1. Tobias
Obecnie
— Shawn — zwróciłem się do kelnera. — Sex on the beach dla tej pani. — Popatrzyłem na moją nowo poznaną towarzyszkę.
— Coś jeszcze? — zapytał mężczyzna, zbierając ze stołu puste kieliszki.
— Tak, dla mnie jeszcze raz czystą tequilę. — Wyciągnąłem kciuka w górę.
— Oczywiście, szefie. Już się robi.
W ekspresowym tempie ruszył w stronę baru.
— Seksowny... — mruknęła blondyna, zwracając na mnie swoją uwagę.
Może byłem już lekko na rauszu, ale nadal potrafiłem docenić soczyste usta i dobre cycki. Może nie grzeszyła intelektem, ale przecież nie chciałem się z nią żenić.
— Świętujesz coś? — Oblizała seksownie swoje krwistoczerwone usta i przejechała dłonią po moim udzie. Zdecydowanie pragnęła mojego fiuta.
Gdybym teraz uklęknął na lewe kolano, z miejsca przyjęłaby moje oświadczyny. Pazerna suka już pewnie w myślach liczyła wszystkie moje miliardy i obmyślała idealny plan, jak zostać panią Rejes. Przerabiałem to już setki razy. Zawsze kończyło się tak samo. Mogłem przebierać w panienkach, jak w sklepie z ciastkami. Karmel, wanilia, czekolada, z polewą, z nadzieniem lub dodatkową posypką. Żyć, kurwa, nie umierać. Może miałem już, albo dopiero, dwadzieścia sześć lat, ale byłem zadowolony ze swojego stylu życia. Byłem miliarderem oraz spadkobiercą fortuny, o której świat nawet nie słyszał. Synem Królowej i Króla narkotykowego światka. Suma pieniędzy, jaką dysponowali moi rodzice, była niewyobrażalna. Jeff Bezos i Elon Musk razem wzięci zeszczaliby się z zazdrości. A za kilka lat przejmę cały ich biznes. No, chyba że do tego czasu zapije się na śmierć.
Musiałem zakończyć ten maraton, bo trochę mnie poniosło.
— Urodziny. — Puściłem jej oko i również przejechałem opuszkami palców po jej kolanie.
Przygryzła wargę i chwyciła za szklankę, którą wręczył jej mój barman.
Od kiedy skończyłem trzynaście lat i dowiedziałem się, czym zajmują się moi rodzice, chciałem zostać tego częścią. Na początku mieli ogromne obawy, ale z biegiem lat, to wszystko się zmieniło. A dokładnie w momencie, w którym pierwszy raz zostałem postrzelony. Moje oczy widziały już naprawdę wiele, ale dzięki temu uzbroiłem się w ciężką zbroję. W końcu zostałem wyszkolony przez samym mistrzów złotego interesu. Obecnie rządzę Północną Ameryką oraz różnego rodzaju legalnymi inwestycjami. Ciężką pracą musiałem zasłuż sobie na to stanowisko, ale to była moja dobrowolna decyzja. Jednak ta ciemniejsza strona bardziej mnie kręci. Lubię tę adrenalinę i życie na krawędzi. Już samo moje nazwisko budzi strach. I to uczucie, kiedy świat leży u twoich stóp, a ty masz nad wszystkim władze. To chyba już zawsze zostaje we krwi.
— Masz dzisiaj urodziny? — zapytała blondi z udawanym zaskoczeniem, wyrywając mnie z rozmyślań. Jej dłoń znalazła się blisko mojego krocza.
Idealna aktorka. Pewnie w torebce trzymała całą moją metrykę, a w jej pokoju stał ołtarzyk z moim zdjęciem i z gównianymi serduszkami wokół.
Ehh. Byłem ulubieńcem pismaków. Moje zdjęcia były praktycznie w każdej gazecie. Dobrze, że opisywali mnie, jako niebywale mądrego i przystojnego filantropa. Co oczywiście było prawdą.
— Można tak powiedzieć. Od zeszłego tygodnia nie skończyłem jeszcze świętować. — Posłałem jej krzywy uśmieszek.
Kilku moich znajomych, w tym mój przyjaciel Rafa, który siedział po mojej lewej stronie, roześmiał się na jakiś głupi tekst, który opowiadała kompanka mojej dzisiejszej zdobyczy. Ktoś tutaj też dzisiaj zaliczy. Nawet nie czuje gdy rymuje. Jednak z przykrością musiałem stwierdzić, że trafiła mu się ta gorsza przyjaciółka. Ale on nigdy nie narzekał. Był do bólu lojalny, tak samo jak jego ojciec. Dzielił nas rok różnicy, a i tak był tym większym głosem rozsądku. Zawsze mogłem na niego liczyć. Tak naprawdę oprócz mojej rodziny, ufałem tylko jemu. Zawsze potrafił ustawić mnie do pionu i sprawić, by całkowicie mi nie odbiło. Posiadając tak wiele, czasami się o tym zapomina. Przyjaźnimy się od prawie piętnastu lat. Razem się wychowywaliśmy i jest dla mnie jak brat, a moi rodzice traktują go jak syna. Jego ojciec Anselo Alfaro, był niegdyś wiernym człowiekiem mojego dziadka, a później matki. Rodzice zaopiekowali się Rafą i jego starszym o siedem lat bratem, kiedy mój pieprzony wujaszek Jorge, odebrał życie ich ojcu, bo mieli tylko jego. Ich matka zmarła w trakcie porodu Rafy. Chociaż tyle mogli zrobić, by zapewnić im dogodne i luksusowe warunki, do końca ich dni.
— Chciałabym ofiarować ci prezent. Będziesz mógł go odpakować, ale nie tutaj — wyszeptała mi w ucho barbie, po czym ścisnęła mojego fiuta przez materiał spodni.
No i tyle mi wystarczyło.
— To twój szczęśliwy dzień, dziecinko. — Wyszczerzyłem do niej zęby i puściłem jej oko, na co prawie zemdlała.
Klepnąłem mojego przyjaciela w plecy, by przeniósł na mnie swoją uwagę.
— Możecie bawić się do samego rana. Wszystko na mój koszt. — Wstałem i nawet nie zdążyłem chwycić blondyny za dłoń, a ona już wisiała na mojej szyi i szczerzyła szeroko zęby.
Kiedyś będę musiał się ustatkować, ale jeszcze nie teraz...
Miałem zamiar zabrać ją do mojego najbliższego apartamentu, w którym pieprzyłem wszystkie nowo poznane dziewczyny. Na moim drewnianym wezgłowiu zaczynało brakować pustego miejsca na kolejne kreski. Musiałem pomyśleć o jakiejś tablicy korkowej i konkretnym schemacie. Poniedziałki — brunetki. Wtorek — szatynki. Środa — dzień loda — rude. Zdecydowanie rude ciągnęły najlepiej. Czwartek — blondynki. Piątek — pasemka. Sobota — sombre, czy inne tam chujstwo. Niedziela — dzień święty.
— Baw się dobrze, próżny skurczybyku. — Rafa rzucił mi zuchwały uśmiech, po czym z powrotem przeniósł wzrok na nogi brunetki.
Gdyby ktoś inny odezwał się do mnie w ten sposób, to w najlepszym wypadku, zbierałby swoje wszystkie zęby z podłogi.
Ruszyliśmy w stronę drzwi, a zaraz za nami moich czterech ochroniarzy. A raczej dwóch ochroniarzy mojej cudownej mamuni oraz dwóch moich. W miejscach publicznych nie ruszałem się bez ochrony. Choć mieli po ponad dwa metry wzrostu i na tyle samo byli szerocy, to na szczęście, byli jak cienie. Po czasie praktycznie o nich zapominałem, ale zawsze byli blisko. Gdy byłem nastolatkiem, uważałem to za przesadę i największą bzdurę, ale po którymś z kolei zamachu na moje życie, zmieniłem zdanie. I tu nawet nie była mowa o wysoko postawionych personach. W wieku czternastu lat chcieli pozbawić mnie oddechu, jacyś podrzędni dilerzy z Culiacán, strzelając z każdej strony, w mój, na szczęście, kuloodporny samochód. Tak, bo już wtedy, dzięki ojcu, potrafiłem prowadzić ekskluzywne fury. Wówczas zrozumiałem, że w pojedynkę mogę szybko opuścić ten ziemski padół. Za bardzo lubiłem swoje luksusowe życie, by zginąć w taki sposób. Jeśli miałem kiedyś opuścić ten świat, to w głośnym stylu.
Wyszliśmy przed mój ekskluzywny klub, który znajdował się w centrum Los Angeles. Ochrona zrobiła nam przejście, byśmy bez przeszkód mogli dostać się do mojej jednej z wielu, czarnych dziecinek. Mojej wiernej kochanki — Lamborghini veneno.
Sam musiałem powstrzymać się przed rozmarzonym westchnieniem, gdy na nią patrzyłem.
Mmm... Moja piękna.
Imprezowicze, którzy stali przed wejściem, czekając na swoją kolejkę, by dostać się do środka, z głośnymi słowami uznania, przypatrywali się mojej miłości i pstrykali jej fotki. Mowa tu oczywiście o moim super seksownym autku. Blondyna na widok samochodu zaczęła hiperwentylować, a kiedy weszliśmy do środka i moje dziecko wydało idealny ryk silnika, praktycznie posikała się na mój szary, skórzany, robiony na specjalne zamówienie, fotel pasażera.
— Wow! — pisnęła głośno, przekraczając próg mojego Penthouse z widokiem na metropolie.
Nie miałem czasu ani ochoty na jej pieprzony rekonesans.
Chwyciłem ją za kark i poprowadziłem prosto do mojej sypialni. Po drodze kazałem zrzucić z siebie ten skrawek materiału, który miał nazywać się sukienką.
Była niezła, ale bez szału. Albo po prostu byłem już zbyt wybredny.
— Na czworaka — rozkazałem.
Od razu spełniła polecenie. Zaczęła walczyć z moim paskiem w spodniach, a po chwili miała mnie już w swoich ustach. Ssała mnie mocno i szybko, tak jak lubiłem.
— Ciągniesz jak odkurzać, dziecinko — rzuciłem przez zaciśnięte szczęki.
Szanująca się dziewczyna pewnie poczułaby się poniżona, ale ta, na moje słowa wyszczerzyła zęby i ciągnęła jeszcze mocniej. Byłem skurczybykiem, ale jeśli mogłem to wykorzystać, zawsze brałem, to, co mi ofiarowano. Przecież sama tego pragnęła. Do niczego jej nie zmuszałem. Nawet nie chciała mnie poznać. Chciała tylko jednego, więc jej to dam. Uważałem, że to i tak ogromny przejaw mojej wspaniałomyślności. Pomimo mojej opinii, to one wykorzystywały mnie, nie ja je.
Po kilku minutach chwyciłem ją w tali i rzuciłem na łóżko. Obróciłem ją na brzuch, by nie widzieć jej facjaty.
Moja złota zasada brzmi — Wszystkie bierz od tyłu i nigdy nie patrz im w oczy, bo wtedy za dużo sobie wyobrażają.
Po sekundzie mój fiut, ubrany we frak, był już zakopany głęboko w niej. Zacząłem pieprzyć ją od tyłu, mocno i szybko. Okropnie irytowały mnie te jej piskliwe jęki. Musiałem to jak najszybciej zakończyć i wcale nie miałem ochoty jej zadowalać, jednak moja samcza duma mi na to nie pozwoliła. Doprowadziłem ją do mocnego orgazmu, po czym po kilku minutach doszedłem w niej, bez jakiegokolwiek jęku. Bez szału, bez fajerwerek. Było co najmniej dobrze. Cztery na dziesięć powiedziałbym.
Wyjąłem mój sprzęt, zdjąłem prezerwatywę i wyrzuciłem ją do kosza, który stał obok łóżka, a potem zmęczony tygodniowym maratonem, nawet nie wiem, kiedy odpłynąłem w głęboki sen.
Ta piosenka. Ta jebana piosenka...
Poczułem szarpnięcie, a zaraz potem jakiś kobiecy głos.
— Tobias. Tobias — powtarzała. Chyba wołała mnie.
Przetarłem oczy, uniosłem jedną powiekę i zauważyłem, że na dworze już świta. A co najgorsze, blondyna, którą wczoraj przyprowadziłem, nadal była naga w moim łóżku.
Kurwa, chyba naprawdę byłem zmęczony.
— Kochanie, twój telefon ciągle dzwoni — powiedziała słodkim głosem.
Kochanie? Postraszyło ją do reszty?
Próbowałem wzrokiem zlokalizować źródło tego okropnego hałasu. Barbie była pierwsza i chwyciła za moją komórkę, którą musiałem zostawić na stoliku nocnym.
— Oddawaj — warknąłem.
Od razu włożyła mi ją do ręki i na jej twarzy pojawił się płochliwy uśmiech.
Spojrzałem na wyświetlacz i westchnąłem z irytacją.
Odebrałem.
— Czego? — zapytałem po hiszpańsku.
— Szefowa próbuje się do ciebie dodzwonić, od jakiejś godziny — odezwał się jeden z ochroniarzy mojej matki, który pewnie stał pod moimi drzwiami.
— Dopiero się obudziłem. Mam jebanego kaca i w moim łóżku nadal jest blondyna, którą wczoraj pieprzyłem. Więc daj mi chwilę, bo jeszcze nie wszystko ogarniam.
— Chciałem tylko przekazać, że twoi rodzice będą u ciebie, za jakieś pięć minut.
Zerwałem się gwałtownie na równe nogi, na co blondyna wydała z siebie głośny pisk.
— Co się stało? — Złapała się za serce.
Zamknij się!
— Jak to za chwilę będą u mnie?
I jak na zawołanie, zadzwonił dzwonek do drzwi.
— Chyba pieprzone pięć sekund! — powiedziałem wściekle i rzuciłem telefonem na łóżko.
— Ubieraj się, natychmiast! — rozkazałem blondynie.
— Syneczku mój, masz dosłownie sekundę, żeby otworzyć te drzwi, inaczej wejdziemy przez nie siłą, a ja nie będę miła! — To był krzyk mojej matki.
Ona nigdy nie puszczała słów na wiatr.
W ekspresowym tempie nałożyłem na siebie tylko dresowe spodnie. Blondynie kazałem zaczekać w sypialni, a sam ruszyłem w stronę korytarza.
— Mamo? Tato? — Zapytałem, kiedy otworzyłem szeroko drzwi. Kompletnie się ich nie spodziewałem.
— Patrz go. Nawet nie zaprosi nas do środka — rzuciła matka do ojca. Szturchając mnie w bark, przeszła przez próg. Jak zawsze wyglądała nienagannie. Wystroiła się w błękitną, opinającą sukienkę przed kolano i wysokie beżowe szpilki. Mieliśmy naprawdę dobre geny, bo ciągle wyglądała jak nastolatka.
Ojciec zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku i szczerzył zęby, za to mamunia wyglądała na wściekłą. Żadna nowość.
— Mam ci przywiercić ten pieprzony telefon do ucha, żebyś zaczął go odbierać?! — rzuciła wściekle i obrzuciła mnie oceniającym spojrzeniem. Mlasnęła z niesmakiem i podeszła do stolika, na którym leżało puste opakowanie po chińszczyźnie i szklane butelki.
— Ale masz tu syf. — Kręciła głową z dezaprobatą i prześwietlała każdy kąt. Miała obsesje na punkcie czystości.
Mieszkałem praktycznie wszędzie, gdzie robiłem interesy. W każdym mieście miałem swoje apartamenty i własne hotele.
— Sprzątaczka przychodzi dopiero jutro. Zresztą, rzadko tu przebywam. — Tłumaczyłem się jej, jakbym miał nadal pięć lat. Było w niej coś takiego, że robiłem to automatycznie. To był szacunek, ale i też miłość.
Kochałem w życiu trzy kobiety, moją matkę i dwie małe diablice, moje siostry.
— Dlaczego zawdzięczam waszą wizytę? — Uniosłem brew.
— Od razu widać, że to twój syn, Rejes — rzuciła do ojca i nadal kręciła głową.
Waliła po nazwiskach, to znaczy, że była zła.
— Kochanie — powiedział ostrzegawczo, ale był rozbawiony.
— To już nawet nie możemy odwiedzić Księciunia? — syczała. — Myślałam, że nie potrzebuje zaproszenia, żeby odwiedzić własnego syna?!
Mój ojciec zaśmiał się donośnie.
— Oczywiście, że nie, ale trochę jestem zdziwiony. Nie mówiliście, że przylatujecie.
Roześmiała się złowieszczo, po czym od razu spoważniała.
— Oczywiście, że zapomniał. Od tygodnia imprezuje. Wyślę go na cholerny odwyk — warczała pod nosem, kierując słowa do ojca. Chodziła tam i z powrotem, obrzucając wzrokiem każdy kąt. Zachowywała się, jakby mnie tu nie było.
Odkąd wylądowałem w tamtą sobotę w LA, poszedłem w grube tango. Ale przecież tylko raz w roku ma się urodziny. Na ogół tyle nie pije. Mam mnóstwo rzeczy na głowie, więc chociaż mogłem raz porządnie zaszaleć, a matka co najmniej zachowuje się, jakbym był nałogowym alkoholikiem.
— Mam nadzieję, że jesteś spakowany? — zapytał tym razem ojciec, ignorując słowa matki.
Coś mnie ominęło? Co ona znowu wymyśliła?
— Spakowany, na co?
— No, cholera, trzymajcie mnie! Zaraz skopię mu ten umięśniony tyłek — wrzasnęła moja diaboliczna rodzicielka. — Przecież w środę jeszcze mu przypominałam. Nie mam zamiaru kontaktować się z moim pierworodnym przez pieprzoną sekretarkę.
Środa dzień loda, mamuniu.
— Za dwie godziny wylatujemy do Włoch, zapomniałeś? — Ojciec zrobił taką minę, która mówiła, że mam się nie przyznawać, że miał rację.
Dlaczego Rafa mi o tym nie przypomniał?
No tak, znałem odpowiedzieć na to pytanie. Obawiał się o własne życie i wiedział, że będę wkurwiony, dlatego pewnie wolał, żebym dowiedział się na trzy sekundy przed.
— Szlag! — Przeczesałem ręką włosy. Rodzice znali mnie, aż za dobrze.
Ślub najstarszej córki Ester Amerigo, najlepszego przyjaciela moich rodziców. Michele Amerigo, biznesowo ich wspólnik, który rządzi z nimi całą cholerną planetą, a poza tym pięćdziesięcioletni emerytowany dyrektor federalnego biura śledczego.
— Pani Zahara Rejes?! Pan Tobias Rejes?! — nagle usłyszeliśmy piskliwy głos blondyny.
Zobaczyłem kwaśną minę mojej matki. Krzywiąc się, patrzyła na osobę za moimi plecami.
Kurwa!
Miała nie wychodzić z pokoju. Dobrze, że chociaż się ubrała. Jak można było nazwać to ubraniem.
Szła prosto w paszczę lwa.
Praktycznie rzuciła się na moją matkę jak jakaś stuknięta psychofanka.
— Boże, jaka pani jest piękna. Jeszcze piękniejsza niż na zdjęciach. — Zaczęła potrząsać energicznie dłonią mojej wkurzonej mamuni. — Tak bardzo mi miło. Widziałam wszystkie pani pracę. Ma pani taki talent.
A wczoraj twierdziła, że w ogóle mnie nie zna. Wiecznie to samo...
Prawie parsknąłem śmiechem, widząc minę Królowej Koki.
Zaraz potem chwyciła mojego ojca za dłoń.
— I pan Tobias senior. — Obrzuciła go pożądliwym wzrokiem od stóp do głów. — Ma pan takie duże, seksowne dłonie. Wygląda pan jak jego brat bliźniak. — Na moment przeniosła wzrok na mnie, po czym znowu na twarz ojca.
Czy ona właśnie podrywała mojego pieprzonego tatę?
— Mega gorący. — Oblizała te swoje usta, którymi robiła mi wczoraj loda.
Mój ojciec zaśmiał się pod nosem, ale w ogóle nie skomentował jej pierdolenia.
Za to moja matka wyglądała, jakby miała zaraz chwycić ją za kudły i walnąć jej głową o ziemię. I być może zaraz to nastąpi.
— Co to jest za okropne dziewuszysko — sarknęła, sztyletując mnie wzrokiem.
Pusty móżdżek.
— Nazywam się Hailey Finney, proszę pani — odpowiedziała jej wesoło barbie. Uśmiechała się szeroko do mojej matki, nie robiąc sobie nic z jej jadowitych słów.
No i okazało się, że ma jednak imię.
Matka tak mocno przewróciła oczami, że ujrzałem jej białka. Byłem pewny, że już dobrze wiedziała, kim była.
Blondi nawet nie zdawała sobie sprawy, że stoi przed najgroźniejszymi ludźmi na świecie, którzy trzepali dosłownie wszystkim.
— Naprawdę, Bi? Powiedź mi tylko, że to nie jest twoja osoba towarzysząca? — zapytała mnie matka, zmieniając język na hiszpański, tak byśmy tylko ja i ojciec ją zrozumieli.
Potarłem brodę, zastanawiając się.
Królowa zacisnęła powieki i ze świstem wypuściła głośno powietrze. Zaraz potem przeniosła jakiś konspiracyjny wzrok na ojca.
Właściwie nie miałem w tej chwili innych opcji. Wiedziałem, że będę tego żałować, ale no cóż...
Matka nie lubiła moich poprzednich kobiet, ale niestety, musiałem przyznać, że nigdy do żadnej się nie myliła. Wszystkie jedynie pragnęły mojej fortuny i fiuta.
— Jesteś chętna na wycieczkę do Europy, prywatnym odrzutowcem? — zapytałem tę całą Hailey.
Zaczęła piszczeć tak głośno, że prawie eksplodowały mi bębenki.
Matka zasłoniła dłonią oczy. Wyglądała, jakby miała zaraz oszaleć. Być może to będzie ostatnia wycieczka Hailey, ale przynajmniej zwiedzi Positano. Oczywiście, jeśli matka nie zabije jej w trakcie tej długiej podróży.
— Tak, tak, tak! — krzyczała i podskakiwała jak mała dziewczynka.
Królowa zaczęła przeklinać głośno w języku rosyjskim i machać rękami w stronę ojca.
— Czy to język niemiecki? — zapytała blondyna.
Co jedna to głupsza.
Ojciec wybuchł śmiechem, a ja do niego dołączyłem. Mamuśka natomiast wyglądała na zirytowaną do kwadratu.
— Zostaw nas samych. Muszę rozmówić się z moim synem — rozkazała matka, tym swoim tonem zimnej, wyrachowanej suki.
— Oczywiście, Pani Rejes — powiedziała blondi i zaczęła kierować się do mojej sypialni z szerokim uśmiechem na ustach.
Kiedy zamknęły się za nią drzwi, mamunia zaczęła wypluwać słowa po hiszpańsku, z prędkością karabinu maszynowego.
— Wiesz od kogo to jest ślub?! Mamy zatrzymać się w posiadłości Michele! Tam będą wszyscy nasi podwładni. Twój ojciec zorganizował zebranie Europejczyków! Co ty, do jasnej cholery, odstawiasz synu?! Tylko na coś takiego cię stać? — Wskazała palcem na drzwi mojej sypialni.
Westchnąłem głośno.
— Przecież się z nią nie żenię! Ma lecieć tylko ze mną na ślub.
— Ciągle to samo — warczała pod nosem.
Niestety...
Przez chwilę studiowała moją twarz i wyglądała, jakby nad czymś intensywnie myślała.
— Naprawdę się o ciebie martwię — tym razem wychwyciłem troskę w jej głosie.
Och, ta moja mamuśka z piekła rodem.
— Niepotrzebnie. Zabalowałem, ale to już koniec. Znam priorytety. Wszystko kontroluje.
Tym razem to ona westchnęła.
— Czasami wydaję mi się, że o nich zapominasz. Wiesz, że nigdy tego nie pragnęłam. Kocham cię cholernie mocno, Bi. Do końca swoich dni, będę się o ciebie martwić. Obojętnie, ile będziesz miał lat i mięśni. Zrozumiesz to, jak w końcu będziesz mieć swoje dzieci.
Żeby je mieć, trzeba znaleźć partnerkę, która nie tylko będzie chciała być z tobą dla twojej cholernej kasy. Nie miałem tyle szczęścia, co moi rodzice. Pomimo że przeżyli piekło, darzyli się głęboką miłością. Nawet teraz, ojciec patrzył na matkę, jak w obrazek. Jakby była połową jego serca.
— Wiem. No chodź już tu do mnie. — Rozłożyłem szeroko ręce, bo chciałem ją przytulić.
Mruknęła pod nosem, że przeze mnie osiwieje szybciej, niż powinna, ale po chwili obejmowała mnie mocno.
— Już? — zapytałem z głupim uśmiechem, bo matka nie chciała mnie puścić. Prawie mnie dusiła.
— Jeszcze chwila — bąknęła. — Dopóki nie powiesz, że jej nie zabieramy.
Roześmiałem się.
— Nie, leci z nami. Potrzebuje partnerki.
Zastanawiałem się, jak ona to zniesie, kiedy przejmę wszystkie stery. Ona chciała kontrolować wszystko i wszystkich. Wiem, że chciała dla mnie dobrze, ale...
— Sprawdziłeś ją? — zapytała. Choć pewnie poznała całą jej metrykę, gdy tylko usiadła wczoraj w moim boksie. Ochrona na bieżąco ją o wszystkim informowała.
— Nie — przyznałem. Nie uważałem jakąś pustą blondi za zagrożenie. — Ale ty już pewnie to zrobiłaś.
Uśmiechnęła się zuchwale i zerknęła na swoje idealnie pomalowane paznokcie. To była jej odpowiedź.
— Czego cię uczyłam? — Uniosła wyniośle brew.
— Już się boje. — Zaśmiałem się i udawałem kompletnie przerażonego.
— Nigdy nikogo nie ignoruj, chłopcze.
Odebrałbym życie głupiej blondi jednym palcem i to na dodatek małym.
— Tak, tak — przytaknąłem, żeby mieć święty spokój.
Te ich gadki na temat bezpieczeństwa wychodziły mi już dupą. Byłem dorosłym mężczyzną i rządziłem organizacją przestępczą i to na niewyobrażalną skalę, a oni ciągle to samo. Jakby sami nie siedzieli w tym po uszy od wieków.
Rodzice zaczęli wymieniać się jakimiś dziwnymi spojrzeniami.
— Lepiej to dobrze przemyśl — powiedział ojciec i przeniósł wzrok na matkę, myśląc nad czymś intensywnie.
Moja matka nie krzywdziła niewinnych, a przynajmniej nigdy to się jej nie zdarzyło.
Zawsze może być ten pierwszy raz.
Nie będę rozpaczać.
— Przecież będzie tam pełno włoskich, pięknych dziewczyn, a ty chcesz zabierać drzewo do lasu.
Właściwie będzie tam jedna wyjątkowa Włoszka, której wolałbym, żeby nie było. Dlatego muszę mieć swój dwudziestoczterogodzinny rozpraszacz myśli.
— Leci — powiedziałem krótko.
Matka odsunęła się ode mnie i uśmiechnęła zuchwale, jakby dokładnie wiedziała, o czym teraz myślałem. Chyba za dużo naoglądała się Zmierzchu. Przecież nie umiała czytać w myślach jak pieprzony Edward. Albo znała mnie już na tyle, że faktycznie to potrafiła?
Idioto, ta kobieta potrafi wszystko!
— Lepiej jej pilnuj, bo ostatnio naprawdę mam słabe nerwy. Macie godzinę, żeby się przygotować i lepiej się nie spóźnijcie. Adrien będzie na was czekał punkt ósma przed głównym wejściem. My spotkamy się na lotnisku. — Chwyciła ojca za rękę, znowu rzuciła mu jakieś konspiracyjne spojrzenie i zaczęła ciągnąć go do wyjścia, zostawiając mnie bez cholernego słowa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top