Sometimes the truth hurts.
Sometimes the truth hurts.
Czytasz na własną odpowiedzialność.
═════════════════════════
Kiedy światło dzienne ujrzą rzeczy, czyny, które nigdy nie powinny zostać ujawnione, dzieją się straszne rzeczy...
Przez nasze dawne zbrodnie, teraz mogą ucierpieć nasi najbliżsi...
Światło powoli wypadało do pomieszczenia, przez małą szparkę w oknie, oświetlając przy tym dość słabo pokój. Nie był może on najczystszy, ale też nie należał do tych, co wszytko wala się bez sensu po podłodze i meblach.
Młoda kobieta siedziała zgarbiona przy okrągłym stoliku, pisząc coś szybko na po miętolonej kartce papieru. To właśnie ciągły odgłos szybkiego pisania, przerywał cieszę, panującą w pomieszczeniu.
Dwudziestoośmiolatka po dłuższej chwili oderwała węgelik od papieru, po czym szybko przeczytała treść wiadomości, jaką przed chwilą napisała. Chciała się upewnić, że na pewno wszystko zawarła w tej wiadomości, że niczego nie pominęła... odetchnęła z ulgą, gdy stwierdziła, że niczego nie pominęła i szybko, ale po cichu wstała od stolika. Nie chciałaby ktokolwiek widział, że tutaj jest, że nie ma jej w swoim domu, tylko się szwenda. To mogłoby zostać źle odczytane.
Na placach podeszła do wieszaka na płaszcze i wzięła swój, czarny, idealnie nadający się na te podróż, nie będzie jej aż tak widać. Po części to dlatego ubrała się dziś na ciemno, w barwach jej ubrań zwyciężył zdecydowanie kolor czarny.
Delikatnie uchyliła drzwi, nie chcąc czy ktoś się przed przypadek obudził, po czym wyszła przez nie na podest przed domem, który lekko zaskrzypiał pod jej ciężarem i nagłym pojawieniem się.
Zamarła.
Wydawało jej się przez chwilę, że ktoś się obudził, że ktoś idzie, że ktoś ją obserwuje... jednak nikogo nie było, była sama. Wszyscy smacznie i w błogiej nieświadomości spali w swoich łóżkach, nie wiedząc, co się dzieje za drzwiami ich domów.
Wzięła głęboki oddech, by się uspokoić, przecież nie robiła niczego, co by było niezgodnie z prawem tutaj panującym, prawda? Wprawdzie mogła zaczekać do rana, ale wtedy byłoby za dużo pytań, a ich chciała najbardziej uniknąć.
Ruszyła przed siebie, w ciemną noc, poruszała się w cieniu, które rzucały domy, wozy, skrzynie i inne rzeczy. Wolała unikać głównej ścieżki, nie chciała się przypadkiem napatoczyć na kogoś, kto nie daj boże, nie mógł spać i poszedł na spacer, żeby się przewietrzyć. No, niby mogłaby wtedy powiedzieć to samo, ale ona mieszka tu stosunkowo od nie dawna, więc nie ufają jej wszyscy... nie dziwiła im się jednak sama by sobie nie zaufała w takich okolicznościach.
Gdy do jej celu dzieliło ją zaledwie kilka kroków, trzy czy cztery, które mógłby jej pomóc i znalazłaby się w lesie, a konkretnie na jego skraju, gdyby nie fakt, że nagle, nieoczekiwanie zaczęła ją boleć głowa. Nie widziała co się dzieje, przecież nie była chora, nic jej też nie było jeszcze kilka sekund temu. Mocno zakręciło jej się w głowie, przez chwilę obraz jej kompletnie wirował.
Zachwiała się...
To wystarczyło, by po chwili leżała na ziemi, kompletnie zdezorientowana, z bólem głowy tak nie do zniesienia, że zastanawiała się jak to możliwe, że jeszcze nie straciła przytomności. Jednak z drugiej strony, nie chciała tracić przytomności, kontaktu ze światem. Chciała widzieć, co się stało, jednak z każdą sekundą, obraz przed jej oczami rozmazywał się, znikał, zszarzał.
Ostatnie co pamiętała, to była czyjaś twarz... kobiety, białowłosej. Nie znała jej, to był dla niej pewne, jednak przez to czuła się jeszcze gorzej. Kto wie, co ona może z nią zrobić?
Jeszcze bardziej zaniepokoił ją jej uśmiech, uśmiech szaleńca...
Krzyknęła, a raczej tak się jej wydawało, bo z jej ust nie wydobył się żaden dźwięk, a po chwili jej głowa bezwładnie uderzyła o ziemię, brudząc przy tym jej złotawe kosmyki włosów...
.........
Zerwał się z łóżka, cały w pocie. Nie wiedział, co się stało, ale miał złe przeczucie. Nie, złe to za lekkie określenie, był pewny, że stało się coś tak okropnego, że nic z tym nie mogło się równać, nawet śmierć ojca... a czuł, widział, że to dopiero początek.
Nawet nie widział, że obudził się z krzykiem, dlatego po chwili drzwi z jego pokoju lekko skrzypnęły, uważając w nich małą dziewczynę. Nie miała więcej niż cztery latka. Patrzyła na niego swoimi dużymi, zielonymi oczami, w których widział lekki strach i niepokój. Zapewne związany z tym, że on krzyczał. No tak, w końcu dziecko ma prawo się bać, kiedy rodzic to robi.
— Nic się nie stało. — Powiedział spokojnie, nie chcąc jej jeszcze bardziej wystarczyć. — Wszystko w porządku. — Zapewnił ją jeszcze. Nie chciał, by się martwiła, szczególnie że jest jeszcze mała i powinna mieć jak najbardziej strachu teraz.
Jednak ona nadal stała w progu, jakby na coś czekała...
Niepokoiło go to jeszcze bardziej. A co jeśli stało się coś jej? Od razu wstał z łóżka i podszedł do córki.
— Hej, skarbie, stało się coś? — Zapytał, mimo iż było to po części zaprzeczenie tego, co mówił przed chwilą. Przecież mówił, że nic się nie stało, że wszytko w porządku...
— Nie moge spac... — Powiedziała cicho ciemno blond włosa dziewczynka. Ojciec pokręcił głową i wziął ją na ręce.
— To chodź do nas. — Powiedział z niemałą ulgą. Nic się nie stało złego, to było dla niego ważne, ważne by jego rodzina była bezpieczna. Ruszył z małą w stronę łóżka, by położyć ją spać i samemu także pójść spać, było przecież jeszcze tak późno... sam nie wiedział dokładnie która w nocy.
Jednak zmienił swoje plany, gdy zauważył, że jego żony nie ma z nimi w pokoju. Zdziwił się, że dopiero teraz to zauważył, i tłumaczył tym, że może zeszła na dół, czy coś... przecież nie mogła ot, tak sobie zniknąć, prawda?
Położył córkę w łóżku, przykrywając ciepłym kocem, po czym pocałował ją w czoło.
— Zaczekaj tutaj, zaraz wrócę. — Powiedział, po czym wyszedł z pomieszczenia, kierując się na dół, po schodach. Jednak tam również jej nie było, tak samo, jak w całym domu. Tego było dla za dużo, nie miał pojęcia, gdzie ona mogła pójść, a było pewne, że wyszła na zewnątrz. Skąd to widział? A stąd, że nie było jej w domu, do tego nie było też jej ulubionego płaszcza...
Westchnął cicho, miał nadzieję, że mu wszystko wytłumaczy, gdy wróci, bo się o nią chyba nigdy tak nie martwił. Powinna widzieć, że nie może sama wychodzić z domu, nie w takim stanie, nie w środku nocy.
Po chwili usłyszał skrzypienie schodów za sobą, więc się odwrócił.
— Co ja Ci mówiłem, Arina? — Zapytał zdenerwowany, jeszcze tylko mu brakuje, by córka zaczęła się martwić, że coś się stało.
Jednak ona nie odpowiadała od razu, rozglądała się dokoła, jakby czegoś szukając, a w dłoniach mocno ściskała pluszowego smoka, tak bardzo podobnego do Nocnej Furii...
— Gdzie mamusia? — Zapytała, coraz bardziej jej szukając po pocieszeniu, jakby w nadziei, że ją zaraz zobaczy. Jednak nic takiego się nie stało. Nie znalazła jej. Nie zauważyła nawet śladu, który mógłby świadczyć, że była tutaj przed chwilą.
Ojciec Arin'y westchnął cicho, sam chciałby to wiedzieć, bo coraz bardziej się martwił o żonę.
— Mama zaraz wróci, masz moje słowo. — Powiedział pewne, podchodząc do córki. — A teraz, choć już spać, mama na pewno znajdzie się rano. — Dodał z uśmiechem, byle by nie martwić już swojego małego słońca.
Po chwili już oboje wchodzili po schodach na górę, z zamiarem pójścia spać... jednak jak głupi musiał być człowiek, jeśli myślał, że będzie miał spokój, po tak nagłym wybudzeniu.
Już chwilę później, do drzwi ich domu ktoś się dobijał. Chyba jeszcze nikt nigdy nie pukał, a raczej walił tak w drzwi ich chaty. Tak więc dwudziestodziewięciolatek nie miał innego wyrobu, jak znów wstać z łóżka i zejść na dół, by dowodzić się, kto taki postanowił ich odwiedzić o tak późnej porze.
Jakie było jego zdziwienie, gdy zauważył tak dobrze znaną mu osobę.
— Pyskacz? — Nie krył zdziwienia, był on chyba ostania osobą, którą by się spodziewał tutaj widzieć, o takiej porze. Czy przypadkiem on zawsze nie siedzi teraz w kuźni?
Gdy tylko o tym pomyślał, zbladł momentalnie... skoro on siedzi cały czas w kuźni, mógł widzieć jego żonę, może coś się stało? Coś złego? Jednak kowal nie był wstanie niczego powiedzieć, a raczej nie było mu to dane, bo kilka sekund po nim, do jego domu przyszedł jego przyjaciel.
— Czkawka! To do Ciebie... — Powiedział widocznie przerażony, tak że szatyn bez problemu mógł stwierdzić, że czytał list, który teraz trzymał w dłoni.
Nic nie powiedział na to, tylko wziął kawałek papieru i szybko przeczytał. Z każdym kolejnym słowem, wyrazem, zdaniem, bladł coraz bardziej, a jego niepokój wzrastał. Nie wierzył w to, co czytał, nie mógł, nie potrafił, nie chciał...
Nie, nie, nie, NIE!
Nie chciałby to była prawda, nie mogło tak się stać. Dlaczego? Dlaczego wszystko się na niego uwzięło? Dlaczego los nie jest mu już przychylny? Dlaczego go tak kara...?
— Nie... to nie jest prawda. — Powiedział zgniatając kartkę w kółke. Nie chciał na to już dłużej spoglądać, czytać zawartości kawała papieru... nie chciał pogodzić się z jego treścią.
— Tato... — Aż podskoczył i ciarki go przeszły na nagły głos za jego plecami, mimo iż doskonale znał jego właściciela, a raczej właścicielkę.
— Co się dzieje? — Dodała, gdy zauważa dwóch nowych ludzi, których już znał z widzenia, czegoś przecież byli u nich w domu. Jednak przeważnie przychodzili po to, by pracować... a ona wtedy siedziała w swoim pokoju, lub razem z mamą w ogrodzie.
— Nic, a prawdę nic. — Mimo iż starał się brzmieć pewnie, ona i tak widziała swoje. Przecież ludzie nie przychodzą do innych, do tego w środku nocy, bez przyczyny. Jej mina mówiła jasno, że mu nie wierzy, mimo iż dopiero skończyła cztery lata, nie jest taka głupia, i wie, że dzieje się coś złego, niedobrego, co dotyczy również jej. Nie zamierzała się poddać i nawet gdyby miała się o to samo pytać z dziesięć razy, będzie to robić, byle by tylko dostać odpowiedź.
Ojciec westchnął ciężko, wiedząc, że ona nie odpuści. Kucnął obok niej, przyglądając się jej uważnie, jakby czegoś szukał, ale nie potrafił znaleźć. Nareszcie, po dość długim i męczącym milczeniu, odezwał się dość cichym i słabym głosem. Tak do niego niepodobnym i niepanującym w ogóle...
— Twoja matka... twoja matka... — Nie potrafił tego z siebie wyrzucić, bo byłoby to przyznanie się do tego, że wierzy w treść listu, że wie co się stało, że to akceptuje. Że dopuszcza do siebie to, co się stało. — Twoja matka... ona... — Spuścił oczy, wiedząc, że nie da rady mówić jej tego, patrząc w oczy córce. — ... ona została, porwana... — Poddział cicho, chodź sam chciał powiedzieć coś innego, coś, co bardziej by się zgadzało z treścią listu, ale nie chciał bardziej niepokoić córki. Bo po co?
Arina stała i wpatrywała się tempo w ojca, nie wiedząc co na to ma powiedzieć, jak zareagować... po prostu stała jakby nagle została przytwierdzona na zawsze do podłoża, nie potrafią się nawet ruszyć... jednak nie to ją najbardziej zmartwiło. Widziała cień zwątpienia w oczach ojca, widziała, że ukrył przed nią całą prawdę...
— Ona nie żyje? — Zapytała z wielką powagą jak na czterolatkę, chodź w jej oczach błyszczały już słone kropelki, które w każdej chwili mogły wypłynąć na jej bladą cerę. Haddock nie chciał tego mówić, bo nie chciałby to była prawda. Więc nie potwierdził tego, ale też nie zaprzeczył. Nie powiedział nic...
Tylko stał tam jak ostatnia ofiara, zastanawiając się, co teraz z nimi będzie...? Co teraz będzie z jego ukochaną? Czy ona naprawdę nie żyje? A może jeszcze żyje? Może da się ją uratować?
Jak na zawołanie wstąpił w niego nowy duch, duch nadziei, która jednak szybko prysła. Nie pomogą im tym razem smoki tropiące ani żadne smoki, przecież wszystkie odleciały do Ukrytego Świata. Załamany wrócił do domu, by bez życia usiąść w drewnianym fotelu, zastanawiając się, co teraz robić. Jak ma niby znaleźć żonę, bez pomocy smoków? Teraz to było dla niego nie do wykonania.
— Tatusiu! — Krzyknęła mała, gdy tylko zbliża się do niego, a on w ogóle nie zareagował. Jednak teraz przeniósł swój pusty wzrok na córkę. — Sprowadzisz mame z powrotem? — Zapytała z widoczną nadzieją, że Haddock nie potrafił jej odmówić, przecież sam chciał ją tu sprowadzić. Mimo było mieć kogoś w domu, kto jeszcze wierzył w to, że dasz radę. Szczególnie gdy sam zaczął tracić nadzieję na to.
— Tak, sprowadzę... — Sam nie widział wtedy, że w najbliższym czasie, złamie te obietnice...
.........
Dziewczyna obudziła się z ogromnym bólem głosy, nie wiedząc co się dzieje, gdzie jest, ani co tutaj robi. Przecież szła wysłać tylko jeden list... więc dlaczego nie jest już w domu?
Zamknęła oczy jednak tak szybko, jak je otworzyła. Ból głowy był nie do zniesienia, chciała się chwycić za głowę, jednak nie mogła, dopiero teraz zauważyła, a raczej poczuła, że ma związane ręce, związane grubą liną, która połończona była z łańcuchem, który wkuty był w ścianę...
Znów otworzyła oczy, starając się z wszystkich sił, nie panikować. Jeszcze tego jest by tylko brakowało. Jednak na nic się to zdało, bo otaczała ją jedynie ciemność, przez którą nie była wstanie nic zauważyć, nic zobaczyć, jedyne co jej zostało, to szukanie drogi po ciemku, co jednak okazało się złym pomysłem... była w końcu przykuta do ściany, więc jak odaliła się od niej, tak, że łańcuch się napioł, po chwili leżała na ziemi, z kolejnym bólem.
Wydawało jej się nawet, że przez te próby, połamała sobie coś, jednak nie widziała co. Przecież i tak wszytko ją bolało a bolało tak, że po kilku kolejnych próbach, już nie potrafiła się podnieść z ziemi, z twardego podłoża, którym prawdopodobnie były zimne skały.
Nie zostało jej nic innego, jak tylko pogodzić się z własnym losem, czekać na osobę, która jej to zrobiła, oraz w myślach modlić się do bogów, by to się tak nie skończyło. Nie chciała umierać... chciała żyć. Przecież miała dla kogo.
Dla męża, dla córki, i dla rodziny…
Zwinęła się w kulkę pod jedną ze ścian, która była najbliżej niej, bo nie miała już na tyle sił, by iść gdzieś dalej. Po prostu położyła się tam, tak jak była, nie miała siły na nic, wszystko ją bolało, a przed całkowitą utratą panowania nad sobą, powstrzymywała ją jedna myśl...
Że ją znajdą i uratują...
.........
Siedział przed stołem, myśląc gorączkowo, jak ma ją odnaleźć, jak to zrobić? Kiedy nawet nie wie gdzie ma zacząć szukać... czuł, że od samego początku, jest na straconej pozycji, od samego początku, widział, że nie da rady, że zawiedzie wszystkich...
Wstał od stołu, zaczął niespokojnie chodzić po pomieszczeniu, co jakiś czas zatrzymując się, by pomyśleć, czy spojrzeć za okno. Nadal miał nadzieję, że to wszytko to nie śmieszny żart, że ona w końcu sama przyjdzie i będzie wszytko dobrze...
Jakie naiwne miał wtedy marzenia...
Gdyby widział, co się miało stać, na pewno cieszyłby się z tego, co jeszcze miał...
Wkurzony i sfrustrowany jednocześnie nie panował nad sobą, ze złości kopnął w krzesło, rzucił jednym z talerzy w ścianę, w końcu udał na podłogę, nie widząc już co ma robić. Był załamany, chciał tylko by było jak kiedyś, nie rozumiał co się działo, dlaczego to się działo. To było dla niego najgorsze... że nie widział co się dzieje.
Pukanie do drzwi przerwało całą ciszę, która panowała teraz w domu.
Tak ciche pukanie, wywołało w Haddock'a ciarki na plecach. Nie podobało mu się to ani trochę. Jednak cóż mógł zrobić? Może ktoś miał jakieś wieści?
Podniósł się, choć z trudem, i ruszył do drzwi. Jednak zamarł po raz kolejny, gdy je otworzył.
— Ty... — W jego głowie przebijało się nawzajem niedowierzanie ze złością i pogardą.
.........
Ocknęła się przez nagle zimno, jakie odczuło jej ciało, jakby zdarzyła się z czymś lodowatym, wpadła do lodowatej wody, lodu... nie miała pojęcia przez dłuższą chwilę, co się dzieje, aż nagle nie wrócił ból przez jej nagle poruszenie...
Zacisnęła zęby, byle tylko nie krzyknąć, nie chciała okazywać słabości... nie teraz, gdy była pewna, z jej oprawca znajduje się gdzieś niedaleko, ktoś przecież musiał ochlapać ją zmianą wodą, jakby w ogóle nie przejmował się skutkami. Przecież mogła się po tym pochować... ale co ją to będzie obchodzić? Przecież, a była tego pewna, zabije ją, zanim zdążyły w ogóle sama pomyśleć o śmierci... choć nie ważne, jak bardzo nie chciałaby umierać, to chyba było teraz jedne wyście.
Można powiedzieć, że w pewnym sensie przestała nawet walczyć o życie, bo po co? Po co ma się starać, po co ma się męczy? Lepiej już od razu zginąć, nie będzie już tego bólu, cierpienia, ran, zawodów... będzie spokój...
— No, no, no... — Na cichy głos, prawie że za jej plecami, po ciele dziewczyny przeszły dreszcze. Od nóg po samą głowę... nie chciała się odwracać, nie chciała widziedzieć, kto stoi za nią. Po prostu nie...
Jednak najwidoczniej jej oprawa zdecydował się na to samo, bo już nikt więcej nie odzywał. Można było więc przecież uznać, że odszedł znów, zostawił ją samą... jednak prawda była kompletnie inna. Ta cisza była ciszą przed burzą...
Nagle poczuła kolejną, nagłą falę bólu, który szybko rozprzestrzenił się po jej słabym już ciele. Nawet nie miała siły, by krzyknąć, nie miała siły na nic. Nawet nie uniosła głowy, bo zobaczyć co się stało, by dowiedzieć się, kto to zrobił. Przecież to było wiadome...
Jednak była zbyt słaba, nawet nie zareagowała, gdy ktoś ją podniósł, przez chwilę znów straciła przytomności, tylko od czasu do czasu ją odzyskiwała, by widzieć tylko ciemność i czuć ból, by po chwili znów wszytko znikało.
Trzask...
Coś mocno chwyciło ją za dłonie, nadgarstki w obu dłoniach, mocno przycisnęło do ściany, po czym założyło zimne, ciężkie żelazne kajdany, wkute w ścianę. Nie mogła teraz nawet usiąść, zwinąć się w kłębek, nic, teraz mogła tylko stać, nawet gdy traciła przytomność...
Trzask...
Coś uderzyło ją w twarz, tak mocno, że został czerwony ślad na jej policzku. Był on tak widoczny, nawet w panujących tam ciemnościach, przecież dziewczyna była cała blada. Musiała zamknąć oczy, by cisnące się do nich zły nie wpłynęły, chodź, nie wiedziała po, co w ogóle się jeszcze powstrzymuje od płaczu. Przecież to i tak jej koniec.
Trzask...
Nie wytrzymała, słona ciecz sama zaczęła płynąć po jej bladej twarzy, a ona nawet nie próbowała jej powstrzymać. Nie chciała...
Kolejny trzask, kolejny ból, nie tylko fizyczny, ale i psychiczny. Czuła to, czuła, że ktokolwiek to robił, czekał satysfakcję z jej bólu, jej cierpienia...
Kolejny trzask, kolejny i kolejny... po dziesięciu przestała liczyć, przestała także zwracać uwagę na krew, która sączyła jej się z ran, w końcu jej oprawca porzucił metodę męczenia ręcznego, postawił skorzystać z batu zakończonego ostrymi kolcami, które wbijały się w skórę za każdym razem, tak samo, jak za każdym razem odrywały jej kawałek.
Przestała w ogóle cokolwiek czuć, przestała reagować na świat dokoła niej...
Kolejny trzask, kolejna rana, kolejna utrata krwi, kolejny krok w stronę śmierci...
Nawet nie wiedziała co czuje, chodź, wydawało to się dziwne, po jej ciele rozchodziły się koleje fale bólu, okropnego i strasznego bólu, jednak ona nawet nie krzyczała. Jej nerwy były już tak uszkodzone, że nawet tego nie czuła, nie czuła zbliżającego się końca...
W pewnym momencie jej głowa opadła bezwładnie w dół, brodą dotykając końca szyi. Oczy miała zamknięcie, mocno zaciśnięte, puste w środku. Jej niegdyś pełne życia i szczęścia czekoladowe oczy, świeciły teraz tylko pustką, miały ją w sobie od ostatnich kilku godzin.
Krzyk, przerażający krzyk rozległ się po całej grocie, która niemal milczała. Jednak nie tylko krzyk było słychać w milczącym dotąd miejscu, ale także i śmiech. Szaleńczy, kobiecy śmieć. Jednak on po chwili ustał. Dlaczego? Pewnie dlatego, że właścicielka tego głosu, osoba, która zakatowała biedną i nic niewinną kobietę, żonę, matkę, stała jeszcze przez chwilę z nożem wbitym w klatkę piersiową, prosto w serce, a po chwili runęła na zimną posadzkę.
Chłopak wtedy niemal od razu udał się do swojej martwej już, ukochanej. Ostrożnie ją ściągnął, w duchu przeklinając się, że nie postanowił szybciej wysłuchać, i uwierzyć staremu wrogowi... mówił prawdę, widział na prawdę, gdzie jest jego żona. Gdyby przyszedł te kilka chwil wcześniej, może by jeszcze żyła, może by była nadzieja.
Delikatnie ściągnął ją ze ściany i położył na ziemi, nie wiedząc, co ma teraz z sobą zrobić. Nie widział nic, nic a nic. Czuł jednak, jakby był jej coś winny, jakby nie powinno go tutaj być. Czuł całym sobą, że powinien być w tej chwili kompletnie w innym miejscu, a jednak nie potrafił się ruszyć stąd. A może po prostu nie chciał się ruszyć? Wszystko było możliwe.
W końcu jednak zdecydował, że trzeba zabrać ją do osady, ale tak, żeby jego dziecko tego nie wydało. Nie chciał przecież jej straszyć, a na pewno tak by się stało. Wziął pierwszy lepszy kawałek tkaniny, który napatoczył mu się pod ręce i owinął nim ją. Po czym ruszył w stronę osady, ze swoją martwą żoną w rękach...
.........
Jak bardzo człowiek potrafi być naiwny? Jak bardzo i często daje się oszukać, uwierzy prawdziwym wrogom?
Gdy tylko Haddock przekroczył próg swojego domu, by przygotować żonę do pogrzebu, przeżył kolejne załamanie emocjonalne tego dnia.
Kuchnia wyglądała jak pole bitwy, tak samo, jak salon i reszta domu. Młody wódz nie miał pojęcia, co się tutaj stało, ale naprawdę miał złe przeczucia. Zostawił martwe ciało na podniszczonej kanapie, po czym udał się na przeszukanie domu, z nikłą nadzieją na poznanie prawdy. Coraz bardziej wszytko go dobijało. Nie wiedział, dlaczego ktoś się tak uwziął na jego rodzinę, fakt, miał wielu wrogów, ale to kiedyś. Do dziś, raczej żaden z nich albo nie żyje, albo już jest przyjacielem. Tak mu się przynajmniej wydawało.
Napięcie, które towarzysko mu podczas przeszukiwania całego domu, uleciało z niego w jednej chwili, by zostać natychmiast zastąpione inną emocją - rozpaczą. Kolejny raz tego samego dnia stracił bliską mu osobę. Nie rozumiał dlaczego, dlaczego ktoś był tak brutalny w stosunku do czteroletniego nic niewinnego światu dziecka. Nie widział, jakim trzeba być brutalem, żeby z zimną krwią zamordować dziecko...
Wiedział, że się bronili, jednak dobrym pomysłem było zostawić ją pod czyjąś opieką, przynajmniej na chwilę była bezpieczna, ale gdyby się nie z domu, nadal by żyła. Coraz bardziej czuł się oszukany, wykorzystany, zły...
Czyżby Iris była tylko przynętą? Tylko dywersją? To dlatego ktoś ją zakatował na śmierć i to jeszcze w najbardziej okrutny sposób, by wyciągać go z domu? By w spokoju zabić sobie jego córkę? Jedyne dziecko?
Podszedł powoli do dziewczynki, znów płacząc. Ledwo co się opanował po stracie żony, to znów przeżywa stratę dziecka...
— Zawiodłam... — Usłyszał cichy głos obok siebie, a po chwili poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Poczuł się naprawdę okropnie, gdy spojrzał na tę osobę, dziewczynę, która została z jego winy porządnie poraniona, z jego powodu, bo sam nie został w domu... z jego powodu, bo to ona musiała bronić jego córki, gdy on łaził po jaskiniach.
— Nie. — Odezwał się sam cicho — To ja zawiodłem wszystkich... — Znów spuścił wzrok, nie potrafił patrzeć w oczy innych, teraz był pewien, że nudny już nikomu nie spojrzy w oczy...
— Nie mów tak, nie wolno Ci. — Powiedziała twardo szatynka, widocznie nie zezwalając mu tak myśleć. Przecież skąd on mógł widzieć, że może być to podstęp? Chciał ratować osobę, która kocha, każdy postąpiłby tak samo.
Widać było po nim, że chciał coś powiedzieć, zaprzeczyć, zrzucić całą winę na siebie, ale dziewczyna była szybsza.
— Czkawka! Dobrze wiesz, że nikt tak nie myśli ani o nic nie będzie oskarżać! — Wiedziała, że inaczej do niego nic nie dotrze. Był zbyt uparty i za bardzo lubił, a raczej za duże miał tendencje, do oskarża się o wszystko.
Szatyn polecił głową, próbują się przywołać jakoś do porządku, przecież musiał w końcu zacząć racjonalnie myśleć, i udało się w końcu.
— Kto to zrobił? — Zapytał, jakby udając, że nie słyszał jej poprzedniej wypowiedzi. Teraz liczyła się tylko zemsta, nie chciał nawet słyszeć, że nie powinien, przecież nie miał już czego stracić. Jednak ona milczała...
— Zephyr proszę Cię! Musisz mi powiedzieć! — On sam nie bał się teraz podnieść głosu, jednak ona zdecydowała już — nic mu nie powie. Było wiadomo, że zemsta do niczego nie prowadzi...
Spojrzała na niego ostatni raz smutno, ja ciało jego córki, która jeszcze pół godziny temu była taka żywa, radosna choć przez chwilę, a przez ostanie dziesięć minut umierała, krzycząc co chwilę z bólu. Może i Zephyr pozbyła się intruza, a raczej intruzki, jednak ona zdążyła zadać śmiertelny cios małej, nie było już dla niej wtedy ratunku. Dziewczyna mogła wtedy zrobić tylko to, żeby jakoś złagodzić jej ból, chodź i to nie wychodziło.
W końcu opuściła pomieszczenie, zostawiając go samego ze swoimi myślami...
.........
Wszyscy, cała osada zebrała się na plaży, żeby pożegnać żonę wodza i ich czteroletnią córkę. Spoczywały obie w jednej łodzi, przykryte białym materiałem...
Wódz wyspy, a równocześnie ojciec i mąż, stał bardziej z boku, zdając sobie sprawę, że nie da rady tego poprowadzić. Nie, nie uda mu się zachować powagi tak jak na pogrzebie ojca, tak jak na pogrzebie jego przyjaciółki, Astrid... nie. Widział teraz, jak się czuł Solis, gdy odbywał się jej pogrzeb na Końcu Świata. Wydział, dlaczego po tym od nich odszedł na dłuższy czas, by sobie wszytko w głowie poukładać, by nauczyć się żyć na nowo, bez niej... jednak on tak nie mógł zrobić. Nie mógł uciec, nie tym razem...
Cały pogrzeb milczał jak zaklęty, nie słuchał nawet ludzi, przyjaciół, którzy coś do niego mówili. Stał tam jeszcze, długo po tym, jak wszyscy już się rozeszli. Stał tam, spoglądał w dal, gdzie za horyzontem zniknęła łódź z ciałami jego rodziny, widział, że teraz został już sam, całkiem sam...
Późno w nocy wrócił dopiero do domu. Nie spodziewał się już raczej, że cokolwiek może doprowadzić go do kolejnej rozpaczy, a jednak... na stole znajdowała się ostatnia korespondencja jego żony, zaadresowana do jej ojca, Edrin'a... mimo iż widział, że nie powinien, ciekawość wygrała...
Okazało się to jednak złym pomysłem, bo przez to, dobił się jeszcze bardziej.
Drogi ojcze,
Przepraszam, że ostatnio nic nie piszę, ale jestem bardzo zajęta. Ciągle muszę coś zrobić, to pomagać w osadzie, to coś Czkawce, bardzo nasze życie się zmieniło, odkąd został on wodzem Berk, ale nie narzekamy. Wiem, że zawsze przecież mogło być gorzej, prawda? Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku i że za niedługo odwiedzisz nas tutaj. Arina bardzo się za tobą stęskniła, wiesz? Do tego, za jakoś czas będziesz się mógł bawić z kolejnym wnukiem. Tak, dobrze przeczytałeś. Kolejnym wnukiem, jestem w ciąży, chodź Czkawka jeszcze o tym nic nie wie. Dziś mam zamiar mu powiedzieć, chodź, zastanawiałam się także, czy nie zrobić tego jako niespodziankę, ale znając jego? Lepiej nie. Nie będę się rozpisywać więcej, bo liczę, że w najbliższym czasie znów się spotkamy, i będziemy mogli porozmawiać normalnie, a nie przez listy.
Twoja kochająca córka,
Iris
═════════════════════════
#29.10.2019 - Opublikowano rozdział.
Tak wiem, słaby koniec i niektóre momenty... na prawdę mi wstyd trochę za tego one shot'a, bo myślałam, że mi wyjdzie lepiej.
Zephyra Whiperson - postać należąca do crazy23katty
Felix Solis - postać należała do _elderflower_
Pogrzeb Astrid - nawiązanie do mojego poprzedniego One Shot'a "Face of Death"
[ 4383 słów ]
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top