rozdział ósmy

Tego samego dnia dojechaliśmy na ulicę Berden Street, którą prawdopodobnie zamieszkiwał Robert Weheer. Było to małe osiedle z blokami mieszkalnymi, i to właśnie w jednym z nich prawdopodobnie był wokalista Sound Of Leaves.

Klatka schodowa była ciemna, najwidoczniej światło w żarówce się przepaliło. Ściany ktoś popisał czerwonymi markerami, informując przybyszów o tym, żeby natychmiast opuścili to miejsce. Przełknęłam ślinę, ale nadal pięłam się w górę. Robert Weheer zajmował siódme mieszkanie.

Gdy dotarliśmy na miejsce, Sean kazał mi się odsunąć, a sam zapukał delikatnie w drewniane drzwi. Ku mojej nieopisanej radości stwierdziłam, że na brudnej tabliczce na drewnie nadal można odczytać nazwisko mieszkańca. Robert Weheer.

Sean zapukał ponownie, ale nic się nie działo. Za trzecim razem, ktoś poruszył kluczem po drugiej stronie drzwi. Kilka sekund później po raz pierwszy ujrzałam twarz założyciela Sound Of Leaves.

Robert był człowiekiem, po którym nijak nie można było poznać, że kiedykolwiek miał jakieś marzenie. A już na pewno, że tym marzeniem było założenie zespołu rockowego.

– Czego – warknął. Miał włosy do ramion, które najwyraźniej od dawna były niemyte.

– Dzień dobry, panie Robercie – zaczęłam.

– Nie dam pieniędzy na żaden cel charytatywny, niezmiernie mi przykro – przerwał mi mężczyzna. Sean stłumił śmiech.

– Nie chcemy pieniędzy – odparłam. – Sprowadza nas tutaj pewien mężczyzna z prośbą.

– Czyżby? – Robert wyjął z kieszeni papierosa i zapalniczkę. Przystawił niebieski płomyk do końcówki, która po chwili zaczęła się nieznacznie żarzyć.

– Tak. Ten mężczyzna nazywa się Ernest Blindwood i podobno miał pan z nim zespół, panie Robercie. – Na dźwięk nazwiska basisty powieka Weheera nieznacznie drgnęła. Jednak całą swą powierzchownością okazywał, że te nowości nie zrobiły na nim żadnego wrażenia.

– Wejdźcie – powiedział wokalista, robiąc nam miejsce w drzwiach. Potem wyrzucił niedopałek na cement pod naszymi stopami i zmiażdżył go butem.

Sean przepuścił mnie w drzwiach, za którymi czaił się przytłaczający wręcz widok. W mieszkaniu było ciemno, lecz można było dojrzeć zarys przedmiotów i mebli. Robert wcisnął włącznik w ścianie, a na suficie rozjarzyła się żarówka.

– Tędy. – Wskazał drzwi po mojej prawej stronie. Weszłam do pomieszczenia, którym okazała się kuchnia. Pod oknem, przez które nie można było nic ujrzeć (uniemożliwiała to warstwa brudu) stał stolik, a na nim sześć kubków oraz dwa talerze z niezidentyfikowaną zawartością. W powietrzu unosił się dziwny zapach.

– Siadajcie – powiedział mężczyzna, wskazując ruchem głowy na dwa drewniane stołki. Sam usiadł na blacie. – Niestety nie mogę ugościć was herbatą, gdyż wszystkie czyste kubki skończył się przed tygodniem.

– Nie przeszkadza nam to – odparł Sean. Weheer kiwnął głową. Pogratulowałam mu w duchu umiejętności prowadzenia domu.

Usiadłam na stołku i odetchnęłam. Sean zrobił to samo.

– Czemu wspominacie mi o czymś, o czym chciałbym zapomnieć? – zapytał nagle Weheer.

– Nie chcemy panu sprawiać przykrości, panie Robercie – odparłam. – Pragniemy jedynie powiedzieć panu, że Ernest...

– Nie życzę sobie, byście mówili o nim w mojej obecności – przerwał Weheer. Sean spojrzał na mnie znacząco.

– Myślę, że chciałby pan posłuchać – powiedział. Robert nic nie odpowiedział, tylko spojrzał w okno, zaciskając szczęki. – Kilka dni temu Kristen miała urodziny, więc postanowiłem sprawić jej miły prezent. Poszedłem do sklepu muzycznego, a tam polecono mi płytę Forest Faith. Nie znałem zespołu, ale sprzedawca zapewniał, że album jest genialny. Postanowiłem go kupić i podarować Kristen. Kiedy razem odsłuchaliśmy muzykę, obydwoje byliśmy w szoku. Proszę pana, wasza muzyka jest niesamowita.

Weheer nie odpowiedział, cały czas odwrócony twarzą do okna.

– Dlatego wyjechaliśmy tutaj – podjęłam. – Chcieliśmy dowiedzieć się, czy Sound of Leaves wydało więcej płyt.

– Chyba się rozczarowaliście, co? – powiedział niespodziewanie Robert. – Nie wydaliśmy więcej żadnej płyty i już nigdy nie wydamy.

– Ale żeby do tego dojść, musieliśmy odszukać waszą wytwórnię, a potem Blindwooda. Kosztowało nas to sporo pracy. Zresztą, odnalezienie pana było równie trudne.

Weheer prychnął.

– Myślicie, że to wszystko jest takie proste? Tydzień temu straciłem pracę. Nie mam się z czego utrzymywać. A Sound of Leaves było wszystkim, co miałem. Dopóki ta cholerna wytwórnia nie zbankrutowała, a nas nie posłała do diabli. Ale mimo tego nie poddaliśmy się. Zagraliśmy kilka koncertów, ale na ostatnim pokłóciłem się z Jimem, który odszedł, nagadawszy mi, jakim to ja nie jestem kretynem. Ted był spokojnym facetem, nie lubił konfliktów, więc zasłonił się problemami z rodziną i wyjechał z miasta. A Blindwood... To był cholerny idiota. Wkurzyłem się na niego, nawet nie pamiętam za co. I on też mnie opuścił. Walnął mnie w twarz i odszedł, jak cała reszta. Ale jedynie on odważył się mnie jawnie uderzyć.

– Blindwood poprosił nas, żebyśmy przekonali pana do odbudowania zespołu.

– Widzę, że po latach nie zmądrzał. Skąd ja teraz wytrzasnę Jima i Teda? Jim na pewno zaćpał się gdzieś na śmierć, a Ted założył rodzinę. On zawsze był z nas wszystkich najrozsądniejszy. A jeśli Ernest jest taki mądry, to niech sam ich szuka. Zresztą, nie mam zamiaru znów się w to wszystko bawić. Byłem głupi, że nie zabiłem się od razu, zanim się to wszystko zdarzyło. Cholernie głupi.

– Nie powinien pan tak mówić – szepnęłam.

– Z całym szacunkiem, ale nie ma pani pojęcia o życiu. Jest pani za młoda, by je mieć. Dlatego nie wie pani, jakie to wszystko jest trudne i skomplikowane. Ale nie winię pani za to. Po prostu chcę zapomnieć o tym wszystkim, co już się zdarzyło. I państwu też to proponuję.

– Przecież sam pan powiedział, że ten zespół był dla pana wszystkim – zauważył Sean. Robert prychnął.

– Jest pan cholernie sprytny. Ale niestety, nie przekonacie mnie państwo na powrót. Co to, to nie.

– Nawet, jeśli znajdziemy Teda i Jima? – spytałam.

– Jak ich znajdziecie, obydwu, to prędzej na zawał padnę z szoku. Ale jeśli chcecie mnie zabić, znajdźcie ich, proszę bardzo. A teraz przepraszam, chciałbym zająć się posiłkiem.

Zrobiliśmy w mieście jeszcze małe zakupy i wróciliśmy taksówką do pensjonatu. Rozmowa z Robertem nie przyniosła żadnych oczekiwanych skutków, co Seana zdeprymowało. Ja czułam się dziwnie. Bardzo chciałam pomóc Blindwoodowi i Weheerowi, ale ten drugi nie za bardzo wiedział, czego chciał.

– Czyli co, zaczynamy misję poszukiwawczą Jima i Teda? – zapytał niespodziewanie Sean, w chwili, gdy szliśmy wąską dróżką w stronę wejścia do pensjonatu.

Spojrzałam na niego, przez chwilę nie rozumiejąc, o co mu chodzi. Potem pokiwałam głową w zamyśleniu.

– Ale nie wiemy nawet, gdzie oni teraz mieszkają. Zresztą, Weheer dał nam do zrozumienia, że Jim mógł zaćpać się na śmierć. A Ted wyjechać i na zawsze zapomnieć o Sound Of Leaves.

– Ale nie zaszkodzi chociaż spróbować ich poszukać, co?

Niestety miał rację. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top