52. Tobias

— Za tobą! — wrzasnęła Nilay. Dosłownie kilka centymetrów od mojej twarzy przeleciała kula, którą wymierzyła w Ruska za moimi plecami. Padł jak mucha.

Panowała wrzawa i krzyki. Co słowo padało przekleństwo w języku rosyjskim i włoskim. Niefortunnie detonator Ansiewa nie zadziałał, więc w ruch wjechały karabiny.

Wyszczerzyłem do Księżniczki zęby i ukryłem się za szerokim filarem, po czym przeładowałem magazynek. Zdecydowanie moja kobieta potrafiła grać w tę grę.

Tego mi właśnie było trzeba! Adrenalina niczym pociąg pędziła przez moje żyły.

Nad moją głową znowu przeleciało kilka pocisków, a odłamki tynku posypały się jak popiół na moje włosy. Kurwa, zepsuli mi fryzurę.

Odwróciłem się przez ramię i posłałem kulę prosto między oczy skurwiela, który tym razem celował w moją kobietę, a potem kolejnemu w kręgosłup.

Nilay posłała mi buziaka, następnie przeczołgała się przez kałużę krwi dwóch martwych Rusków i chwyciła za kałacha, który jeden z nich wypuścił z rąk. Z namaszczeniem przejechała dłonią wzdłuż podstawy celownika i westchnęła z rozmarzeniem. Uwielbiała tę zabawkę. Wyglądała na prawie podnieconą.

— Zaczynam być zazdrosny! — krzyknąłem i znowu oddałem celny strzał. Pocisk utkwił w głowie grubego skurwysyna.

— Powinieneś! — rzuciła i ukryła się za marmurową ścianą. Trzech kolejnych Rusków ruszyło w jej stronę, ale ona w ciągu kilku sekund zrobiła z nich ser szwajcarski. Z tym karabinem wyglądała tak seksownie, że niemal mi stanął.

— Kochasz mnie! — rzuciłem i pozbyłem się kolejnych delikwentów.

— Co nie zmienia faktu, że jesteś idiotą. Obrzydliwie przystojnym, moim, ale wciąż idiotą! — przekrzyczała serię wystrzałów, która przeleciała nad naszymi głowami.

Uśmiechnąłem się szeroko.

— Zapomniałaś jeszcze wspomnieć o moim fantastycznym fiucie!

Strzał!

Uchyliłem ekspresowo łeb i uniknąłem kuli w mózgu.

— Do niego akurat nie mam żadnych zastrzeżeń. — Oblizała seksowanie usta i znowu posłała dwóch napakowanych osiłków do piekła.

— On też uwielbia twoją ciasną cipkę! Jest dla niego stworzona.

Wciągnęła gwałtownie powietrze i popatrzyła na moje krocze. Tylko my w trakcie rzeźi mogliśmy myśleć o dzikim seksie.

— Potem, kochanie, obiecuje! — rzuciłem się na podłogę i ukryłem za kolejnym filarem. Z moich trefnych obrazów nic nie pozostało. Gdyby nie były kopiami, naprawdę bym się wkurwił.

— Nie możemy pozwolić mu uciec.

Ansiew jak tchórzliwa cipa próbował dać nogę, ale nie na mojej pieprzonej warcie.

Pokazałem Nilay gestem dłoni, że ma ruszyć za mną.

Pozbyłem się kolejnych imbecyli i wykopałem resztki szklanych drzwi, które były po mojej lewej. To właśnie tam ten tchórz zmierzał. I tak był w pułapce. Nie wydostanie się stąd żywy. Był osłabiony i postrzelony w kilku miejscach. Oboje go podziurawiliśmy. W tej chwili nie było czasu na tortury, po prostu miał zdechnąć.

— Na lewo. Za filar! — rozkazałem Nilay.

— Vladimir jest mój! — wrzasnęła i ruszyła w innym kierunku. Skróciła drogę.

Oczywiście, że nie posłuchała!

Kurwa!

Mój plan nie obejmował w naszych ciałach pieprzonych kul.

— Padnij!

Strzał!

Uskoczyła w bok i wylądowała na ziemi jak kot na czterech łapach. Chwyciła za kark Ruska, który próbował rzucić się jej na plecy i precyzyjnym ruchem przerzuciła go przez bark. Zarył gębą o podłogę, a wtedy strzeliła mu w tył głowy.

— Uwielbiam to. — Dmuchnęła w opadającą na jej czoło grzywkę i uśmiechnęła się z satysfakcją.

Seksowna jak diabli i moja.

— Rób tak dalej, a przelecę cię zaraz na tej ziemi! — krzyknąłem i powaliłem kolejnego patałacha, który tym razem zaatakował mnie.

— Spróbuj! Może ci się uda. — Uśmiechnęła się prowokacyjnie, po czym schowała za kolejną ścianą, tak, że widziałem tylko jej rękę.

Vladimir wyłonił się za słupa, zakrywając głowę i chciał oddać strzał.

Zaśmiałem się złowieszczo, bo komuś skończyły się naboje...

Jak mi przykro!

Dałem znak Nilay, by wykorzystała sytuację i jego chwilowy brak broni.

— Mam go! — krzyknęła i rzuciła się prosto na plecy Ansiewa. Zastosowała duszenie, a potem jednym, płynnym ruchem skręciła mu cholerny kark, zanim zdążył pisnąć.

Obróciłem się gwałtownie i uniknąłem kulki, a wtedy usłyszałem jej głośny jęk.

Odchyliłem głowę i spojrzałem na nią, jej bluzka na ramieniu zaczęła przesiąkać krwią. Trafili ją. Serce praktycznie podeszło mi do gardła. Chciałem rzucić się w jej kierunku, ale nie mogłem, bo nad moją głową przeleciał kolejny grad kul. Musiałem ukryć się za kamienną rzeźbą, a raczej jej kawałkami.

— Nilay!

— To tylko draśnięcie. Nie daj się zabić, Rejes — wrzasnęła, nadal oddając serię wystrzałów. — Fiut jest martwy! — Wpakowała mu na dokładkę kilka kul i uskoczyła w bok.

— Nie martwię się o siebie! — Wychyliłem odrobinę głowę, by na nią spojrzeć. Jedną ręką uciskała ranę, drugą wciąż naciskała na spust.

Moja twardzielka.

— Jestem w ciąży!

W pierwszej chwili zdawało mi się, że się przesłyszałem, że mam urojenia, ale kiedy drugi raz krzyknęła to samo, praktycznie zamarłem i kula ledwo ominęła moją czaszkę.

— Co powiedziałaś?!

— Jestem w cholernej ciąży! Ester potwierdziła.

Powiedziała to. Naprawdę to powiedziała. Trzykrotnie powtórzyła.

— Jeśli robisz sobie ze mnie jaja, przysięgam, że cię uduszę, kochanie — w końcu udało mi się wydusić. Rozprawiłem się z kolejnym szczurem, podążając w jej kierunku.

— Jestem śmiertelnie poważana i jak cholera przerażona.

— I dopiero teraz, w tej właśnie chwili, mi o tym mówisz?!

Od zawsze pragnąłem zostać ojcem, ale ta informacja prawie zwaliła mnie z nóg. Może to nie był dobry moment na radość ani na takie wyznania, ale kurwa, ucieszyłem się. Tylko ta kobieta mogła urodzić mi dzieci idealne. Jeśli to była prawda, ona właśnie narażała nie tylko siebie, ale także moje nienarodzone dziecko, to kompletnie oszalała. W życiu bym jej na to nie pozwolił, gdybym poinformowała mnie o tym wcześniej. Wybrała najgorszy moment. Miałem ochotę się na nią drzeć, ale nie było teraz na to czasu.

W sumie zaplanowałem to bez jej zgody.

— Naprawdę będziemy mieli dziecko?! — Próbowałem się do niej przedrzeć, ale wszędzie latały pieprzone kule. W tej chwili wydawało mi się, że dzieli nas kilka kilometrów, a nie zaledwie metrów. Z każdej strony nasi ludzie i wrogowie oddawali strzały. Połowa leżała już martwa na ziemi, w kałużach własnej krwi. Musiałem jak najszybciej znaleźć się przy niej. Była postrzelona i w ciąży, z moim dzieckiem. MOIM.

— Skąd w ogóle pomysł, że jest twoje? — Nie widziałem jej, bo ukryła się za wielkim obrazem.

Ani przez sekundę nie przyszło mi na myśl, że może nie być moje. Przecież mówiła, że tylko ze mną uprawiła seks bez zabezpieczenia. Po drugie, nie wiem, jak do tego doszło, bo przecież twierdziła, że ma spiralę.

— Nie jest moje?! — Mój krzyk był podszyty furią, którą wyładowałem na kolejnym Rusku.

Jeśli mnie oszukała...

— Oczywiście, że twoje, idioto! — Biegiem puściła się w stronę lewego skrzydła i ciągle strzelała, obejmując dłonią bark.

Kurwa!

Wypuściłem ze świstem powietrze. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że je wstrzymywałem. Ta kobieta wpędzi mnie kiedyś naprawdę do grobu.

— Jak to możliwe? ­— Chwyciłem za broń z podłogi, bo w mojej skończyły się naboje, po czym wyeliminowałem kolejnych złamasów. Bum! Bum! Bum! Obracałem się dosłownie jak zaprogramowana maszyna. Przez odgłos wystrzałów przedzierał się jej ochrypły, zaprawiony bólem śmiech. Ta wariatka się śmiała.

Ruszyłem ja dziki. W głowie miałem tylko ją i jej słowa.

— Jak ma się fiuta wielkości mamuta, tak właśnie się dzieje!

Prawie wybuchłem śmiechem, ale powstrzymał mnie kolejny pocisk.

W końcu po kilku minutach udało mi się do niej doskoczyć. Ukryliśmy się za kolejną ścianą. Na chwilę było bezpiecznie. Objąłem jej twarz dłońmi. Była blada i próbowała się uśmiechnąć. Jej wzrok był dziwnie zamglony, a oddech spłycony. Uniosłem bluzkę, która przykleiła się do jej jeszcze płaskiego brzucha. Zamarłem, a moje serce na moment się zatrzymało. Okłamała mnie, to wcale nie było draśnięcie. Dostała nie tylko w ramię, ale na wysokości wątroby.

Nogi się pode mną ugięły.

— Nilay! — Chwyciłem ją w talii, gdy ona zaczęła osuwać się plecami po betonowej ścianie, zostawiając na niej smugę krwi. Kropelki potu zebrały się na jej skroniach. Broń wypadła jej z dłoni, a raczej ją wypuściła.

Ja pierdolę!

Wszędzie była jej krew.

— Wszystko będzie dobrze, kochanie. Wszystko będzie dobrze — powtarzałem, choć strach ściskał mnie za gardło tak mocno, że ledwie potrafiłem oddychać.

— Wiesz... Kłamałam, gdy mówiłam, że cię nienawidzę. Za każdym razem kłamałam — charczała, a z każdym jej słowem, głos się jej załamywał. — Nawet wtedy, gdy byłeś skończonym dupkiem...

Nie! Nie! Nie!

Ona się ze mną żegna...

Nie!

Serce omal nie wyskoczyło mi z piersi, ale nawet nie dopuszczałem do siebie takiej myśli.

— Wiem o tym. Nie marnuj sił. Patrz na mnie. — Trzymałem w dłoniach jej twarz.

— Ciągle patrzę... Jesteś taki przystojny — majaczyła niewyraźnie. — Mielibyśmy takie ładne dzieci, wiesz...

Traciła przytomność, a ja próbowałem nie wpaść w histerię.

— Będziemy mieli ładne dzieci. Będziemy mieli! Mów do mnie! — Prawie krzyczałem.

Na szybko próbowałem coś wymyślić, ale byliśmy w czarnej dupie. Za ścianą latały pieprzone pociski.

— Teraz w końcu będziesz mógł sam przejąć swoje imperium. Pewnie się cieszysz, co? — Próbowała się uśmiechnąć, ale jej mina raczej przypominała grymas bólu.

Nie odpowiedziałem na ten chory żart. Moje gardło było taki ściśnięte, jakbym połknął kilo gwoździ.

Czy ona oszalała? To nie mogło się tak skończyć. Nie takie były nasze plany... Musiałem ją stąd jak najszybciej zabrać i zacząć myśleć trzeźwo.

— I tak byłabym beznadziejną matką... — Jej powieki zaczęły niebezpiecznie drżeć.

Nie mogłem jej stracić! Nie! Nie! Nie ma w ogóle takiej opcji!

— Kochanie! Patrz na mnie! Nie zamykaj oczu! Mów do mnie! Słyszysz mnie! — Zacząłem nią potrząsać.

Prawie oddałem strzał, bo poczułem na ramieniu czyjąś dłoń, ale gdy zobaczyłem twarz ojca, szybko ją opuściłem. Kurwa! Zaraz za nim moja matka obracała się wokół własnej osi i strzelała z karabinu do wszystkich jak dzika. Po prawej ani trochę martwy Leo i Rafa robili dokładnie to samo. Za nimi jednostka specjalna i policja. Poczułem dziwną ulgę.

— Musimy ją stąd zabrać! Szybko!

— Leo... — bełkotała z trudem Nilay. — Rodzinna sjesta jak miło. — Nadal miała siłę na sarkazm.

— Wszystko będzie dobrze, Nilay! — krzyczał Houge.

— Kocham was wszystkich...

— Przestań! — Złapałem ją pod kolana i podniosłem z ziemi. Trzymałem w ramionach cały mój świat, który właśnie przelatywał mi przez palce.

Później wszystko stało się rozmytą plamą...

***

Nilay wlekli na łóżku, szpitalnym korytarzem, a ja nie mogłem nic zrobić. Na sobie miałem krew mojej kobiety. Nie potrafiłem się skupić, w uszach mi szumiało, a szaleńczy puls dudnił w żyłach. Czułem się cholernie bezradny.

— Tobias! Puść go! — To był głos mojej matki, ale ja byłem jak w amoku. Nie dostrzegałem ludzi wokół mnie. Nie widziałem nic. Cały ten chaos był gdzieś za szklaną szybą. Przed oczami miałem tylko ją.

— Zabijesz go, zanim w ogóle jej pomoże!

I wtedy zdałem sobie sprawę, że twarz doktorka, którego dusiłem, zrobiła się sina.

— Jeśli ona umrze — zacisnąłem powieki, bo ledwie te słowa przeszły mi przez gardło — ty umrzesz sekundę po niej! — W końcu go puściłem.

Lekarz poczuł się zmotywowany, bo nawet nie zdążył nabrać głęboko powietrza, gdy puścił się biegiem w stronę sali, gdzie właśnie zabierali miłość mojego życia...

— Tobias. Wszystko będzie dobrze.

Gówno, a nie dobrze. Moja kobieta została postrzelona...

Krew tak mocno dudniła mi w uszach, że zaburzała myśli i odbierała mowę. Poczucie winy rozrywało mnie na kawałeczki.

— Musisz się uspokoić, Bi. — Poczułem na przedramieniu dłonią.

Nie odpowiedziałem, szarpnąłem się do przodu i zrzuciłem czyjąś rękę. Nawet nie miałem pewności, do kogo należała. Wpadłem w jakiś popierzony stan. Odciąłem się całkowicie, tocząc wewnętrzną walkę ze samym sobą. Targało mną milion emocji na sekundę. Strach, duszący, palący niczym ogień piekielny wypełniał mnie po koniuszek głowy. Agresja, desperacja, chęć mordu, a potem własnej śmierci.

Wszystko dookoła wirowało jak na karuzeli.

To moja wina. To przeze mnie jest ranna.

Chciało mi się wymiotować.

Cały ten plan... W tej chwili czułem, że umieram. Uchodziła ze mnie pieprzona dusza. Bolało mnie całe ciało. Wszystko... Nawet nie potrafiłem tego opisać.

— Jest w szoku...

Każdy osaczał mnie z każdej strony, ale ja nie reagowałem. Ciało drżało, a adrenalina nadal pędziła niczym ciężka lawina. To wszystko rozrywało mi głowę.

Ona nie może umrzeć.

Nie może!

Te wszystkie szepty, pochlipywania, przeraźliwe pikania maszyn.

Myślałem, że oszaleję. Miałem ochotę rwać włosy z głowy. Wydrapać paznokciami skórę, byleby tylko tego wszystkiego nie czuć.

Moja Księżniczka nie umrze!

Chodziłem tam i z powrotem po korytarzu i odchodziłem od pieprzonych zmysłów. Mijały sekundy, minuty, może nawet godziny, a nadal nie miałem żadnych informacji. Z każdej strony atakował mnie głos rodziny, ale ja kompletnie się wyłączyłem. Jednak byli przy mnie, pomimo wszystko. Byli... Byli wszyscy.

Byłem w takim stanie, że nie dochodziło do mnie zupełnie nic. Miałem tylko w głowie, że moja kobieta walczy o życie, a z nią moje nienarodzone dziecko.

Dziecko...

Nasze dziecko...

Kurwa!

Nie cierpiałem szpitali. Szpitale zwiastowały śmierć.

Nie!

Ona nie może umrzeć — powtórzyłem w myślach po raz tysięczny i wtedy jak na zawołanie otworzyły się z rozmachem drzwi. Pojawił się w nich doktorek.

No w końcu! Ileż można! Miałem wrażenie, że minęła wieczność.

Ruszyłem jak dziki i dosłownie zatrzymałem się centymetr przed nim. Górowałem nad nim niczym cień.

Nie podobał mi się jego wyraz twarzy. Nic, a nic, kurwa, mi się nie podobał.

— Mów! — Nie wytrzymałem. Chwyciłem go za białe szmaty i zwinąłem je w pięść tuż przy szyi. — Nic jej nie jest, prawda?! Mów! — Powtórzyłem i zacząłem nim potrząsać jak szmacianą lalką.

— Tobias! — Ktoś mną szarpnął, ale jak byłem jak w amoku.

— Czy tak ciężko, powiedzieć, że nic jej nie jest? Mów, kurwa, doktorku. Natychmiast!

— Panie....

— Mów! — Dostałem ataku furii. Jego nogi zaczęły dyndać w powietrzu.

— Bardzo mi przy.... — Nie pozwoliłem mu dokończyć. Złapałem go za szyję. Teraz już go dusiłem.

I wtedy sobą usłyszałem histeryczny płacz. Nawet nie wiem, do kogo należał.

Jeśli...

Nie!

Jeszcze głośniejszy lament.

— Tobias! Puść go!

— Co ci jest?! Co powiedziałeś? — ryknąłem z furią, zaciskając palce na jego gardle jeszcze mocniej. Wtedy poczułem na sobie kilka rąk. Ktoś szarpnął mnie do tyłu, a doktorem poleciał z hukiem na ziemię.

Miotałem się, szarpałem w jego stronę, ale ręce zaciskały się na mnie jak imadło. Pieprzony patałach, który nie zasługiwał na miano lekarza, próbował wstać, trzymając się za szyję. W jego oczach były pierdolone łzy.

— Bardzo mi przykro, panie Rejes, nie mogliśmy nic więcej zrobić. Krwotok był zbyt silny... — wycharczał z trudem.

— Nie żyje... — Usłyszałem za sobą.

Następny wybuch płaczu.

Nieprawda!

— Zabije cię skurwielu! — Parłem do przodu, ale wciąż mnie ktoś trzymał w żelaznym uścisku. — Nie kłam! Nic jej nie jest! Przestań, kurwa, kłamać!

— Tobias!!

— Naprawdę mi przykro... — Wtedy poczułem, że coś ostrego wbija się w mój biceps. W głowie zaczęło mi wirować, przed oczami pojawiła się gęsta mgła. Puls zwolnił, a po chwili zapanowała już tylko ciemność. Nie było nic...


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top