rozdział dwunasty

W chwili, gdy już miałam coś powiedzieć, drzwi główne niespodziewanie się otworzyły i do środka weszła grupka dzieciaków z przedszkola. Wśród nich kręciła się nauczycielka, próbująca z marnym skutkiem uspokoić rozkrzyczane dzieci. Zaskoczona uniosłam brwi, a Mark zgromił mnie wzrokiem. Nauczycielka, młoda kobieta, z zabawnymi zielonymi okularami na oczach, podeszła do nas ze zmęczonym uśmiechem.

– Przepraszam, chcielibyśmy zobaczyć, jak działa poczta – zwróciła się do Marka. – Pokazuję właśnie dzieciom, jak się wysyła listy i... jak pan widzi, potrzebuję dla nich jakiegoś ciekawego zajęcia.

Mark uśmiechnął się ciepło do młodej kobiety i zaprowadził ją do stolika z długopisami i kopertami, a wokół ustawiły się maluchy. Stałam, przyglądając się temu niecodziennemu widokowi, ale nagle usłyszałam za swoimi plecami czyiś cienki głosik.

– Pse pani!

Odwróciłam się z zaskoczeniem i ujrzałam małą postać z jasnymi warkoczykami i piegami rozsianymi na całej twarzy. Pochyliłam się nad dziewczynką, by w okropnym hałasie lepiej ją usłyszeć.

– Chciałaś czegoś ode mnie, kochanie? – zapytałam dziewczynkę.

– Pse pani, jesteś dobrą wróżką, jak w Kopciusku? – Jej błękitne oczy wyrażały podziw i szacunek dla mojej skromnej osoby.

– Nie, kochanie, a dlaczego miałabym nią być? – Zaśmiałam się.

–Bo wyglądasz, jak ta wróżka, ucyliśmy się w psedskolu, pani nam pokazywała obrazki – wyjaśniła dziewczynka z miną kogoś, dla kogo to wszystko jest oczywiste. Pokręciłam głową.

– Niestety, nie jestem dobrą wróżką, ale chciałabym nią być. Przydałaby mi się znajomość czarów – uśmiechnęłam się do dziecka. Dziewczynka zasmuciła się i odeszła do reszty dzieciaków kłębiących się przy stole. Westchnęłam i niemal zapomniałam, co tak naprawdę robiłam na poczcie, jednak w tym samym momencie poczułam czyiś wzrok utkwiony prosto na mnie. Rozejrzałam się dookoła i zauważyłam Marka, którego spojrzenie wwiercało się we mnie, niczym wiertło w ziemię. Spuściłam wzrok i kątem oka ujrzałam postać, która dziwnie przypominała skulonego za stojakami Seana. Mam nadzieję, że Mark go nie zobaczył, pomyślałam. Jednak po chwili Mark odwrócił się z powrotem do nauczycielki i tym razem swobodnie dałam Seanowi znak, że niestety nie udało mi się nic załatwić.

Wtedy mój wzrok padł na rozłożone na ladzie białe koperty. Znów zerknęłam w stronę Marka i chyłkiem podeszłam bliżej, by przeczytać adresy wypisane niebieskimi długopisami.

– Melanie Giever, Warren Breal... – mamrotałam pod nosem, ślizgając wzrokiem po koślawych napisach. Niestety wśród kilkudziesięciu wyczytanych nazwisk, nie znalazłam żadnego, które choć trochę wydało się znajome. Wtem moje spojrzenie zatrzymało się na szarej niepozornej kopercie, wpół przykrytej za innymi, z wypisanymi na wierzchu słowami:

Jim Cruew

V.

Oddech uwiązł mi w gardle i niespodziewanie zakręciło mi się w głowie. Musiałam przetrzymać się blatu, by nie upaść. Zamknęłam oczy i w duchu zgromiłam się za zbyt emocjonalne podejście do sprawy.

Gdy oddech wrócił do normy, rozejrzałam się dookoła. Czułam na sobie śledzący mnie bacznie wzrok Seana, ale na szczęście Mark nadal był zajęty dziećmi, które uczył adresowania kopert.

Wystarczyło zrobić jeden niepozorny ruch, sięgnąć po coś, co wcześniej wydawało się nieosiągalne. I wyjść. Wyjść z poczty z Seanem i rozerwać szary papier. Jednak moją drżącą rękę powstrzymywała jedna myśl; Mark nigdy mi tego nie wybaczy.

Teraz, kiedy masz rozwiązanie w zasięgu ręki, napadają cię takie wątpliwości?, kłóciłam się sama ze sobą. Świetnie, jeździsz po ogromnym mieście, wydajesz fortunę na taksówki, kłócisz się z pracownikami poczty, a to wszystko dla cholernego adresu, który właśnie w tej chwili możesz otrzymać?

Kłótnia z własnym sumieniem nigdy nie jest łatwa i właśnie w tamtej chwili zdążyłam się o tym zorientować. Moja drżąca dłoń wisiała w powietrzu między szarą kopertą, a moimi zachmurzonymi myślami. Nie wiem, ile czasu stałam w tej pozycji, ale w tej właśnie chwili usłyszałam głos Marka:

– Zaraz przyniosę, proszę chwilę poczekać.

W przypływie paniki porwałam kopertę z nazwiskiem Jima i schowałam ją szybko do kieszeni płaszcza.

– A pani nadal tutaj. – Bardziej stwierdził, niż spytał Mark, wzdychając. – Przecież już pani wszystko powiedziałem i naprawdę nie zamierzam się z panią dłużej kłócić.

– Rozumiem. – Uśmiechnęłam się blado, po czym dodałam dość nerwowo – Ja już sobie pójdę, proszę zająć się klientami, panie Cruew.

Mężczyzna wziął z blatu kubek długopisów i z uprzejmym uśmiechem wręczył mi jeden.

– To na pamiątkę – powiedział. – Z logiem poczty.

Podziękowałam i ruszyłam w stronę drzwi, przy okazji rzucając szeptem, który tak naprawdę nie był potrzebny w ogólnym hałasie, w stronę stojaków, że czekam na zewnątrz.

Sean wyszedł z budynku chwilę później, cały czerwony i lekko spocony.

– Nawet nie wiesz, jak tam jet gorąco – wydukał.

– Wyobrażam sobie – odparłam, pokazując mu szarą kopertę. – Patrz, co znalazłam.

Chłopak z otwartymi ustami sięgnął po kopertę, lecz ja sprawnym ruchem schowałam ją z powrotem do kieszeni.

– Nie tutaj, pojedźmy do pensjonatu, robi się późno.

Słońce zachodziło, kiedy szliśmy przez Aberdeen, obok siebie, w milczeniu. Ja – zajęta rozważaniem, czy kradzież koperty na pewno była dobrym rozwiązaniem, a Sean, pogrążony we własnych myślach, trzymał ręce w kieszeniach i nerwowym ruchem co chwila wyjmował jedną z nich i przeczesywał długie włosy.

– Jutro wracamy do Olimpii, tak? – zapytałam, przerywając nerwowe milczenie. Sean spojrzał na mnie zdezorientowany.

– Eemm, tak. – Chrząknął. Pokiwałam głową i z powrotem wbiłam wzrok w chodnik.

Coś między nami się sypało. Do tej pory myślałam, że jesteśmy z Seanem przyjaciółmi, ale podczas ostatnich kilkunastu godzin coś się zmieniło. Tylko nie miałam pojęcia, co. E tam, wyolbrzymiasz, myślałam. Jednak nie łatwo było przekonać samą siebie, że naprawdę coś się dzieje. Sean się zmienił. Wcześniej był taki... niezdarny i raczej niedomyślny. Ale podczas tego tygodnia w Aberdeen zrozumiałam, jakim jest wspaniałym przyjacielem.

Jednak cała ta rozmowa z Markiem i to, jak Sean reagował na tego faceta... To wszystko było dziwne. Może jest chory, pytałam samą siebie. Ach, gdyby to było takie proste.

I jeszcze ta koperta do Jima z zagadkowym „V". Bardzo korciło mnie, żeby do niej zajrzeć, ale wiedziałam, że zrobię to na spokojnie w czterech ścianach pokoju w pensjonacie wraz z Seanem. I nie było zmiłuj, mimo że jedną rękę cały czas trzymałam w kieszeni, ściskając kopertę i niespokojnie odsuwając od niej myśli.

– Nad czym tak myślisz? – zapytał niespodziewanie Sean, odrywając mnie od niespokojnych wyobrażeń i ponurych wymysłów.

– Ach, o niczym... – Machnęłam ręką.

W pensjonacie było pusto i cicho, gdy weszliśmy do środka. Sean wyjął klucze do pokoju z kieszeni spodni i wdrapaliśmy się na piętro. Milczeliśmy przez całe dziesięć schodków, a potem w pokoju.

– To pokażesz tę kopertę? – zapytał Sean.

Wyjęłam list i podałam mu.

– Otwórz – poleciłam.

Rozerwał papier i delikatnie wysunął z koperty starannie złożoną kartkę. Długo się nie ruszał, aż w końcu podał mi list, kręcąc głową. Zdecydowana rozłożyłam kartkę, na której widniał zapisany drobnym pismem tekst. Spojrzałam na nagłówek i zaczęłam powoli czytać.

Jimie!

Przesyłam Ci jak najszczersze pozdrowienia od Bruce'a i Marthy – obydwoje często o Tobie wspominają. Helen również, ale nie mówi o tym głośno.

Ulubionym powiedzonkiem Bruce'a stało się „wujek by mi pozwolił", mając na myśli Ciebie. Są naprawdę hałaśliwi, a wychowanie ich często przekracza moje skromne umiejętności. Staram się jednak jak mogę.

Wilhelm i ja jesteśmy ze sobą szczęśliwi, co dopełnia trójka okropnych dzieci. Nie mamy problemów; Will zarabia dużo, a ja nie pracuję, więc mam pełno czasu na pociechy.

Ostatnio jednak myślę często o Tobie. Wiem, że nam się nie udało, ale było to tyle lat temu, że nie jest to ważne, Jim. Znajdź sobie kogoś. Nie pisz tych kryminałów, są okropne. Naprawdę. Drastyczne i za dużo w nich krwi, pijaków i narkomanów. I mówię to ja – fanka horrorów.

Spróbuj przestać zadręczać się ojcem, przecież on Cię kocha. Mimo że nie macie ze sobą żadnego kontaktu, on na pewno nadal o Tobie myśli. I czuje się winny, że dał Ci odejść.

Ostatnio znalazłam w jakimś antykwariacie tak długo szukaną płytę Sound of Leaves. Nawet nie wiesz, jak mi się podoba! Dzieci są zachwycone.

Kosztowała sporo, w końcu na rynku już takich nie sprzedają, ale nie żałuję. Tylko Will był trochę niezadowolony, że pokazuję dzieciom Waszą muzykę. Nie przejmuj się nim, jest trochę przewrażliwiony.

Mam nadzieję, że jakoś Ci się wiedzie. Nie jest zbyt łatwo, ale można dać radę. Naprawdę. Wiem, co mówię, w końcu pięcioletni staż w małżeństwie wiele mi dał.

Spotkaj się w końcu z ojcem. Zrób to dla mnie. Jakbym tylko mogła, na pewno wsiadłabym w najbliższy pociąg i przyjechała do Ciebie w odwiedziny, a przy okazji zmusić do spotkania z tatą. Ale nie mogę. Rozumiesz.

Nie trać nadziei, Jim.

Twoja przyjaciółka,

Victoria.

PS Dzieci chciały Ci przekazać, że chcą w najbliższym czasie przesłać Ci własnoręcznie zrobiony prezent urodzinowy. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top