Prolog


Tobias

Trzynaście lat wcześniej.

Wierciłem się niespokojnie na krześle, co chwilę, zerkając na zegarek, który wisiał nad wielką, czarną tablicą na wprost mnie. Odliczałem minuty do dzwonka i końca lekcji. Wydawało mi się, że minął już cały dzień, a wskazówki zegara w ogóle się nie przemieszczały. Byłem podekscytowany dzisiejszym dniem, bo wiedziałem, że dzisiaj odbierze mnie ze szkoły tata, a potem zabierze na farmę. Jeździliśmy tam dokładnie co tydzień, w każdy piątek, na nasze męskie strzelanki. To była nasza mała tajemnica, którą ukrywaliśmy przed matką.

— Tobias, czy skończyłeś już wszystkie zadania? — zapytała mnie moja nauczycielka matematyki. Była nowa, pracowała w naszej szkole od jakiegoś tygodnia. Na moje nieszczęście zostałem usadzony w ławce z jej synem, który od pierwszego dnia, mnie denerwował.

Kiedy rok temu przeniosłem się do tej szkoły, każdy, co do jednego, był dla mnie przesadnie miły, nawet nauczyciele. Wiedziałem, że moja matka dofinansowywała poprzednią szkołę, bo na każdym apelu, czy zebraniu, nauczyciele i dyrektorzy praktycznie całowali ją po stopach, a mi wręczali za to dyplomy i wchodzili w tyłek.

— Tak. — Chwyciłem za górny róg kartki i pomachałem nią w powietrzu. Na ten ruch Samuel sapnął coś pod nosem, ale powiedział to tak cicho, że nie usłyszałem, co. Choć miałem ochotę zdzielić go łokciem, zignorowałem go.

— Naprawdę? — zapytała zaskoczona i zaczęła kierować się w stronę naszej ławki.

Już w poprzedniej szkole byłem wzorowym uczniem i miałem najwyższą średnią. Kiedy klasa zaczynała drugie zadanie, ja kończyłem ostatnie. Wiem, że moja wychowawczyni ostatnio rozmawiała z moją matką, by przenieść mnie do wyższej klasy. Przez większość lekcji nudziłem się i czekałam, aż wszyscy skończą. Tak jak teraz, nudę zabijałem szkicowaniem. Szkicowałem miasto Majów Uxmal i słynną piramidę Czarownika, która leżała na półwyspie Jukatan.

— Dlatego maluje teraz te swoje bohomazy — odezwał się jej głupi synalek i sięgnął dłonią po moją kartkę.

Moich rzeczy się nie dotyka.

Nim się zorientowałem, ołówek, który trzymałem, był wbity w środek jego dłoni.

Głupek darł się jak nienormalny, a po jego twarzy zaczęły płynąć łzy.

Trzeba było trzy razy zastanowić się, zanim coś zrobisz, a nie teraz beczeć.

— Tobias, coś ty zrobił. Do dyrektora, natychmiast!

Całe dwie minuty, krocząc szerokim korytarzem szkolnym, nauczycielka matematyki, głośno wyrażała swoją niepochlebną opinię na temat mojego zachowania. Produkowała się, ale jej nie słuchałem. Uważałem, że nie miała racji. Powinna zwrócić uwagę Samuelowi, ale oczywiście tego nie zrobiła, bo był jej synalkiem i nie traktowała go, jak resztę klasy.

To będzie mój pierwszy raz na dywaniku. Pewnie dostanę ochrzan od dyrektora i mnie wypuści, bo co niby innego? Bardziej zastanawiałem się, czy ojciec się wkurzy i zrezygnuje z naszego dnia.

Ramirez zaprosił nas do swojego pokoju dyrektora, a gdy tylko dostrzegł mnie w progu drzwi, cała krew odpłynęła z jego twarzy. Był tak samo biały, jak ściana za jego plecami.

— Ten chłopak... — Nauczycielka nie zdążyła skończyć, bo dyrektor chwycił ją za przedramię i zaczął szeptać coś w ucho. Nie miałem pojęcia co, ale z każdą sekundą jej twarz zaczynała przypominać twarz dyrektora, a ręce trząść.

— Bardzo przepraszamy, Tobias. Doszło do nieporozumienia. Pani Martinez nie zna jeszcze dobrze zasad panujących w naszej szkole, bo jak wiesz, pracuje u nas dopiero od tygodnia. Bardzo żałuje, że w ogóle cię tu przyprowadziła.

Ona nawet nie powiedziała, co się stało...

Nauczycielka na jednym wdechu wyrzuciła swoje przeprosiny. Chyba w ogóle nie oddychała. Zapewniła mnie, że zaraz po powrocie do klasy, jej syn zrobi to samo.

Skrzywiłem się, bo nie miałem pojęcia, co się właściwie dzieje. Ta nagła zmiana zachowania była dziwna.

— Mam nadzieję, że ta sytuacja zostanie między nami — odezwał się nerwowo dyrektor i przetarł kropelki potu, które zebrały się na jego czole.

— To znaczy? — Uniosłem brew zaciekawiony.

— Myślę, że nie musisz wspominać o tym swoim rodzicom. — Od razu wychwyciłem drżenie w jego głosie. — Naprawdę nic się nie stało. Jesteś najlepszym uczniem w naszej szkole i na pewno pani Martinez źle coś zrozumiała i bardzo tego żałuje. — Dyrektor popatrzył gniewnie na moją nauczycielkę, która tak mocno kiwała głową, jakby zamiast szyi miała galaretkę.

Śmieszyło mnie ich zachowanie i zacząłem nabierać coraz to większych podejrzeń. Wiem, że moi rodzice byli bardzo bogaci, przyjaźnili się z dyrektorem biura federalnego, a ludzie ich szanowali. W poprzednim mieście działo się tak samo, ale to... To mi się podobało.

Przypomniała mi się rozmowa moich rodziców, którą podsłuchałem wczoraj. Rozmawiali o wyrwaniu chwastów, eliminacji przeciwników, i coś, o jakiś zasadach. Wiem, że nasza ochrona, która zawsze miała przy sobie broń, a także ludzie dla nas pracujący, chodzili przy mnie i przy rodzicach, jak na szpilkach. Nie wiem, z czego to dokładnie wynikało, ale jeden wzrok matki czy ojca, a wszyscy chowali głowy w piach.

— Dlaczego miałbym o tym nie wspomnieć? — zapytałem z lekkim uśmieszkiem.

Na moje słowa Ramirez chwycił się krawędzi swojego biurka, by nie stracić równowagi. Wyglądał, jakby miał zaraz dostać zawału.

Prawie się roześmiałem.

— To się więcej nie powtórzy, Tobias. Bardzo przepraszamy.

***

Mój ojciec prowadził jedną ręką samochód, a w drugiej trzymał telefon przy uchu. Krzyczał na kogoś w języku włoskim. Pomimo że uczyłem się tego języka dopiero od dwóch miesięcy, już bardzo wiele rozumiałem. I jeśli dobrze zrozumiałem, mówił coś o osobistej sprawie, szybkiej śmierci, że resztą zajmie się matka, bo dzisiaj jest jego dzień ojca z synem. Później coś jeszcze, ale te słowa akurat były mi obce. Wiedziałem, że muszę jeszcze bardziej przyłożyć się do nauki, choć uczyłem się jednocześnie trzech języków. Moi rodzice posługiwali się kilkoma i ja też miałem taki zamiar.

Przyglądałem się mu przez chwilę, ale nie zadawałem żadnych pytań. Ojciec był przekonany, że nie zrozumiałem nic z jego słów. Postanowiłem też nic nie wspominać o sytuacji w szkole. Wróciłem do czytania książki - „Buszujący w zbożu".

— Załatwię coś szybko w hotelu, a Roko, Charlie i Ian z tobą zostaną. A potem, tak jak zawsze, pojedziemy postrzelać — odezwał się ojciec i poczochrał mi włosy, jak jakiemuś małemu dziecku, a przecież miałem już prawie trzynaście lat i potrafiłem posługiwać się bronią. Tak naprawdę byłem już mężczyzną. Chciałem być taki jak on, by ludzie na mój widok tak samo reagowali i mnie szanowali.

Widząc moją skwaszoną minę, zaśmiał się gardłowo.

— O jakiej szybkiej śmierci mówiłeś, tato? — po prostu zapytałem.

Na moje słowa wybałuszył oczy. Tym razem to on zaczął mi się przyglądać. Tak jak myślałem, był pewny, że nic nie zrozumiałem.

— Ciągle zapominam o tym, jakim jesteś mądrym, małym mężczyzną. Porozmawiamy jak wrócę, synu.

Podjechaliśmy przed hotel, który był naszą własnością. Ojciec zaczął kierować się w stronę głównego wejścia, a ja czekałem przed autem z trzema ochroniarzami.

— Czym tak naprawdę zajmują się rodzice, Roko? — zapytałem, kiedy on obserwował otoczenie, jak jakiś jastrząb, gotowy w każdej chwili rzucić się na swoją ofiarę. Cała jego szyja była pokryta tatuażami. Już sam jego wygląd odstraszał, na dodatek był bardzo wysoki. Miałem już metr siedemdziesiąt wzrostu, a on chyba miał ponad dwa. Musiałem zadzierać głowę, by spojrzeć mu w oczy.

Nie zdążył mi odpowiedzieć, bo po naszej lewej stronie nadjechał czarny Jeep, a potem wyskoczyło z niego kilku mężczyzn. Roko zasłonił mnie własnym ciałem, wyciągając z marynarki broń, a zaraz potem padła seria wystrzałów. Charlie i Ian krzyczeli coś niezrozumiale i tak samo, jak Roko, zaczęli strzelać.

— Schowaj się za samochód, Tobias! — krzyczał Roko, oddając strzały. Słyszałem wszystko jak przez mgłę. Każdy kolejny huk mnie ogłuszał. Serce waliło mi jak młotem, ale posłuchałem go, osłaniając rękami głowę. Na zgiętych nogach rzuciłem się w stronę bagażnika, by uniknąć kul.

Wrzawa, panika ludzi, niezrozumiałe krzyki, to wszystko było jak jakiś sen.

Nagle ciało Roko osunęło się na ziemie, a broń wypadała mu z dłoni. Jego koszula była cała we krwi. Zaciskałem mocno dłonie w pięści i mogłem tylko patrzeć, jak mój ochroniarz umiera na jezdni. Leżał na ziemi, walczył o oddech, kilka razy zatrzepotał powiekami, a potem jego oczy zamknęły się na dobre.

Mój ochroniarz był martwy. Zabili go. Pierwszy raz w życiu widziałem nieboszczyka. I wtedy od razu pomyślałem o ojcu. Wiedziałem, że też tam gdzieś jest. Na samą myśl, że może skończyć jak Roko, prawie zwymiotowałem.

Nie wiem, co sobie w ogóle myślałem, ale to był impuls. Przeczołgałem się po ziemi jak żołnierz i drżącą dłonią sięgnąłem po spluwę, którą wypuścił mój martwy ochroniarz.

Potrafisz to zrobić, potrafisz to zrobić, ciągle powtarzałem w głowie.

Nad samochodem znowu powietrze przecięły pociski. Poderwałem się na nogi i zacisnąłem w dłoniach pistolet. Wtedy zobaczyłem mojego ojca trzymającego w dłoniach dwie spluwy. Najpierw strzelił jednemu w środek głowy, zaraz potem kolejnemu. Oddawał strzały bez mrugnięcia okiem, jakby robił to każdego dnia.

Moje oczy pewnie przypominały pięciozłotówki.

Widziałem już jak strzela, ale nigdy do ludzi. W tym momencie wyglądał jak diabeł, nie jak mój tata. Kiedy mnie dostrzegł, zaczął krzyczeć w moją stronę, że mam się schować, ale ja przestałem go słuchać, kiedy zauważyłem, że za Jeppa wyłonił się mężczyzna, który celował w plecy Charliego.

Charlie był dla mnie jak rodzina.

Nigdy nie czułem takiej determinacji jak w tym momencie. Tak, jakby wszystko się zatrzymało. Czułem w każdym kawałku ciała, jak biło mi serce.

Uniosłem broń, wymierzyłem ją w stronę mężczyzny, tak ja nauczył mnie ojciec i po prostu nacisnąłem na spust.

Bum!

Zaszumiało mi uszach, siła wystrzału odrzuciła mnie do tyłu. Mężczyzna, do którego celowałem, osunął się na kolana, trzymając za klatkę piersiową, a potem jego twarz zderzyła się z betonem.

Zabiłem człowieka. Zabiłem go.

Z oddali widziałem ojca, który biegł w moją stronę.

I wtedy zrozumiałem, że ten mężczyzna nie był ostatnim, którego zabije...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top