Rozdział 13

Daniel

— Chowaj fajki. Idziesz ze mną – powiedziałem, gdy tylko David wyciągnął papierosa z paczki, już miał go włożyć do ust i zapalić.

— Ja, w porównaniu do ciebie, szanuję moją dziewczynę. Nie piszę się na ten trójkącik – warknął na mnie, machając dłonią, jakby odganiał od siebie natrętną muchę.

— Ja pierdolę, David! Nie idę po seks! Rusz dupę. Chcę załatwić tę sprawę jak najszybciej i wracać do Cassie! – krzyknąłem zanim wysiadłem i trzasnąłem drzwiami samochodu.

Kurwa, czy oni zawsze już będą mnie kojarzyć tylko z jednym? Ruszyłem wściekły przed siebie. Nawet nie odwracając się za siebie wiedziałem, że David poszedł za mną. Zapukałem do drzwi, biorąc głęboki wdech, by choć trochę się uspokoić. Nerwy z całą pewnością mi nie pomogą w załatwieniu tej sprawy. Gdy podniosłem wzrok, zobaczyłem dwunastoletnią dziewczynkę o zielonych oczach i rudych, zaplecionych w warkocz włosach. Spojrzała na nas z ciekawością, przekrzywiwszy głowę na bok.

Była urocza i śliczna. Już w tej chwili można było powiedzieć, że z całą pewnością wyrośnie z niej przepiękna kobieta. W dodatku niesamowicie podobna do swojej matki. Tylko oczy je od siebie mogły obecnie różnić. Miała bardzo poważne spojrzenie i niezwykle przenikliwe, jak na swoje lata. Pamiętałem, że od urodzenia spoglądała na świat właśnie takimi oczami pełnymi zrozumienia i powagi. Widziałem ją wtedy tylko raz, w szpitalu. Jednak nie mógłbym jej teraz nie rozpoznać, nawet gdybym chciał. Była wiernym odbiciem Colette.

— Witaj, jest mama? – zapytałem, lekko się uśmiechając.

— Nie mówiłeś, że masz jeszcze gdzieś jakieś dzieciaki – syknął mi do ucha David.

— Bo nie mam – warknąłem w odpowiedzi, mając ochotę przywalić bratu w twarz.

Na szczęście, dziewczynka poszła po matkę i nie słyszała naszej wymiany zdań. Lepiej nie robić większego zamętu tam, gdzie jest go aż w nadmiarze. Gdy usłyszałem stukot obcasów, zwróciłem ponownie wzrok na otwarte drzwi. Zaskoczenie malujące się na delikatnej twarzy Colette, to mało powiedziane. Była zszokowana naszym widokiem.

— Cześć Colette. – Przywitałem się z niepewnym uśmiechem.

— Co tutaj robisz, a właściwie robicie? – zapytała powoli dochodząc do siebie, z ciekawością spoglądając na Davida sterczącego za mną, ledwo panując nad irytacją.

— Potrzebuję pomocy. Możesz nas wpuścić? Postaramy się nie zająć ci wiele czasu — powiedziałem szybko bojąc się, że nas wyrzuci.

— Sama nie wiem. – Widać było, że toczy sama ze sobą walkę, nerwowo przygryzając dolną wargę.

— Kto przyszedł? – Usłyszeliśmy męski głos, który już za chwilę mogliśmy przypisać do wysokiego mężczyzny o identycznym odcieniu włosów co dziewczynka, która stała tuż za matką.

— Moi dawni znajomi. Danielu, Davidzie, poznajcie Mathiasa, mojego męża. – Przedstawiła nas sobie, po czym z lekkim oporem, jednak wpuściła nas do środka. – Co was zatem sprowadza w moje progi?

— Potrzebuję informacji o twojej siostrze – powiedziałem poważnie, gdy już usiedliśmy w salonie, a jej mąż zabrał córkę na spacer, dając nam tym samym swobodnie porozmawiać.

Stwierdziłem, że lepiej przejść od razu do sedna sprawy. Nie było czasu na uprzejmości. Wiedziałem, że Cassie będzie się martwić moim dzisiejszym zachowaniem. Wolałem zatem jak najszybciej wrócić do domu, by w tej jej główce nie zrodziły się jakieś niestworzone historie, co było całkiem prawdopodobne przy jej temperamencie i skłonności do przesady.

Pokój był pełen ciepła. Jasne kolory nadawały mu pogodny wygląd. Gdy tylko wspomniałem jej siostrę, to uczucie bardzo szybko zgasło. Wciąż miałem w pamięci ten ból w oczach Colette, gdy wiele lat temu powiedziała mi o kłamstwach Victorii. W tamtym momencie załamał się cały mój świat. Jakże by inaczej wyglądało moje życie, gdybym nie dopuścił wtedy do tego chorego związku. Byłem młody i niesamowicie głupi. Do tego wszystkiego doszła oczywiście moja cholerna, niezachwiana pewność siebie i arogancja. Anthony, który już w tamtych czasach na mnie naciskał, przelał przysłowiową czarę goryczy i popchnął mnie w kierunku, w którym nie powinienem był nigdy pójść. Colette obwiniała siebie wówczas o to, co się stało. Znała prawdę o swojej siostrze, jednak milczała na jej prośbę. Wówczas nie potrafiła ponownie skłamać patrząc mi prosto w oczy. Była moją przyjaciółką i czuła, że mnie zdradziła. Wyznała zatem wszystkie kłamstwa jakimi karmiła mnie od samego początku Victoria. W pierwszej chwili nie chciałem Colette więcej widzieć. Pragnąłem wyjść stąd i zapomnieć o jej istnieniu. Dopiero gdy była u progu załamania, zdecydowała się do mnie odezwać. Nie potrafiłem jej wówczas odmówić pomocy.

— Zaskakujesz mnie za każdym razem, gdy się widzimy. Nie wierzę, że znów się nią interesujesz, więc musi chodzić o coś innego – odparła w końcu zamyślona Colette.

— Interesuję się nią tylko dlatego, że ma w swoich łapskach mojego syna. Do tej pory nie wiem, jakim cudem. Detektyw, którego wynająłem jest jednak na tropie i z całą pewnością niedługo będę wszystko wiedział – wyjaśniłem. – Masz z nią jakikolwiek kontakt?

— Niezupełnie. Dzwoni raz na parę miesięcy, od mniej więcej czterech lat nie przyjeżdża tutaj.

— Nie wiesz z kim mogłaby się przez ten czas spotykać, albo gdzie mieszkać?

— Nie mam pojęcia. Dobrze wiesz, że między mną a Victorią nigdy nie było takiej więzi, jaką miała z Jelley. Teraz jednak wydaje mi się, że stała się najbardziej zimną osobą jaką znam – powiedziała ze smutkiem.

— A co się stało z Jelley? – zapytałem nagle tknięty jakimś przeczuciem.

— Nie wiesz? Od dziesięciu lat leży w śpiączce. Właśnie w tym roku musimy podjąć decyzję, czy nadal ją podtrzymywać przy życiu – smutek w jej głosie jeszcze bardziej się pogłębił i powiedział mi jak bardzo boi się podjąć tę decyzję, a także jak jest dla niej bolesna. – Przez dwa lata przebywała w klinice w Szwajcarii. Opiekowała się nią Victoria.

Wszystko zaczynało powoli nabierać głębszego sensu. Niczym trybiki w zegarze, wskakiwały na swoje miejsce w mojej głowie kolejne obrazy. Tworzyły całą historię swego istnienia. Nie wiedziałem, dlaczego znalazłem się w niej, ale może musiało się to wszystko wydarzyć, choćby po to, bym mógł mieć drugą szansę na życie z Cassie.

— Masz może namiary na tę klinikę? – zapytałem pełny nadziei.

Colette chwilę patrzyła mi w oczy, jakby zastanawiając się, co podejrzewam, po czym kiwnęła potakująco głową. Podejmując decyzję, by mi pomóc, wstała i skierowała się ku schodom na piętro. David, który do tej pory siedział cicho, teraz spojrzał na mnie nic nie rozumiejąc.

— Później ci wszystko wyjaśnię – obiecałem, czekając z niecierpliwością na namiary od dawnej przyjaciółki.

— Powiedz mi tylko, czy to była prawda, że najpierw spiknąłeś się z Colette, zanim poznałeś Victorię?

— Nie. Nigdy nie spałem z Colette. Zawsze byliśmy tylko przyjaciółmi – wyznałem to, o czym milczałem przez te wszystkie lata, dając mojej rodzinie możliwość snucia własnych domysłów na mój temat.

— Dlaczego wtedy nam nie powiedziałeś? Po jaką cholerę, chciałeś żebyśmy myśleli, że jesteś zwykłym degeneratem i tchórzem? – Szok w głosie brata potwierdził tylko to, o czym wiedziałem od bardzo dawna. Narobiłem w moim życiu za dużo bałaganu, a teraz, by się z niego wynurzyć na powierzchnię, muszę być szczery aż do bólu.

— I tak mieliście o mnie już wyrobione zdanie. Po co miałem starać się je zmieniać? Odpowiadała mi nawet ta sytuacja. wszyscy daliście mi spokój – przyznałem ze zmęczeniem.

— Jesteś popieprzony — warknął z frustracją David. Więcej nie miał możliwości powiedzieć, ponieważ do salonu wróciła Colette z granatową teczką. Podała mi ją z zauważalnym smutkiem w oczach.

— Myślę, że najwyższa pora, by Victoria zapłaciła za swoje grzechy. Nigdy nie popierałam tego, co robiła. Teraz jednak domyślam się, że przekroczyła już granicę, przez co nie ma możliwości powrotu. – Milczała przez chwilę patrząc w okno, ale jakby nie widząc tego, co za nim było. Odwróciła się w naszą stronę. Jej oczy ziały teraz pustką. – Danielu, jeżeli zajdzie taka potrzeba, pomogę ci. W przyszłym tygodniu jadę do kliniki, by odłączyć moją siostrę. Do tego czasu musisz znaleźć Victorię. Nie chcę, by jeszcze kogoś skrzywdziła. Myślę, że w tych dokumentach znajdziesz wiele odpowiedzi, choć nie wszystkie.

— Dziękuję ci. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.

Podnieśliśmy się i skierowaliśmy ku wyjściu. Za nim wyszedłem, odwróciłem się jeszcze w jej stronę i uśmiechnąłem.

— Chciałbym, byś mogła któregoś dnia poznać moją Cassie.

— Ja też. Byłeś moim przyjacielem, choć ja okazałam się kiepską przyjaciółką – odparła ze smutkiem.

— Nieprawda. Pomogłaś mi. Wiele razy, choć musiałaś wtedy wybierać między nami, a siostrą. Nie winię cię za to, że rodzina była dla ciebie ważniejsza. Tak powinno być.

Przytuliłem starą przyjaciółkę, całując jej delikatny policzek. Po twarzy Colette popłynęły łzy, które dojrzałem, gdy odsunęła się ode mnie. Tym razem wiedziałem, że nie żegnamy się na zawsze. Wspierała mnie w najgorszych chwilach. Później, to ja starałem się jej pomóc, gdy zaszła w nieplanowaną ciążę. Teraz była szczęśliwą mężatką i matką. Miałem nadzieję, że mi też będzie dane zaznać takiego spokoju rodzinnego, jaki ona osiągnęła.

— Wiem, że ci się uda Danielu – powiedziała z nostalgią, zupełnie jakby czytała mi w myślach. – Zawsze walczyłeś o tych, których kochasz. Wierzę w ciebie.

— Dziękuję Colette. Za wszystko.

Odszedłem w stronę czekającego już na mnie w samochodzie Davida, kompletnie zdezorientowanego. Czułem na sobie jeszcze przez chwilę wzrok przyjaciółki, nim zamknęła drzwi. Trzymałem mocno teczkę, której zawartość być może da mi szansę, większą niż do tej pory, na odzyskanie tego, co mi odebrała pewna mściwa kobieta.

— Nigdy nie była twoją kochanką, prawda? – zapytał David, choć z jego tonu jasno wynikało, iż zna odpowiedź.

— Nie, Sherlocku. – Wzniosłem oczy ku górze.

Kiedy moje życie aż tak bardzo się popieprzyło? Nie potrafiłem udzielić samemu sobie odpowiedzi. Wiedziałem tylko, że muszę zrobić teraz wszystko, co w mojej mocy, by odzyskać utracone szczęście. Nie daruję Victorii tego, co zrobiła! Zamachnąć się na mnie — to bym przełknął. Ale wycelować w mojego syna i Cassie? Będzie ta szmata zdychać w męczarniach. Już ja tego dopilnuję. Musiało się coś zmienić w wyrazie mojej twarzy, bo poczułem nagle badawcze spojrzenie brata.

— Pamiętaj, że nie możesz teraz wylądować w pierdlu, stary. – Zwrócił mi uwagę, całkiem trafnie, David. – Teraz masz rodzinę. Nie jesteś już na studiach.

— Dzięki za przypomnienie – roześmiałem się na wspomnienie czasów, gdy David albo Damien, wyciągali moją dupę z aresztu.

— Z pewnością będziesz miał co opowiadać synowi. – Poruszył znacząco brwiami ten siedzący za kółkiem kretyn.

W dość krótkim czasie dojechaliśmy do posiadłości. Faktem było to, iż obaj odziedziczyliśmy, choć nie bardzo było wiadomo po kim, syndrom ciężkiego buta. Ojciec często nam powtarzał, że zrobilibyśmy zawrotną karierę na torach wyścigowych. Była tylko jedna przeszkoda do realizacji marzenia ojca – nasza matka, która reagowała alergicznie na jakiekolwiek wspomnienie szybkości związanej z pojazdami mechanicznymi.

Zaskoczył mnie widok samochodu na podjeździe. Gdy tylko wysiedliśmy, poczułem się nieco niepewnie. Spojrzałem na brata, który ze zmarszczonymi brwiami stał naprzeciwko zaparkowanego przed nami pojazdu, przyglądając się mu z zamyśleniem. Bezwiednie przesuwał pomiędzy palcami kluczyki od swojego Lexusa. Otrząsając się z zamyślenia, wymienił ze mną szybkie spojrzenie, by ruszyć w kierunku głównych drzwi. Miałem złe przeczucia. Przyspieszyłem, wymijając Davida tuż przed wkroczeniem przez niego na pierwszy stopień schodów prowadzących do głównego wejścia. Gdy tylko nacisnąłem klamkę moich uszu dobiegł dziwny odgłos. Zupełnie jakby ktoś rozwalił właśnie coś ciężkiego. Spojrzeliśmy na siebie z Davidem, nim wpadliśmy razem do holu i skierowaliśmy się od razu do jadalni, z której dobiegały nas krzyki.

— Co tu się do ciężkiej cholery dzieje?! – wrzasnąłem, gdy tylko przekroczyliśmy próg.

Moim oczom ukazały się resztki antycznego krzesła leżące pod ścianą. Po jednej stronie stołu stał ojciec, po przeciwnej znajomy mi skądś człowiek, którego głowa była pokryta siwymi pasmami włosów. Tuż pod kredensem stała z przerażeniem w oczach moja matka.

— Nie wtrącaj się Danielu! – warknął w moją stronę ojciec, nie odwracając wzroku od przybysza.

— I to ty śmiałeś mi mówić, że zwariowałem? Nie zapominaj, że od chwili śmierci dziadka, ten dom nie należy już do ciebie – przypomniałem mu ostro.

Dopiero gdy te słowa opuściły moje usta, ojciec odwrócił się w moją stronę. Jego oczy przepełnione były nienawiścią i niewyobrażalnym bólem. Szybkim krokiem przemierzył dzielącą nas odległość. Zatrzymał się dosłownie na kilka sekund tuż przede mną. Miałem wrażenie, że ostatkiem sił powstrzymuje się od wymierzenia ciosu w moją twarz.

— Nie musisz mi tego przypominać. Jestem tego świadom – syknął. Z jego tonu powoli ulatywał gniew, a zaczynał pojawiać się głęboki, dojmujący smutek.

Minął mnie z opuszczonymi ramionami. Po chwili zatrzasnęły się za nim drzwi. Zwróciłem swoje spojrzenie najpierw na matkę, która szlochająca znajdowała się w objęciach Davida, później skierowałem wzrok ku nieznajomemu. Wpatrywał się we mnie z wyższością, co doprowadziło tylko do tego, iż odezwał się we mnie stary, nieokiełznany i bezwzględny ja. Nie wiedziałem, czy to fakt, iż zostałem tak nagle ojcem, czy też pojawienie się dawnej miłości dało mi pewność, że nie pozwolę nigdy więcej, aby ktokolwiek wdzierał się do mojej rodziny i rozszarpywał ją na kawałki.

— Z kim mam przyjemność? – zapytałem zimnym, bezosobowym głosem, który jeszcze nie tak dawno był nieodłączną częścią mojego zachowania wobec wszystkich wokół.

Po kilku miesiącach, można by powiedzieć, wrócił lodowaty i bezwzględny Daniel Cullen. Kątem oka zauważyłem zaskoczenie na twarzy matki i zaciekawione spojrzenie brata. Nie miałem jednak zamiaru pokazać temu obcemu typowi, iż ma jakąkolwiek przewagę na moim terytorium. W tej chwili, powoli zaczynałem rozumieć dziadka i to, dlaczego był tak zdystansowany i nie okazujący uczuć. Anthony był głową rodziny, i jego obowiązkiem była ochrona swoich bliskich. Dopiero teraz docierało do mnie, że być może cała ta jego oschłość, nie była wynikiem braku uczuć do nas, ale swoistą tarczą. Posługiwał się nią, by nikt nie dopatrzył się słabości, która mogłaby dotknąć tych, których mimo wszystko kochał i starał się chronić.

— Nie pusz się tak chłopcze. Wcale nie jesteś właścicielem tej ziemi i lepiej żeby to do ciebie dotarło – odparł arogancko mężczyzna stojący przede mną, z założonymi rękoma na klatce piersiowej i złośliwym uśmieszkiem na twarzy.

— Interesujące. Odkąd zmarł Anthony już kilkakrotnie słyszałem o jakiś hienach cmentarnych łasych na jego spadek. Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, co z nimi się stało. Nie mów zatem do mnie jak do dziecka, bo nim już od dawna nie jestem. Przebywasz w mojej posiadłości, na mojej ziemi, więc licz się ze słowami. – Nie miałem zamiaru dać się zaciągnąć do narożnika.

— Pytam po raz ostatni, kim jesteś?

— Jeszcze tu wrócę, ale następnym razem wyrzucę was wszystkich na bruk – warknął wyraźnie wyprowadzony z równowagi, zamiast odpowiedzieć na moje pytanie.

— Wierz mi lub nie, ale nie będzie następnego razu. – Mój głos był zimny i ostry niczym stal wisząca nad kominkiem, która za czasów swojej świetności dokonała przy pomocy moich przodków wielu dekapitacji.

Człowiek stojący naprzeciwko mnie, zmierzył moją osobę po raz ostatni wrogim spojrzeniem, by następnie szybko opuścić mój dom, ledwo skrywając wściekłość, że ta wizyta najwyraźniej nie poszła po jego myśli.

— Bernardzie, dopilnuj proszę, by ten człowiek naprawdę opuścił nasze ziemie – zwróciłem się do stojącego w drzwiach kamerdynera, który tylko skinął poważnie głową i ruszył za nieproszonym gościem. Następnie spojrzałem na brata, który oglądał wszystko z boku z coraz większym uśmiechem na ustach. – Myślę, że pora zadzwonić po posiłki. No i oczywiście odwiedzić naszą rodzinną firmę.

— Zaraz się tym zajmę. – David spojrzał na trzymaną w objęciach matkę. – Dobrze się czujesz?

— Nie będę kłamać twierdząc, że tak. Patrząc jednak na moje dzieci wiem, że sobie poradzicie ze wszystkim i z tego chociażby powodu jestem z was wszystkich ogromnie dumna. – Jej głos był bardzo cichy, ale pełny uczucia do nas.

— Wiesz kim on jest. – To nie było pytanie z mojej strony, tylko stwierdzenie. Widziałem, jak na niego patrzyła. A jej reakcja na pojawienie się tego typa w naszym domu dopowiedziała resztę.

Już wcześniej zresztą miałem przeczucie, że skądś tego faceta kojarzę. Teraz ogarnęła mnie złowroga pewność, gdy dotarło do mnie, że miałem przed chwilą okazję rozmawiać z wujem Cassandry. Ten stary gnój miał chętkę na nasz rodzinny majątek. Miałem już szczerze dość tych wszystkich hien, które ostatnio pojawiały się gromadami w naszym domu. Najwyższa pora wziąć się w garść i policzyć się z nimi wszystkimi raz na zawsze.

— Hmm, nie wiem czy to jest odpowiednia chwila. W sumie, obecnie żadna chyba nie byłaby odpowiednia, ale muszę wam coś powiedzieć – odezwał się David, pomagając matce zająć miejsce na wygodnej kanapie stojącej pod oknem wbudowanym w większą część ściany, przez które można było oglądać rozległy ogród.

— David, przestań pieprzyć i wal prosto z mostu. – Byłem zmęczony dzisiejszymi wydarzeniami, nie miałem siły na jakieś cholerne podchody.

— Poprosiłem Franie o rękę i... – wydusił z siebie. Następnie ledwie słyszalnym głosem, jakby obawiał się, że gdy powie to głośniej, to okaże się tylko złudzeniem dodał: – zgodziła się.

Na mojej twarzy pojawił się szeroki, pełen szczerej radości, uśmiech. Mama też nagle się ożywiła. Poderwała się z kanapy i zamknęła tego wielkoluda w ciepłym uścisku. Gdy się odchyliła, by pocałować go w policzek, na jej policzkach dojrzałem płynące strumieniem łzy szczęścia.

— Tak się cieszę, kochanie! – wykrzyknęła podekscytowana. – Och! Czy mogę powiedzieć wszystkim?

— Jasne, co prawda, większość już wie. Myślałem, że uda nam się razem z Franie to ogłosić w większym gronie, ale ostatnio tyle się dzieje, że oboje nie bardzo za pozostałymi nadążamy – zaśmiał się, znacząco poruszając brwiami, zerkając przy tym na mnie.

— Gratuluję brachu! – powiedziałem szczerze, klepiąc po jego twardych jak stal plecach.

— Dzięki. – Z ust Davida nie schodził promienisty uśmiech. Doskonale rozumiałem jego szczęście. Sam pragnąłem otrzymać możliwość rozpoczęcia nowego życia z Cassandrą u swego boku. Jednak, do pełni szczęścia musieliśmy najpierw odzyskać syna.

— Cudownie! Po prostu, wspaniale! Ustaliliście już datę? – zapytała od razu Emilliana.

— Cóż... myślę, że na ten temat musisz porozmawiać z Franie. Ja się dostosuję do tego, co postanowi – odparł lekko, wzruszając swoimi potężnymi ramionami. Facet totalnie przepadł. Już mu współczułem. Kobiety w tym domu wejdą mu na głowę, to bardziej niż pewne.

Słysząc jego słowa, wybuchłem gwałtownym, niepowstrzymywanym śmiechem. Doskonale rozumiałem tego kretyna. Mnie też by było wszystko jedno kiedy. Istotna byłaby tylko zgoda wyrażona przez kobietę, którą kocham. A miałem nadzieję, że już niedługo sam otrzymam to jedno słowo, od pewnej zadziornej i nieprzewidywalnej wariatki.

— Ty się tak nie śmiej. To chyba ty masz dzieciaka, a na palcu Cassie nie widać pierścionka. – Wyszczerzył się złośliwie David.

— Wszystko w swoim czasie – odparłem enigmatycznie i ruszyłem do wyjścia. Zanim przeszedłem przez drzwi, odwróciłem się w stronę brata. – Nie zapomnij przy tej radości o kilku telefonach. Trzeba to załatwić jak najszybciej.

— Jasne. Zaraz się za to zabieram – odparł, tym razem całkowicie poważnie.

Udałem się do gabinetu. Miałem dziwne przeczucie, że dziadek gdzieś schował wszystkie odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Teraz jednak nie miałem czasu, by przeszukiwać jego domek, do którego się przeniósł kilka lat temu. Musiałem powiadomić wszystkich o zebraniu zarządu. Liczyłem na ustalenie jak najszybszego terminu. W tym mogła mi pomóc tylko Amelia, która wprowadzała mnie w sprawy firmy, odkąd Anthony postanowił ściągnąć moje dupsko z powrotem do Venosy.

Przez godzinę spierałem się z moim zastępcą, który powoli zaczynał mnie mocno wkurzać, co do najtrafniejszego terminu spotkania zarządu. Byłem dosłownie kilka sekund od tego, by wywalić gnojka na zbity pysk, kiedy usłyszałem ciche pukanie. W pierwszej chwili myślałem, że się przesłyszałem. Zaraz jednak, ponownie usłyszałem to samo. Wykrzyknąłem tylko „wejść", nie przerywając opieprzania mojego podwładnego. Kątem oka zobaczyłem tę cudowną, uroczą twarz, za którą tak tęskniłem. Gdy Cassie wślizgnęła się niepewnie do gabinetu, zamykając cicho drzwi, poczułem jakby wszystko wróciło na swoje miejsce. Ona była tym maleńkim puzzlem w układance mojego życia, którego cały czas mi brakowało. Na moich ustach pojawił się mimowolny, uszczęśliwiony uśmiech. Wiedziałem, że zrobię wszystko, by naszej rodzinie nikt więcej nie mógł zagrozić. To postanowienie zostało wręcz wyryte w moim sercu, gdy warknąwszy w słuchawkę, by termin był ustalony tak jak chciałem, rozłączyłem się. Wstałem z miejsca i niczym w transie podszedłem do ukochanej, wciągając ją w spragnione objęcia. Gwałtowny pocałunek, szybko zmienił się w powolne rozkoszowanie się jej smakiem, którego nie chciałem więcej stracić.

Roderick

Przyglądałem się, jak Victoria szybko przemierza, tylko w zwiewnym, prześwitującym peniuarze, wzdłuż apartament hotelowy, który obecnie zajmowaliśmy. Rozmawiała po rosyjsku z niezwykłą wprawą. Zastanawiałem się ostatnio, czy jest cokolwiek, czego ta kobieta nie potrafi. Była może i zimna, ale z całą pewnością nie w naszym łóżku. Wiedziałem, że dla niej byłem w rodzaju zabawki. Sam miałem jednak pewne plany i jej osoba bardzo mi ułatwiała ich realizację. Była zatem to transakcja wiązana, choć nie sądziłem, by ona coś zaczęła choćby podejrzewać. Z całą pewnością, jeszcze przez jakiś czas mogłem być o to spokojny. Była teraz zbyt pochłonięta swoją własną żądzą zemsty. Nie zwracała obecnie uwagi na wiele rzeczy, które z kolei mi nie umknęły. Nie miałem zamiaru uświadamiać ją, co do nich. Za dużo władzy w rękach tej kobiety oznaczałoby dla mnie śmierć. Tego byłem pewny. Nagle podniosła głos, który do tej pory miała nad wyraz spokojny i opanowany.

— Zaczynasz mi mocno działać na nerwy Nigel! Mówiłam ci tysiąc razy, żebyś się na razie nie wychylał! A ty co właśnie zrobiłeś?! Wpieprzyłeś się z buciorami w mój perfekcyjny plan! – wrzeszczała teraz do słuchawki, ledwo nad sobą panując. – Nie! Teraz radź sobie z konsekwencjami swoich poczynań sam. Nie próbuj mnie nawet w to wrabiać! Doskonale wiesz, jak kończą moi wrogowie Sorano! – zakończyła groźbą, rzucając telefonem o ścianę.

Jego części rozprysnęły się po większości pomieszczenia. To był już czwarty telefon w tym tygodniu. Ciekawiło mnie, ile jeszcze zniszczy? To jednak nie było tak istotne jak fakt, że tak misternie ułożony plan Victorii, powoli zaczynał się sypać, niczym domek z kart.

— Co teraz zamierzasz? – zapytałem, gdy przestała krążyć, niczym zranione zwierzę w klatce.

Gdy zwróciła na mnie swój zimny wzrok wiedziałem już, że Nigel Sorano długo nie pożyje. Victoria nigdy by nie pozwalała, aby cokolwiek, bądź ktokolwiek jej przeszkodził w osiągnięciu wyznaczonego celu. Znałem także bardzo dobrze Daniela. Kiedyś byliśmy przyjaciółmi. To pozwoliło mi na stwierdzenie, że ich ponowne zetknięcie się na linii ognia może przynieść bardzo nieoczekiwane, szczególnie dla Victorii, efekty. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top