rozdział czternasty
Weranda była ciemna, ale szybko zapaliłam małe światełko wychodzące od ściany domu. Od razu zrobiło się trochę widniej.
Nie wiedziałam, po co właściwie tam przyszłam. Chyba po prostu potrzebowałam świeżego powietrza. A może chciałam zostać chwilę sama, by odegnać złe myśli.
Usiadłam na bujanym fotelu, który zatrzeszczał pod moim ciężarem. Zastygłam. Nie chciałam, by ktoś tutaj przyszedł, zaalarmowany dziwnymi dźwiękami. Powoli i starając się być jak najcichszą, ułożyłam się w miarę wygodnie.
Zaczęłam myśleć o Seanie. Wcześniej nie dopuszczałam moich myśli, by zastanawiały się, kim tak naprawdę dla mnie jest, ale już nie wytrzymałam. Musiałam przyjrzeć się całej sytuacji.
Chyba mimo wszystko coś do niego czułam. Od dawna myślałam o nim, jako o przyjacielu, ale tym razem coś zaczęło się między nami dziać. Z jednej strony nie chciałam tego, ale wiedziałam, że raczej jest to nieuniknione.
Uśmiechnęłam się na wspomnienie prezentu, jaki mi ofiarował. To był naprawdę miły gest z jego strony, którego się nie spodziewałam. Chyba zaczęłam lubić swoje urodziny.
– A jeśli on dał mi ten prezent tylko z grzeczności? – szepnęłam do siebie. – Och, przestań już – odpowiedziałam sama sobie i zamknęłam oczy. Tak bardzo pragnęłam zasnąć i nie myśleć już o niczym.
Nagle do moich uszu dotarł dziwny trzask za mną. Odwróciłam się w przypływie paniki i tuż przed drzwiami na werandę zobaczyłam... Seana. Odetchnęłam z ulgą.
– Coś się stało? – zapytał, widząc moje chwilowe zdenerwowanie.
– Nie, nic – odparłam najwyraźniej trochę za szybko, bo jego wyraz twarzy nie uspokoił się.
– Przyszedłem spytać, czy mogę posiedzieć tu z tobą. Też nie mogę zasnąć, a świeże powietrze dobrze działa na umysł.
– Zwłaszcza o trzeciej nocy. – Nie umiałam powstrzymać się od małego sarkazmu. Sean zaśmiał się tylko i nic nie odpowiedział. Usiadł na drewnianym taborecie obok mnie i zapatrzył się w widniejący już nieznacznie o tej porze ogród. Dookoła słychać było świerszcze, które wprost uwielbiałam, więc zasłuchałam się w ich koncert.
– Wiesz, że jestem z domu dziecka?
Słowa Seana, które tak nagle przerwały mój błogi stan sprawiły, że – lekko mówiąc – zatkało mnie. Nie wiedziałam, co skłoniło go do nagłych zwierzeń. I nie chciałam wiedzieć.
– Nigdy wcześniej mi o tym nie mówiłeś.
– Bo nie miałem okazji. Potrzebny był idealny moment. I oto nadszedł.
– Idealny moment? – powtórzyłam trochę bez sensu. Nic z tego nie rozumiałam. I nie chciałam rozumieć. Dość miałam problemów i spraw zajmujących myśli.
– Jestem z domu dziecka – powtórzył. Potem zapadła cisza, przerywana tylko brzęczeniem komarów i cykaniem świerszczy, których słuchanie nie sprawiło mi już takiej radości, jak wcześniej.
– Przykro mi – szepnęłam w końcu.
– A mi nie – odparł – Moja matka zostawiła mnie tam, gdy miałem pięć lat. To było dokładnie w Wigilię. Nie wiem, dlaczego to zrobiła. Tamta Wigilia jest moim najgorszym dniem dzieciństwa, zresztą nietrudno się domyślić. Ojca nie znam, podobno zostawił matkę, gdy dowiedział się, że jest w ciąży. Ale zostawił po sobie list.
– List?
– Dziś mija równo dwadzieścia pięć lat, od kiedy przyszedłem na świat, wiesz? Na tej kopercie jest napisane, że mam ją otworzyć w dniu moich dwudziestych piątych urodzin.
Znowu zaległa cisza. Przez dłuższą chwilę myślałam o tym, co powiedział Sean, aż w końcu zaczął kontynuować.
– Boję się, co tam znajdę. Boję się, że wspomnienia wrócą. To boli.
– Jeśli chcesz, otwórzmy go razem – szepnęłam.
– Nie. Ty go otwórz. I nie pokazuj mi, dopóki nie przeczytasz całego. Potem dopiero daj mi.
– Nie mam dwudziestu pięciu lat.
– Nie szkodzi. Proszę, otwórz go.
Sean wyjął kopertę z kieszeni bluzy. Była zmięta i poplamiona różnymi dziwnymi rzeczami. Na niegdyś białej powierzchni papieru widniał napis: Seanie, otwórz ją w dniu swoich dwudziestych piątych urodzin.
Przełknęłam ślinę. Nie chciałam czytać tego listu, w końcu przed zaledwie kilkoma minutami dowiedziałam się, że Sean wychowywał się w domu dziecka. Wiedziałam jednak, że musiałam to zrobić. Dla niego.
Zawahałam się. Facet nagle przychodzi do mnie, w środku nocy i wyznaje, że mieszkał w domu dziecka, od kiedy skończył pięć lat, po czym prosi mnie o otwarcie listu od ojca, który ten pozostawił mu, gdy odchodził. Przecież to się wszystko kupy nie trzyma – pomyślałam.
– Słuchaj, ty aby na pewno mówisz prawdę? – powiedziałam powoli. Sean westchnął.
– Nie wierzysz mi? Cholera, ja naprawdę nie chcę otwierać tego listu – odparł zrezygnowany.
– No dobra, wierzę. Ale powinieneś otworzyć go sam. Ja nic nie załatwię. To twoja wiadomość i dobrze wiesz, że nie uda ci się od tego uciec. Choćbyś nie wiem, jak bardzo chciał – zrobiłam pauzę – to i tak radzę ci otworzyć go tu i teraz. Samemu.
Sean nie patrzył na mnie. Siedział wpatrzony w list w swojej ręce i nie odzywał się. Po chwili, która dłużyła się w nieskończoność, zaczął rozrywać pomiętą kopertę. Powoli wyjął z niej złożoną kartkę papieru i rozłożył ją. Wstałam z fotela i cicho wyszłam z werandy, by miał chwilę dla siebie. Nawet na mnie nie spojrzał.
Szłam powoli po chodach, by nie hałasowały. Dookoła było niemal zupełnie ciemno, więc rozglądałam się wokół ze strachem. Kiedy byłam dzieckiem bałam się duchów, ale nie ciemności. Miałam bardzo bujną wyobraźnię, która podsuwała mi dziwne stwory, przerażające twarze i mrożące krew w żyłach cienie. Nie wiedziałam, dlaczego akurat w tamtej chwili mi się to przypomniało.
Kiedy doszłam w końcu do drzwi pokoju, szybko je otworzyłam i wśliznęłam do środka. Westchnęłam z ulgą, gdy zapaliłam małą lampkę obok łóżka i położyłam się na miękkiej pościeli.
Długo leżałam w ten sposób. Myślałam o Sound Of Leaves, o liście Seana od ojca, o mamie...
– Powinnam w końcu do niej przyjechać i poświęcić jej trochę czasu – westchnęłam cicho. – Biedna mama. Muszę do niej jutro zadzwonić.
Nie wiedziałam, ile czasu spędziłam w tej pozycji, ale w w końcu moje powieki zaczęły robić się ciężkie i odpłynęłam.
Obudził mnie głos Seana. Przez chwilę nie wiedziałam, gdzie jestem, ale po chwili zorientowałam się, że muszę natychmiast wstać. Otworzyłam szeroko oczy i ujrzałam twarz chłopaka.
– W końcu się obudziłaś. Już myślałem, że będę musiał zastosować ten sam sposób, co ty w moim przypadku.
Zaśmiałam się, ale potem szybko odrzuciłam kołdrę i przetarłam oczy.
– Która godzina? – zapytałam nerwowo.
– Za dwadzieścia szósta – odparł Sean.
– Co?! Czemu nie obudziłeś mnie wcześniej?
Zerwałam się na równe nogi i zaczęłam wyjmować ubrania z torby.
– Spokojnie, i tak nie zrobimy nic przed siódmą. Nie przewidzieliśmy, że Jim może jeszcze spać o tak wczesnej godzinie.
Zastygłam z koszulką w ręce. Skubany miał rację. Przecież nikt raczej nie wstaje o czwartej nad ranem i nie siedzi już o piątej, czekając na niespodziewanych gości.
– Holender, racja. Ale i tak możemy się już zacząć ubierać, prawda?
Sean pokiwał głową.
– Przeczytałem list od ojca – powiedział cicho. – Wczoraj, kiedy poszłaś. – Spojrzałam na niego. Jego wzrok kluczył gdzieś po podłodze. – Właściwie nie wiem, jak ci to powiedzieć. Powinnaś po prostu sama go przeczytać.
– Nie wiem, czy powinnam...
– Nie gadaj głupstw.
Sean wręczył mi kopertę, a ja, już zupełnie zrezygnowana, odłożyłam koszulkę i usiadłam na łóżku. Chłopak patrzył na mnie wyczekująco, a ja poczułam nagłe zdenerwowanie. Bałam się, że w liście przeczytam coś, co zmieni moje dotychczasowe życie. Wzięłam głęboki oddech, ale niepokój nie przeminął.
– Ja wyjdę – zadeklarował się Sean. – Pójdę się myć.
Kiwnęłam głową. Chłopak zgarnął ręcznik i szczoteczkę do zębów, po czym szybko wyszedł z pokoju. Gdy drzwi się za nim zamknęły, otworzyłam kopertę i wyjęłam z niej szorstki kawałek papieru.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top