rozdział czwarty
Mama wyjechała następnego dnia równo o ósmej, a ja odetchnęłam z ulgą. Teraz mogłam zająć się już ostatnim pakowaniem. Poprzedniego dnia powiedziałam mamie, że wyjeżdżam na urlop z kolegą, i żeby się nie martwiła, jak nie będę odbierała telefonów. Odparła, iż bardzo się z tego faktu cieszy, ale że nie wierzy w zwykłego kolegę.
– Jak z nim jedziesz na urlop, musi być kimś więcej – powiedziała z miną znawczyni, a ja przewróciłam oczami.
Sean zadzwonił przed jedenastą, by poinformować mnie, że czeka przed klatką schodową. Wzięłam ostatnie rzeczy, ubrałam się i zamknęłam mieszkanie, powierzając klucz pani Duce, żeby podlewała kwiatki pod moją nieobecność.
Wsiedliśmy do autobusu, który zawiózł nas na przystanek busów. Sean poprzedniego dnia kupił bilety, więc nie musieliśmy się martwić.
Obliczyłam, że z Olimpii do Aberdeen jest dokładnie pięćdziesiąt jeden minut, ale z korkami na pewno więcej. Spakowałam do torby jakąś książkę, żeby mieć co robić podczas jazdy. Oczywiście nie zapomniałam o płycie Sound Of Leaves.
Zajęliśmy miejsce z tyłu busa, a Sean od razu rozłożył mapę Aberdeen.
– Najpierw będziemy musieli znaleźć siedzibę Poison Records – powiedział.
– A jak jej tam nie ma? To co, cały wyjazd na nic?
– Nie mam pojęcia. Wtedy najwyżej wrócimy do Olimpii. Zresztą, ta wytwórnia nadal tam jest.
– Skąd ta pewność? Przecież Forest Faith została wydana prawie w 1980 roku, czyli dziesięć lat temu.
Sean wzruszył ramionami.
– Nie wiem, naprawdę. Jesteśmy tu na żywioł i tyle. Zresztą, mamy przynajmniej jakieś wakacje, co?
Westchnęłam i pokręciłam głową. Otworzyłam książkę i zaczęłam czytać. Sean przez chwilę przyglądał mi się uważnie, ale potem sam zajął się podziwianiem widoków za oknem. Jechaliśmy przez Olimpię. To naprawdę piękne miasto.
Moja książka po kilkunastu stronach stała się tak ciekawa, że zapomniałam o świecie. Zanurzyłam się w losy bohaterów, w ich historie.
Książka opowiada o pewnym mężczyźnie, który jest pisarzem. Wyjeżdża on na wieś, by w spokoju i ciszy napisać coś nowego. Poznaje urok gospodarstwa, ale i odkrywa mrożące krew w żyłach szczegóły historii ludzi, u których mieszka. Przeplata się to również z jego historią, która łączy gospodarstwo z jego matką.
Byłam tak zafascynowana opowieścią, że Sean musiał mi siłą zabierać książkę, bo nie chciałam wysiąść z busa.
– Kristen, odłóż tę książkę! Już wysiadamy.
Nasz hotelik znajdował się niedaleko przystanku busa, ale Sean uparł się zamówić taksówkę. Po dwudziestu minutach, gdzie ponad połowa czasu przeznaczona była na stanie w korku, dojechaliśmy na miejsce.
Hotel, a właściwie pensjonat był prowadzony przez dwie starsze panie, które przywitały nas radośnie i natychmiast pokazały apartament, jak nazwały prawie pusty pokoik na końcu korytarza. Stały tam dwa łóżka, stół, którego jedna noga była widocznie krótsza oraz jedno krzesło z wygiętym oparciem. Podłoga nie była co prawda zupełnie goła, ale miniaturowy wytarty dywan sprawiał dziwne wrażenie.
Ściany były pomalowane na różowo, a nad oknem wisiały resztki plakatu z Myszką Miki. Zresztą, sądząc po zasłonkach, mieszkał tam niegdyś jakiś jej fan.
– Dziękujemy bardzo – powiedział Sean, gdy pani Róża, bo tak przedstawiła się jedna z kobiet wręczyła mu klucz. W odpowiedzi staruszka uśmiechnęła się tylko i zniknęła nam z oczu.
– Wiesz może, czy jest tu łazienka? – zapytałam, kładąc walizkę na łóżku przy oknie.
– Nie mam pojęcia – przyznał Sean. Z westchnieniem usiadłam na łóżku.
Postanowiliśmy, że poszukiwania Poison Records zaczniemy jeszcze tego samego dnia.
– Wiem mniej więcej, gdzie jest ich biuro. To całkiem niedaleko – powiedział Sean, na co pokiwałam głową w milczeniu.
– Jedziemy? – zapytałam po chwili. Wzięłam torbę i ruszyłam w stronę drzwi, nie czekając na odpowiedź. Sean podniósł się z krzesła i ruszył za mną.
Idąc przez miasto, chłonęłam widoki. Żałowałam, że nie mam przy sobie jakiegoś zeszytu, w którym można byłoby narysować miejski krajobraz Aberdeen. Jak zwykle zapomniałam o najważniejszej rzeczy.
W pewnej chwili, na rozwidleniu dwóch uliczek, Sean przyznał, że nie ma pojęcia, co dalej.
– Na mapie nie było podane jasno, ale wiem, że gdzieś tutaj.
– Idź tam, a ja pójdę w tę stronę – wskazałam na jedną z ulic. Ruszyliśmy w poszukiwaniu Poison Records.
Ulica, którą wybrałam, otoczona była z dwóch stron drzewami, które przeplatały się z gąszczem domków. Stwierdziłam, że jeśli siedziba Poison Records faktycznie się tu znajduje, to wybrali sobie zbyt ładne miejsce, jak na tę nazwę. Ale nie miałam racji.
W pewnej chwili moje oczy napotkały na inny niż dotychczasowe budynek. Porastał go bluszcz, ale nad drzwiami nadal była widoczna tablica z napisem:
POISON RECORDS 1969
Wstrzymałam oddech i rozejrzałam się wokół. Nie zauważyłam nikogo, jedynie grupka bawiących się dzieci przebiegła za mną. Nie wiedząc, co zrobić, podeszłam bliżej do drewnianych drzwi. Były zniszczone, zresztą, jak cały budynek, co wskazywało na to, że od dobrych kilku lat nikt tu nie zaglądał.
Popchnęłam drzwi, które zatrzeszczały jedynie. Widocznie zardzewiała kłódka robiła swoje.
Odwróciłam się i spojrzałam na dom stojący obok zniszczonego budynku. Postanowiłam zapytać o Poison Records, no bo kto, jak nie sąsiedzi będzie wiedział, co stało się z wytwórnią.
– Dzień dobry – powiedziałam. Mężczyzna zarechotał, ale nie odpowiedział od razu. Miał na sobie wytartą koszulkę i dżinsy.
– Niech pani się nie łudzi. – Usłyszałam głos za sobą. – Od dawna nikogo tam nie ma.
Odwróciłam się. Przede mną stał mężczyzna, na oko pięćdziesięcioletni. Uśmiechnęłam się z przymusem. Kilkudniowy siwy zarost niemal całkiem zasłaniał usta i nos.
– Jeśli jest pani kolejnym muzykiem, który szuka odpowiedniego wydawcy, to spóźniła się pani o jakieś dziesięć lat.
– Nie, nie jestem muzykiem. Szukam kogoś, kto wie, co stało się z Poison Records – odparłam.
Mężczyzna przyjrzał mi się z zaciekawieniem pomieszanym z irytacją.
– Ponad dziesięć lat temu podpisali ostatni kontrakt, po czym interes się zamknął. A czemu pani pyta?
– Niedawno wpadła mi w ręce płyta, która została wydana właśnie przez tę wytwórnię – wyjaśniłam.
– A jaka to płyta?
– Forest Faith, zespołu...
– Sound Of Leaves – przerwał mi mężczyzna. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– Zna ich pan? Gdzie teraz przebywają?
– Nie wiem. Ale mogę pani opowiedzieć trochę o tym miejscu, jeśli to pani cokolwiek pomoże. – Zrobił ruch ręką w stronę budynku ze znudzoną miną.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top