3. Pierwsze spotkanie (część 2)
[I.T.P.] -imię twojej przyjaciółki
Loki👿
Wypiłaś trzecią butelkę wody, ocierając pot z czoła. Lato w tym roku jest nie do zniesienia. Wiąże się to z tym, że ludzie częściej odwiedzają plażę, a ty masz więcej roboty. Nie narzekasz, lubisz swoją pracę, nawet jeśli przez większość czasu nic nie robisz. Właśnie trafiłaś na taki dzień. Zazwyczaj wtedy bierzesz lornetkę i szukasz napakowanych mężczyzn, aby podziwiać ich umięśniony tors. Zrobiłabyś tak, gdybyś nie zapomniała zabrać ze sobą owego urządzenia. Znudzona nuciłaś pod nosem tekst swojej ulubionej piosenki. Wtedy usłyszałaś krzyki wołające o pomoc. Natychmiast zerwałaś się z miejsca i pognałaś w kierunku morza. Tak szybko jak wparowałaś do wody, tak szybko z niej wyszłaś ciągnąć za ręcę nieprzytomnego topielca, a dokładniej dziwnie ubranego mężczyznę z rogatym hełmem na głowie. Ułożyłaś go na piachu i przykucnęłaś przy nim, sprawdzajac czy oddycha. Ulżyło ci, gdy stwierdziłaś, że nie będziesz musiała całować się z tym kolesiem. Odgarnęłaś mokre włosy z jego twarzy, badawczo przyglądając się rysom nieznajomego. Ten niespodziewanie odzyskał przytomność, patrząc na ciebie z czymś w rodzaju pogardy. Poniósł się z ziemi, rozglądając się gorączkowo.
-Pomóc w czymś panu?
-Nie jesteś godna nawet na mnie spojrzeć, a co dopiero mi pomóc nędzna śmiertelniczko! Jam jest Loki! Władca Asgardu! Klękaj przed swym panem!
Zamiast klęknąć, uderzyłaś go z całej siły w twarz. Nie pozwolisz sobie na takie traktowanie, zwłaszcza że uratowałaś życie temu jeleniowi z kompleksem boga. Oczekiwałaś choć krztyny wdzięczności.
-Jam jest [T.I.] z Nowego Jorku i radzę ci ze mną nie zadzierać, bo wsadzę ten twój barani łeb z powrotem do tej zimnej wody.
Mężczyzna uśmiechnął się krzywo, pocierając obolały policzek.
-Mam nadzieję, że będziesz chciała spełnić tę prośbę.
Bucky Barnes🔪
Dyskretnie wyjrzałaś zza kulis, zatrzymując wzrok na widowni. Twoje nogi natychmiast zaczęły się pod tobą uginać, jakby były z waty. Jeszcze nigdy w twojej karierze nie zdarzyło się, aby na spektakl przyszło tylu ludzi. Jakby wiedzieli, że wśród nich przesiaduje nie kto inny jak Tony Stark. W sumie to wiedzieli, w końcu na zewnętrznej ścianie teatru wisi bilboard zawierający szczegółowe dane jego tutejszej wizyty. Dlaczego? Superbohater postanowił dofinansować miejsce twojej pracy, oczywiście pod pewnym warunkiem, przedstawienie ma go zachwycić. Masz nadzieję, że tak będzie. Osobiście nie znasz osoby, która nie wzruszyłaby się przy "Jeziorze Łabędzim" w wykonaniu twojej grupy.
Stałabyś tak dłużej, ale ktoś pacnął cię w ramię, tym kimś okazała się [I.T.P.].
-Zaraz zaczynamy, jesteś gotowa?
-Jak zawsze- posłałaś jej pewny siebie uśmiech, choć wewnątrz się trzęsłaś ze strachu.
Na sali rozległy się gromkie oklaski, co oznaczało początek waszego show. Dźwięk stał się głośniejszy, gdy wstąpiliście na scenę. Z gracją wykonywałaś piruety i inne ruchy, cały czas ukradkiem spoglądając na Anthony'ego Starka. Było to dla ciebie bardzo ważne, w końcu balet to twoje życie. Musiałaś zdobyć się na wiele poświęceń, aby dojść aż tutaj.
W połowie drugiego aktu rozległ się dźwięk wystrzału. Wszyscy momentalnie zaczęli pchać się w stronę wyjścia. Tylko ty jako jedyna nie miałaś pojęcia co robić. Stałaś nieruchomo na środku sceny, podczas rozgrywającej się strzelaniny. Byłaś na tyle sparaliżowana, że nie ruszyłaś się nawet wtedy, gdy jakiś mężczyzna wycelował do ciebie z pistoletu i pociągnął za spust. Ty po prostu czekałaś na śmierć. Jednak nic takiego się nie wydarzyło. Przed twoją osobę wbiegł facet, który odbił pocisk swoją metalową ręką. Następnie wziął cię na ręce i wybiegł z budynku.
-Gdzie mieszkasz? -zapytał, odstawiając cię na ziemię parę przecznic dalej od całego zamieszania.
-Dziękuję za pomoc, ale nie musi pan mnie dłużej niańczyć.
-Bucky. Mów mi Bucky.
-[T.I.]- posłałaś mu uśmiech.
Peter Parker📚
Westchnęłaś ciężko, zrywając przyklejone do szafki zdjęcie z obraźliwym komentarzem na twój temat. Zmięłaś papier w kulkę i wrzuciłaś ją do pobliskiego śmietnika. Otworzyłaś stalowe drzwiczki, szukając podręcznika do chemii. Trochę ci to zajęło, ale w końcu znalazłaś książkę. Usłyszałaś kroki, nie byle jakie. To były JEGO kroki. Carthera Smith, trzecioklasisty, który od kilku miesięcy upatrzył ciebie jako swoją ofiarę i nie daje ci spokoju. Rozmawiałaś o tym z nauczycielami oraz pedagogiem, oczywiście bez skutku. Liczyłaś na zawieszenie go w prawach ucznia, zamiast tego twój prześladowca odsiedział dwie godziny w kozie, wysłuchując kazań Kapitana Ameryki. Gdy stamtąd wyszedł, miałaś, ładnie mówiąc przewalone.
-No, młoda wyskakuj z kasy- pojawił się przed tobą niczym ninja.
Zrezygnowana sięgnęłaś po porfel. Wiedziałaś, że nie ma sensu się sprzeciwiać, bo dostaniesz tak jak ostatnio. Chłopak wziął od ciebie portmonetkę, wydobył z niej całą zawartość, przeliczając pieniądze.
-Pięć dolców?! Żartujesz sobie ze mnie?!
-N...nie...- spuściłaś głowę w dół, próbując zachować spokój.
Carther wziął zamach, a ty natychmiast zamknęłaś oczy, gotując się na cios. Niczego jednak niczego nie poczułaś. Kiedy uniosłaś powieki, zobaczyłaś jak jakiś chłopak toczy bójkę z twoim prześladowcą. Całe zajście zauważył dyżurujący nauczyciel, który ich rozdzielił, a następnie kazał waszej trójce udać się do gabinetu dyrektora.
-Jestem Peter- odezwał się twój wybawca.
-[T.I.].
Sam Wilson🐦
- Nie sprzedajemy tu pączków- oznajmiłaś najbardziej życzliwie, jak tyko potrafiłaś.- To bar z fast food'ami. Jeśli pan szuka czegoś innego, to proszę zajrzeć do "Słodkiej Dziurki".
-To ja się tam przejdę. Miłej pracy!
W ten oto sposób straciłaś niezbyt rozumującego klienta. Nie przejęłaś się tym zbytnio. Tutaj przewija się tylu ludzi, że jeden konsument w tę, czy we wtę nie robi różnicy. Nie przywiązujesz się do obsługowanych osób, a one nie przywiązują się do ciebie. Proste? Proste! Znudzona przyjmowałaś kolejne zamówienia, do momentu, w którym kierownik cię nie zawołał. W mgnieniu oka znalazłaś się przed twoim przełożonym, który stał obok jakiegoś czarnoskórego mężczyzny.
-W czym problem?- skrzyżowałaś ręce na piersi, wlepiając w nich wzrok.
-Ten pan zamawiał cheesburgera, a dostał burgera. Co masz na swoje wytłumaczenie?- twój przełożony spojrzał na ciebie z wyrzutem.
-Nabijacie się ze mnie, prawda?- starałaś się nie zaśmiać.
-Czy ty wiesz, kim jest ten człowiek?-wskazał na swojego towarzysza.
-Oświecicie mnie?
-Sam Wilson, znany jako Falcon- afroamerykanin wyciągnął dłoń w twoją stronę.
-[T.I.]- uścisnęłaś jego rękę.
Scott Lang🐜
Stałaś oparta o drzwi prowadzące do prosektorium, pijąc kawę. W normalnych okolicznościach siedziałabyś w domu pod cieplutkim kocykiem, ale zaprzyjaźniony z tobą dyrektor uniwersytetu poprosił o to, abyś zajęła czymś biednych absolwentów owej placówki.
Delektowałaś się smakiem napoju, obserwując grupę rozmawiających ze sobą na korytarzu studentów. Stałaś na tyle blisko, że słyszałaś niektóre urywki ich konwersacji. Większość z nich była uwagami skierowanymi w twoim kierunku. Niewzruszona opróżniłaś kubeczek z napojem, po czym zaprosiłaś przyszłych lekarzy do twojego królestwa. Kiedy wszyscy rozsiedli się na swoich miejscach zaczęłaś wygłaszać krótkie przemówienie na temat dzisiejszych zajęć. Nigdy nie przepadałaś za dłużącymi się wstępami, dlatego mówiłaś krótko, zwięźle i zrozumiale. Więc po około piętnastu minutach dobrałaś "uczniów" w pary i przydzieliłaś im obiekt swojej pracy na zaliczenie. Uścislając, musieli przeprowadzić sekcję zwłok. Uważnie obserwowałaś ich poczynania, przechadzając się pomiędzy metalowymi stołami. Od czasu do czasu rzuciłaś jakimś żartem, rozluźniając tę dosłownie grobową atmosferę.
Polerowałaś skalpele. Studenci skończyli swoje zajęcia pół godziny temu, stąd miałaś mnóstwo czasu, aby na spokojnie posprzątać stanowiska. Twoją czynność przerwały mrówki, tak mrówki. Były wszędzie. Odwróciłaś się, w celu szybkiego przeskanowania sali. Nagle ni stąd, ni z owąd przed tobą pojawiła się postać płci męskiej wdziana w coś czerwonego, mniej więcej w rodzaju slafandra. Krzyknęłaś z przerażenia, wbijając ostrze w ramię obcego. Do twoich uszu dotarł wrzask cierpienia. Nieznajomy zdjął z głowy dziwnie skonstruowany hełm, odrzucając go w kąt, a następnie spojrzał na ciebie z wyrzutem.
-Co ja ci zrobiłem?!
-O Matko! Przepraszam! Nic panu nie jest?!
-Mam skalpel w ramieniu, tak po za tym jeszcze nie umarłem.
Zwinnym ruchem wyjęłaś narzędzie z ciała mężczyzny, na co ten jęknął z bólu.
-Już go pan nie ma.
-Czuję się staro, gdy mówisz do mnie per pan... Jestem Scott.
-[T.I.]. Co ty masz na sobie?
-Długa historia.
-Zapraszam na ciastko w ramach zadośćuczynienia- uśmiechnęłaś się niewinnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top