17. Smoke weed everyday
5 sierpnia godz 22:56
-Stęskniłem się trochę za tymi idiotami-przyznał Mike, kiedy to już zbliżaliśmy się do Sunset Boulevard.
-Ja nie-odpowiedziałem szczerze. Czas w Kalifornii bez nich był najlepszym co się wydarzyło do tej pory (prócz koncertu i Alexa Gaskartha) w te wakacje.
Straciliśmy cnotę zeszłej nocy i wyznaliśmy sobie miłość.
Na samo wspomnienie o tym czuję, że się rumienię.
-Ah, zatęskniłbyś za nimi jakbyś ich nie widział parę dni.
-Może. Mam tylko nadzieję, że dom stoi na miejscu i nie jest w kawałkach-mruknąłem, zjeżdżając na Loring Avenue.
O to się chyba najbardziej bałem. Raz poszedłem tylko do sklepu i zostawiłem ich samych w domku na drzewie. Kiedy wracałem to mijała mnie straż pożarna zmierzająca w kierunku mojego domu. Będąc już w pod bramą mogłem zauważyć dym dochodzący z naszego ogrodu. Okazało się, że Harry odpalił świeczkę, aby spalić jakąś karteczkę, co doprowadziło do całkiem sporego pożaru. Od tego momentu boję się ich gdziekolwiek samych zostawiać.
Potrząsłem tylko głową, po czym zacząłem rozglądać się na boki w poszukiwaniu jakiegoś dymu bądź straży pożarnej blisko naszego domu. Wszystko wyglądało na pozór normalnie, kiedy wjeżdżaliśmy na teren posesji wuja. Pocałowałem przelotnie Michaela i wysiadłem z auta. Zabierając nasze bagaże, skierowaliśmy się w stronę drzwi z domu. Otworzyliśmy je, po czym weszliśmy do środka rozglądając się wokół. Jedyne co zauważyłem to dym wylatujący z salonu. Czym prędzej upuściłem nasze bagaże trzymane w rękach i wbiegłem do pomieszczenia, zakrywając dłonią nos, aby dym nie drażnił moich nozdrzy.
-Haz, Jay, co jest do cholery?!-krzyknąłem, gdy zauważyłem dwóch chłopaków siedzących (a raczej leżących) na kanapie, trzymających coś dymiącego w rękach.
-Yeti przyszedł!-krzyknął Harry, próbując się nieudolnie schować za poduszką.
W ułamku sekundy domyśliłem się, że to co palą to nie zwykły papieros.
-Oh, przyprowadził skunksa. Nie możemy go rozgniewać, bo tryśnie smrodem!-jęknął Jay, spoglądając na nas przekrwionymi oczyma.
-Zjarali się-stwierdził Mike, biorąc z ich rąk skręty i kładąc je ostrożnie na popielniczce. Westchnąłem głośno, podchodząc do okna chcąc je otworzyć, aby wpuścić trochę świeżego powietrza. Gdy byłem już na tyle blisko zorientowałem się, że stoję w rozbitym szkle. Rozejrzałem się dokładnie i dopiero wtedy zauważyłem zmiany wprowadzone w salonie. Chyba jedyne co było na swoim miejscu to kanapa i fotele. Okno z dziurą w środku, jakby ktoś rozbił je piłeczką golfową. Wazony i zdjęcia stały całe, jednak na każdym narysowane były góry skaliste (czyt. penisy) i inne bohomazy. Drogich dywanów w ogóle nie było, a zamiast nich na jasnym drewnie rozrzucone były liście jakiś palemek.
Złapałem się za głowę i policzyłem w myślach do 10. Nie pomogło to jednak. Miałem ochotę rozszarpać tych idiotów na trylion kawałeczków, wysłać na słońce, gdzie by się spaliły i z powrotem odzyskać, aby rozsypać ich prochy do oceanu.
Harry wziął nektarynkę z pełnej misy owoców na stole i zaczął leniwie jeść.
-Pestki, to totalnie dzieci owoców-wyjął pestkę z ugryzionej nektarynki i rzucił w głąb pokoju. -Aborcja!
-Ej...-mruknął Jay. -Nie zabijaj ich, bo jeszcze pójdziesz do więzienia i umrzesz!
-Stary, ja jeszcze nigdy nie umarłem-odparł z dumą Styles i odłożył nadgryziony owoc na stolik.
Michael cicho zachichotał a ja tylko pokręciłem głową.
-Obiecuje, że jutro już wam tak wesoło nie będzie. Do...
-Daj im spokój, bo kompletnie już i tak odpadli. Jedyne co ci powiedzą, to gdzie można kupić tęczę-przerwał mi Clifford, który głaskał czule po głowie tych dwóch palantów.
-Tęcza?-ożywił się nagle Harry. -Jest w ogrodzie. Kupiliśmy na zapas.
Zmarszczyłem brwi, nie wiedząc za bardzo, czy chcę tam iść.
-Dla każdego wystarczy!-Jay uniósł ręce do góry i zaklaskał parę razy, następnie wstając i kierując się na taras. Spojrzałem pytająco na skunksa, który tylko pomógł Harry'emu wstać i poprowadzić na zewnątrz. Podążałem tuż za nimi.
Basen pełen skittles'ów brzmi niemożliwe? A jednak.
Całe 3 na 8 metrów zapełnione było kolorowymi kuleczkami z czekolady. Musiałem aż sobie usiąść, bo sam w to nie wierzyłem. Raz, skąd mieli ja to wszystko pieniądze? I dwa, po kiego chuja jest im basen skittles'ów?
Michael postawił Harry'ego na nogi i wyjął telefon, aby zrobić temu wszystkiemu zdjęcia. Pokręciłem jedynie głową i czym prędzej wróciłem do środka, zostawiając tamtą trójkę na dworze. Pootwierałem wszystkie szafki w poszukiwaniu jakiegoś alkoholu, aby zapomnieć chociaż na chwile o tym, ile pracy czeka mnie przez parę kolejnych dni. Przypomniawszy sobie, że wuj trzyma wszystko w piwnicy, skierowałem się w właśnie tamtą stronę. Mijając stolik, z którego dymiły się dwa niedopalone skręty, zastanowiłem się głęboko czy aby na pewno chce się upić. Po długim (5 sekundowym) zastanowieniu usiadłem na kanapę i wziąłem do ręki jednego z tych niepozornych "papierosów", przyglądając mu się uważnie. Zapach, który wcześniej czułem wydawał się już mniej drażniący a nawet przyjemny. Niepewnie włożyłem go do ust i zaciągnąłem głęboko. Od razu dostałem napadu kaszlu i zakręciło mi się w głowie. Nie mam nawet pewności, czy to co palę to czyste zioło czy coś innego...
Kiedy po dłuższej chwili się uspokoiłem i ponownie zaciągnąłem (tym razem nie tak głęboko) poczułem się nawet...dobrze. Było to o wiele lepsze niż alkohol. Spodobało mi się to na tyle, żeby wypalić oba skręty w bardzo krótkim czasie.
Zamknąłem oczy, żeby poddać się tej przyjemnej chwili.
6 sierpnia 2:22
Otworzyłem oczy i zamarłem. Salon kompletnie nie przypominał siebie sprzed ciągu tych paru godzin. Wyglądał mrocznie, obleśnie wręcz. Ściany pokryte jakąś bliżej niezidentyfikowaną mazią a podłoga goła do samego betonu. Gdzieniegdzie walały się jeszcze gałązki i poszarpane kawałki materiału. Poza światłem z ulicznej latarni, który przebijał się przez gęste drzewa, panował istny mrok. Wyjąłem telefon z kieszeni i włączyłem kamerę, następnie uruchamiając noktowizor. Wstałem powoli, cały czas rozglądając się uważnie poprzez ekran mojego iphone'a.
-Kurwa...-przekląłem, kiedy przypadkowo nadepnąłem na kawałek rozbitej szyby. Kierowałem kamerę pod nogi, aby cokolwiek teraz widzieć. Idąc po schodach zauważyłem plamy czegoś czerwonego na podłodze. Wziąłem głęboki wdech i zacząłem podążać za tymi śladami. Prowadziły do kuchni a konkretnie do piekarnika. Westchnąłem cicho i usiadłem na krześle. Hej, krzesło to tak jakby jednoosobowa ławka!
Zmarszczyłem brwi, kiedy na stole pojawił się Jack Barakat. Nie, nie był on normalnych rozmiarów, tylko wzrostem przypominał małego chochlika. Dodatkowo te skrzydła i korona zrobiona z kwiatków. Przyjrzałem mu się uważnie, skupiając się na sześciu sutkach i nie mogąc oderwać od nich wzroku.
-Ej!-pstryknął mi małymi paluszkami w nos. -Oczy mam wyżej, Hemmings.
Zarumieniłem się i spuściłem wzrok na swoje duże ręce.
-Mam ci ważną wiadomość do przekazania.
-Myj zęby, bo wylecą ci z gęby?-próbowałem zgadnąć.
-Nie, głąbie-Jack przewrócił oczami.-Dowiesz się gdzie są twoi przyjaciele, ale to dopiero w swoim czasie, kochaniutki-wzniósł się nad ziemią na parę centymetrów i okręcił wokół własnej osi. Jak na niego, to miał całkiem zgrabne nóżki.
-Ale ja chcę już...-założyłem ręce na piersi, wydymając wargę i wyglądając prawdopodobnie jak przerośnięte dziecko.
-Mogę przekazać ci tą wiadomość, czy może najpierw zmienimy pieluszkę, co?
Przewróciłem oczami, kręcąc przecząco głową. Z tego co się orientuję to sam potrafię już korzystać z toalety. Pokazałem gestem dłoni, aby mówił dalej.
-Twoi przyjaciele są w bezpiecznym miejscu, jednak dotarcie do nich to trudna i pełna przeszkód droga. Pomoże ci ta magiczna ochrona-powiedział, kładąc mi na dłoni srebrną łyżeczkę. -Używaj jej z należytą godnością, Lucas.
Chwyciłem sztuciec w dłoń i schowałem za pasek czarnych spodni.
-Powiedzieć ci jeszcze jedną tajemnice?-Barakat ponownie się nade mną pochylił. -Wiesz, żeby przenieść się do przyszłości trzeba tylko poczekać?
Zanim zdążyłem na niego spojrzeć on zniknął, zostawiając za sobą złocisty pył.
Przetarłem oczy wierzchem dłoni, chwytając za telefon i wstałem ze swojego miejsca, aby podążyć w stronę schodów na górę. Po chwili stanąłem już przed nimi i wziąłem głęboki wdech. Zacząłem ostrożnie wspinać się po drewnianych stopniach, uważając tym samym aby nie wlecieć do jednej z wielu dziur. Gdy znalazłem się na półpiętrze, stanąłem oko w oko z pierwszą przeszkodą, którą była przepaść na dobre półtora metra. Nie miałem innej drogi i musiałem przez nią jakoś przeskoczyć. Wziąłem duży rozbieg i odbiłem się od ziemi, następnie łapiąc się dywanu i pokonując tą dużą odległość, dzielącą mnie od bezpiecznej powierzchni. Podziękowałem w duchu Bogu za te długie nogi, które pierwszy raz mi się przydały. Podniosłem się i zacząłem nasłuchiwać jakichkolwiek dźwięków. Słyszałem cisze (o ile można ją w ogóle słyszeć) i przeraziłem się nie na żarty. Przypomniałem sobie Jack'a i czym prędzej zacząłem szukać czegokolwiek, co mógłbym otworzyć lub wyważyć tą łyżeczką. Kiedy w oczy rzuciła mi się szpara między drzwiami, nie czekając ani chwili dłużej włożyłem w nią łyżeczkę i próbowałem podważyć szlachetne drewno, żeby dostać się do środka. Po bardzo długim czasie udało mi się to zrobić, więc wparowałem do środka robiąc dość duży hałas, poprzez przewrócenie jakiejś chudej pani z irokezem.
-Przepraszam-bąknąłem, pomagając jej wstać. Ona nic nie odpowiedziała, tylko stała tam gdzie ją zostawiłem. Wzruszyłem ramionami i poszedłem dalej. Wydawało mi się jakbym szedł dniami i nocami a minęło zaledwie 15 sekund. Po bardzo długiej tułaczce, która była prawie jak podróż przez pustynie w dzień, udało mi się dotrzeć do kolejnych drzwi, które tym razem stały już dla mnie otworem. Stąpałem ostrożnie po zimnej i miękkiej powierzchni, jaka znajdowała się po drugiej stronie i nuciłem pod nosem jedną z piosenek Pink. Po raz kolejny tego wieczoru błądziłem bez sensu nie wiedząc nadal, gdzie są moi zaginieni przyjaciele. Zaczynałem powoli czuć zmęczenie, kiedy nagle przede mną pojawił się oślepiający snop światła, przez co zakryłem rękami twarz, aby chociaż trochę ochronić swoje oczy przed podrażnieniem.
-Boże, Luke!-usłyszałem jedynie jakiś głos z oddali, który widocznie musiał należeć do osoby, która mnie zna. -Co ty sobie nie myślisz? Mogło ci się coś stać!
-Ugrhm...-mruknąłem cicho, szczerząc zęby w stronę chłopaka, żeby pokazać mu kto tu jest alfą i kogo należy się bać.
-Nie wygłupiaj się, Hemmings-tym razem odezwał się inny głos, należący do dziewczyny z brązowymi lokami. -Szukamy cię po całej okolicy. Michael odchodził od zmysłów, bo po prostu tak o sobie poszedłeś gdzieś.
-W skali od 1 do 10, która jest godzina?-zapytałem, próbując być jak najbardziej poważny. Skoro szukali mnie po całej okolicy to znaczy, że musi być późno.
-4 w nocy, skarbie-odezwał się znowu ten pierwszy i złapał mnie za rękę. Wyglądał zupełnie jak mój kochany Michael. Tylko był trochę niewyraźny i zamulony. -Położymy cię w ciepłym łóżeczku. Harry i Jay już śpią, więc też szybko zaśniesz a za parę godzin już będzie z tobą lepiej.
-Ale ja muszę zobaczyć moich przyjaciół. Wróżka Jack mówił, że oni są... są...
-Są...?-popatrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami.
Wzruszyłem tylko ramionami pozwalając się prowadzić w jakąś stronę. Przemierzaliśmy monotonnie każdą z ulic, że aż z trudem powstrzymywałem się, aby nie zasnąć. Mogłem jedynie liczyć te śmieszne barany, które podążały tuż obok nas. Do czasu położenia się do łóżka, naliczyłem ich 420. Kiedy zamknąłem oczy nadal ze mną były. Kiedy zasypiałem też je widziałem. Kiedy już spałem, goniły mnie. Takiego czegoś jeszcze w życiu nie doznałem, amen.
W końcu rozdział!
Wow!
Zostały nam jeszcze trzy do końca i epilog...
Chyba dlatego tak dużo czasu zajmuje mi pisanie rozdziałów ostatnio, bo po prostu nie chcę kończyć SIN :c
Zapraszam na Loverboy, gdzie pojawiła się już pierwsza część i wykonany przeze mnie zwiastun, z którego jestem dumna ✌
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top