4. Nilay

Przekręciłam lekko w bok szyję, bo kawowy oddech owiał moją skórę tuż przy uchu.

— Jesteś taka śliczna — wymruczał Victor. Kulistymi ruchami masował moją nagą pierś.

Spojrzałam na niego, przecierając zaspane oczy.

Zdecydowanie kociak.

Miał wilgotne włosy, bo pewnie musiał wziąć prysznic, a na sobie tylko białe bokserki od Calvina Kleina. No i ten perwersyjny uśmieszek.

— Znamy się tyle lat, a tak mało o tobie wiem... — wychrypiał, wpatrując się w moją twarz. Nie podobało mi się to jego ckliwe spojrzenie. — Chciałbym dowiedzieć się więcej.

Pieprzenie nic więcej. Żadnych szczegółów. Do niczego by się to nie przysłużyło.

— Gdybym ci powiedziała, musiałabym cię potem zabić. — Puściłam mu oko.

Roześmiał się, bo myślał, że żartowałam, ale to nie było kłamstwo. Może niekoniecznie ja bym go zabiła, ale finalnie skończyłby martwy.

Wiedział dokładnie tyle, ile mógł wiedzieć. Gdyby dowiedział się, że nawet nie potrafię zliczyć, ile ludzi zabiłam w trakcie swojego krótkiego życia, uciekałby stąd szpagatami. Wie, że jestem porządną bizneswoman, prowadzącą sieci legalnych inwestycji, tak samo, jak moi rodzice miliarderzy. Linie lotnicze, samochody, nieruchomości i tak dalej. On sam nie należy do biednych, ale ani w najmniejszym stopniu nie może konkurować z moim obrzydliwie olbrzymim majątkiem.

— Jesteś taka słodka jak karmel.

Prawie parsknęła śmiechem.

Słodycz? Karmel? Dobre sobie. Jestem pieprzoną papryczką chili, która pali w gardło, jak sam diabeł.

Koniec tych smętów. To zaczęło iść w złą stronę.

— Która jest godzina? — Przeciągnęłam się, wypinając do przodu piersi.

— Dziesiąta dwadzieścia.

— Co?! — Zerwałam się wściekle na równe nogi.

Miałam omówić z ojcem jeszcze kilka szczegółów, przed przyjazdem Rejesów.

Zabije mnie!

Próbowałam wzrokiem zlokalizować moją komórkę. Długo mi to nie zajęło, bo leżała na ziemi, zaplątana w moje stringi.

Ładnie nas poniosło.

Miałam jedynie czterdzieści pięć nieodebranych połączeń od Ester, matki i ojca.

— Ja pierdolę! Mam przesrane! — krzyknęłam w sufit w języku hiszpańskim.

— Co powiedziałaś?

Dobrze, że ojciec nalegał na naukę języków obcych, dzięki temu oprócz włoskiego mówiłam biegle w języku angielskim, francuskim, hiszpańskim i rosyjskim. Musiałam przyznać, że to dużo ułatwia, kiedy negocjuje się różne transakcje z obcokrajowcami, którzy nie są aż tak bardzo ambitni. Albo właśnie w takiej chwili.

— Nic! — W ekspresowym tempie zaczęłam naciągać na siebie swoje sportowe leginsy i nie kłopotałam się z ubieraniem stanika, tylko przeciągnęłam przez głowę biały, krótki top. Prześwitywały mi przez niego sutki, no ale cóż...

— Ubieraj się! Jedziesz ze mną! Szybko!

— Gdzie? — zapytał zaskoczony.

— Do mnie! Już! — rozkazałam.

— Okej! — Chwycił za swoje ubrania. — Muszę przynajmniej poprawić włosy.

Włosi i ich pierdolone włosy. Już wiem czemu wolę Amerykanów.

— Nie ma czasu na twoje cholerne włosy! Jesteś przystojny i bez nich! — mówiąc to, wkładałam na lewą stopę czarnego adidasa.

Uśmiechnął się szeroko na ten niespodziewany komplement.

Jakieś pięć minut później, siedzieliśmy w moim czarnym Range Roverze. Mój ochroniarz, który przez całą noc, musiał słuchać naszych jęków, rzucał mi rozbawione spojrzenia we wstecznym lusterku. Moje gniazdko do jebanka znał już na pamięć. Uwielbiałam tego gościa. Leo nie tylko był moim ochroniarzem, ale i też przyjacielem. Traktowałam go, jak starszego brata, którego nigdy nie miałam. Gdy zaczął pracować dla mojego ojca, miałam jakieś dziewięć lat. Pamiętam, że był etap, w którym się w nim podkochiwałam. Nadal był przystojny, choć miał już czterdziestkę na karku.

Dwadzieścia minut zajęło nam dotarcie do fortecy moich rodziców. Przekroczyliśmy wysokie żelazne bramy, a potem długi na co najmniej trzy kilometry zawiły podjazd, aż w końcu dotarliśmy do głównego wejścia rezydencji, przed którym stała ogromna fontanna i cholernie duża ilość czarnych luksusowych Mercedesów. To oznaczało tylko jedno — Rodzina Rejesów dotarła. Cieszyłam się, że zobaczę Zaharę. Kochałam tę kobietę. W jeden chwili gotowała obiad, a w drugiej wydłubała ci łyżką oko. Imponowała mi dosłownie wszystkim. Pięknym wyglądem, charakterem, przebiegłością, intelektem, ale i również wyborem męża. Chciałam być właśnie taka jak ona. No oprócz tego, że nie chciałam wychodzić za mąż.

— Kim są ci ludzie? — zapytał Victor. Wskazał palcem wskazującym na wysiadających z auta Markosa Pederazę i jego żonę z dwójką synów.

Już z daleka widziałam krytyczny wzrok mojego ojca i cholernego pana pięknego, a u jego boku jakąś wywłokę.

— Czy to nie przypadkiem słynni Rejesi? — Wyglądał na zszokowanego.

Pieprzone pytania. Zapomniałam, że kiedy mnie nie pieprzył, strasznie dużo kłapał tą niewyparzoną jadaczką.

— Posłuchaj mnie. — Chwyciłam go mocno za brodę i zmusiłam, by popatrzył mi w oczy. — Zero pytań. Masz robić, co ci mówię i pieprzyć mnie wtedy, kiedy ci powiem, nic więcej, zrozumiałeś?

Wybałuszył oczy i przełknął nerwowo ślinę.

— Nilay, zaraz zmiażdżysz mi szczękę — wycharczał.

Kurwa! Poniosło mnie.

Od razu go puściłam.

— Oszalałaś? — zapytał zszokowany i złapał się za twarz. Przez kilka sekund pocierał szczękę, na której zostały czerwone ślady po moich palcach.

To był zły pomysł, by go tutaj zabierać.

— Po prostu nie zadawaj pytań i się nie odzywaj. Idziemy przywitać się z moimi przyjaciółmi.

Miałam nadzieję, że mnie posłucha...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top