Miłość Szkodzi

Dazai stał na przeciwko Chuuyi z poważnym wyrazem twarzy. Bardzo chciał mu coś powiedzieć, ale nie wiedział jak.

-Chuuya.-zaczął.- Wiem że to może być dla ciebie trudne, ale...- zawahał się.

-Ale?- Zirytowany niższy mężczyzna stukał butem o podłogę.

-Wyjeżdżam na misję, do innego miasta na tydzień. Nie bądź na mnie zły. Jak wrócę to obiecuję Ci to wynagrodzić.

-No cóż, zdarza się. A kiedy?

-Jeszcze dzisiaj, ale nie obiecuję że nie wrócę późno.

-Rozumiem, to... Wracaj jak najszybciej.- Nakahara uśmięchnął się lekko.

Dwa tygodnie później

-Cześć Osamu. Jak ten czas szybko leci. Znowu przyszedłem... Z resztą przychodzę codziennie.
Obiecuję, że niedługo się spotkamy... Za naprawdę krótki czas.

Rudowłosy położył bukiet białych kamelii pod nagrobkiem z napisem Osamu Dazai.

Zaczął kierować się w stronę domu, wszedł do mieszkania, i udał się do łazienki.
Spojrzał w lustro. Niebieskie oczy straciły swój dawny blask, rude włosy rozczochrane.
Miał sińce pod oczami. Przypomniało mu się, kiedy Osamu bawił się, i czesał jego włosy stale je komplementując.
Po policzkach Chuuyi spłynęło kilka gorących łez. Wyciągnął z płaszcza broń i ją odbezpieczył.

-Jeszcze chwila Osamu. Jeszcze chwila, a znów będziemy mogli być razem. Znów będziemy mogli być szczęśliwi.

Jedna chwila, krótki moment. Huk strzału rozległ się po całym mieszkaniu. Wreszcie Chuuya był wolny. Nie czuł nic, oprócz wszechogarniającego go spokoju.

-Hej Dazai.

-Chuuya? C-co ty tu robisz?

-Głupie pytanie, przyszedłem do ciebie.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

deadzaii ja muszę się wziąć za ten profil ok?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top