Rozdział 2
Daniel
Chodziłem zupełnie bez celu po błoniach za ogromnym pałacem należącym do rodziny od pokoleń. Nikt nie wiedział dokładnie, kiedy i przez kogo został zbudowany, ale wszyscy traktowaliśmy to miejsce z należnym mu szacunkiem. Ja, miałem dość tego domu. Od wielu lat nie dogadywałem się z ojcem, nawet kontakt z matką się rozluźnił, choć ona cały czas stara się do mnie zbliżyć, jak również do ojca. Chociaż tego, to akurat nie rozumiałem. A co do moich braci... cóż mogę powiedzieć, mają swoje życie, a wciąż się wpieprzają do mojego. Kiedyś ta troska mi jak najbardziej odpowiadała. Teraz, mam ich wszystkich dość. Pytają, czy nie czuję się samotny? A dlaczego mam się tak czuć? Tak właściwie, będąc szczerym ze sobą samym powiedziałbym, że nic nie czuję.
Nie wiem jak długo szedłem, w końcu dotarłem do jakiegoś podjazdu. Postanowiłem sprawdzić, czy nie prowadzi do jakiegoś domu. Czyżbyśmy mieli sąsiadów o których nic nam nie wiadomo? Po kilku minutach, moim oczom ukazał się dom wpasowany w otoczenie w taki sposób, że można by pomyśleć, iż sama matka natura go tu postawiła.
- To teren prywatny – usłyszałem przyjemny głos dobiegający z prawej strony.
Obróciłem się i ujrzałem przepiękną dziewczynę. Miała długie, blond włosy i zwiewną białą sukienkę. Wydawało mi się, że właśnie anioł zstąpił z nieba.
- Przepraszam, nie wiedziałem w ogóle, że tutaj stoi jakiś dom.
- Och, no jasne! Wielki pan na włościach nie wie nawet gdzie ma porozstawiane domy?
- Przecież przed chwilą powiedziałaś, że to teren prywatny. Skoro to nadal moja ziemia, to jest to mój teren prywatny, prawda? – zapytałem coraz bardziej zaciekawiony tą osóbką.
- Och, tak się tylko droczę. Nazywam się Kate Jonson – powiedziała lekko, machnąwszy ręką.
- Miło mi. Jestem...
- Wiem kim jesteś Danielu Cullen – przerwała mi z niesmakiem w głosie. Na jej ustach, swoją droga bardzo ponętnych, pojawił się kpiący uśmieszek.
- Widzę, że moja sława daleko niesie – odparłem niezrażony jej wyrazem twarzy.
- Hmm, powiedzmy. Moja siostra ma przyjechać tu za jakieś pół godziny. Ma uczestniczyć z przyjaciółmi w pogrzebie twojego dziadka.
- Och. Ma tutaj przyjechać mnóstwo osób. Nie znam większości, więc pewnie twojej siostry też – wzruszyłem ramionami.
- Możliwe. Dlaczego właściwie się tutaj kręcisz? Ten dom jest oddalony od głównej posiadłości o jakąś godzinę marszu. – Przyglądała mi się, przekrzywiając w zabawny sposób główkę. Coraz bardziej mi się podobała ta dociekliwa dziewczyna.
- Spacerowałem – odpowiedziałem w połowie zgodnie z prawdą.
- W dniu pogrzebu swojego dziadka? Kiepski z ciebie kłamca – odparła.
- I kiepski obserwator! - krzyknął jakiś męski głos za mną.
Gdy spojrzałem w tamtą stronę, ujrzałem młodego chłopaka, który kierował się w naszym kierunku. Za nim wyłoniły się dwie kobiety. – Ona jest nieletnia przygłupie, więc jakby co, to będziesz siedział za kratkami zanim jeszcze dziś pochowają pana Cullena.
- Przecież nic nie zrobiłem – zacząłem się bronić, nie chciałem mieć jeszcze tutaj problemów. Jednak szybko mi przerwano.
- Julian, kretynie! To jest jeden z jego wnuków! – krzyknęła Kate, po czym pobiegła w stronę chłopaka i rzuciła mu się na szyję. – Zresztą i tak nie jest w moim typie.
Nie jestem w jej typie? Ona sobie chyba żarty robi. Jestem w typie każdej! – pomyślałem obruszony!
- Też się cieszę, że cię widzę szkrabie. Ale puść mnie, bo się uduszę. Zresztą, jak kogoś chcesz przydusić to może zrobisz to z moją siostrą, a nie ze mną. Ja jestem poszkodowany – powiedział unosząc dziewczynę do góry i obrócił się wokół własnej osi. Gdy postawił ją na ziemi, zwrócił się w moją stronę – Przepraszam, nie wiedziałem kim jesteś.
- Nic się nie stało – odparłem totalnie skołowany. Zdarzyło mi się po raz pierwszy w życiu, żeby nie odgryźć się na tak jawną zniewagę, ale tak naprawdę tyle się działo w tak ekspresowym tempie, że nie miałem nawet kiedy pomyśleć.
W dodatku mój mózg był trochę przymroczony alkoholem. Może Damien ma trochę racji w tym, że za dużo piję? Ale nie jestem alkoholikiem! Po prostu muszę to trochę ograniczyć – postanowiłem.
- Och przepraszam, a co ci się właściwie stało w nos? – zapytała z ciekawością Kate oglądając chłopaka niczym eksponat w muzeum.
- Cassie mi przywaliła drzwiami, ale to dłuższa historia – odpowiedział przewracając oczami.
- Ogólnie rzecz biorąc, Cass latała pół nago za śmieciarką, paradujący przy tym nieuważnie przed zboczeńcem Cnowly'm i jakoś Julian się napatoczył na drzwi, które chciała zatrzasnąć – wyjaśniła spokojnie filigranowa blondynka o oczach w kolorze fiołków, która zdążyła podejść bliżej nas. – Przykro mi z powodu twojego dziadka. Nie znałam go osobiście, ale wiele słyszałam od Cassie – zwróciła się do mnie, po czym wyciągnęła dłoń na powitanie.
- Dziękuję – uśmiechnąłem się lekko i uścisnąłem jej rękę.
- To którym z braci jesteś? – zapytał chłopak obejmujący cały czas Kate.
- Nazywam się Daniel Cullen.
Zaskoczyło mnie spojrzenie mężczyzny, które nagle stało się dziwnie czujne.
- Och, piękne imię. Evelyn, siostra Kate – podała mi dłoń. - Ten tutaj to Julian Rowdon, a to Frances Hellsdorf – przestawiła wszystkich wskazując po kolei poszczególne osoby. W jej oczach błyszczały psotne iskierki.
Była dość podobna do swojej siostry. Z tym, że Evelyn miała bardziej rozwichrzone włosy oraz mniejszy wzrost i świecące się oczy. Podobne miał David zawsze gdy coś kombinował. Z kolei Kate wyglądała na zadziorne niewiniątko, sama sprzeczność.
- Matko kochana! Co za idiota postawił tutaj pień? No pytam kto? Przecież nawet taka kwoka z miasta jak ja wie, że porąbane drzewo powinno być zupełnie gdzie indziej!
Po dziwnym odgłosie, jakby upadku, usłyszałem piękny krzyk. Tak, dobrze zrozumieliście. To było niesamowite uczucie, usłyszeć krzyk i nie mieć ochoty udusić osoby za skrzekliwość tego głosu, bo on wcale nie był skrzekliwy. Wszyscy obrócili się w stronę, z której dochodziły obecnie niezbyt cenzuralne słowa. Wychyliłem się, by zobaczyć do kogo należał ten potok słów. Moim oczom ukazał się dość niezwykły widok. Drobna dziewczyna o bujnych kasztanowych włosach, leżała na ziemi z tym, że jedna noga była zaczepiona o pień, drugą próbowała ów pień kopnąć, a rękoma się podnieść.
Nie wytrzymałem, po raz pierwszy od wielu miesięcy, po prostu zacząłem się najnormalniej w świecie śmiać. Już po chwili bolał mnie brzuch, a obecni z rozbawieniem prawie równym mojemu patrzyli na scenę malującą się przed nami. Nikt też nie kwapił się do zaoferowania dziewczynie pomocy. Tylko jedna osoba nie była z tego ogólnego rozbawienia zadowolona.
- Kpicie sobie, czy co?! Może zamiast rechotać jak kupa przygłupów, ktoś by mi pomógł wstać, hę?! – wybuchnęła gniewem dziewczyna zaprzestając dziwnym próbom policzenia się z pniem i jednoczesnym podniesieniem swojego zgrabnego ciała.
- Myślę, że po prostu wszystkich zaskoczyłaś – powiedziałem podchodząc do niej i podając jej rękę, by mogła jakoś wstać.
- Raczej nie zaskoczyła nas, tylko ciebie Danielu. My za dobrze ją znamy, by cokolwiek nas jeszcze zaskoczyło z jej strony – odparł Julian, wciąż chichocząc z ramionami założonymi na piersi.
- Żebyście się jeszcze nie zdziwili – mruknęła nieznajoma tak, że jej słowa dotarły tylko do moich uszu, co pewnie również nie było zamierzone. – Dzięki za pomoc Danielu. Po tych tam nie było co się spodziewać, że się ruszą.
- Skąd mnie znasz? – zapytałem przyglądając się dziewczynie, która moim pytaniem lekko się spłoszyła, ale zaraz wróciła do swojej poprzedniej, zaczepnej postawy. A może mi się to tylko wydawało?
- Przecież Julian przed chwilą tak do ciebie powiedział – odparła spoglądając w końcu w moje oczy. Gdy nasze spojrzenie się spotkały, dosłownie na ułamek sekundy wydało mi się, że skądś tę dziewczynę znam. Uczucie to jednak szybko minęło. – Możesz mnie już puścić.
- Ach, no tak. Przepraszam, po prostu wydajesz mi się znajoma. – Potarłem kark zmieszany.
Boże! Daniel Cullen zmieszany!! Nigdy mi się to nie zdarzało przy kobietach, niezależnie od ich wieku. Co się właściwie dzieje? To zwykła dziewczyna, nawet nie olśniewająca piękność. Otrząsnąłem się i już zwykłym jak dla mnie tonem snoba stwierdziłem:
- Właściwie to nie znam już tylko ciebie.
- Och, jakie to niedopatrzenie ze strony mojej siostruni. Prawda Cassie? – Zupełnie znikąd pojawił się przy nas Julian obejmując siostrę w pasie. Patrzył przy tym na nią w taki sposób, jakby miał wyrównać z nią jakieś rachunki. – To jest Cassandra Rowdon, moja siostra, jak już wspomniałem. A to jest...
- Wiem kim on jest Julian – syknęła wściekła - i wiem też do czego zmierzasz. Nie uda ci się to, mogę cię zapewnić. A teraz, może byśmy poszli do domku przygotować się, bo za półtorej godziny rozpocznie się pogrzeb – przerwała bratu i wywijając się z jego uścisku skierowała się szybko w stronę domku. Zanim jednak przekroczyła drzwi, obróciła się jeszcze w moją stronę – Jeszcze raz dziękuję. A tymi kretynami się nie przejmuj. Trzeba ich po prostu ignorować, to w końcu sobie pójdą.
- I kto tu jest kretynem?! – zawołał za nią Julian, biegnąc za siostrą do domu krzycząc jeszcze w moją stronę – To do zobaczyska!
- Taa. To ja może pożegnam się z tobą w imieniu wszystkich jak należy – powiedziała podchodząc do mnie Frances. Wydawało się, że to ona jest tutaj głosem rozsądku. – Trzymaj się Danielu. Zobaczymy się w kościele – powiedziała uśmiechając się delikatnie rudowłosa piękność.
- Pa Danielu! – krzyknęła jeszcze Kate i Evelyn równocześnie Chwile później zostałem sam, zupełnie skołowany i zszokowany.
Miałem wrażenie jak moją głowę powoli zaczyna przenikać dotkliwy ból. No nie ma co, niezwykłych znajomych miał dziadek. Ale najbardziej zaskoczyła mnie Cassandra. Miałem naprawdę wrażenie, że gdzieś tę dziewczynę już widziałem. No trudno, trzeba wracać. Zresztą na pewno Damien będzie wiedział kim oni są, kim ona jest. On ma niezwykłą pamięć do ludzi i nazwisk. Jest niczym encyklopedia.
Czułem się trochę jak idiota. Gdzie mój chamski styl bycia? No nic, trzeba się otrząsnąć z tej niezwykłej beczki śmiechu jaką są ci ludzie i powrócić do dawnego ja. Tak, teraz o wiele lepiej. Nie mogę zapominać, że nie ma już tamtego Daniela. Odwróciłem się w stronę posiadłości i ruszyłem w drogę powrotną.
Cassie
- O mój Boże! – wydyszałam, opierając się plecami o ścianę tuż przy oknie. Nie mogłam wprost uwierzyć w to, co się przed chwilą wydarzyło.
- Czy tobie czasami tak nieodwołalnie nie odwaliło? – wpadł tuż za mną Julian, cały zdyszany.
- To był on!
- Nie musisz krzyczeć. Nie jestem głuchy, ale może się to wkrótce zmienić. Co znowu za on?
- Daniel Cullen.
- Wiem. Przecież sam się przedstawił. I co z tego?
- Nic – odparłam szybko, gdy nagle do mnie dotarła cała absurdalność mojego zachowania.
Przecież nie powiem bratu, że gdy tylko spojrzałam w oczy Daniela poczułam, jakby cały świat przestał nagle istnieć. I tak wszyscy mają mnie za wariatkę, zatem lepiej im nie dokładać dodatkowych argumentów. A jego dotyk... poczułam mrowienie gdy tylko jego skóra zetknęła się z moją. To było niezwykłe, wręcz magiczne. I oczywiście nie byłabym sobą gdybym nie zrobiła z siebie totalnej idiotki. Boże, kiedy ja w końcu nie wyjdę przed jakimkolwiek facetem na totalną ofiarę losu? Chyba nigdy mi się to nie zdarzy.
Pamiętam kiedy pierwszy raz zobaczyłam twarz tego człowieka w jednej z gazet. Miałam wówczas wrażenie, że znamy się od lat. Był to jeden z wnuków pana Anthony'ego. Mimo iż nie znałam go osobiście, to czułam za każdym razem, gdy jego dziadek mi o nim opowiadał, jakbym wiedziała o nim wszystko.
- Jesteś nienormalna – stwierdził Julian i skierował się na górę w stronę sypialni.
- Hej Cassie, gdzie jesteś? – zawołała Evelyn. Po chwili wkroczyła do salonu wraz z siostrą, która dziwnie się mi przyglądała. Nic jednak nie powiedziała, tylko lekko się uśmiechnęła i ruszyła na piętro.
- Tutaj! – odpowiedziałam.
- Co się stało, tam na dworze? – zapytała przypatrując mi się ciekawie.
- Hej... nie wiem. To było jak rażeniem piorunem. Evelyn, w życiu tak się nie czułam. Nawet przy Jamesie.
- To znaczy, że w końcu się udało – odparła uradowana.
- Co się udało? Czasem cię nie rozumiem, ale teraz w ogóle nie wiem co do mnie mówisz – odburknęłam do niej.
Tak naprawdę dobrze wiedziałam do czego zmierza, ale sama przed sobą nie chciałam się do tego przyznać. A już tym bardziej nie chciałam, by ona cokolwiek insynuowała więcej niż w rzeczywistości może się wydarzyć.
- Cassie, przecież widać było, że Daniel też coś poczuł. Gdy dotknął twojej dłoni na jego twarzy pojawiło się to coś.
- Hmm... ale co z tego? Przecież ty też słyszałaś co o nim mówią i piszą. Zresztą wcale się nie znamy, więc nie ma o czym mówić. Może go prąd kopnął, że się skrzywił?
- Przecież sama dobrze wiesz jako dziennikarka, że nie zawsze wszystko o czym się pisze w gazecie i mówi w telewizji, niekoniecznie jest zbliżone do prawdy. I jaki znowu prąd?!
- Tak, wiem. Ale przecież spójrzmy prawdzie w oczy Evelyn, jestem niezdarna, przeciętnej urody, nie należę do elity społecznej, do której Daniel jak najbardziej należy.
- Mówisz jakbyś żyła w osiemnastym wieku. Przecież obecnie nie jest to tak istotne, czy pochodzić z jakiejś dynastii, czy też ciężko pracujesz, by zdobyć wykształcenie i pieniądze. Cassie, to nie jest istotne, gdy masz przy sobie osobę, która cię kocha.
- Dziękuję. – Objęłam ją mocno. Poczułam pod powiekami łzy. Miałam wspaniałą rodzinę i powinnam być za to wdzięczna, a nie jeszcze narzekać.
- Za co?
- Za to, że jesteś moją przyjaciółką. Za to, że po prostu jesteś – powiedziałam patrząc jej w oczy, po czym dodałam z uśmiechem – i trzeba przyznać, że będziesz genialnym terapeutą.
- Och, prawda? Też tak czuję! – taaa, już poczułam znów Evelyn – struś pędziwiatr.
- Co to za uściski dziewczynki beze mnie, co? – Do pokoju wkroczyła właśnie Fran z grymasem na twarzy.
- Skoro już dotarłaś, to chodź tutaj do nas i nie marudź – odparłam, równocześnie przyciągając ją do nas.
- A co takiego świętujemy – zapytała zdezorientowana Frances.
- Po prostu to, że jesteśmy – odpowiedziała jej z entuzjazmem Evelyn.
- Acha – odparła nadal przyglądając się nam sceptycznie.
- Fran, przecież nas znasz. My nie potrzebujemy dużo, żeby świętować, prawda? – zapytałam z uśmiechem
- Hmm... w sumie masz rację – odpowiedziała mi uśmiechem.
Po przytulaniu wszystkie udałyśmy się do swoich pokojów, aby się przygotować do tej smutnej uroczystości na którą przyjechaliśmy.
Niesamowicie piękny jest dom w którym się zatrzymaliśmy. Jest piękniejszy niż zapamiętałam z czasów dzieciństwa. Sam zapach drewna, którym obłożone były podłogi, nie zmienił się. Nadal ma swój urok i jakąś magię. Gdy wszyscy byli gotowi wyszliśmy na zewnątrz do samochodu. Jednak nawet nie doszliśmy do niego bo na podjeździe stała długa czarna limuzyna a przed nią szofer i ...
- Witajcie. Ostatnią wolą pana Cullena było także to w jaki sposób jego, że tak się wyrażę, goście honorowi mają przybyć na cmentarz. Dlatego zapraszam do limuzyny.
- Dziękujemy Markusie. To miło ze strony pana Cullena, że o nas w ogóle pomyślał przed śmiercią – odpowiedziałam.
- Dzień dobry Cassandro. Miło mi cię znów widzieć – odparł z uśmiechem.
- Ja też się cieszę, że znów się spotykamy choć okoliczności nie są zbyt pozytywne.
- Owszem, ale sama przecież wiesz, jaki był pan Cullen. Do końca ekstrawagancki i nieobliczalny.
- O tak! W szczególności to ostatnie – powiedziałam z uśmiechem, po czym skierowałam się do samochodu.
Dobrze pamiętałam to, jak nieobliczalny był ten starszy człowiek. Mimo swojego zaawansowanego wieku zawsze tryskał pełnią werwy. Energiczny do samego końca – w taki sposób go zapamiętam.
Droga na cmentarz minęła bardzo szybko. Gdy samochód stanął przed bramą miałam dziwne uczucie, że coś straciłam.
Stojąc teraz niedaleko najbliższej rodziny pana Cullena miało się wrażenie, że właśnie się znaleźliśmy wśród rodziny Soprano. Mężczyźni ubrani na czarno w najlepsze garnitury, pod krawatem, kobiety natomiast w garsonki doskonałej jakości. Eleganccy i dystyngowani towarzysze wyższej sfery. Wszyscy byli poważni, jednakże nie zauważyłam na ich twarzach choćby jednej łzy. Ich twarze były niczym maski nakładane w starożytnej Grecji w teatrze dla oddania pewnych emocji. Oni nałożyli maskę smutku, ale niczego więcej. Wyzierała z nich pustka. Tak jakby za wszelką cenę nie chcieli pokazać światu swoich uczuć. Ja nie miałam takich oporów. Po moich policzkach toczyły się łzy żalu, że więcej nie będę miała okazji porozmawiać z tym inteligentnym i strasznie przebiegłym człowiekiem.
Po skończonej ceremonii głos zabrał Markus Blein. Przy zasypywanym przez pracowników pogrzebowych grobie, pozostała tylko najbliższa rodzina, przyjaciele, krawaciarze (ludzie pewnie związani biznesowo z rodziną Cullenów) i nasza grupa.
- Szanowni Państwo, pan Cullen prosił abym w imieniu jego rodziny zaprosił państwa na obiad do głównego budynku. Natomiast jeśli państwo pozwolą wyczytam osoby, których będę oczekiwał w gabinecie pana Cullena. Dla niezorientowanych dodam, że chodzi o odczytanie testamentu.
- Nie możemy z tym poczekać? – zapytał David, z tego co pamiętałam.
- Nie. Taka właśnie była wola pana dziadka, aby została ona odczytana zaraz po jego pogrzebie.
- Rozumiem. – odpowiedział z nikłym uśmiechem na twarzy. Pewnie bardziej niż nieznajomi, którzy choć trochę znali Anthony'ego wiedział, że z nim nawet po śmierci nie ma z nim żadnych dyskusji.
Zatem większość żałobników została poprowadzona do głównej jadalni, pozostali zaś dostali małą kopertę. Zdziwiło mnie to, że ja także taką otrzymałam. Zmarszczyłam brwi przyglądając się białemu papierowi. O co tu do diabła chodziło? Przecież nie byłam dla Anthony'ego żadną rodziną. Po prostu czasem zapraszał moich rodziców i mnie do swojej posiadłości na wakacje. Rozejrzałam się wokoło i okazało się, że moi przyjaciele, jak również Julian, także dostali po kopercie. Spojrzeliśmy na siebie zupełnie zaskoczeni z totalnym niezrozumieniem sytuacji.
- Nie rozumiem. A co my mamy wspólnego z testamentem pana Anthony'ego? – zapytał równie zdezorientowany co reszta Julian.
- Jesteście tam umieszczeni. Dlatego też proszę wszystkich, którzy otrzymali koperty o udanie się za mną i – urwał, wskazując na wysokiego, przystojnego, choć naznaczonego już czasem mężczyznę - panem Cullenem do gabinetu.
Czuliśmy się jak idący na egzekucję. Zupełnie nie rozumiałam dlaczego pan Anthony miałby coś nam przepisywać. Skąd w ogóle ten pomysł? Cóż, pewnie za chwilę się dowiemy. Nie wiem dlaczego ale czułam, że z tego całego zamieszania nie wyniknie wcale nic dobrego. Miałam naprawdę bardzo złe przeczucia. Co też pan wymyślił panie Anthony?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top