2. Tobias
— O matko! — pisnęła Hailey, kiedy wjechaliśmy na płytę, zbliżając się do jednego z naszych prywatnych odrzutowców. Klaskała w dłonie tak głośno, że nawet mój kierowca się skrzywił.
Przez szybę samochodu widziałem moich rodziców, wychodzących z Rolls Royce' a. Zaraz za nimi szły moje siostry, w obstawie sześciu ochroniarzy. Dwóch z przodu, dwóch z tyłu, piąty po ich lewej stronie, a szósty po prawej. Bezpieczeństwo ponad wszystko. Obok podjechał Mercedes wuja, a wraz z nim, cała jego rodzinka. Ciotka Carla oraz kuzyni Sergio i Sanchez. Na samym końcu dołączył wystrojony w garniak Rafa, trzymając w ręku jakąś walizkę.
— Twój wujek też jest gorący. — Barbie zrobiła taką minę, aż musiałem zamrugać. — Wszyscy jesteście tacy piękni. Też chcę ten eliksir wiecznej młodości.
Ja pierdolę.
Słuchaj matki mówili. Będziesz mądry mówili. Ale jak zwykle nie posłuchałem. Na domiar złego musiałem jechać z blondi do sklepu, po cholerne ubrania, za które oczywiście też zapłaciłem moją złotą kartą.
Wkurzony wyszedłem z samochodu, przeczesując palcami grzywkę, którą rozwiał podmuch wiatru. Ruszyłem w stronę Rafy, nie zważając na Hailey, która ledwo za mną nadążała w tych cholernie wysokich i drogich szpilkach, które kazała sobie kupić.
Mogłaby przynajmniej nauczyć się w nich chodzić.
— Dzięki za przypomnienie — warknąłem do Alfaro, zrównując się z nim.
Wyglądał na wypoczętego i zadowolonego. Najwyraźniej brunetka okazała się lepsza od swojej przyjaciółki.
— Jestem twoim przyjacielem, nie pieprzonym kalendarzem. — Uśmiechnął się szeroko, patrząc w stronę mojej głupiutkiej towarzyszki. Niemo zadawał mi pytanie — Co ona tu, do kurwy, robi? Naprawdę ona?
Za każdym razem, kiedy mieliśmy lecieć na spotkanie z rodziną Amerigo, zawsze jakąś zabierałem. Najczęściej towarzyszyła mi jakaś sprawdzona blondyna albo rudzielec, ale dzisiaj nie miałem zbyt wielkiego pola manewru. A mogłem podziękować za to, tylko sobie...
Zawsze mogło być gorzej.
Po szybkim przywitaniu się ze wszystkimi znaleźliśmy się w samolocie. Matka ciągle kręciła głową z dezaprobatą, za to ojciec, Markos i Rafa pękali ze śmiechu. Dziewczynki na szczęście były zmęczone wcześniejszą podróżą, więc zasnęły, gdy tylko weszły na pokład.
Blondi ciągle paplała jadaczką. Non stop zadawała wszystkim pytania, czym zaczęła irytować już naprawdę ostro i mnie.
Nasz pilot wymienił wszystkie współrzędne, załoga z przesadnym uśmiechem wchodziła nam w dupę, wręczając każdemu zamówione wcześniej drinki, po czym po kilku minutach samolot wystartował i byliśmy już wysoko w chmurach. Czekało nas prawie trzynaście godzin lotu z tą pieprzoną gadułą. Albo byłem wczoraj tak pijany, albo nie zauważyłem, że tyle paplała.
— Zaraz wracam — rzuciłem do blondi, kiedy mogliśmy odpiąć pasy bezpieczeństwa.
Musiałem się odlać.
— Oczywiście, kochanie.
— Już ci mówiłem, że masz się tak do mnie nie zwracać. Nie jestem żadnym twoim kochaniem, zrozumiałaś? — warknąłem wkurzony. Po mojej minie dobrze wywnioskowała, że nie żartuje.
— Dobrze. Przepraszam, koo... — nie dokończyła, bo prawie znowu to powiedziała.
Kurwa!
Posłałem jej groźne spojrzenie.
— Nie będę. Przepraszam jeszcze raz. — Zrobiła skruszoną minę.
Lepiej, żeby tak było, bo sam wykopię ją z tego cholernego pokładu.
Zauważyłem, że matka szeptała coś na ucho naszej stewardesie. Gdy ta odeszła, na jej twarzy zobaczyłem przebiegły uśmiech. Coś kombinowała. Wiedziałem to.
— Nie żyje? — zapytałem, kiedy wyszedłem z kibla i zauważyłem moją towarzyszkę, z zamkniętymi oczami i mocno otwartymi ustami, rozwaloną, jakby przejechał ją samochód. Praktycznie zajmowała dwa siedzenia, w tym jeszcze na moim trzymała nogi. Sztuczna pierś wychodziła jej spod sukienki.
Tragedia na kółkach.
— Niestety żyje, ale mam nadzieję, że obudzi się dopiero, gdy wylądujemy we Włoszech. — Matka wyszczerzyła zęby. Była cholernie z siebie zadowolona.
— Co jej podałaś, mamuniu? — Zarechotałem.
— To nieistotne, syneczku. Ważne, że cholerstwo dobrze działa. Będzie ją boleć po tym głowa. I to mocno. — Uśmiechnęła się zuchwale, po czym puściła mi oczko.
W sumie to powinienem jej podziękować za ratunek. Uratowała mnie przed migreną. Zawsze o mnie dbała. I jak tu jej nie kochać?
— Nawet jest ładna. Ciekawe czy jej mamusia też tak wygląda — rzucił z rozbawieniem ojciec, wpatrując się w blondynę. Kiedy odwrócił głowę w stronę matki, ta już przykładała mu lufę do czoła.
Na widok jej z bronią, jego uśmiech jeszcze bardziej się pogłębił.
Matka wariatka.
Prędzej zabiłaby siebie, niż skrzywdziłaby jego.
— Powtórz to, co powiedziałeś, mój ukochany mężu — rozkazała, zniżając niebezpiecznie głos. W jej oczach tańczył sam diabeł.
— Tak samo, jak ty, nie lubię się powtarzać. — Puścił jej niewidzialnego buziaka. — Chyba nie jesteś zazdrosna, kochanie? — Wyszczerzył do niej złośliwie zęby.
— Zawsze jestem, kochanie — odpowiedziała i władowała się na jego kolana, ciągle mierząc w jego głowę. — Bo jesteś tylko mój... — wychrypiała mu w usta, a potem pocałowała go w kącik ust.
Na moment zasłoniłem oczy. To zaczęło być cholernie nie na miejscu.
— Jestem. — Przytaknął głową i pogładził ją dłonią po policzku. Zbliżył usta do jej ucha i powiedział coś, tak by tylko ona go usłyszała.
Matka na jego słowa oblizała prowokacyjnie dolną wargę, a potem tak mocno się uśmiechnęła, że ojciec wyrzucił oczy ku niebu.
Ja pierdolę. Właśnie wyobraziłem sobie, to, co jej powiedział. Szkoda, że nie mogłem tej wizji odzobaczyć.
— Kocham cię najbardziej na świecie, kochanie, ale i tak tego pożałujesz. Gwarantuję ci to — obiecała mu głośno i schowała pistolet do kabury, którą miała zapiętą na udzie. Nigdy nie rozstawała się z bronią. Zresztą nikt z nas tego nie robił.
Ojciec znowu pokręcił głową z głupim uśmiechem, ale wiedział, że nie żartowała. Już snuła idealną zemstę i byłem pewny, że to będzie coś grubego.
— Jesteś najpiękniejszą, najseksowniejszą, najmądrzejszą kobietą na tej ziemi, żono moja i wyłącznie moja. Moje oczy są tylko na tobie. Od zawsze i na zawsze. Po grób. — I naprawdę tak sądził. Patrzył na nią z taką miłością, że cholernie w tym momencie im tego zazdrościłem.
Moja matka była piękna i to nie tylko z wyglądu. Dla nas miała ogromnie piękne i wielkie serce.
— Moglibyście darować nam ten pokaz uczuć. Każdy wie, że oboje się kochacie i jesteście wiecznie na siebie napaleni — krzyknął wujek Markos, który właśnie wychodził z kabiny pilotów.
Całkowicie go zignorowali.
Jęknąłem przeciągle i uderzyłem otwartą dłonią w czoło.
— Masz cholerne szczęście, mój i tylko mój przystojny mężu. Gdyby kiedyś przyszło ci coś głupiego do głowy, mogłabym niechcący pozbawić kogoś życia. — Pocałowała go delikatnie w usta i zeszła z jego kolan z tym cholernie zadowolonym uśmieszkiem. Po tym ojciec poprawił w kroku swoje spodnie.
Kurwa! Teraz to już naprawdę chciałem wymazać to ze swojej pamięci.
— Przez was się napaliłam — rzuciła ciotka Carla, na co wszyscy wybuchli głośnym śmiechem.
— Słońce moje, tylko jedno twoje słowo, a będę gotowy — odpowiedział jej wuj, szczerząc kły.
Jezus, pieprzone, Maria.
Żałowałem, że również nie dostałem tych cholernych proszków na spanie. Miałem nadal kaca i chciałem chociaż na chwilę zamknąć oczy, a tu się odpierdalało jakieś rodzinne porno.
— Bi. Chciałbym, żebyś się z tym zaznajomił, bo nie wszystkich miałeś okazję poznać — odezwał się do mnie ojciec, tym razem już z poważną miną, po czym rozkazał naszemu ochroniarzowi, by podał mi tablet. Mario wręczył mi go w mgnieniu oka.
Plik dokumentów plus jakieś dwanaście stron nazwisk i adresów. Też mi coś.
Po jakiś dwóch minutach odłożyłem urządzenie na stolik, który stał przede mną.
— Miałeś się z tym zapoznać Bi, a nie tylko przeczytać — rzuciła matka, marszcząc nos.
Miałem naprawdę bardzo dobrą pamięć fotograficzną. To była jedna z moich wielu fantastycznych zalet. To prawie jak zniewaga, chyba zapomniała, jakiego ma inteligentnego syna.
Uśmiechnąłem się zuchwale i po chwili zacząłem wypluwać słowa. Powiedziałem dokładnie wszystko, co było zapisane na temat każdej osoby, która miała znaleźć się na zebraniu szefów. Czyli mniej więcej dwunastu osób.
— A i jeszcze ten Polaczek, Jan Tyburski. Główna siedziba Warszawa, Bielany. Kod pocztowy 01 – 934 Opalin 5 — wyrecytowałem z pamięci. — Coś jeszcze, mamo? — Pokazałem jej język.
— Tak, to zdecydowanie mój niebywale mądry syneczek. — Uśmiechnęła się do mnie szeroko. — Moja duma.
— Ahh tak. Teraz jest już twój, kochanie? Mój jest tylko wtedy, kiedy nie słucha ciebie? — odezwał się mój ojciec, unosząc z rozbawieniem brew, następnie położył rękę na jej odkrytym udzie.
— Och, zamknij się. — Dała mu szybkiego całusa w usta. — Jest nasz i będzie kiedyś idealnym Królem. — Mówiła do niego, jakby mnie tu wcale nie było.
— Oczywiście, że będzie, bo to mój syn. — Ojciec popatrzył na mnie z dumą.
Zrezygnowany pokręciłem głową.
— Jeśli doszliście w końcu do tego, kogo jestem dzieckiem, mogę na chwilę zamknąć powieki, tak by nikt mi już nie przeszkadzał? — ironizowałem.
— Tak, zdecydowanie jest twój, mój mężu.
Przewróciłem oczami.
— Dobranoc.
Miałem tylko nadzieję, że proszki mamuśki naprawdę są mocne...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top