34. Tobias

— Ich słabe punkty? — Popatrzyła na mnie, przygryzając nerwowo wargę. Jej głos dziwnie drżał. Gdybym jej nie znał, powiedziałbym, że była roztrzęsiona.

Ja nadal byłem wkurzony przez sytuacje sprzed ostatnich kilkunastu minut. Wiedziała o tym, nie ukrywałem tego. Miałem dość tych gierek. W łazience przez krótką chwilę miałem wrażenie, jakby czuła wyrzuty sumienia, że wypaliła z tym pytaniem o pieprzonego Hektora. Nie ma jak pytać o byłego, kiedy inny mężczyzna jest w tobie. Zrobiła to specjalnie, bo wiedziała, że to skutecznie odwróci moją uwagę, a ona nie będzie musiała odpowiadać na niewygodne pytania.

Teraz planowała zemstę na Trójcy, a ja nie potrafiłem się skupić, bo ciągle w mojej głowie toczyły się batalie, jak rozegrać sytuację z nią. Jej zachowanie zmieniało się jak w kalejdoskopie. Czyny nie pokrywały się ze słowami, jakby ciągle walczyła sama ze sobą. Chciałem, żeby w końcu przestała udawać gruboskórną sukę. Mogła tę fasadę zostawić dla innych. Nie musiała się przy mnie tak zachowywać. Nie musiała udowadniać na każdym kroku, że jest twarda i bezwzględna, bo wiedziałem, że była. Nie znałem żadnej kobiety, oprócz mojej matki, tak upartej, jak ona.

— Tobias? Ty mnie w ogóle słuchasz? — Skrzywiła się Księżniczka.

Przynajmniej zaczęła tolerować moje imię. Oczywiście najczęściej wypowiadała je podczas seksu. Zdałem sobie sprawę, że chciałem, by wychodziło ono poza ramy cholernej alkowy.

— Tak, Nilay. Słucham cię — potwierdziłem sucho.

— Mam plan. — Klasnęła w dłonie. — Mamy trzy opcje. — Uniosła trzy palce w górę. — Pierwsza, nadal udajemy, że się nienawidzimy i... — Wszedłem jej w słowo.

— Będziemy udawać, że się nienawidzimy? — Uniosłem pytająco brew. — Tego chyba nie musimy udawać. Pieprzenie, interesy, nic więcej... — Wzruszyłem ramionami, jakby wszystko mi w tej chwili zwisało.

Otwierała szeroko usta, a potem je zamykała, jakby słowa, które chciała powiedzieć, nie umiały przejść jej przez gardło.

— Usłyszałeś coś więcej, oprócz tego? Produkuje się już od kilkunastu minut. — Jej odpowiedź była wymijająca. Byłem pewny, że chciała powiedzieć coś zupełnie innego.

— To nie jest odpowiedź na moje pytanie, Księżniczko Amerigo.

Zerwała się wściekle z łóżka.

— Wiesz co? Masz rację. Pieprze ciebie i twoje pieprzenie! Poradzę sobie sama! Gdy wrócę, nie chce cię tu więcej widzieć. — Prawie biegiem ruszyła w stronę łazienki.

Wariatka!

Zaśmiałem się z goryczą.

— Jesteś pieprzoną kłamczuchą, ale jak sobie życzysz! Mam dość tego cyrku i twoich humorków! Przyjdź, jak dorośniesz! — krzyknąłem do jej pleców i ruszyłem w stronę wyjścia, z głośnym hukiem, zatrzaskując za sobą drzwi.

Powinienem się z tego wszystkiego wycofać, ale było już za późno. O wiele za późno. Miała rację, w ogóle nie powinniśmy tego zaczynać. Zaburzała mój zdrowy rozsądek i siała zamęt w głowie.

Wpadłem jak burza do swojego apartamentu i zacząłem chodzić tam i z powrotem. Chwyciłem za butelkę piwa i otworzyłem ją zębami.

Oszaleję przez tę kobietę. Kurwa, oszaleję.

Wyplułem kapsel na ziemię i w ciągu kilkunastu sekund opróżniłem butelkę do dna.

Nie potrafiłem znaleźć sobie miejsca. Powinienem skupić się na ważnych rzeczach, a tymczasem ciągle myślałem o cholernej Księżniczce.

Po kilkunastu minutach, kiedy praktycznie już byłem gotowy do wyjścia, Amerigo wpadła z rozmachem przez drzwi.

— Dupku! — krzyknęła na całe gardło.

Wypuściłem głośno powietrze i dałem sobie pięć sekund, by nie udusić jej gołymi rękoma.

— Mam ochotę cię zabić! — nadal się wydzierała. — Wtedy wszystko byłoby prostsze... — Ściszyła głos i położyła rękę na sercu, jakby ją zabolało.

— Jeśli przyszłaś wylewać na mnie swoje frustracje, możesz zamknąć za sobą drzwi. Nie mam w tej chwili nastroju na ten syf. — Dopiero kiedy spojrzałem na nią, zauważyłam, że miała na sobie mój T-shirt, który zostawiłem jej po naszej wspólnej pierwszej nocy. Zachowała go. Na domiar, przywiozła go ze sobą do Kalabrii.

— Nie pójdziesz się z nikim pieprzyć! — Wyglądała, jakby miała zaraz postradać zmysły. W jej oczach było takie szaleństwo, że zacząłem obawiać się o jej zdrowie psychiczne.

Dlaczego od razu założyła, że będę chciał to zrobić?

No dobra, przyznaje, przez głowę mignęła mi taka myśl. Bo zawsze tak, kurwa, robiliśmy. Pieprzyłem się z kobietami, które nic dla mnie nie znaczyły, byleby tylko o niej nie myśleć. Taka była prawda.

— Bo ty tak mówisz? — zapytałem ze spokojem, patrząc na nią, jak gotuje się ze złości.

Ona to zaczęła i tym razem nie miałem zamiaru jej odpuszczać. W ostatnim czasie i tak ciągle szedłem na ustępstwa.

Koniec z tym!

Wciągnęła gwałtownie powietrze.

Była taka seksowna, kiedy była zła.

Wariatka... Moja uparta wariatka.

— Nie mogę znieść myśli... — Złapała się za włosy i zaczęła za nie ciągnąć. — Nienawidzę każdej suki, która kiedykolwiek położyła na tobie cholerne łapska! Mam ochotę je wszystkie pozabijać! Nie wiem, jak można kogoś tak nienawidzić, jednocześnie tak bardzo go pragnąć! W każdym tego słowa znaczeniu, Tobias! — krzyczała wściekle. — I tak, kurwa, odchodzę przez ciebie od zmysłów i sama się za to nienawidzę! — Zakryła rękami twarz.

Wiedziałem!

— Myślałem, że nie dożyje tego dnia, kochanie. — Zacząłem iść w jej stronę. Uśmiechałem się tak mocno, że bolała mnie szczęka. Powtarzałem w głowie jej słowa, która właśnie wykrzyczała. Naprawdę to wykrzyczała. To była jej wersja wyznania miłości. Nietuzinkowa, tak jak ona, ale wiedziałem, co tak naprawdę chciała mi powiedzieć.

— Dlatego zaraz umrzesz! — Ekspresowo wyciągnęła broń ze stanika i wymierzyła ją w moją głowę.

Mogłem się tego domyślić. Że to się jej jeszcze nie znudziło.

Roześmiałem się gardłowo, a ona nadal zabijała mnie spojrzeniem. Odebrałem jej broń, ale wiedziałem, że mi na to pozwoliła. Nie zdążyłem wykonać ruchu, a ona objęła mnie mocno i najzwyczajniej w świecie się do mnie przytuliła, wlepiając policzek w moją pierś. Oddychała szybko, a jej dłonie zaciskały się na mojej talii, jakby chciała mnie w siebie wchłonąć.

Z tą kobietą nigdy nie będzie mi się nudzić. Za każdym razem, kiedy myślę, że wiem, co zrobi, ona zaskakuje mnie tak jak teraz.

— Oszaleje kiedyś przez ciebie, Księżniczko. — Pocałowałem ją w czoło i objąłem ją za szyję. Staliśmy tak przez kilkanaście sekund, aż jej oddech się wyrównał.

— Pocałuj mnie — rozkazała władczo, odchylając głowę.

I tak właśnie zrobiłem. Pocałowałem ją.

W jej oczach dostrzegłem wszystko, co chciałem dostrzec. Słowa nie były potrzebne...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top