – powiedziała twardo, czym zaskoczyła mnie totalnie. O co jej chodziło?

- Nie strasz mnie dziewczynko. Nie masz zresztą czym.

- Oj, zdziwiłbyś się, ty podła gnido. – Tym razem do akcji wkroczyła wysoka blondynka.

- Moi drodzy, proszę uspokójmy się wszyscy – powiedział spokojnie Markus. – Panie Dowson, byłbym wdzięczny gdyby pan w ogóle się nie odzywał, a już tym bardziej nie do panny Rowdon. Wie pan równie dobrze jak ja, że jest pan tutaj na specjalnych warunkach. Dlatego radzę się panu uspokoić. Pozostałym zresztą również – tu spojrzał na Daniela. - Byłbyś tak uprzejmy? – widać było, że mojego brata wiele kosztowała tak prosta czynność jak kiwnięcie głową na znak, że rozumie.

- Świetnie, proszę zatem usiąść. Im szybciej zaczniemy, tym szybciej się rozejdziemy – kontynuował Markus spoglądając cały czas w stronę Dowsona, jakby dając mu do zrozumienia, że robiąc cokolwiek poza siedzeniem na swoim miejscu, mu się narazi. – Dostaliście państwo zapieczętowane koperty. Prosiłbym o ich otwarcie dopiero po naszym spotkaniu. Zanim padną jakiekolwiek pytania co do nich powiem tylko, że nie mam pojęcia co jest zamieszczone w owych kopertach, ponieważ pan Anthony Cullen pieczętował je osobiście bez mojego udziału. Przekazał mi je w zamkniętej szkatule, którą miałem otworzyć w dniu odczytania testamentu. Świadkiem tego był mój asystent. Jeśli chcecie, mogę go tutaj później poprosić. Taka była wola pana Cullena seniora. Zatem, przechodząc do testamentu pozwolicie, że zacznę od tego, iż składa się on z dwóch części. Pierwsza ma być odczytana dziś, natomiast druga po wypełnieniu warunków z części pierwszej.

- No tak wiedziałem, że coś wymyślił. A nie mówiłem? – szepnął Daniel, który siedział z zaciśniętymi pięściami tuż koło mnie. David z drugiej jego strony, poklepał go lekko jakby na pocieszenie. Jakby nie było to Daniel, najbardziej przeżywał odczytanie tego nieszczęsnego testamentu z racji swojej prezesury, swoją drogą niechcianej.

Markus spojrzał w naszą stronę, jednak poza błyskiem w jego oczach niczym nie zdradził, że usłyszał słowa Daniela.

- Jeśli wszystko na razie jasne, możemy zaczynać.

27.06.2011 Venosa - Italia

Ja, Anthony Daniel Cullen, niżej podpisany, będący w pełni władz umysłowych, postanawiam:

Przekazać w częściach równych cały mój majątek określany jako majątek rodowy mojemu synowi Maximowi Cullen, moim wnukom Damienowi, Davidowi i Danielowi Cullen. Przedsiębiorstwo, zgodnie z umową zawartą jeszcze za mojego życia zostaje oddane na własność mojemu wnukowi Danielowi Cullen, pod warunkiem zapewnienia stanowisk swoim braciom (zgodnie z umową).

Mojej synowej Emillianie Cullen przekazuję całą kolekcję dzieł sztuki. Wiem, że będzie u niej najbezpieczniejsza.

Moją kolekcję biblioteczną oddaję w ręce Cassandry Rowdon w nadziei, że znajdzie w nich odwagę na przyszłość.

Julianowi Rowdon przekazuję na własność Astona Martina Vanquish z racji jego maślanych oczu za każdym razem gdy odwiedzał mnie (a raczej mój samochód).

Evelyn oraz Kate Jonson przekazuję na własność „Bluelight" w nadziei, że dom ten będzie nadal tak magiczny jak za życia mojej ukochanej żony.

Frances Hellsdorf przekazuję na własność oczko w głowie Belatris, „Sky". Wiem, że pod jej kierunkiem firma dekoratorska stanie się najlepsza na świecie.

Moim pracownikom (lista w załączniku) zapewniam dożywotnie posady oraz dotychczasowe uposażenie, otrzymują oni swoją część bezwarunkowo.

Evelyn Rowdon, Julian Rowdon, Evelyn Jonson, Kathrine Jonson, Frances Hellsdorf oraz Emilliana Cullen otrzymują swoją część spadkową bezwarunkowo.

Maxim Cullen otrzyma część spadku pod warunkiem utrzymania swojego małżeństwa w zgodzie i miłości.

Damien, Davin oraz Daniel Cullen otrzymają część spadku pod warunkiem, że w ciągu roku od dnia ogłoszenia testamentu ożenią się oraz spłodzą potomka w ciągu kolejnych pięciu lat od zawarcia małżeństwa.

Nad prawdziwością łączących więzi moich wnuków i syna będą czuwać trzy osoby, których personalia zostaną ujawnione w odpowiedniej chwili przez mojego pełnomocnika Markusa Blain'a.

Jeżeli warunki określone w testamencie nie zostaną spełnione, cały majątek rodowy przejdzie na własność Paula Dowsona. Przedsiębiorstwo natomiast przejdzie na wyłączną własność Cassandry Rowdon.

Anthony Daniel Cullen

Testament poświadczony przez:

mec. Markusa Blain  

Świadkowie: 

Angus Drains 

Mery Swantosn

Elizabeth Tronton

Cisza jaka zaległa po skończeniu odczytywania przez Markusa treści testamentu, była niczym napięta struna. Nie wiadomo było do końca kiedy pęknie. Stało się to jednak szybciej, niż się wszyscy spodziewaliśmy.

- Przepraszam cię Markusie, ale czy mógłbyś powtórzyć ostatnie dwa zdania? – poprosił napiętym lecz nienaturalnie spokojnym głosem Daniel. Nie wiedziałem co mam myśleć. To nie był mój brat, porywczy i nieujarzmiony, był on spokojny i opanowany do granic możliwości, a to nie wróżyło niczego dobrego. To było gorsze niż gdyby zaczął się awanturować, krzyczeć, czy też rzucać przedmiotami. To znaczyło tyle, że zrobił się nieprzewidywalny. A to z kolei oznaczało tylko jedno – wielki wybuch.

- Oczywiście Danielu. Wiem, że jest to dla ciebie szok, ale zanim cokolwiek zrobisz prosiłbym cię o zapoznanie się z treścią swojego listu. Myślę, że wówczas trochę się rozjaśni sytuacja zarówno twoja jak i twoich braci. – powiedział Markus, ważąc dokładnie każde słowo.

- Nadal nie usłyszałem tych dwóch zdań. – powtórzył uparcie Daniel. Spokój w jego głosie był niczym cisza przed burzą.

- Oczywiście, przepraszam. – Markus odczytał powtórnie końcowe zdania testamentu. Po chwili ciszy odezwał się najbardziej nieproszony gość dzisiejszego spektaklu.

- Hahahaha – roześmiał się złośliwie Dowson. - A to dobre! Stary był niezłą szumowiną za życia, ale po śmierci przeszedł samego siebie. Życzę wam powodzenia. Z tego, co zrozumiałem cała wasza trójka musi wypełnić warunki by otrzymać spadek. A wszyscy dobrze wiemy, że to niewykonalne ze względu na jedną osobę. Już właściwie możecie zacząć się pakować...

Dowson nie zdołał dokończyć wypowiedzi, ponieważ jego twarz została zaatakowana przez pięść Daniela. Ani David, ani ja nie zdążyliśmy nawet kiwnąć palcem. Podbiegliśmy do nich próbując rozdzielić, co nie należało do najłatwiejszych zadań. Do akcji włączył się nawet ojciec i Julian. Po chwili obaj panowie wyrywali się nam z dwóch stron gabinetu.

- Zapłacisz mi za to Cullen. Pożałujesz jak jeszcze nigdy w życiu – krzyczał ze swojej strony, pokrwawiony Dowson.

Daniel w ogóle nie odpowiedział na jego zaczepkę. Po chwili uspokoił się, wyrwał z uścisku Davida i mojego. Obawialiśmy się, że znów ruszy w stronę Dowsona, ale on tylko poprawił garnitur, spojrzał z nienawiścią w oczach w stronę kuzyna, po czym udał się do wyjścia z gabinetu. Nie trzasnął nawet drzwiami, tylko ostrożnie je zamknął. W pokoju zaległa ciężka cisza. Każdy z obecnych patrzył w stronę zamkniętych drzwi. Po chwili mama chciała ruszyć za nim, jednak powstrzymał ją ojciec.

- Daj mu teraz spokój, potrzebuje czasu by ochłonąć. Zapewniam cię, że lepiej, by to zrobił w samotności – powiedział z naciskiem, kładąc rękę na jej ramieniu. Mama spojrzała jeszcze ze smutkiem na zamknięte drzwi po czym zwróciła się do pozostałych.

- Wnioskuję, że to wszystko jeżeli chodzi o pierwszą część testamentu – stwierdzenie swoje skierowała w stronę Markusa, który kiwnął zamyślony. – Zatem zapraszam wszystkich do jadalni. A ciebie, Dowson proszę o opuszczenie mojego domu. Elton odprowadzi cię do drzwi – to powiedziawszy wyszła z gabinetu wołając majordomusa, który wyjątkowo chętnie wypełnił swoje zadanie. Przyglądałem się zatem temu zajściu z niezdrowym zadowoleniem.

Daniel

Chodziłem po domu nie bardzo wiedząc dokąd się udać. Chciałem być z dala od jadalni, to wiedziałem na pewno. Co do reszty... cóż, nie mogłem uwierzyć w to, co zrobił mi po raz kolejny dziadek. Już kiedyś wlazł z buciorami do mojego życia i ściągnął mnie na siłę z powrotem do tego miejsca. Teraz uczynił coś znacznie gorszego. Pamiętam jak kiedyś rozmawialiśmy na temat małżeństwa...

Rok wcześniej...

- Witaj Danielu. – Ten głos wszystkich przyprawiał o ciarki. Ja miałem to w nosie. Interesowało mnie tylko to, że po raz kolejny kazał mi wrócić do tej cholernej Venosy. A tak dobrze się bawiłem w Stanach. Westchnąłem ciężko, nim skierowałem się w stronę drugiego fotela. Znów będzie pewnie kazanie. To była norma jeśli chodzi o postępowanie dziadka z moją skromną osobą.

- Cześć Anthony – odparłem nonszalancko, sadowiąc się wygodnie w fotelu. Wiedziałem bowiem, że zapowiada się na dłuższą mowę.

- Chyba się zapomniałeś, chłopcze. Dla ciebie jestem dziadkiem – powiedział groźnie.

- Serio? Naprawdę tak uważasz? Bo ja myślę, że coraz mniej przypominamy rodzinę, więc daruj sobie chociaż tę część kazania.

- Tak postrzegasz moje starania, by zapewnić wam, moim wnukom, jak najlepszą przyszłość?

- Nie naszą przyszłość, tylko ciągłość tego wielkiego rodu, który jest w rozkładzie – odparłem z sarkazmem. Gdy spojrzałem w jego oczy, po raz pierwszy dostrzegłem w nich zmęczenie i jakby smutek. Zastanowiłem się nawe,t czy czasami coś mu nie dolega, jednak bardzo szybko odrzuciłem tę myśl, bowiem wyprostował się w fotelu i z ostrością w głosie odpowiedział na mój zarzut.

- A czy jest coś złego w tym, że przed śmiercią chcę mieć pewność, że nie zaprzepaścicie tego, na co tak ciężko harowały całe pokolenia? Zastanów się zatem Danielu, zanim rzucisz jakieś oskarżenie.

- Dobrze, przejdźmy do rzeczy. Po co po mnie tym razem posłałeś? – zapytałem ze znudzeniem. Chciałem jak najszybciej stąd się wydostać.

- Kiedy zamierzasz coś zrobić ze swoim życiem? – Przygwoździł mnie z tym swoim nieustępliwym wzrokiem.

- A co ci się w nim niby nie podoba? – odparłem szybko. Najlepszą obroną był atak, zwłaszcza gdy chodziło o dziadka i jego podchody.

- Ty się jeszcze pytasz? Przecież o twoich romansach jest głośno każdego dnia. Wiesz jak to wpływa na reputację naszej firmy? Zastanowiłeś się chociaż raz, co czują te kobiety, ich rodziny, twoja rodzina?

- One dobrze znają zasady na jakich się z nimi spotykam, to po pierwsze. Po drugie trzeba było prezesem zrobić Damiena, jak to było na początku. Wtedy wszyscy byliby zachwyceni, a ja miałbym święty spokój.

- Danielu, zaczynam powoli tracić do ciebie cierpliwość. Uważaj na to, co robisz i mówisz, bo możesz jeszcze tego gorzko pożałować. Masz zacząć rozglądać się za żoną i ukrócić te wszystkie pożal się boże romansiki.

- Co mi możesz jeszcze zrobić, jak nie zastosuję się do twoich żądań? Odebrałeś mi już chyba wszystko – rzuciłem ze złością.

- O czym ty chłopcze w ogóle mówisz? Cały czas tylko wam daję, a nie odbieram – bronił się starzec. On naprawdę niczego nie rozumiał. Jakie to przykre... szczególnie dla nas.

- Daj spokój tym bredniom – odparłem coraz bardziej wyprowadzony z równowagi.

- To ty przestań bredzić. Jeśli się nie zastosujesz do mojej woli będzie tak, jak sobie wymarzyłeś. Stracisz posadę prezesa, ale wraz z tym wszelkie konta i całą resztę związaną z tym stanowiskiem. Jednym słowem wydziedziczę cię.

- Proszę bardzo. Mam to w dupie – odpowiedziałem wstając gwałtownie i szybko kierując się ku drzwiom. Jednak gdy dotykałem już klamki starzeć powiedział swoje ostatnie słowo.

- To nie koniec. Wraz z tobą stracą wszystko twoi bracia i rodzice. Cały mój majątek przypadnie Dowsonowi. Pamiętaj Danielu, że cię ostrzegałem.

Po tych słowach poderwałem się wściekły z miejsca i wyszedłem tak szybko jak tylko mogłem. Nie do wiary, że byłby aż tak okrutny...

Obecnie...

Teraz wiedziałem już, że może być bardziej niż okrutny. To, co zrobił Anthony było zwykłym świństwem. Skierowałem się do mojej sypialni. Potrzebowałem teraz odświeżenia. Nie miałem ochoty spotykać się z tymi wszystkimi ludźmi na dole. Miałem wszystkiego i wszystkich dość.

Cassie

- Ale sajgon, co siostra? – odezwał się siedzący tuż przy moim boku Julian.

Byliśmy w jadalni wraz z pozostałymi gośćmi zaproszonymi na pogrzeb. Nadal nie mogłam się otrząsnąć z szoku, jaki wywołał we mnie odczytany testament. W co ten stary Cullen sobie pogrywał? Nie mogłam dojść do tego, co tak naprawdę zamierzał przez te warunki osiągnąć. Jedno było pewne, nawet po śmierci raczył wszystkim i wszystkimi dyrygować. Tego akurat można było się spodziewać. Ale zaskoczeniem było to, że w razie nie spełnienia warunków testamentu cała firma przypadnie mnie, a rodzinne włości temu draniowi Paulowi.

Dlaczego akurat mnie obciążył konsekwencjami braku wypełnienia warunków przez jego wnuków i syna? Zadawałam sobie to pytanie odkąd wzburzony Daniel wyszedł z gabinetu. Nawet nie próbowałam wczuć się w jego sytuację. Musiał być pewnie zdruzgotany tym, co zrobił jemu i całej jego rodzinie dziadek.

- Cassie, jesteś tu jeszcze? – ocknęłam się dopiero gdy zobaczyłam przed swoimi oczami machającą rękę Juliana.

- Taa... przynajmniej mi się tak wydaje – odpowiedziałam wracając do jedzenia. Boże... biedna ta kaczka. Jeszcze niedawno cieszyła się życiem, a teraz jest pokrojona na talerzu.

- Nie martw się tak. Cullenowie nie dopuszczą do tego, by spadek przypadł tobie i Dowsonowi. Ciebie pewnie by zdzierżyli, ale na pewno nie tę gnidę.

- Wiem. Ale i tak czuję się parszywie. Jak on mi mógł to zrobić? Julian, przecież to jest chore.

- Wiem, ale z drugiej strony, jeśli szybko zawrą jakieś tam związki małżeńskie, warunki zostaną spełnione i będzie po krzyku.

- Jak ty niczego nie rozumiesz. Julian, mogę się założyć, że w drugiej części testamentu będzie coś w stylu: pod warunkiem, że zawarte związki są prawdziwe, czy coś w ten deseń. Nie znasz Anthony'ego? On zawsze miał na wszystko jakieś stanowcze „ale" i coś w zanadrzu, żeby tylko jego wola została spełniona.

- Hmm... masz rację. No to będzie kicha – odpowiedział z chichotem. Boże, co za cymbał! To jest niby mój brat? Chyba go podmienili w szpitalu, bo to nie możliwe żebyśmy byli ze sobą spokrewnieni.

- Cassie, twój brat ma rację. Za bardzo się tym wszystkim przejmujesz. Daj sobie trochę na luz. Nie będzie źle – dodała od siebie, siedząca zaraz za Julianem Kate, uśmiechając się do mnie.

- Może i macie rację, ale nie potrafię się od tak odprężyć. Przecież oni wszyscy mnie znienawidzą. Pewnie już żałują, że pojawiłam się w ich życiu.

- Cassie, na litość boską, uspokój się. Robisz się taka tragiczna, jak w tych durnych telenowelach Evelyn. – Machnęła widelcem z mojej drugiej strony Fran z zniesmaczoną miną.

- Ej! One wcale nie są durne! Można się z nich wiele nauczyć, moja droga, nieromantyczna duszo! – odparła naburmuszona Eve.

- Z kim ja się zadaję – westchnęłam do siebie, poprzez kłócących się przyjaciół. Machałam sobie właśnie swoim widelcem na którym jak na pal wbity był kawałek kaczki z buraczkami, kiedy nagle nie wiadomo jak ów kawałek spadł z mojego widelca wprost na moją biało czarną sukienkę.

- Cholerka! – krzyknęłam na głos i poderwałam się z krzesła, przy okazji rozlewając po śnieżnobiałym obrusie czerwone wino. Oczy wszystkich przy stole skierowały się w moją stronę. Poczułam, jak się robię bardziej czerwona niż obrus. – Przepraszam – szepnęłam zawstydzona, po czym skierowałam się biegiem w stronę wyjścia z jadalni.

Za sobą usłyszałam jeszcze wołanie Emilliany, że nic się przecież nie stało. Jednak co mówiła dalej nie dotarło już do moich uszu. Pytanie teraz najważniejsze – gdzie w tym labiryncie jest łazienka? Weszłam po schodach na piętro. Z doświadczenia wiedziałam, że tam gdzieś muszą być sypialnie domowników i pokoje gościnne. Miałam nadzieję znaleźć właśnie te drugie.

W głębi korytarza po lewej, według mojego mniemania, powinny znajdować się właśnie pokoje gościnne. Podeszłam do jednych z wielu drzwi, jednak gdy nacisnęłam klamkę okazało się, że są zamknięte. Podeszłam zatem do następnych, na szczęście te otworzyły się. Ruszyłam nie rozglądając się w stronę kolejnych drzwi, które musiały być od łazienki. Gdy tylko przez nie przeszłam zamarłam na widok, który ukazał się moim oczom.

- O Boże kochaniutki, przepraszam nie wiedziałam, że ktoś tu jest. Wszyscy są w jadalni, a ja jak zwykle poplamiłam sukienkę i przyszłam ją troszkę oczyścić, ale przepraszam Myślałam, że znajdę gościnny pokój – paplałam jak najęta zasłaniając oczy ręką.

- Hmm, czy mogłabyś wyjść. W tym domu jest około piętnastu łazienek, a ty musiałaś trafić akurat na moją? – powiedział ze złością w głosie Daniel.

- Przepraszam, po prostu otworzyłam pierwsze lepsze drzwi na chybił trafił. Często tak mam gdy się zgubię.

- Ruszasz wtedy w drogę wybraną w drodze losowania? - zapytał sceptycznie.

- Niezupełnie. Po prostu zanim pomyślę, już gdzieś wchodzę... – odparłam bezwiednie zabierając z oczu dłoń.

- Hej! – krzyknął na mnie. Szybko naprawiłam błąd ponownie zasłaniając oczy, jeszcze bardziej się przy tym czerwieniąc. Przyznam, że dziwiła mnie ta jego skromność, zwłaszcza ze względu na jego naturę donżuana opisywaną dość szczegółowo w gazetach.

- Przepraszam! Niczego nie widziałam, serio. No może troszkę. Ale tak w ogóle to nic. No poza twoim podbrzu...

- Ok. przestań! Nie to, że jestem jakiś pruderyjny, czy coś. Ale czy mogłabyś mnie zostawić samego, chyba że chcesz się przyłączyć? – dodał, jestem niemal pewna, z bananem na twarzy. Wyraźnie bawiło go moje zakłopotanie.

- Nie, dzięki. Wychodzę – powiedziałam szybko, po czym obróciłam się i niczym tornado wyprułam z łazienki. Ale nie byłabym sobą gdybym przy tym sobie niczego nie uszkodziła. Zahaczyłam, na moje nieszczęście, o stolik stojący na mojej drodze do wyjścia z pokoju. Tak właściwie, co za debil stawia na samym wyjściu z łazienki stolik? No kto?

- Cholerka! – syknęłam z bólu. Wszystko momentalnie spadło ze stolika, on sam się przewrócił, a ja już dawno leżałam wśród zgliszczy.

- Nic ci się nie stało? – zapytał mnie Daniel wybiegając z łazienki. O mój Boziu! Calutki golutki, jak go Pan Bóg stworzył! Chyba się zorientował, no ja bym się zorientowała skoro gapiłam się bezczelnie na jego przyrodzenie, że coś jest nie tak. No, nie moja, kurczę wina, że miałam jego, no tę część ciała na linii wzroku.

- Cholera! – syknął, ściągając z pobliskiego fotela jeden z przewieszonych tam ręczników. – Dziewczyno, ja przez ciebie dostanę zawału, przy tym dodatkowo eksplodując! Czy ty nie możesz nawet wyjść z pokoju nie robiąc sobie przy tym krzywdy?

- No przepraszam bardzo, ale to nie ja postawiłam na przejściu ten pieprzony stolik! – krzyknęłam w jego stronę, zwracając oczy momentalnie na jego wykrzywioną dziwnie twarz. Nie zwróciłam nawet za bardzo uwagi na słowa, które wypowiedział. Dotarło jedynie do mojego mózgu, a raczej mojej dumy, że pośrednio nazwał mnie ofiarą losu.

- Oczywiście! Zwalaj wszystko na przedmioty martwe! Teraz zaczynam powoli rozumieć, po co utrzymywał z tobą kontakt Anthony.

- No wiesz! Jesteś chamski i... i... i ....

- I co? Skończyły ci się tak szybko wyzwiska?

- Och! – warknęłam. - Jesteś niewychowany i okropnie zadufany w sobie! I co to niby miało znaczyć, że rozumiesz dlaczego pan Anthony utrzymywał ze mną kontakt? – wyrzuciłam z siebie wściekła. Nawet nie zauważyłam, że oboje stoimy teraz tak blisko siebie, że niemal stykaliśmy się nosami.

- Nic. Tylko tyle, że on uwielbiał się nabijać z takich jak ty.

- Takich jak ja? – z niedowierzaniem patrzyłam na tego aroganckiego dupka.

- Owszem. Uwielbiał bawić się kosztem innych. Zresztą najlepiej to obrazuje jego testament. A ty myślałaś, że niby dlaczego wsadził cię tam? Nawet po śmierci chciał mieć ubaw. I to mu się świetnie udało. Mała, niezgrabna i do tego nie za ładna dziewczynka, która wiecznie coś niszczy. Ubaw po pachy! Szkoda tylko, że mnie to wcale nie cieszy. Więc zabieraj stąd swój tyłeczek i więcej nie pokazuj mi się na oczy, bo możesz tego pożałować – warknął mściwie Daniel. Z jego ciała emanowała nienawiść. Odwrócił się szybko w stronę łazienki. Zdążyłam zauważyć, jak z jego oczu wyziera coś czego tak naprawdę nie umiałam określić. Poza testamentem coś jeszcze go okropnie wkurzało, tylko nie wiem co.

Mimo iż wiedziałam jaki on jest, jego słowa mnie zabolały. Dobrze wiedziałam jaka jestem, ale usłyszeć to od tak przystojnego mężczyzny jakim był on, to już zupełnie inna kwestia. Szczególnie, że od wielu lat do niego skrycie wzdychałam. Boże, jak ja mogłam się wpakować w takie bagno?! Nie! To nie ja się w nie wpakowałam. Wepchnął mnie w nie Anthony Cullen!

Czułam jak pod moimi powiekami zbierają się łzy. Postanowiłam nie robić jeszcze większej przyjemności Danielowi i tak szybko, jak tylko byłam w stanie, zupełnie bez słowa, wyszłam z jego pokoju. Zastanawiałam się coraz bardziej poważnie, czy jednak nie zabrać się stąd i nie wyjechać póki jeszcze jako tako funkcjonuje moje serce...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top