40. Tobias senior
Myślałem, że już nigdy w życie nie poczuje takiego strachu. Że ten stan, w którym żyłem przez jedenaście długich lat, nie wróci. Że lata temu uszkodzona dusza zaczęła się goić, a rany zabliźniać. Teraz czułem, jakby wszystkie te blizny na moim ciele, ktoś rozciął tępym nożem i polał je żrącym kwasem. To, co działo się w moim umyśle, a przede wszystkim w sercu, nie można było do niczego porównać. To nie był ból, to była pierdolona agonia. Czułem bezradność. Mogliśmy rządzić wszystkim, kupić każdą rzecz, ale nie mogliśmy kupić życia ani lekarstwa na zdrowie. W takim momencie nie ma różnicy między bogatym a biednym, jedynie co możemy zrobić, to pochować się w droższych trumnach, nic więcej. Śmierć to śmierć, wygląda dokładnie tak samo.
Wybuchł na pewno nie był wynikiem błędu. Nawet piekło, które już praktycznie rozpętaliśmy, nie daje mi nic. Nic, nawet milion martwych ciał, którzy mieli z tym cokolwiek wspólnego, nie zwróci życia mojego syna.
Zawiodłem jako głowa rodziny, zawiodłem jako szef, a przede wszystkim zawiodłem jako ojciec. Obiecałem, że zawsze, do końca swoich dni, będę chronił swoją rodzinę, a tymczasem stałem przed drzwiami kostnicy i nie wiedziałem, co mam ze sobą począć. Widok mojej żony mnie zabijał, rozdzierał na kawałeczki. Cholernie się o nią bałem. Kilkanaście godzin temu doznała zapaści, a po niespełna godzinie wypisała się na własne żądanie z kliniki. Nikt nie potrafił jej zatrzymać. Od tego czasu nie otworzyła ust, nie wypowiedziała ani jednego słowa. Milczy i jej wzrok jest pusty, jakby uszła z niej dusza. Nie je, nie pije, nie płacze, nawet nie mruga. Wygląda tak, jakby oddychanie sprawiało jej ogromny ból. Nie załamałem się tylko z powodu niej.
W tej chwili Michele trzymał swoją żonę, której nogi z każdym krokiem uginały się coraz mocniej. W przeciwieństwie do mojej żony Diana szlochała rozpaczliwie, nieprzerwanie, od kilkunastu godzin. Amerigo ciągle powtarzał, że nie uwierzy w to, dopóki nie zobaczy ciała swojej córki. Może to czcze życzenia, ale ja też wciąż miałem chorą nadzieję, że za chwilę nie ujrzę ciała mojego martwego syna. To nigdy nie powinno tak wyglądać, to on powinien stać w miejscu, w którym stoję teraz ja. To dzieci powinny pochować swoich rodziców, nie na odwrót.
To jest pierdolony horror.
Jestem tak wściekły na świat, na życie, że mam ochotę roznieść coś w pył. Nie wierzę w Boga, ale jeśli tam gdzieś jest, to oficjalnie pokazuje mu środkowy palec.
Zahara skinęła głową, że jest gotowa przekroczyć próg tego przeklętego pomieszczenia.
— Nie zniosę tego, Tobias. Nie zniosę... Już więcej nie zniosę. Tego nie zniosę. To jest ponad moje siły. — Po kilkunastu godzinach w końcu przemówiła. Jej głos był zachrypnięty, słaby. — Umrę. To mnie zabije... — wyszeptała z trudem.
Zacisnąłem mocno powieki.
W tej chwili ona potrzebowała mnie, a ja jej.
Chwyciłem ją pod pachę i spojrzeliśmy sobie w oczy, a potem po prostu staraliśmy się unosić nogi. Zaraz za nami ruszył Michele i Diana.
Zahara zatrzymała się gwałtownie i z całej siły wbiła mi paznokcie w przedramię, a z jej gardła wyrwał się głośny, rozpaczliwy jęk. Chciałem drzeć się na całe gardło, ale stałem i po prostu patrzyłem. Głośny lament Diany roznosił się echem po całym pomieszczeniu.
Dwa metalowe wózki, dwa ciała, przykryte białym materiałem. Tak właśnie wyglądał najgorszy dzień w moim życiu.
— Są państwo gotowi? — zapytał nas patolog. Wyglądał na zdenerwowanego. Gdyby nie stan, w jakim byłem, zacząłbym się zastanawiać, dlaczego osoba, która zajmuje się tym od lat, tak się zachowuje.
I co to w ogóle za pytanie. Gotowi? Czy można być na coś takiego gotowym? Za samo to pytanie chciałem rozwalić mu mordę, choć nie był niczemu winny.
Każdy po kolei skinął głową. Chyba nikt z nas nie oddychał.
I wtedy materiał zniknął....
Co jest, kurwa?
Patrzyłem oszołomiony na dwie całkiem nieznajome twarze obcych ludzi i miałem ochotę skakać pod pieprzony sufit.
Zahara wybuchła głośnym śmiechem. Śmiechem. Śmiała się histerycznie, a z jej oczu zaczęły płynąć łzy.
W tej chwili mężczyzna wyglądał, jakby chciał się natychmiast wystrzelić w powietrze. Wiedział, kim byliśmy.
— Możesz mi powiedzieć, co to ma znaczyć? — zapytał ostrym tonem mój przyjaciel, ale wychwyciłem w jego głosie niewyobrażalną ulgę.
— Przeppraszam — wyjąkał z trudem mężczyzna, kuląc się w sobie.
Zahara nadal śmiała się jak opętana, a ja po prostu patrzyłem i z każdym słowem zaczęło coś do mnie docierać.
Nagle zapanowała cisza.
Nim zdążyłem mrugnąć, Zahara trzymała nóż przy gardle mężczyzny, a w jej oczach płonęła furia.
— Gdzie, są, nasze, dzieci?! — cedziła każde słowo, nacinając mu szyję.
Moja silna, władcza żona wróciła.
— Nie maam pojęcia, proszę ppani — jąkał się i dzwonił zębami. — Ja tylko miałem wystawić te ciała.
Jeszcze bardziej docisnęła nóż, aż popłynęła krew.
— Nie miałem wyjścia, proszę pani. — Trząsł się jak osika. — On przyłożył mi lufę do czoła. Zagroził, że pozbawi mnie dachu nad głową, że zabierze mi wszystko.
— Kto to znaczy on?! — krzyknęła na całe gardło.
— Prezydent Saviano — wyznał natychmiast. — Kazano mi włożyć pod ich skórę chipy. Nic więcej nie wiem. Przysięgam.
Starzec Saviano? Chipy? O chipach wiedział tylko Tobias i Nilay, nikt więcej.
Moja żona rzuciła mi szybkie spojrzenie, jakby zadawała mi niemo pytanie, czy też myślę to, co ona. Wiedziałem, że u każdego z nas w głowie panował huragan.
Michele uśmiechnął się półgębkiem i miałem wrażenie, że myślał o tym samym, co my.
— Żyją. — Cała nasza trójka powiedziała to jednocześnie, wypuszczając z ulgą powietrze.
Nasz dzieci żyły.
Diana wyglądała na zdezorientowaną, ale przestała płakać. Zaczęła ocierać twarz z łez, jakby miała zaraz zrobić w niej dziurę.
Dopiero teraz poczułem, że ten kamień, który przygniatał moją klatkę piersiową, zniknął, a ja zacząłem normalnie oddychać. Jednocześnie poczułem wściekłość.
— Zrobili nas w pieprzonego balona — wysyczała moja żona. Wyglądała, jakby chciała płakać ze szczęścia i jednocześnie kogoś zabić. — I naprawdę im się udało. — Z sykiem wypuściła powietrze.
Czy oni uważali to za cholerny żart? Wiedzieliśmy, że są zdolni do wszystkiego, ale, żeby posunąć się do takiego stopnia? W imię czego? To był pieprzony cios poniżej pasa. Nie tak go wychowałem.
Michele już zaczął wykonywać telefony. Zaraz zostaną postawione na nogi całe Włochy.
— Proszę, nie zabijajcie mnie! Jestem dobrym człowiekiem. — Patolog uniósł w górę ręce.
Zahara opuściła nóż i spojrzała mężczyźnie w oczy.
— Masz dzieci? — zapytała już spokojnie. Znowu w jej oczach pojawił się ten błysk, choć wiedziałem, że była wykończona zarówno fizycznie, jak i psychicznie.
Prawie ją straciłem.
— Mmam, a za miesiąc bbbędę mieć wnuka, pproszę pani — nadal się jąkał.
— Chciałeś kiedyś zabić swoje dzieci? — Potarła ze zmęczeniem czoło.
Wybałuszył oczy. Nie spodziewał się takiego pytania, ale ja już wiedziałem, co ona miała na myśli.
— Nigdy. Oddałbym za nie życie, proszę pani. Kocham je.
— I mam nadzieje, że nigdy nie nastanie taki dzień, w którym będziesz chciał to zrobić — powiedziała, zaciskając na moment szczęki. — A wiesz, dlaczego zadałam to pytanie? — Popatrzyła mu głęboko w oczy, ale on uciekał nerwowym wzrokiem w każdą stronę.
— Nie mam pojęcia, proszę pani.
— Dlatego, że kocham moje dzieci tak mocno, tak bardzo mocnooo — zacisnęła powieki, jakby bolało ją samo wypowiadanie tych słów — że w tej chwili pierwszy raz w życiu mam ochotę zabić jedno z nich.
— I zrobi to pani? — Oczy wychodziły mu z orbit.
— A jak myślisz?
Przełknął ślinę.
— Myślę, że nie — odpowiedział niepewnie.
— Dlaczego, uzasadnij?
— Bo, choćby nie wiadomo co, rodzic, który kocha swoje dziecko, wybaczy mu wszystko. Nawet najgorszą zbrodnie i zdradę, a pani kochane swoje dzieci.
Zahara wypuściła głośno powietrze i pomasowała skronie.
— Dlatego weźmiesz swoje rzeczy i wrócisz do domu. Nie było cię tu. Nie chcę tego żałować.
— Naprawdę? — zapytał z nadzieją.
Nie odpowiedziała, tylko wskazała mu palcem wyjście.
Facet dosłownie puścił się sprintem do drzwi, jakby obawiał się, że zaraz się rozmyśli. Moja żona zawsze dotrzymywała słowa.
— A my pojedziemy odwiedzić teraz pana prezydenta Kalabrii, a potem innych przyjaciół. — Najpierw spojrzała na mnie, a potem na Michele.
I zrobimy to z pieprzoną rozkoszą...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top