2. Pierwsze Spotkanie (część 1)


[T.I.]- twoje imię
[I.T.K.]- imię twojego kuzyna
[T.N]- twoje nazwisko

Tony Stark💰

Paliłaś papierosa, przyglądając się ruchowi panującemu na drodze. Ilość przejżdżających pojazdów drastycznie się zwiększyła. W końcu było lato. Mieszkańcy Nowego Jorku zaczęli korzystać ze swoich upragnionych urlopów, a ty spędzasz kolejny upalny ranek w warsztacie na obrzeżach miasta. Wzięcie wolnego nie wchodziło w grę, zwłaszcza teraz, gdy okres wakacyjny stanowi doskonałe źródło zarobków. Zgasiłaś niedopałek, a następnie pozostawiłaś go w popielniczce na parapecie. Weszłaś do pomieszczenia, gdzie przywitał cię ogromny bałagan. [I.T.K.] harował wczoraj do późna, zostawiając po sobie armagedon. Postanowiłaś doprowadzić stanowisko pracy do porządku. Pozbierałaś porozrzucane po podłodze narzędzia oraz rozpakowałaś kartony z zamówionymi wcześniej częściami. Właśnie zabrałaś się za segregowanie dokumentów pozostawionych na biurku przez członka twojej rodziny.

-Dobry [T.I.]!- zawołał kuzyn od progu, rozglądając się. Właśnie wrócił z jazdy próbnej. - Znowu sprzątasz?

-Cześć, nie widzisz?- rzuciłaś, nawet nie patrząc w jego kierunku. Byłaś zbyt zajęta szukaniem faktury.

-Jesteśmy mechanikami, warsztat powinien wyglądać jak warsztat- zaśmiał się.

-Zmniejszyłam ryzyko potknięcia się. Nie dziękuj.

-Nie zamierzam. Znowu miałaś rację.

Odwróciłaś się w jego stronę, patrząc na chłopaka pytająco.

-Hamulce nawalają- rzucił ci kluczyki, które oczywiście złapałaś.- Wprowadź furę.

-Wisisz mi pięć dolców- po raz drugi wyszłaś na świeże powietrze.

Uśmiechnęłaś się pod nosem, otwierając drzwi ze strony kierowcy. Zawsze zakładasz się z [I.T.K] o rodzaj usterki w aucie klienta. Zasady waszej gry są proste: widzisz, obstawiasz w ciemno, wygrywasz lub nie. Nietrudno się domyśleć, że to właśnie ty bywasz częstym zwycięzcą. Nagle twoją uwagę przykuł parkujący przed budynkiem sportowy samochód. Zdziwilaś się, bo jeszcze nigdy nie zdarzyło ci się współpracować z tak luksusowym środkiem transportu. Po świeżopowstałej kałuży koło pojazdu wywnioskowałaś, że bak uległ uszkodzeniu. Z pojazdu wysiadł ubrany w drogi garnitur, klnący pod nosem mężczyzna. Od razu go rozpoznałaś. Przecież media cały czas poruszały temat Anthony'ego Starka. Wielkiego filantropa, geniusza i bla, bla, bla.

-Dzień dobry!- uśmiechnęłaś się do niego serdecznie. Przyjazne nastawienie do klienta przede wszystkim. Zwłaszcza do TEGO klienta.

-Dla kogo dobry, dla tego dobry- mruknął, przyglądając się tobie uważnie.-Zaraz mam ważne spotkanie, mogłabyś w miarę szybko się z tym uporać? Zrozumiem jeśli sobie z tym nie poradzisz. Najlepiej będzie, jeśli zawołasz kogoś innego.- wskazał na swoje czarne Porshe.

Twój optymizm natychmiast prysł. Słyszałaś o tym człowieku wiele rzeczy, ale nie pozwolisz sobie na traktowanie z góry.

-Pańskie ego zasłania pana kulturę- wypaliłaś.

Miliarder zaśmiał się pod nosem.

-Przepraszam za maniery. Nazywam się Tony Stark i chciałbym zapytać, czy mogłaby mi pani pomóc? Panno...- zerknął na plakietkę przyczepioną do twojego kombinezonu.- ...[T.I.]

-Ni...- nie dokończyłaś, gdyż twoją wypowiedź przerwał kuzyn, który załonił ci usta ręką.

-Proszę nie zwracać na nią uwagi. Naprawimy pański samochód najszybciej jak się da, oczywiście za połowę ceny- [I.T.K] starał się załagodzić zaistniałą sytuację.

-Załacę podwójnie, a w ramach zadośćuczynienia chcę otrzymać numer do tej pani- Tony puścił ci oczko.

Steve Rogers💪

Od trzech godzin przechadzasz się po sklepie. Twoja lodówka od dawna świeciła pustkami, więc postanowiłaś coś z tym zrobić. Zakupy trwałyby o wiele krócej, gdyby nie to, że towarzyszy ci twoja siedmioletnia podopieczna. Mała Amber jest jak wulkan tryskający energią. Wszędzie się od niej roi.

-[T.I]! Jeszcze to!- krzyknęła rudowłosa, wrzucając do koszyka pięć paczek ciastek czekoladowych.

-Jedna wystarczy- wyjęłaś opakowania, które odłożyłaś na swoje miejsce.

Dziewczynka nie przejmując się twoimi słowami, władowała stos owych łakoci z powrotem do pozostałych produktów. Przebywanie w supermarkecie z małym szatanem zawsze posiada ten sam schemat. Ona dodaje do twojej listy coś, czego nie potrzebujesz, a ty tracisz czas na pozbycie się niechcianych rzeczy. Na początku waszej "znajomości" doprowadzało cię to do szału, teraz traktujesz tę czynność jako wasz rytuał. Zerknęłaś na artykuły spożywcze, sprawdzając poszczególne pozycje na kawałku papieru trzymanym w prawej ręce. Miałaś wszystko, czego potrzebowałaś. Zmięłaś kartkę i włożyłaś ją do kieszeni kurtki. Wolnym krokiem zmierzałyście w kierunku kas. W połowie drogi rozległ się dźwięk dzwonka twojego telefonu. Zatrzymałyście się. Wygrzebałaś urządzenie z torebki, odebrałaś połączenie.

-Halo?

-Cześć skarbie.

Uśmiechnęłaś się do siebie, słysząc dobrze znany ci głos.

-Cześć mamo. Co słychać?

-Stoimi przed twoimi drzwiami. Zapomniałaś, że przyjedziemy?

-Nie - skłamałaś.- Jestem na małych zakupach, nie wiedziałam, że będziecie o tej porze.

-Do zobaczenia córeczko.

-Tak, do zobaczenia- rozłączyłaś się.

-Dobra, Amber musimy się spie...- rozejrzałaś się, nim dokończyłaś zdanie.

Zielonooka zniknęła. Westchnęłaś zrezygnowana i ruszyłaś na dział z zabawkami. Znałaś ją na wylot. Nie przypuszczałaś, że podczas opieki nad tą istotą zbliżycie się do siebie. Traktowałaś ją jak siostrę, której nie masz. Sprawdziłaś wybraną alejkę, obchodząc ją dookoła cztery razy. Ani śladu dziewczynki. Zaczęłaś panikować. Co jeśli ktoś ją porwał? Przecież twoi pracodawcy cię uduszą, dosłownie. Szybko wzięłaś się w garść i zaczęłaś myśleć nad tym, dokąd jeszcze moglaby pójść twoja podopieczna. Analizę przerwało ci chrząknięcie. Odwróciłaś się w stronę dźwięku. Popłakałaś się ze szczęścia, widząc młodą u boku umięśnionego blondyna o niebieskich oczach. Natychmiast wzięłaś ją w ramiona, wygłaszając długie kazanie.

-[T.I] nie płacz- otarła łzę z twojego policzka.- Nie chciałam cię nastraszyć. Rozmawiałaś, więc oddaliłam się, aby wziąć lody. Na szczęście spotkałam Kapitana Amerykę!- wskazała na mężczyznę, który skrzywił się na dwa ostatnie słowa.

-Ciszej, proszę. Nie chcę, żeby mnie rozpoznano.

-Musisz poćwiczyć nad kamuflażem. Dziękuję za oddanie zguby- potargałaś czuprynę siedmiolatki, na co ta odpowiedziała śmiechem.

-Może chciałabyś mi wyjaśnić zasady wtapiania się w tłum?- zapytał, rumieniąc się.

-Chętnie udzielę Kapitanowi kilku lekcji.

-Mów mi Steve.

Kiwnęłaś głową, wyciągając z torebki jakiś stary paragon i długopis. Na odwrocie świstka napisałaś swój numer, po czym wręczyłaś go jednemu z Mścicieli.

-Zadzwoń, jakbyś chciał się kiedyś spotkać Steve.

Bruce Banner🔬

Słońce górowało na bezchmurnym, błękitnym niebie. Stojąc na piaszczystej wydmie, zawzięcie notowałaś informacje o nowym znalezisku. Uśmiech nie schodził ci z twarzy. Wreszcie udało ci się odkryć starożytną świątynię, której poszukiwałaś od dobrych kilku lat. Już sobie wyobrażałaś te wszystkie konferencje prasowe oraz twoje nazwisko umieszczane w nagłówkach gazet. Oczywiście nie trafisz na strony prasowe po raz pierwszy. Jest to doskonała forma zadościuczynienia za wszelkiego rodzaju urazy nabawione podczas podróży oraz ryzyko dostania udaru. Oderwałaś się od notesu, spoglądając na wykopalisko. Członkowie zespołu zgromadzili się wokół nieznanego ci mężczyzny. Domyśliłaś się, że to musi być naukowiec, który miał złożyć wam wizytę. Od razu widać, że o czymś rozmawiali. Postanowiłaś do nich dołączyć. Zchodziłaś ze stromej wydmy, jednak w połowie drogi potknęłaś się o własne nogi i sturlałaś się w dół. W ten oto cudowny sposób pokonałaś resztę trasy. Natychmiast wstałaś, wypluwając piach. Miny twoich towarzyszy mówiły same za siebie. Wyrażały rozbawienie. Kilka osób zaniosło się nawet śmiechem. Tylko facet w fioletowej koszuli wydawał się poważny.

-Pani, jak mniemam, jest liderem?

Pokiwałaś głową.

-Bruce Banner- wyciągnął rękę w twoją stronę.

-[T.I] [T.N.]- uścisnęłaś jego dłoń.

-Mam nadzieję, że nasza współpraca przyniesie owoce.

Resztę dnia spędziliście na eksploracji budowli oraz żywej rozmowy na temat przedmiotów się w niej znajdujących.

Clint Barton🎯

Nerwowo krzątałaś się po swoim mieszkaniu. Od rana rozpierała cię energia. Nigdzie nie mogłaś znaleźć dla siebie miejsca. Cały czas zerkałaś na naścienny zegar, odliczając minuty do wyjścia. Kiedy to ci się znudziło, wparowałaś do sypialni, otwierając szafę. Przeskanowałaś wzrokiem jej zawartość, po czym wydobyłaś z niej granatową sukienkę, w którą niemal natychmiast się przyodziałaś. Stylizację dopełniłaś czarnymi szpilkami i delikatnym makijażem. Zadowolona z efektu końcowego po raz ostatni zerknęłaś w lustro, sięgnęłaś po kopertówkę tego samego koloru co buty i wyszłaś z mieszkania. Po zamknięciu drzwi i upewnieniu się, że po powrocie nie zastaniesz nieoczekiwanych gości, ruszyłaś w kierunku samochodu. Właśnie wsiadałaś do pojazdu, kiedy coś przeleciało nad twoją głową. Zdezorientowana rozejrzałaś się dookoła. Ani sładu żywej duszy.
Niespodziewanie przednia szyba w twoim aucie rozpadła się na kawałki. Z przerażeniem i wściekłością spojrzałaś na strzałę wbitą w fotel kierowcy.

-Hej! Przepraszam! Mogłabyś mi oddać strzałę?!

Spojrzałaś w kierunku, z którego dochodził głos. Ku tobie szedł mężczyzna z łukiem w dłoni i pustym kołczanem na plecach.

-Oczywiście...-wyciągnęłaś przedmiot porządania tego faceta, a następnie złamałaś pocisk na pół.- Że nie.

-Ej! To była moja ostatnia! Nic pani nie zrobilem!- nieznajomy podniósł głos.

-Spójrz na mój samochód!

-Jak już wspomniałem, nie zraniłem pani!

Z twoich ust wydobyła się cała wiązanka niecenzuralnych słów skierowanych do obcego, który natychmiast zamilkł, powoli się wycofując. Nic z tych rzeczy. Stanęłaś przed delikwentem, krzyżując ręcę na piersi.

-Zawiezie mnie pan na spotkanie.

-Może najpierw poznalibyśmy się trochę lepiej- majestatycznie poruszył brwiami.

Wyglądał tak zabawnie, że na twoją twarz wpełzł cień uśmiechu.

-Jestem Clint.

-[T.I.], a teraz podaj mi swój numer. Zapłacisz za wyrządzone szkody.

Natasha Romanoff🔫

Szybkim krokiem udałaś się do szatni. Rzuciłaś torbę na ławkę, wyciągnęłaś z niej strój, a następnie się przebrałaś. Włosy zaplotłaś w niedbały warkocz i udałaś się do sali treningowej, gdzie czekali na ciebie twoi "uczniowie", o ile tak można nazwać kobiety i mężczyzn w twoim wieku, bądź starszych o kilka lat. Przywitałaś się ze swoimi towarzyszami i nakazałaś im sięgnąć po kije. Gdy każdy dzierżył swój kawałek drewna, łącznie z tobą zabrałaś się za pokazywanie ćwiczeń, które pozostali mieli po tobie powtórzyć. Szło im  bardzo dobrze, nie ma czemu się dziwić, skoro uczysz tę grupę od dłuższego czasu. Twoją uwagę przykuła rudowłosa kobieta, opierająca się o ścianę ze skrzyżowanymi rękami na piersiach. Wcześniej jej nie zauważyłaś, bo byłaś zbyt pochłonięta swoim zadaniem. Nie kojarzyłaś jej, na sto procent nie uczestniczyła w twoich zajęciach.

-Ty!-wycelowałaś w nią końcówką kija- Zapraszam do zabawy.

Skoro tutaj przyszła musiała mieć jakieś pojęcie o sztuce walki, jaką jest aikido. Chciałaś się przekonać, na co ją stać.

Kobieta uśmiechnęła się znacząco, jakby tylko na to czekała i odebrała laskę pierwszej lepszej osobie. Natychmiast na ciebie naparła. Musiałaś przyznać, że walczyła lepiej od ciebie, bo z trudem odparowywałaś ataki nieznajomej. W pewnym momencie okazałaś się sprytniejsza i podcięłaś jej nogi. Wylądowała na ziemi, mierząc cię wzrokiem.

-Natasha Romanoff- podniosła się z podłogi.-Nie zastanawiałaś się nad zmianą zawodu?

Próbowałaś wyczytać cokolwiek z jej twarzy, jednak ci się nie udało.

-Wytłumaczę ci, o co chodzi [T.N.]- opuściła pomieszczenie, pozostawiając cię w osłupieniu.

Nie pozostało ci nic innego, jak pójście za Romanoff.

Thor🔨

Wreszcie dotarłaś na szczyt. Mount Everest, od zawsze marzyłaś, żeby zdobyć wierzchołek Himalajów. Rozłożyłaś ręce, a z twojego gardła wydobył się pełen radości okrzyk. Zimno i padający śnieg przestały ci dokuczać, napawałaś się swoim osiągniętym celem. Nic w tamtej chwili się nie liczyło. Byłaś wolna. Odciążona od zmartwień. Tylko ty, sama na wysokości ośmiu tysięcy metrów. Napawałaś się cudownym widokiem z góry, kiedy echem po dolinie rozniósł się dźwięk przypominający męski wrzask. Odgłos był na tyle mocny, że grunt, na którym stałaś osunął się. Zareagowałaś w porę, wbijając dziub czekana w górską ścianę. Nad krawędzią pojawił się dobrze zbudowany blondyn z młotem w dłoni. Jakim cudem on się tutaj znalazł? Przecież to niemożliwe.

-Chwyć mnie za rękę- wyciągnął dłoń w twoją stronę.

Zamiast podać nieznajomemu wolną łapę, ty zrobiłaś coś głupiego. Niewiele myśląc, oderwałaś kończynę od czekana, co równało się z szybką śmiercią. Momentalnie poczułaś szarpnięcie. Na szczęście upadkowi zapobiegła pętla zaciśnięta na twoim prawym nadgarstku, czemu towarzyszyło charakterystyczne dla łamanej kości chrupnięcie. Bezwładnie zwisałaś z wysokości, karcąc się w myślach za swoją głupotę i płacząc z bólu jednocześnie. Nie trwało to długo, bo nieznajomy wciągnął cię z powrotem. Gdy tylko stanęłaś na nogi, uwolniłaś się z objęć przyrządu wspinaczkowego.

-Dziękuję- tylko tyle byłaś w stanie z siebie wykrztusić.

Byłaś na tyle rostrzęsiona i przemęczona, że zemdlałaś.

~*~

Otworzyłaś oczy, zrywając się z łóżka. Nie pamiętasz, kiedy straciłaś przytomność. Zdziwiłaś się, widząc znajome cztery ściany. Jeszcze większego szoku doznałaś, zdając sobie sprawę z tego, że masz gips na prawej ręce. Na ziemię przywróciło cię pukanie do drzwi.

-Proszę!

Do pomieszczenia wszedł twój bohater.

-Obudziłaś się, czyli pora na mnie. Zdrowiej Midgardko- uśmiechnął się do ciebie.

Nie znałaś tego faceta, nie wiedziałaś skąd pochodzi i jakim cudem się tu znaleźliście. Byłaś mu wdzięczna. Smutno ci się zrobiło na myśl, że najprawdopodobniej nie będziesz miała okazji go spotkać, więc zapytałaś, czy nie miałby nic przeciwko spotkaniu w ramach podziękowania. Zgodził się.

-Przy okazji jestem Thor.

-[T.I].

-Pięknę imię- powiedział zanim wyszedł.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top